Leżę u siebie w łóżku, rozmyślając o
wszystkim co dotychczas powiedział mi Heath. Jest tak wiele pytań, na które
oczekuję natychmiastowej odpowiedzi. I chociaż wiem, że w piątek będę być może
wiedziała o wszystkim, to nie daje mi spokoju.
Rozglądam się po pokoju i w
mgnieniu oka dostrzegam, że na mojej białej tablicy znów widnieje napis, tym
razem dotyczący czegoś innego:
Myślę, że
powinnaś odwiedzić ogród szkolny. Może tam na ciebie czekać pewna
niespodzianka.
L.
Kolejna wiadomość od Lorena.
Wiem, jaka to niespodzianka czeka na mnie. To list. Z niepokojem stwierdzam, że
jutro mam wiele do załatwienia. Muszę pogadać z Davidem o jego ,,dziwnych” poglądach,
odebrać list od Lorena, i pewnie przywitać nową wizję… A ta ostatnia rzecz,
powalała wszystkie inne na głowę.
Wstaję niechętnie z łóżka,
powoli podchodzę do tablicy i ścieram napis. Gdyby Reachel zauważyła kolejne
powiadomienie, i to w dodatku napisane nie przeze mnie, najpewniej nie
wypuściłaby mnie z domu. Teraz gdy stała się moją dawną matką, dba o moje
bezpieczeństwo, jak nikt inny. Dlatego też, miałaby paranoję na temat gościa,
który czyha na mnie we własnym domu.
Ponownie położyłam się do
łóżka. Przed snem poprosiłam tylko Heatha by uruchomił czas. Po chwili
usłyszałam dźwięki dochodzące z kuchni. Rozkojarzona całym dniem, i zmęczona
dwoma wizjami, w tym jedna dzisiaj, nie musiałam próbować zasnąć, wręcz
przeciwnie, zasnęłam od razu.
***
Ta noc była nad wyraz spokojna. Nie
śniło mi się nic, co mogłoby mnie przestraszyć, czy czymś zaalarmować. Po
prostu noc jak noc, sen jak sen, nic szczególnego…
Przypominając sobie, że dziś
mam wiele do roboty, szybko wstałam, wzięłam poranny prysznic, rozpuściłam
włosy i ubrałam czarne spodnie oraz szarą bluzkę z długim rękawem. Dziś był
dość chłodny dzień. Niebo zrobiło się szare, a z chmur zaczął kropić deszcz.
Jakby to Argie powiedziała: ,, Dzień do niczego”.
Ogarnęłam trochę w pokoju i
zbiegłam do kuchni. Betty wraz z Reachel powitały mnie w radosnym uśmiechu.
Spojrzałam na nie dwie, i pomyślałam, jak te dwie kobiety mogły mieć ze sobą na
pieńku.
- No witam, witam.
Wreszcie ze sobą rozmawiacie. – uścisnęłam je dwie. Betty odwzajemniła go a
mama dała mi buziaka w policzek. – Co jest na śniadanie? – spytałam ochoczo.
Wczoraj nie jadłam nic. Ani śniadania, obiadu, czy kolacji. Cały dzień był tak
skomplikowany, że nie miałam nawet na to czasu.
- Jajecznica. – skwitowała Reachel.
– Mojej roboty. – spojrzała się na mnie, oczekują jakiejkolwiek odpowiedzi.
- Mamo, tak się cieszę.
Ale mogłybyście się pospieszyć? Zaczynam angielskim…
- Jasne, kochanie. Już
jest gotowa. Specjalnie dla ciebie. – mówi Reachel a Betty podaje mi talerz
jajecznicy. Pychota – myślę.
Jem szybko by móc już wyjść z
domu, im prędzej załatwię wszystkie rzeczy, tym szybciej będę miała je z głowy.
Przemierzam więc długimi ulicami, patrząc jak wszystko co mijam jest nieżywe.
Ulice szare tak jak niebo, ludzie schowani w domach, kwiaty, które jeszcze
niedawno były piękne i kwitnące dziś ledwo trzymają się ziemi. Wiatr dmucha
wszystkim co stanie mu na drodze. Moje włosy wieją we wszystkie kierunki. Za
swoimi plecami czuję czyjś oddech. Gwałtownie się odwracam, popychając osobę,
która za mną stała. Szkoda, że nie był to nikt z moich przyjaciół.
- Uważaj, jak idziesz
kleptomanio! – krzyczy Maggie. Jej biała sukienka ( biała, w taką pogodę?)
teraz nabiera czarnego koloru, bo wpadła w same błoto. Z uśmiechem mówię:
- A ty uważaj jak się
przewracasz… Bo wiesz, to jeszcze nie koniec dnia! – mówię, gdy powoli i
spokojnie odchodzę od nieprzyjaciółki.
- Lavende! Stój
natychmiast i pomóż mi wstać! – wrzeszczy wściekła z oddali. Ani mi się śni,
żeby jej pomóc! Całe życie mi uprzykrzała. Najpierw popychanki, obelgi,
bluźnierstwa, odwracanie moich przyjaciół a teraz jeszcze flirtowanie z Devem.
Nie odpowiadam tylko zaczynam
biec. Wkrótce widzę swoją szkołę i z uśmiechem na twarzy wchodzę do środka.
Przy drzwiach wejściowych czeka już na mnie Vee, David, Argie i Heath.
Zauważyłam, że zaczął kumplować się z moimi przyjaciółmi. I Dobrze,
przynajmniej nie należy do chamskiej brygadki Maggi.
- Czemu tu tak stoicie?
– pytam zdezorientowana.
- Czekamy na ciebie. –
mówi Vee. Ubrana w niebiesko szarą bluzkę i w dżinsy nadal wygląda wesoło.
Patrzymy sobie w oczy i już
wiem czego ode mnie chcą. Rozmowy. I to w roli głównej o Davidzie. Biorę Argie
za rękę, informując resztę przyjaciół, że musimy porozmawiać w ustronniejszym
miejscu. Kiedy docieramy do końca korytarza mówię:
- Słuchajcie, myślę, że to Dev musi
wam o wszystkim opowiedzieć a nie ja. W końcu to nie ja tak strasznie
namieszałam! – daję Devovi znak, żeby zaczął się tłumaczyć.
- Więc jestem gejem. –
zaczyna. Vee wybałusza oczy, Argie prycha a Heath stoi spokojnie wpatrując się
we mnie jak na cud. – Zakochałem się w Marku O’ Connel. Jesteśmy parą. Wczoraj
idąc do domu spotkałem Maggie i odbyłem z nią długą rozmowę. Widzicie, hm jak
to oznajmić. Nasi rodzice próbują nas zeswatać. Moi nie wiedzą kim jestem, a
jej rodzice to porażka! Nie słuchają tego co ma do powiedzenia i w ogóle. Więc
słuchajcie, kiedy byłem już blisko domu zauważyłem, że moja mama stoi na ganku,
wziąłem ją za rękę udając, że jestem jej chłopakiem. Hehe… - śmieje się fałszywie.
- Wcale nie Hehe. –
odpowiada Vee. – Czemu nam nie powiedziałeś?
- Nie mówiłem swoim
rodzicom a miałem powiedzieć wam? No wybaczcie, ale takie wyznanie wcale nie
przechodzi tak szybko jak zwykłe kłamstewko czy jakiś błąd. To oznajmienie kim
jestem. – uśmiecha się do nas a Argie odpowiada:
- Dobra, zostawiamy ten
temat. Tylko Dev mów nam wszystko. Dokładnie wszystko!
Heath przychyla się do mnie i
szepcze:
- Ogród. Pamiętasz? – pyta uwodzicielsko.
Patrzę na niego chwilę i
zauważam, że ma rudo- brązowe oczy. Wczoraj miał błękitne.
- Tak. – z ulgą
przypominam sobie, że w piątek wszystkiego się dowiem.
- Powinnaś już iść. –
mruczy mi pod uchem.
Uśmiecham się sama do siebie
i łapię Heatha za rękę. Ciągnę go wzdłuż korytarza aż w końcu karze mu by
wykorzystał swój dar. Z entuzjazmem patrzę jak wszystko co przed chwilą się
ruszało, drzewa, moi przyjaciele stoją bez ruchu. Wszyscy oprócz trzech osób.
Mnie, Heatha i Argie.
- Chcesz tam pójść ze
mną? – pyta przyjaźnie. Widząc, że nie zamierzam odpowiedzieć, dodaje: -
Powinnaś się bać.
Patrzę na niego, mrużąc oczy.
- Ciebie? Nigdy w życiu… - wyjaśniam i idę
w kierunku bramy do ogrodu. Heath szybko ją rozbraja a ja wołam Argie.
Przyjaciółka zaraz do mnie dobiega i mówi spanikowana:
- Co się tu dzieje?
Rozmawiam sobie z Veeką a tu nagle stoi bez ruchu! Boże, co się stało?!
- Chodźmy. – mówi
Heath a ja pociągam przyjaciółkę za rękaw błękitnej bluzki. Zaraz zauważam, że
w mojej Argie coś się zmieniło. Karzę jej aby spojrzała mi się w oczy i widzę,
że ich kolor zmienił się na czysto błękitny, tak jak u Heatha podczas
wczorajszego wieczoru. Coś tu nie gra. Najpierw może włamywać się do
czasoprzestrzeni a teraz zmienia kolor oczu.
- Nosisz soczewki?
- Zwariowałaś? – pyta
zdziwiona.
- Masz błękitne oczy…
- wyjaśniam z trudem, a Heath gwałtownie odwraca głowę. Patrzy się na Argie
jakby wiedział o co tu chodzi. Jakby doskonale przeczuwał, że jest z nią coś
nie tak.
- Jak to? – spytała.
Wyjmuje z kieszeni bluzy telefon i patrzy na ekran.
Wkrótce wybałusza oczy i
kręci głową. Wiem doskonale, że jest zdezorientowana i najpewniej zaraz zacznie
krzyczeć ale o dziwo tego nie robi. Zamiast panikowania, spokojnie odwraca się
i biegnie w kierunku toalety dziewcząt. Odruchowo chcę iść za nią ale Heath
łapie mnie za dłoń, przekonując, że powinnam iśc z nim. Nie protestuję długo,
aż w końcu jesteśmy w środku ogrodu.
Nie zmieniło się nic. Kwiaty tego samego
koloru, we wszystkich barwach tęczy. Podążam przed siebie aż w końcu widzę
czarną ogromną różę. Nie ma kolców, za to ma wielkie liście. Pod jednym z nich,
tak jak przeczuwałam leży czarna koperta. Od tego samego nadawcy co poprzednio.
Droga Lav,
Na
poczatku mojego listu chciałbym napisac ze bardzo cie kocham. Pisalem ci o tym
w poprzednim liscie ale bede to powtarzac do konca mojego zycia… O ile taki
czas nastapi.
Chciałbym
dzisiaj napisac ci kim jestem, a co wiecej kim jestes ty… I Heath. Nie przyzna
ci sie do wszystkiego w piatek, bo nie moze. Tak sie maja zasady nieba i
piekla. O tak, sa w to zamieszane cale niebiosa.
Ja, Loren Heath Baker pragne ci
oznajmic ze jestem upadlym aniolem i straznikiem czasu. Moze domyslałas sie ze Heath ma cos ze mna wspolnego? Jesli tak to nie
bylas w Bledzie. Widzisz, jestesmy ta sama osoba. Tylko czasami zmieniamy
twarze. Po naszym upadku, zostalismy rozdwojeni. Jedna czesc mnie Przybyla na
swiat by uratowac cie przed zlem, druga, ta niewystarczajaco silna zostala
skazana na potepienie… Dlatego Heath czasami zmienia sie we mnie. Pachnie bryza
morska, ma rudo- brazowe oczy. Wiedz ze Jesli tak sie dzieje, to nie jestem do
konca ja, tylko moja czesc. Jestem straznikiem czasu, czyli moge zatrzymywac
czas, to juz zauwazyłas. Potrafie byc bardzo silny i szybki Jesli
tego zapragne. Ale dosc gadania o mnie. Reszte wyjasni
ci Heath. Pora powiedziec ci kim ty jestes.
Lavende Purry, jestes upadła
anielica, która ma mozliwosc kontaktowania sie z duchami,
poznawaniem przyszłosci i przeszłosci, jednym slowem jestes
medium. Gdy upadlismy, ty nie spłonełas. Ty dostałas druga
szanse, dlatego tak bardzo bolala cie glowa, i dlatego tak bardzo chciałas połozyc
sie spac. Gdy zauwazyłas ze z nieba spadaja piora bylas zdziwiona skad
sie wzieły. Zbiegłas na dol i mnie zobaczyłas. Niestety
juz wtedy byłem rozdzielony. Ktos wyczyscil ci pamiec i dlatego teraz nie
jestes w stanie sobie nic przypomniec. To ta sama osoba, o której pisałem ci we
wczesniejszym liscie. Chce ona doprowadzic do kataklizmu… Nadchodzi koniec
swiata, Lav. I na razie nie wiem jak temu zaradzic. Powracajac do ciebie, przed
upadkiem bylas moja dziewczyna, wiedzialas ze byłem prawdziwym aniolem i
straznikiem. Ty mialas tylko zdolnosci paranormalne, jakie doswiadczasz teraz.
Natomiast cos sie wydarzylo, ze z prawie zwyklej dziewczyny stalas sie upadla.
Dlatego w swych wizjach przyszlosci widzisz sie jako postac tzw. Czarna. W przeszlosci jako tylko medium.
Sa postacie Jasne i Ciemne, ty nalezysz do zadkiej grupy Bialej i Czarnej…
Jestes wyjatkiem, jestes skomplikowana, jak powiedział to Heath. Pamietasz jak
widzialas pod swoja poduszka czarne piora? Były twoje… Oznaczaly twoja
przemiane. Widzisz, kwiat pod którym otrzymujesz list, jest czarny, nie ciemny…
Trudno ciebie okreslic, bo jestes dobra osoba, nigdy nikogo nie skrzywdzilas, moga nazywac cie ,, Ciemnym Swiatłem”. Mowiac moga, mam na
mysli upadłych, którzy powoduja koniec ludzkosci, aniołów, i roznych stworzen. Mam
jeszcze cos do powiedzenia.
Twoje miasto, nie jest normalne.
Ludzie, którzy wydawaja sie ludzmi, wcale nimi nie sa. Wiekszosc z nich to
istoty aniołów, lub upadłych. Biorac pod uwage twoja przyjaciolke Argie, jest
ona anielica, tak jak Heath. Jej tez ktos wyczyscil pamiec, bo nie pamieta
nadal kim jest. Obserwuj ja a sama domyslisz sie prawdy. Pamietaj, nie lekcewaz
ludzi! Bo moga wydac sie innymi, niz my sami ich postrzegamy. Powiem ci jeszcze
tylko, ze Louis nie był duchem, to zjawa upadłego. Uwazaj na siebie. I Pamietaj,
ciagle przy tobie jestem. Niestety w jednym kawalku ale jestem.
Kocham, Twój na
zawsze,
Loren
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz