niedziela, 26 sierpnia 2012

Rozdział XVIII


              Obudziło mnie wołanie mojej matki, Reachel. Czy ona nie wyobraża sobie, że w dzień moich urodzin chciałabym się wyspać? Naprawdę w dzisiejszych czasach dorośli są tacy denerwujący, że szkoda gadać. Na szczęście jestem umówiona z Julienne na drugą. Mamy pójść do kina na jakąś komedie, nie znam tytułu… Pewnie przyłączy się też do nas Harry. Jak ja kocham tego chłopaka. Jestem w nim zakochana od czwartej podstawówki. Ale wtedy takie zakochanie to była dziecinada. Teraz jak jestem prawie dorosła mam u niego szansę.
                   - Lav! – powtórne zawołanie mojej mamy spowodowało, że wstałam z łóżka, otworzyłam drzwi od swojego pokoju i odkrzyknęłam:
                   - Zaraz!
Po czym trzasnęłam drzwiami. Otworzyłam swoją szafę i wyjęłam czarny komplet ubrań. Podkoszulka, spodnie i buty. Włosy rozpuściłam a grzywkę spięłam na bok. Podeszłam do białego stolika na którym stała moja wieża i włączyłam płytę P.O.D. Kocham rocka. A szczególnie ballady.
                    Weszłam na łóżko w butach i zaczęłam skakać. Tak dobrze mi szło. Byłam w rytmie póki nie wparowała do mojego pokoju mama i to bez pukania. Oburzona zeskoczyłam z łóżka i krzyknęłam:
                      - Co ty sobie myślisz? Nie wiesz, że się puka?
Reachel zrobiła kwaśną minę i wyłączyła wieżę z gniazdka. Zdziwiona wybałuszyłam oczy.
                      - Coś się stało, kochanie? – spytała z satysfakcją.
Taa, weszłaś do mojego pokoju mamusiu. – pomyślałam z sarkazmem. Mimo to nie powiem tego na głos. Po co mam się wysilać?
                      - A gdzie prezenty? – zapytałam nadal rozwścieczona.
                      - Dostaniesz je jak zejdziesz na dół. – poinformowała z lekkim uśmiechem. Haha – wybuchnęłam śmiechem w myśli. Mam niby pofatygować się zejść na dół i jak mała dziewczynka cieszyć się kolejną durną zabawką? Nie, dziękuję.
                      - Nie zejdę. Masz mi tu przynieść. – odpowiedziałam z zadowoleniem. I co teraz kto tu rządzi?
                      - O droga panno. Takim tonem nie będziesz się do mnie wyrażać. Masz szlaban.
                      - W moje urodziny? – wrzasnęłam wściekła.
Potaknęła głową.
                      - Wyjdź stąd! – nakazałam. Mama podeszła do mnie bliżej i szepnęła:
                     - Chciałabym, żebyś była taka jak osiem lat temu. Grzeczna i rozważna! A nie jak teraz czyli niewychowany bachor!
Po czym wyszła z pokoju trzaskając drzwiami.
                    Podeszłam do łóżka i sięgnęłam po komórkę. Wybrałam numer Julienne.
                    - Halo? – odezwał się dźwięk w komórce.
                    - To ja.
Ziewnęła.
                    - No czego chcesz? Obudziłaś mnie!
Prychnęłam lekceważąco.
                    - Dziś są moje urodziny, zapomniałaś?
Po paru sekundach Julienne odezwała się z sarkastycznym tonem głosu:
                    - Wiesz co Lav? Nie obchodzą mnie twoje fochy czy humorki. Nie jesteś królewną nad, którą trzeba biegać. Przemyśl sobie twoje zachowanie, dobrze ci radzę bo jeśli będziesz tak się zachowywać jeszcze chwilę dłużej to stracisz przyjaciół.
Wybuchnęłam śmiechem.
                   - Mówisz dokładnie jak moja matka.
                   - Może ona ma racje. Cześć. – i rozłączyła się.
                  Czy ich wszystkich dzisiaj coś ugryzło? Są moje urodziny więc Chyba jasne, że powinni się mną opiekować i tak dalej. Ale przecież nie mogę też tak się gniewać cały dzień bo zaprzepaszczę swój dzień. Ostatni raz poprawiłam fryzurę i godnie zauważenia zeszłam po schodach do salonu. Rozejrzałam się dokładnie i nigdzie zobaczyłam swojej mamy. Powinna gotować – pomyślałam. Chyba, że wyszła do pracy… Ostrożnie podbiegłam na kanapę. Usiadłam na niej po czym włączyłam telewizor. Animal Planet? Że jak? Za moimi plecami rozległo się wesołe szczeknięcie. Odwróciłam głowę aż zobaczyłam małego, białego labradora. Siedział na dywanie i lekko przechyliwszy pyszczek patrzył na mnie z wesołością. W moim błękitnym oku pojawiła się łza. Wstałam z czerwonej kanapy i okrążyłam ją. Kiedy lekko przykucnęłam pies wskoczył na mnie i zaczął lizać po twarzy.
                         - Haha. Przestań. Przestań. – powiedziałam ale bez skutku.
Labrador nie ustąpił. Wzięłam go na ręce i spojrzałam na jego pyszczek. Był taki słodki. To jest mój dzisiejszy prezent.
                         - Podoba ci się imię Northy?
Kolejne szczeknięcie. Po chwili przytulania zwierzaka zobaczyłam na jego szyi przywiązaną kokardkę.
                         - Oh biedaku. Muszę ci ją zdjąć. – położyłam Northiego na podłodze i rozwiązałam dobrze zawiązaną kokardkę. Gdy wzięłam ją w dłoń zobaczyłam małą, zwiniętą karteczkę.
                    Idź do mojej sypialni.
Wzięłam na ręce labradora i razem pobiegliśmy do pokoju mamy. Otworzyłam drzwi i  na jej łóżku zobaczyłam zawinięte w papier urodziny małe pudełko. Rozerwałam opakowanie i ujrzałam nową płytę P.O.D!
                        - Tak! – krzyknęłam uradowana.
Pod płytą była kolejna karteczka:
                  Teraz pójdź do toalety.
I tak zrobiłam. na umywalce stały perfumy Kristen Stewart!
                       - Dziękuję. – ucałowałam Northiego. Odpowiedział mi polizaniem w policzek. Na umywalce mama przyczepiła karteczkę:
              Odwróć się.
Zrobiłam jak prosiła. Szybko i gwałtownie odchyliłam się do tyłu i zobaczyłam Reachel. Wtuliłam się w jej ramiona i szepnęłam:
                       - Przepraszam.
Northy szczeknął.
                       - Uważaj bo go udusisz. – powiedziała rozbawiona mama.
Z uśmiechem zobaczyłam, że Northy sam zeskoczył mi z rąk i ostrożnie wylądował na fioletowych kafelkach.
                       - Masz mi jeszcze coś do powiedzenia, Lav?
                       - Dziękuję ci. I przepraszam. Nie powinnam tak do ciebie mówić. Myślałam, że zapomniałaś o moich urodzinach i nie kupiłaś mi żadnych prezentów. W dodatku Julienne jest ostatnio dla mnie niemiła…
                       - A może ty też dla niej taka byłaś? – spytała ciepłym głosem.
Pokiwałam głową.
                       - Być może.
Odwróciłam się do lustra i spojrzałam na oczy. Były prawie białe. Zaś na kafelkach dostrzegłam białe pióro. Podniosłam je i uważnie mu się przyjrzałam. Było takie miękkie, lekkie i piękne, że z trudem chciałam się z nim pożegnać.
                       - Mamo? Skąd to się wzięło? – spytałam z zaciekawieniem.
Reachel wypuściła powietrze.
                       - Poczekaj do 17 urodzin. – i wyszła z łazienki.
                   Co to znaczy? I czemu do 17 ? To jeszcze cztery lata.
Ponownie weszłam do swojego pokoju i zauważyłam, że na mojej tablicy jest napisane jedno krótkie zdanie, które na pewno nie było moim dziełem.
                              Lav, poczekaj jeszcze cztery lata.
                                                                                   Loren.


                      Loren? Kto to do licha jest? A może jest w naszym domu? Może chce nas zabić?! Kiedy chciałam już wykrzyknąć imię mojej mamy przypomniałam sobie pewną rzecz. Nie wiedziałam o co w niej chodzi ale była przemyślana przeze mnie:

                   Narodziłam się na nowo…





   Oczy Lav. Piękne co? 

1 komentarz: