sobota, 28 grudnia 2013

Bardzo krótki fragment rozdziału 40

***

Jeydon


Słowa Madison wcale go nie ruszyły.

A może jednak?

Owszem kiedyś może i coś czuł do Cher ale w tym momencie, gdyby zobaczył ją w tym pokoju, wziąłby nóż i wbił go jej prosto w brzuch.

Kiedy trochę ochłonął, siegnął po telefon i wykręcił numer Merlona. Po paru sekundach mężczyzna odebrał.

- Spotkajmy się pod Grands Hotel. Wiem gdzie ukrywa się potomek. Jeszcze dzisiaj zginie.



***

Cher



Czekając na Elenę przed jej pokojem ciągle miałam przed oczyma zmarłe ciała Christiana, Miriam i Alex, którą bardzo łatwo można było znaleźć. Początkowo nie zdawałam sobie sprawy, że praca Łowcy okaże się tak męcząca psychicznie. W dodatku tęskniłam za Jeydonem i Madisonem a nikt za cholerę nie pozwalał mi ich zobaczyć. Sekundę później Elena nagle wyszła ze swojej sypialni i dała mi do ręki długi nóż.



- Co to jest? - zapytałam przestraszona.

- Polują na ciebie. Jeszcze dzisiaj chcą cię dorwać. Musisz być ubezpieczona... - wyjasniła.

- Co ty gadasz? Kto? Kto na mnie poluje?

- Chrześcijanie. Nawet twój ukochany. To on jest ich przywódcą.

Zmroziło mnie. To niemożliwe. Przecież...

- Kłamiesz! Próbujecie mnie z nimi skłócić! Jesteś cholerną kłamczuchą!

Szybko oddaliłam się od Eleny i pobiegłam do przodu. Z moich oczu płynęły łzy, rozpaczliwie chciały się wydostać. Nadal nie wierząc w słowa mojej współpracowniczki bolały. I to strasznie.

Kiedy wreszcie ujrzałam wyjście na zewnątrz, jak najszybciej się wydostałam z tego okropnego tunelu. Znowu zaczęłam biec nie zważając na to, że z tyłu woła mnie Elena.

- Cher?! To ty? - nagle przede mną pojawiła się znajoma postać.

- Jay? To naprawdę ty? - spytałam rzucając się na szyję.

- Tak. Gdzie byłaś? Martwiliśmy się o ciebie...

Niespodziewanie zaczęłam upadać. Świat spowiła mgła a na moim brzuchu pojawiła się wielka plama krwii.

***

Lekko otworzyłam oczy. Spanikowana uświadomiłam sobie, że leżę na zimnej glebie w samym środku lasu. Obok mnie stali mężczyźni, trzymający w ręku katany i sztylety.

- Puśćcie mnie! Błagam! - zaczęłam wrzeszczeć.

Chrapliwy śmiech.

- Nie bój się. Tak szybko się ciebie nie pozbędziemy, śmieciu. - powiedział Jeydon.

I właśnie w tym momencie przestało mi zależeć. Nie obchodził mnie fakt, że zaraz będę nieżywa ani to, że już nigdy nie zobaczę Shannon i Billiego. Najgorsze było to, że słowa Jaya były słowami, które uśmiercały mnie na miejscu. Zachowywał się jakby mnie nie znał. Nienawidziłam go a jednocześnie kochałam.



 
a jednak.... mała wena ale coś jest :)
Dedykacja, przepraszam że przy takim słabym rozdziale pff tego nie można nazwać rozdziałem. dedyk dla mojej Einstainówy Sztyletnicy! :) Pozdrowienia dla innych czytelników, jeśli takich mam
:p
 

piątek, 27 grudnia 2013

UWAGA CZYTELNICY!

Dobry wieczór :)
Muszę z przykrością oznajmić, że niestety wstrzymuję historię o Cher. Wyniknęło to przez całkowity zanik weny do dalszego pisania tej historii.
Tymczasowo blog nie będzie przeze mnie prowadzony. Ale kiedy załapię z powrotem pomysłów, zacznę dodawać kolejne rozdziały ,, Drogi do śmierci".
Pozdrawiam.

wtorek, 26 listopada 2013

Fragment rozdziału 39


***

Jeydon


1 dzień wcześniej





 

Gdzie jest Cher? - to pytanie zadawał sobie już od ponad trzech godzin. Miała pojechać do niejakiego Christiana Fighera, sprawdził tego gościa w internecie. Poszukiwania trwały długo ale znalazł coś ciekawego. Takowe imię i nazwisko wogóle nie istnieje. Nie ma żadnego Christiana Fighera a Cher nie wraca do hotelu chociaż zbliża się dwudziesta. Pytał się Madison czy wie kiedy wróci jego dziewczyna. Ona także nie miała pojęcia gdzie podziewa się ich przyjaciółka.

Kiedy ktoś zapukał do jego pokoju, nerwowo wstał z łóżka i prędkim ruchem otworzył drzwi. Miał nadzieję, że wróciła Cher. Mylił się.

Przed wejściem do pokoju numer 45 stała straszna istota. Ubrana na czarno, trzymająca w ręku sztylet Diemonts. Nie wróżyła niczego dobrego.

- Kim jesteś? - spytał groźnym tonem, przymykając lekko drzwi.

- Nie bój się. Nie przyszłam tu po to by cię zabić. - odpowiedziała, robiąc krok w przód i uderzając glanem w drewniane wejście. Nieznajoma usiadła na blacie kuchennym i zaczęła mówić:

- Jestem agentką Rady Plemienia Diemonts. Przybywam tu z polecenia Ellie Waslaw. Myślę, że wiesz kim ona jest. Informuję cię o tym, że niejaka Cher Beverly, wcale nią nie jest.

- Chwila. Pokaż mi dowód, że mogę tobie ufać. - odezwał się nie mogąc znieść kolejnych informacji o swojej dziewczynie. Podejrzewał ją o niejedno ale zawsze miał za to wyrzuty sumienia. Pewnie to co o niej zaraz powie agentka okaże się kłamstwem. Inaczej być nie może. Kochał Cher, nie wyobrażał sobie tego, że mógłby ją stracić.

Nieznajoma zdjęła z siebie czarną szatę i ukazała dwie gołe ręce utatuowane czaszkami i krzyżami. Na jednej z nich widniał napis: R.P.D.

Pokiwał głową aby dać jej do zrozumienia, że uwierzył w to iż faktycznie jest tą za kogo się uważa.

- Twoja przyjaciółka naprawdę nazywa się Cher Livery i jest córką Rose Livery. Owszem, Cher jest ostatnim potomkiem. 666. Naznaczonym przez samego Lucyfera.

Ugięły się pod nim kolana a świat przestał istnieć.

Serce pękło mu na pół. Kolejna dziewczyna, którą kochał. Kolejny raz się zawiódł.



- Skąd macie takie informacje? To jakiś absurd. - krzyczał. W jego oczach zaczęły pojawiać się łzy.

- Zjawiła się u Miriam Logland wraz ze swoją matką. Dodatkowo ustaliliśmy, że jej wuj to Billy Livery, brat Rose.

- Do cholery, sprawdźcie to jeszcze raz! Przecież to na pewno pomyłka! Znam Cher nie od dziś i...

- I co? Nigdy nie zauważyłeś, że jest inna? Naprawdę nie skojarzyłeś faktów? Przecież wiedziałeś o tym, że potomek zjawił się i Miriam.

- Owszem. - pokiwał głową. Teraz wszystko zaczęło układać mu się w całość.

- Nie domyśliłeś się już wtedy? A może po prostu nie chciałeś się domyśleć? - pytała.

- Gdzie ona jest? - zapytał idąc w głąb pokoju. Jego ciało drżało a po twarzy spływał pot.

- W Białym Domu. Porwał ją Tiffany.

Na sekundę zaniepokoił się. Po chwili to uczucie przeszło. Spłynęło po nim niczym przyjemna, ciepła woda. Przecież ta dziewczyna to demon. Kolejny potwór, którego trzeba się pozbyć. To śmieć, który zanieczyszcza powietrze. Czemu więc się nim przejmować? Jeżeli jej nie zabije, to zrobi to kto inny. Na przykład Tiffany. Nie będzie mu miał tego za złe.

- Co z nią zrobicie? - zapytał beznamiętnie.

- Przejmę ją z rąk Camilli Ping i zaprowadzę do siedziby Rady. Tam ogłoszą jej wyrok. A wy, jej przyjaciele...

- Nie jestem jej przyjacielem.

- Macie zakaz kontaktowania się z nią w jaki kolwiek sposób. Cher stała się tak jakby świadkiem koronnym.

- Nie chce jej widzieć. I myślę, że Madison także. Okłamywała nas od dłuższego czasu. Rada musi wiedzieć, że zaczniemy polowania na potomka. Jeżeli ma żyć, musicie ją dobrze chronić. - mówił jakby nigdy jej nie kochał. Jakby widział ją tylko raz.

I wtedy uświadomił sobie pewną rzecz.

To on musi ją zabić. Wtedy demon najbardziej zacierpi.

***

Madison



W tym samym dniu



 

Krótkowłosa blondynka stała na balkonie i wpatrywała się w urzekający ją zachód słońca. Ciągle zastanawiała się kto ją tu przysłał. Jak się tu wogóle dostała. Podejrzewała czasem, że to jej ojciec postarał się aby zamieszkała w tym hotelu i zapomniała o swojej przeszłości. Tylko jak mógł to zrobić? Owszem jest demonem ale przecież to nie komiks. Tutaj, w realnym świecie nie ma czegoś takiego jak paranormalnych mocy. Może się myli?

- Madison, czy możesz wreszcie tu podejść? - krzyczał ktoś z pokoju. Dziewczyna gwałtowie odwróciła głowę i odpyskowała:

- Zaraz przystojniaku. Zbieram myśli.

- To zbieraj je szybciej bo mamy do obgadania ważną sprawę. - odpowiedział jej.

Madison sapnęła i ciężkim krokami, trochę udawanymi podeszła do Jeydona. Spojrzała na niego wymownie i czekała na to co powie.

- Cher jest ostatnim potomkiem. - powiedział obojętnie.

Mad pokiwała głową i czekała dalej.

- Nie zaraagujesz? Cher to pół demon...

- Człowieku, wiem kto to ostatni potomek. - powiedziała. - Cher przyznała mi się do tego wcześniej.

Poczerwieniał i zaczął krzyczeć:

- CO? Wiedziałaś i nic mi nie powiedziałaś?

Dziewczyna zaczęła rechotać i odpowiedziała:

- Weź tak się nie sapaj. Owszem, nie powiedziałam ci bo Cher mnie o to prosiła. Przewidziała twoją reakcję. Jesteś taki przewidywalny, Jay. Taki prosty. - mówiła z satysfakcją.

- Nieważne. W każdym razie mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że musimy ją zabić.

Mad opadła szczęka. Przecież niespełna dwie godziny temu, martwił się o jej życie. Czy on pod tą swoją piękną warstwą miał wnętrze?

- Nie myślałam, że jesteś aż tak...

- Jaki?

- Taki bez uczuć.

Chłopak parsknął złośliwie i odrzekł:

- Jeżeli mówisz tu już o braku uczuć to spójrz na siebie.

Oburzona Madison poczuła jak coś ją uszczypnęło. To słowa, które wypowiedział Jeydon. Uważała go za swojego bliskiego znajomego. Wcale nie była pusta aby pozwalać sobie na takie traktowanie.

- Wiesz co Jay? To ty jesteś demonem. Nie jesteś jej wart. Cher to dziewczyna o najbardziej niebiańskiej duszy na świecie. Jeżeli już ktoś ma zginąć, to ty. Czy ty wogóle siebie słyszysz? Jeszcze niedawno twierdziłeś, że kochasz tą dziewczynę na wszystko co istnieje, że jesteś zdolny do śmierci za nią. A teraz co? Chcesz ją zabić? Były to tylko puste słowa... Zacytuję ci słowa pewnego barcelońskiego pisarza. Ludzie są gotowi uwierzyć we wszystko, tylko nie w prawdę. Potrafisz stanąć po stronie wieśniaków pragnących śmierci kolejnej istoty. Wierzysz im, że jest ona taka sama jak inne diemonty. Ale nie potrafisz sam ruszyć głową i zrozumieć to, że Cher jest inna. To ona jest prawdą, w którą nikt nie chce wierzyć. Pomyślałam jeszcze o jednej rzeczy. A może zależy ci na tych dolarach? Przecież jest ich do zgarnięcia tak dużo. Nie cieszyłbyś się, gdybyś rzucił pracę kelnera i nie wiem... został modelem? Przecież to piękne opakowanie wręcz do tego zawodu pasuje. Ale co z wnętrzem? Jeydon dlaczego masz tam echo? Na koniec tego przemówienia: to ty jesteś nikim, to ty jesteś śmieciem.

Następnie odwróciła się i zostawiła go samego, dumna ze swoich prawdziwych słów.






Nie wiem czy komuś się to podoba, oddałam całą siebie, że coś wydusić. Przepraszam za błędy ale nie mam siły już poprawiać. Dedykacja dla mojej friends, panny M. E. S . Córki Einstaina.
Dzięki niej mam wenę i humor.
Ślijcie w komentarzach propozycję zdjęć, które mam zamieszczać pod rozdziałami. Dajcie też coś od siebie.
Pozdrawiam i dobranoc :)

czwartek, 21 listopada 2013

Rodział 38

Tej nocy już nie spałam. Nie mogłam zmrużyć oka bo za bardzo się bałam. Bałam się, że lada chwila pojawi się tu Śmierć, moja matka lub Katherina - siostra Jacka, mojego ojca. Czy to nie przerażające, że moimi rodzicami są demony? To takie absurdalne.

Po za tym nadal nie wiem nic na temat postaci, która przedstawiała się jako Śmierć. W dodatku Katherina Halley, Miriam Loglend, moja szefowa, którą przydałoby się kropnąć - hmm Madison byłaby dumna z nazwy, którą przed chwilą użyłam.

Spojrzałam na zegarek w moim telefonie, była czwarta trzydzieści rano. Jeszcze pół godziny i miałam wskoczyć w strój dla bohaterki. To będzie dziwne, dziwne i sztuczne. Wstałam z łóżka i podeszłam do lustra. Zauważyłam, że na półce przy lustrze leżała szczotka i cała kosmetyczka ze spinkami i gumkami do włosów. Spjęłam je w kitkę a następnie skierowałam się do wielkiej szafy. Wyjęłam z niej czarne rurki, tunikę i płaszcz - dokładnie taki sam jaki miała Elena. Zanim wyszłam z pokoju założyłam jeszcze czarne glany o rozmiar na mnie za duże.

- Hej. Nareszcie porządnie wyglądasz. - powiedziała moja wspólniczka.

- Tak, jakbym szła na pogrzeb. - uśmiechnęłam się sarkastycznie.

Prowadziła mnie znów ciemnym korytarzem, tym samym co wczoraj. Przez całą drogę nie miałam odwagi zacząć z nią rozmawiać. Wczorajszego wieczoru zwierzyła mi się chociaż znałyśmy się ledwo dzień.



- Idziemy teraz na Halley Street.

- Po co?

- Zabić Miriam Logland.



Wybałuszyłam oczy. Nie jestem przygotowana psychicznie by już dzisiaj kogoś unicestwić. Tymbardziej kobietę, która była moją szefową. Jednocześnie kobietę, która mnie zdradziła...

- Wspaniale. - burknęłam.

- Tak, ja też się cieszę. - wyszczerzyła się Elena.

***

Po piętnastu minutach czekałyśmy na autobus. Oglądałam się z nadzieją, że może gdzieś uda mi się zobaczyć Madison. Moja towarzyszka cały czas przypominała mi o tym, że nawet gdybym ją zobaczyła, nie mogłabym się do niej odezwać. Czemu? Kazała mi spytać o to Ellie.

Wreszcie przyjechał bus. Wsiadłyśmy do niego i czekałyśmy aż dojedzie do ulicy Halley. Elena w skrócie mówiła mi co po kolei robimy. Ja wchodzę do środka, próbuje z nią porozmawiać tak by nie wyszła na zaplecze. W tym czasie Elena jakimś cudem pojawi się za nią tyłem i wbije jej sztylet w głowę. Pomiędzy oczy, tak będzie zabawniej - powiedziała mi przed chwilą. Przęłknęłam ślinę by nie puścić pawia. Oznajmiła mi, że to moja pierwsza akcja i do moich zadań będzie należeć tylko zagadanie Miriam. Resztą zajmie się ona.

- Ale myślę, że nie będzie mnie chciała słuchać. - wyszeptałam.

- Musisz to zrobić. Inaczej wyczai, że ktoś jest na zapleczu i się cofnie a tam mnie zabije. Tego chyba nie chcesz. I ja też nie.

- Myślałam, że chcesz umrzeć?

- Chcę ale nie jako przegrana. - uśmiechnęła się dziwnie a następnie wyszła z autobusu. Szłam za nią krok w krok.

Pięć minut później dotarłyśmy do sklepu muzycznego ,, u Betty". Elena powiedziała mi tylko:

- Postaraj się zrobić wszystko tak jak ci mówiłam.

A potem odeszła. Hmm nie całkiem. Rozpłynęła się w powietrzu, jakkolwiek to brzmi.

Odetchnęłam i weszłam do środka.

Za ladą siedziała Miriam Logland, niby przyjemna starsza pani, niby demon.

- Czego tu chcesz? - przywitała mnie drapieżnym wzrokiem.

- Mi też cię miło widzieć.

- Nie zgrywaj się. Po coś tu przyszłaś... Cher. - sarknęła.

Pokiwałam głową i podeszłam bliżej.

- Zgadza się. Mam jakiś cel. - odpowiedziałam patrząc jej głęboko w oczy.

- Jeżeli myślisz, że ponownie przyjmę cię do pracy to się mylisz. - oznajmiła spokojniejszym tonem. Chciała udawać normalnego człowieka.

- A ja wogóle byłam zwolniona? - improwizowałam.

- Tak, dokładnie tydzień temu cię wyrzuciłam.

- Nie wydaje mi się, żebym przy tym była... - szepnęłam.

- Stałaś dokładnie przede mną.

- A może była to moja matka? - zapytałam podnosząc brew.

Miriam wstała z krzesła i powiedziała:

- To ja na ciebie doniosłam.

Wybuchnęłam śmiechem. Kobieta patrzyła na mnie zdezorientowana.

- Naprawdę myślałaś, że nie wiem? - spytałam. - Myślałaś, że nie zauważyłam u ciebie tatuażu plemienia Diemonts? Naprawdę uważałaś, żę będę na tyle głupia by nie domyśleć się, że to całe znalezienie pracy było jedną wielką pułapką? Wszyscy chcieliście mnie. Dlatego poinformowałaś Tiffanego o tym, że zjawiłam się tutaj wraz z Rose.

- Dokładnie tak. - przyznała racje. - A teraz kiedy cię znalazłam, dostanę grubą forsę i część Lucyfera.

Nagle usłyszałam czyiś szept:

- Giń demonie. - Elena jednym ruchem wbiła sztylet w głowę Miriam. Jego ostrze widoczne było od przodu. Tkwiło idealnie pomiędzy oczami. Z kobiety zaczęła płynąć bordowa krew, powiedziałabym wręcz czarna a zapach jaki się rozniósł po całym sklepie przyprawiał mnie o mdłości.

- Brawo, poradziłaś sobie. - pochwaliła mnie Elena.

- To nie było takie trudne. - wyszeptałam pochylając się nad byłą szefową. W kieszeni jej spodni był telefon. Popatrzyłam znacząco na moją towarzyszkę i spytałam:

- Wziąść?

- Tak.

- Co z nią robimy?

- Najpierw musimy zamknąć sklep i zasłonić wszystkie okna. - pokiwałam głową i zaczęłam szukać kluczy. Były w szufladzie biurka. Przekręciłam zamek i schowałam je z powrotem w to samo miejsce. Elena w tym czasie spuściła rolety.

- Okej, dzwonię do Ellie i Ann. - powiedziała i wyciągnęła z kieszeni tunki czarną motorolę. Włączyła rozmowę na głośnik. - Mamy Miriam. Właśnie leży martwa ze sztyletem pomiędzy oczami. Ktoś musi po nią przyjechać. - Wspaniale. Za dziesięć minut przyjedzie Trevor.

Rozłączyła się.

- Kto to Trevor? - zapytałam.

- Koleś od trupów.

- Ahaaa. - ziewnęłam.

Elena się zaśmiała.

- Nie wyglądasz jak byś przed chwilą brała udział w zabójstwie. Myślałam, że zaczniesz płakać i użalać nad ludzkim losem.

- To źle myślałaś. - odpowiedziałam poważnie.

Siedziałyśmy w ciszy obserwując martwą Miriam.

Po kilkunastu minutach ktoś walnął w okno. Elena przyłożyła do ust palec na znak, żebym była cicho. Wyjęła z powrotem swój nóż i ostrożnie odsunęła roletę. Przed oknem stała Ellie z jeszcze jedną kobietą.

Moja współpracowniczka kazała podać sobie klucze. Zrobiłam to w ułamku sekundy a po dwóch Ellie i nieznajoma kobieta stały przed nami.

- Okej, Trevor zaraz przyniesie worek. Musimy ją w niego wsadzić i wrzucić do bagażnika.

- Brzmi to jak w kryminałach. - przyznałam lekko przytłoczona.

- Zgadza się. - powiedziała Ellie. - Cher pozwól, że przedstawię ci Ann. To moja prawa ręka. Najmądrzejsza osoba w całej Radzie.

- Miło mi. Jestem Cher, córka Rose Livery. - wyciągnęłam rękę. Krótko ścięta kobieta uścisnęła moją dłoń.

Po chwili do pomieszczenia wszedł wysoki, muskularny mężczyzna. Ubrany był w robocze ubrania. To pewnie Trevor. Koleś od trupów...

Bez żadnego słowa zaczął pakować Miriam w worek... Później wyszedł z nim na zewnątrz jakby była to siatka z zakupami. Usłyszałyśmy głośne uderzenie, znaczyło to, że Logland była już w bagażniku.

- Okej. Wychodzimy stąd i oczyszczamy.

- Co? - wyrwało mi się.

- Zaraz zobaczysz. - powiedziała Elena.

Wyszłyśmy ze sklepu, który kiedyś kojarzył mi się z całym szczęściem a teraz kojarzy mi się tylko i wyłącznie ze śmiercią i krwią.

- Katharsis demon. - wysyczała Elena, Ellie i Ann. - Oczyścić z demonów. - wyjaśniły.

Pokiwałam głową i podążałam za trójką najbardziej odważnych mi kobiet na świecie.

Teraz byłam jedną z nich.





sobota, 9 listopada 2013

Koniec rozdziału 37


- Ellie na samym początku powiedziała, że pozostało mi niewiele czasu. Co to miało znaczyć? - spytałam po pięciu minutach ciszy.

- To znaczy, że wszyscy cię szukają i możesz się spodziewać, że jeżeli zostałabyś w hotelu, nie przeżyłabyś jutrzejszego dnia. Mieszkanie blisko Rady zapewni ci odrobinę większe bezpieczeństwo, ale nie stuprocentowe. Dlatego właśnie musisz się spieszyć z wykonaniem swoich zadań. - wyjaśniła.

- Hmm czy to nie dziwne, że śmierć traktuję jak najnormalniejszą w życiu rzecz? - zapytałam trochę przybita. Muszę kogoś zabić - o to wlaśnie pytał mnie Jeydon kiedy rozmawialiśmy o mojej pracy jako Łowczyni, mianowicie o to czy dam radę zabić. Odpowiedziałam tak. Teraz nie jestem już taka pewna.

- Nie. Według mnie to nie dziwne. Śmierć to naturalna kolej rzeczy. Przychodzi, zabiera i odchodzi. Czy nie jest taką samą istotą jak człowiek? Kiedy czegoś od ciebie chce, jest miły, podlizuje się byle tylko to coś od ciebie zabrać i odejść. Nawet bez słowa. Bez pożegnania. To najbardziej boli. Tym jest śmierć.

Myślałam przez chwilę nad słowami Eleny. Nigdy nie dobrałabym tak słów, nigdy nie wymyśliłabym czegoś bardziej sensownego.

A co jeśli ...

Jeśli to wszystko jest naprawdę tylko wymysłem w mojej głowie?

Co jeśli jutro obudzę się i nie będę nic pamiętać?

Co jeśli ... nie będzie w nim i mnie?

Co ja bredzę?!

- Co sądzisz o Ellie? Czy naprawdę zawsze jest taka miła i uprzejma? - zapytałam by przerwać durny monolog.

- Przewodniczący to bardzo fajna babka. Chyba tak się to mówi.

Wybuchnęłam śmiechem.

- To znaczy, powiem to inaczej. Jest konsekwentna, stanowcza, kiedy się wkurzy to naprawdę potrafi dowalić ale to jej jedyne wady.

- Teraz rozumiem czemu musiałaby mnie zabić gdybym nie zrobiła tego co mi kazała.

- To dobrze, że wiesz... Nie byłoby to dla ciebie miłe uczucie. Chociaż chętnie bym się z tobą zamieniła. - uniosła kąciki ust.

- Czy od jutra mam zacząć ... hmm tak zwaną ,, przemianę " ? - spytałam patrząc jej w oczy. To pytanie nurtowało mnie najbardziej.

Elena wstała z łóżka, zgasiła światło i burknęła:

- Tak. Pobudka o piątej rano.

Po czym trzasnęła drzwiami i zostawiła mnie samą.



***

Dochodziła druga w nocy a ja nadal nie spałam. Za trzy godziny miałam ponownie zmienić swoje życie. Wskoczyć w glany, czarne spodnie, czarną tunikę, spakować sztylet i inne bronie i zabijać swoich wrogów. Czy właśnie nie takiego życia chciałam? Pełnego wrażeń, adrenaliny, innego niż codzienne siedzenie w domu. A teraz co?

Leżałam w obcym łóżku, nie mam przy sobie Jaya. Pewnie mnie nienawidzi. Przypominam sobie nawet kiedy powiedział, że zabił swoją dziewczynę tylko dlatego, że była diemontem. Podobno kochał ją jak nikogo innego, pewnie gdy teraz chodzi o mnie, sam wyda zarządzenie, żeby mnie zadźgali. Nie mówcie mi, że się mylę.

Co powinnam jutro, dzisiaj zrobić? Na pierwszy ogień wezmę sobie Camillię... zaraz zaraz. Czy ona przypadkiem nie została zabita przez Elenę? Czemu więc Ellie kazała mi się jej pozbyć? Muszę zapytać o to bladoskórą piękność.



Pozostał jeszcze Tom Tiffany. I reszta członków Diemonts. Zabicie tego pierwszego jak wcześniej mówiłam będzie trudne, mam nadzieję, że Madison nie będzie mi miała tego za złe. Ciekawa jestem co z moimi rzeczami, które zostały w hotelu. Przecież był tam mój laptop, wszystkie dokumenty z Białego Domu, telefon, ubrania od Madison. Naprawdę za nią tęsknie. Jak za niczym na świecie.

Ciekawa jestem co słychać u Alex. Dziwne jest to, że parę dni po tym jak wróciliśmy z Białego Domu, zaatakował mnie Tom Tiffany. To trochę zbyt podejrzane, ta cała jej historia, że Andrew wcale jej nie zabił.

To ona mnie zdradziła.

Dziewczyna, której podałam swoje dane osobowe.

Dziewczyna, która dała mi numer do Christiana - zdrajcy, który nie prowadzi żadnej biblioteki, nie ma Księgi Diemontów, Camillia miała racje. Alex specjalnie kazała mi sie skontaktować z Christianem, diemontem, który dał znać o moim spotkaniu z nim Tiffanemu. Ten czekał na mnie kiedy to jechałam do Fighera.

Sprytnie to wykombinowali.

A więc muszę zabić Christiana Fighera i Alex.


 
   Hmm pierwsze skojarzenie z Ellie. W książce jest ona odzwierciedleniem mojej pani od chemii, którą serdecznie pozdrawiam :)

Pisać czy rozdział się podobał.
:)

 


środa, 6 listopada 2013

Fragment rozdziału 37

- Przestaniesz już beczeć czy mam cię uderzyć? - zapytała mnie wściekła Elena kiedy to ja leżałam na łóżku w moim pokoju a ona siedziała obok mnie. Gdy tylko weszłam do tego pomieszczenia zaczęłam płakać.

- Możesz mnie zabić, przecież tak bardzo tego chcesz. Z resztą, tak jak inni. - wyszeptałam.

- Och przestań, nie jesteś jedyną osobą na świecie, która musi umrzeć. - mówiła lekceważąco.

- Idiotko! - wyrwało mi się. - Rozumiesz, że tu wcale nie o to chodzi?! Jesteś aż tak zakochana w sobie, że nie potrafisz posłuchać drugiej osoby? Mam dość tego życia. Mogłam siedzieć w tym swoim durnym pokoiku i patrzeć na swoją, żałosną twarz. Chcę śmierci. Nawet teraz. Dalej, Elena, wyciągaj ten swój sztylecik i mi go wbij! - krzyczałam.

Dziewczyna przez jakiś czas siedziała nieruchomo. Opuściła swoją nieco skrzywioną twarz i zaczęła szeptać:

- To ty się mylisz. To ty nie znasz mnie. Nikt mnie nie może zrozumieć. Uwierz, jestem w gorszej sytuacji.

- Nie wydaje mi się. Przynajmniej nie ściga cię cały świat...

- A myślisz, że dlaczego tu jestem? - wrzasnęła. - Dlaczego pracuję właśnie jako Łowczyni Demonów? Czemu jestem taka jaka jestem? Wykarz się mądralo! - warczała. - Nie chcę słuchać już tekstów: Elena jest taka samolubna, Elena to chyba satanistka, Elena to największa egoistka na świecie... A czy ktokolwiek z was zastanowił się jaka jestem naprawdę? Co we mnie siedzi? Lub co doprowadziło do tego, że taka jestem?

Wytarłam oczy rękawami bluzki i spojrzałam na zrozpaczoną dziewczynę. Chyba po raz pierwszy mogłam dostrzec u niej łzę. Jedną, ale zawsze coś.

- Przepraszam. - zaczęłam. - Powinnam najpierw cię poznać a dopiero się wypowiadać...

- Nie przepraszaj. Wolałabym już zakończyć tą rozmowę.

- A ja wręcz przeciwnie. - uśmiechnęłam się i usiadłam obok niej.

- Co chcesz wiedzieć?

- Czemu boisz się otworzyć? - zapytałam. Popatrzyła na mnie swoimi pięknymi oczami i powiedziała:

- Jestem pesymistką i nią zostanę. To ludzie i życie nauczyło mnie, że tylko ja mogę się zrozumieć. Dlatego zamykam się w sobie. - wyjaśniła drżącym głosem. - Złamałaś mnie. Jeśli piśniesz komukolwiek słówko...

- O czym?

- Że płakałam.

- Co by się stało?

- Te buty są dość ciężkie... - popatrzyła na swoje czarne glany.

Uśmiechnęłam się lekko a ona ku mojemu zaskoczeniu, odwzajemniła uśmiech.









Kolejny dedyk dla Sztyletnicy. Chyba nikt oprócz niej i jeszcze jednej osoby nie czyta mojego bloga.... a jeśli czyta to zwracam honor. Mam lekkiego dołka ale wiem, że jutro będzie lepiej.
Tak optymistycznie....
Nieważne.
Mam nadzieję, że rozdziały wam się podobają. Naprawdę wysilam się żeby dać od siebie choćby zdanie. Cierpię na brak weny.
Dobranoc wszystkim!
PS!. Sztyletnico dziękuję za komentarze, podnoszą mnie na duchu w tak trudnych sytuacjach....

wtorek, 5 listopada 2013

Kontynuacja rozdziału 36

W środku pokoju nie znajdowało się nic prócz wielkiej szafy i lustra. Dosłownie. Nie było tu nawet okien a więc wybieranie odpowiedniego stroju do spotkania z przewodniczącym Rady było bardzo kłopotliwe. Mimo to odnalazłam jakąś czarną sukienkę, która idealnie kontastowała z moimi rudymi włosami. Założyłam jeszcze trampki Converse a następnie z dumą wyszłam z ciemności.

Elena obrzuciła mnie srogim spojrzeniem.

- Nie mogłaś założyć spodni?

Popatrzyłam na nią zadziwiona.

- Nienawidzę sukienek.

Zastanowiłam się czy ta dziewczyna lubi cokolwiek innego od zabijania, czarnych ciuchów i samej siebie.

- Chodź za mną. - nakazała.

Szłyśmy dalej wąskim korytarzem oświetlonym tylko lampami jarzeniowymi. Czy Elena naprawdę należała do Rady? Przecież to miejsce w najmniejszym stopniu nie opisuje jej siedziby.



- Kiedy...

- Już niedługo. - nie pozwoliła mi dokończyć pytania.

Ta dziewczyna czytała w myślach.

Po piętnastu minutach wreszcie stanęłyśmy.

Przed nami w bordowych murach, które niewiadomo skąd pojawiły się na ścianach korytarza, stały ogromne, mosiężne drzwi.

- To kolejna rzecz, którą zobaczysz i nie będziesz mogła pochwalić się nią nikomu.

- Czemu, czemu nikt nie może wiedzieć o tym miejscu?

- Bo Rady tak naprawdę nie ma. To wszystko dzieje się w twojej głowie. Potraktują cię jak idiotkę.

Zamurowana patrzyłam się na Elene. Dziewczyna pchnęła drzwi i wstąpiła do wielkiej, jasnej dla odmiany sali. Sali niczym z pałacu.

W żadnym stopniu nie przypominała holu wejściowego w hotelu. Była pięć razy większa, bardziej elegancka, mniej zatłoczona, udekorowana rzeźbami aniołów. Na przeciwko wejścia były widoczne trzy, sięgające aż do sufitu okna. Nie zauważyłam nawet bardzo szerokiej ławy, przy której siedzieli jacyś ludzie. Ludzie na pozór wyglądający tak jak my a jednak zupełnie inni.

Każdy z nich ubrany był w czarną pelerynę. Wszyscy wyglądali tak samo, ten sam wyraz twarzy, taka sama pozycja. Miałam wrażenie, że czas się zatrzymał. W jednej chwili chciałam cofnąć się i być z powrotem w mieście, w drugiej - pragnęłam zacząć już rozmowę.



Tak wiem to strasznie dziwne i pewne niezrozumiałe dla większości ludzi ale człowiek w chwili kiedy wie, że czeka go śmierć nie jest pewien czego tak naprawdę chce.

Wytężyłam wzrok i zauważyłam pewną różnicę wśród członków Rady.

Niska szatynka ubrana w czarną pelerynę stała przy środku długiego stołu. Na nosie miała okulary a na szyi zawieszony srebrny łańcuch. Patrzyła na mnie zahipnotyzowana i poruszała niezrozumiale ustami. Dopiero po dwóch sekundach ktoś popchnął mnie od tyłu i zdałam sobie sprawę, że kobieta ta mówiła do mnie na głos a ja jak głupia stałam i się na nią patrzyłam.

- Przepraszam. - powiedziałam skruszona.

- W porządku. W siedzibie Rady jesteś po raz pierwszy, nic dziwnego, że tak to przeżywasz. - odpowiedziała. - Jestem Ellie Woslow. Przewodniczący Rady Plemienia Diemontsów i Łowców.

- Przewodniczący? - wyrwało mi się.

Ellie spojrzała na mnie rozbawiona i uświadomiła mi, że wcale nie jest taka straszna jak Elena. Uśmiechnęłam się.

- Przejdźmy do rzeczy. Sprowadziliśmy cię tutaj, ponieważ Rada dowiedziała się o twojej prawdziwej tożsamości i pragnie ci udzielić pewnych zaskakujących informacji. - mówiła kobieta nieco poważniejszym tonem.
- Mianowicie?

- Pozostało ci mało czasu Cher. Jednakże musi ci go starczyć na wykonanie paru rzeczy.

Popatrzyłam na nią, unosząc brodę. Czułam się jak najważniejsza osoba na świecie, bohaterka, która poświęcając swoje życie wie, że zasłużyła na szacunek.

To całkiem do mnie niepodobne....

- Po pierwsze, będziesz musiała zabić Toma Tiffanego, Camillię Ping i kilku innych diemontów. Po drugie, nie możesz już mieszkać w Grands Hotel, nasi ludzie zbudowali ci małą rezydencję na przedmieściach San Francisco. Po trzecie, musisz zrezygnować z wszelkiego kontaktu ze swoimi przyjaciółmi. I czwarte, powód dla, którego nie możesz utrzymywać kontaktu z Madison Tiffany i Jaydonem Hallem jest jeden: oni już wiedzą kim jesteś. Poinformowani zostali przez Elenę. - przerwała swoje przemówienie a ja czułam jak miękną mi kolana. - Jeśli nie wypełnisz tych wszystkich zaleceń, czeka cię coś znacznie gorszego niż śmierć. Zostaniesz zamknięta w celi a nasi specjaliści uwolnią w tobie demona. Będziesz męczyła się sama ze sobą, ponieważ jak wszyscy wiemy jesteś także człowiekiem. Jako Cher będziesz odczuwała ból, który zadaje demon. Jednakże, nie będziesz mogła nic z tym zrobić. Dlaczego będziesz musiała tak cierpieć? Z racji takiej, że zajmujemy się likwidacją Diemontów a przyjmowaniem Łowców, naszym obowiązkiem jest cię zabić. Wiemy natomiast, że jesteś inna i nie potrafisz przyznać się do swojej prawdziwej tożsamości. Postanowiliśmy dać ci szansę.

- Ellie, zapomniałaś o jednej rzeczy. - odezwał się jakiś mężczyzna.

- No tak. Przepraszam. Jeśli zmieniłabyś decyzję i zrezygnowała ze swojej śmierci, moglibyśmy zatrudnić cię jako Łowczynię Demonów Najsilniejszych. Elena wytłumaczy ci później co to za organizacja. Jeśli zaś jej nie zmienisz, pozostaje ci tylko to wyjście, które wcześniej omówiłam. Na odpowiedź masz czas do jutra a teraz Elena zaprowadzi cię do twojego, tymczasowego pokoju.





Dedykacja dla Sztyletnicy :)

 

piątek, 25 października 2013

Rozdział 36

Zamurowana wpatrywałam się w przeraźliwie bladą twarz Eleny. Lodowata piękność, trzymała w dłoni długi nóż plemienia Diemonts. Miałam wrażenie, że wbija we mnie jego ostrze. Czekałam aż coś powie. Czekałam na zbawienie z ciszy, która mną zawładnęła.

- Powinnaś się bać. - powiedziała Elena.

Pokiwałam szybko głową.

- Mogę cię w każdej chwili zabić.

Przełknęłam głośno ślinę. Nie miałam odwagi spuścić z niej wzroku. Elena była niczym psychiczny ból. Nie krzywdzi mnie bezpośrednio, robi to samym istnieniem.

Boję się jej.

Wiem, że może mnie zabić.

- Haha. Uwielbiam kiedy ludzie to robią. - wybuchnęła gromkim smiechem. Dziewczyna opuściła nóż i schowała go w kieszeń płaszcza, który miała założony na czarną tunikę. Wyglądała jak śmierć. Śmierć o rudych włosach.

- Ale co? - spytałam Elenę nieco idiotycznym głosem.

- Kiedy patrzą się na mnie i są przekonani, że zaraz ich zabiję. Lubię zabijać. - syknęła nieco przybliżając się do mojego ucha. Na plecach pojawiła się gęsia skórka.

Opuściłam głowę.



O nie.

Stoję w samym staniku i majtkach. I to w lesie.

- Spokojnie. Pojedziesz teraz do naszej siedziby i tam się przebierzesz. - powiedziała i ruszyła do przodu.

- Naszej? Siedziby? - spytałam zagubiona idąc po liściach. Moje stopy były strasznie poranione.



- Siedziby Rady.

Oniemiałam.



- Do czego?

- Rady Diemontów.

***

Dziewczyna o imieniu Cher zaczęła ją denerwować. Zadawała pytania, poruszała się strasznie wolno, w dodatku była kimś na kim powinna się wzorować.

Szła przed siebie - Elena, agentka S.R. Zdeterminowana, odważna, sadystyczna, pesymistyczna - niemal zapomniała o swojej dobrej stronie. Czy w ogóle jeszcze ją miała? Po akcji z zabiciem kilkuset diemontów, miała spore wątpliwości co do swojej jasnej strony.



- Gdzie jest ta Siedziba? - znów pytanie zielonookiej.

Elena westchnęła z irytacją.

- Nie mogę udzielić ci takiej informacji.

Dziewczyna nie odpowiedziała. Przez następne piętnaście minut podążała za nią bez słowa.

Wreszcie ujrzała drogę. Elena odwróciła się do swojej towarzyszki i zaczęła mówić:

- To co teraz zobaczysz musisz zatrzymać dla siebie. To nasza tajemnica. Nie obchodzi mnie, że masz jakiekolwiek pytania. Masz się nie odzywać, jeśli złamiesz jakiekolwiek moje słowo ten nóż wyląduje w twoim sercu. - Cher patrzyła na nią osłupiała. Tak, zrozumiała jej słowa. Agentka przykucnęła na ziemii i zaczęła odgarniać liście. Był drugi październik a San Francisco wyglądało niczym żółto - pomarańczowa plamka. Obrzydliwe kolory. Zbyt wesołe.

Kiedy poczuła pod grubą warstwą liści, twarde podłoże powiedziała:

- Zamknij oczy.

Zielonooka posłuchała.

Po pięciu minutach były już pod ziemią.

***



Szłam korytarzem, chyba. Wciąż miałam zamknięte oczy a pytania nie wchodziły w grę. Elena prowadziła mnie za rękę. Nagle się odezwała a na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka.



- Zaprowadzę cię do pokoju, gdzie czekają na ciebie ubrania. Przebierzesz się a potem masz spotkanie z przewodniczącym Rady.

Milczałam.

- Możesz już coś powiedzieć. Spokojnie, nie zabiłabym cię w siedzibie Rady. - szepnęła. Otworzyłam oczy i zobaczyłam długi, oświetlony lampami korytarz. Z sufitu skapywała woda a podłoże wyglądało jak błoto.

- To ma być siedziba Rady? - spytałam ironicznie.

Elena obrzuciła mnie lodowatym spojrzeniem.

- Może jednak się zamknij.

- Zanim to zrobię mam jedno pytanie.

- Szybko. - rozkazała.

- Czemu chciałaś pozostać tak anonimowa? - zapytałam próbując spojrzeć Elenie prosto w oczy. Agentka nie odwzajemniła spojrzenia.

- Powiedzmy, że mam zakaz wchodzenia do Białego Domu. - odpowiedziała zatrzymując się.

Obok nas stały drzwi, dziewczyna je otworzyła i nakazała:

- Tu masz drzwi, wejdź i się przebierz. Tutaj na ciebie czekam.

Posłusznie weszłam do pomieszczenia.
 
Tak mniej więcej wyobraziłam sobie  drogę którą podążały Elena i Cher.



Wiem, że ten rozdział był nudny i krótki ale ostatnio nie mam czasu nawet na porozmawianie z moją jedyną przyjaciółką, Marleną, która znaczy dla mnie  naprawdę dużo. Ona także prowadzi bloga ( wkrótce nowego), jest genialna, to co pisze jest tak wciągające, że momentalnie znajdujesz się w innym świecie   http://jestem-potworem.blogspot.com/    oto link. Naprawdę zapraszam i jeszcze raz przepraszam za moje zanudzanie... Hmm czy w ogóle jeszcze chcecie czytać tego bloga?


niedziela, 6 października 2013

Koniec rozdziału 35

To niemożliwe - pomyślałam. Przecież Alex opowiadała mi o niej, rozmawiałam nawet z Christianem. Nie mogę uwierzyć, że mnie okłamali.

- Kłamiesz. - odważyłam się powiedzieć.

Camilla spojrzała na mnie spode łba i syknęła zdenerwowana.

- Doskonale wiem, że księga istnieje.

Kobieta podeszła do mnie na tyle blisko, że mogłam usłyszeć jej szept.



- Gdzie jest?

Prychnęłam.

- Myślisz, że ci powiem? Co jak co ale upartość odziedziczyłam po matce. Po za tym, skoro i tak wyrządzicie mi krzywdę, nie możecie mi niczym zagrozić.

- Możemy.



- Czym?

- Śmiercią.

- Oj wiesz. Sama na nią czekam. Uwierz. - uśmiechnęłam się.

- Nie taką Śmiercią. - powiedziała wycofując się do tyłu. W tym samym czasie coś przebiegnęło za oknem archiwum.

To coś miało dość długie rude włosy i było kobietą. Wydawało mi się lub nie ale w dłoni trzymała nóż.

Camilla zauważyła, że wpatruję się na okno za jej plecami i momentalnie się odwróciła. Musiałam coś zrobić, żeby demonica przez nie, nie wyjrzała. Rudowłosa dziewczyna być może mogłaby mi pomóc.

- Jaką Śmierć miałaś na myśli? - zagadnęłam. Kobieta zapomniała o badaniu sprawy za oknem i ponownie do mnie podeszła.

- Katherina Halley. Twoja ciotka jest głównym demonem, stwórcą plemienia Diemonts. Teraz co prawda nie ujawnia się pod swoim ciałem bo sprzedała je nam. Każdy z nas ma część jej duszy lub ciała. Ona ... rozczłonkowywała się podczas czarnej mszy. Kiedy traci się siebie - stajemy się śmiercią. Ona już nią jest.

Zbladłam.



- Nic z tego nie rozumiem.

- I nie zrozumiesz. Wszelkie odpowiedzi zawarte były w Księdze Diemonts. A ona została spalona. Chociaż ty twierdzisz inaczej.

- Księga mogłaby odpowiedzieć na wszystkie moje pytania?

Nie odpowiedziała. Miałam już ponownie zadać pytanie lecz coś mnie powstrzymało.

Camilla otworzyła usta w niemym jęku. Kolana jej się lekko ugięły a głowa bezwładnie opadła. Nieświadoma co się dzieje szepnęłam:



- Camillo?

- Jestem Elena. Musimy się spieszyć.

Przerażona głosem niewidzialnej postaci, szarpnęłam swoim ciałem. Ktoś mnie uwolnił. Moje ręce nie były już sklejone taśmą a nogi przywiązane sznurem. Zerwałam się z łóżka i stanęłam za wpół stojącą Camillią. W jej plecach sterczał nóż a z rany skapywała krew. Zakryłam usta by nie zwymiotować. Ktoś ją zabił, wbił jej nóż, ostrzem skierowanym w serce.

- Och przestań. To niewinna zabawa. - znów ten głos. Poważny, kobiecy ton.

- Kim jesteś?

- Nie chcesz wiedzieć. Ja będę ci mówić co masz robić a ty szybko to wykonujesz, jasne? - zapytała stanowczo.

- Uratowałaś mnie. Będę posłuszna.

- Podejdź do niej. - natychmiast to zrobiłam. - Złap ją wokół talii. - Wyciągnęłam przed siebie ręce i objęłam nieżywą Camillię. - Wyjmij nóż.

- Co? - wydusiłam spanikowana.

- Nie bądź mięczakiem. Po prostu go wyjmij. - powiedziała zniecierpliwiona.

Wyciągnęłam z objęć jedną rękę i chwyciłam nóż. Ostrożnie go wyciąnęłam. Na brzuch wylała mi się spora ilość krwii.



- Jezu.

- On cię nie uratuje.

- Co teraz? - spytałam cicho.

- Połóż ją na łóżku.

Wypełniłam rozkaz nieznajomej.

- Podejdź do okna i wsadź nóż w tą szparę.

Naga zrobiłam kilka kroków w przód i przyjrzałam się staremu oknu. Między szybą a ramą była niewielka szparka. Ostrze idealnie się w niej mieściło.

- Jedź nim do góry.

Moja dłoń powędrowała ku sufitowi.

- Teraz na dół.

Zrobiłam to i czekałam na dalsze polecenia. Krępujące było stać nago przy samym oknie.

- Otwórz okno. - nakazała. Zrobiłam dziwną minę. Po co wkładałam tam ten cholerny nóż skoro okno jest na tyle stare, że mogłoby się otworzyć bez problemu?



Położyłam ostre narzędzie na obok stojącym biurku i złapałam za ramę okna. Lekko ją pociągnęłam. Okno ustąpiło. Poczułam chłód a na moim ciele pojawiła się gęsia skórka.

- Wychodź. Nie mamy czasu. - nakazała niewidzialna Elena.

- Może wreszcie mi się pokażesz?

- Rób co ci każę.

- Mam to wziąć? - spytałam mając na myśli nóż.

- Tak.

- Jasna cholera jak zimno. - szepnęłam gdy stałam bosymi stopami na jesiennych liściach.

- Gdzie mam iść? - zapytałam drżącym głosem.

- Do miasta. Musimy się oddalić od tego diabelnego budynku. Chociaż przyznaję, że z chęcią bym w nim została.

Parsknęłam śmiechem i nie czekając na ducha pobiegłam do przodu. Być może poraniłam sobie stopy. Co z tego? Przed chwilą miałam być zgwałcona, małe rany to nic w porównaniu z tym co miało mnie spotkać. Dziękowałam Elenie, chciałam jej to powiedzieć wprost ale.. hmm bałam się jej. Była groźna, stanowcza i cóż... odważna. Pasuje do tego lasu, jest mroczna tak jak i on.

Byłam w dość dużym szoku. Tiffany próbował mnie poświęcić na czarnej mszy, ile czasu minie zanim zorientuje się, że Camillia nie żyje? Może właśnie biegnie w moją stronę? Usłyszałam szelest liści. Ktoś złapał mnie za rękę. Ryknęłam w niebogłosy i zamachnęłam się łokciem w tył jednocześnie odwracając się do ...

Eleny.

Oto stała przede mną średniego wzrostu dziewczyna o rudych, sięgających do ramion włosach. Ubrana była w czarne, obcisłe spodnie i tego samego koloru tunikę. Jej oczy... ah były hipnotyzujące, straszne, intrygujące. Mroczna postać aczkolwiek przyjemna trzymała mój łokieć na wysokości swojej twarzy. Nie uraziłam jej. Była szybsza.

- Elena? - zapytałam nieśmiało.

- Tak. Elena River.

- Kim jesteś?

Kobieta uśmiechnęła się drwiąco i wyciągneła z tuniki nóż. Na jego ostrzu wyrysowany był ten sam znak co tatuaż Miriam.

- Jesteś...

- Diemontem.





Wybaczcie że tak długo nie pojawiał się kolejny rozdział ale... no cóż brak czasu, weny itd.
W tym rozdziale pojawiła się tajemnicza postać o imieniu Elena. Znam ją w rzeczywistości i musicie wiedzieć, że jest to najwspanialsza osoba na tej ziemi. Inna niż wszyscy, inna niż ja - moja bratnia dusza.
Ona także pisze bloga, którego kocham czytać. Jestem jej fanką, jej styl pisania powala mnie na łopatki.
Oto link na bloga, jeżeli macie odwagę otworzyć wrota do innego , ,, SZTYELTNICOWEGO" świata to zapraszam:
http://jestem-potworem.blogspot.com/

Marleno musisz wiedzieć, że nie wyobrażam sobie dnia bez pisania z tobą. I zawsze będę z tobą.


Pozdrawiam innych czytelników i zostawcie po sobie komentarz!! :)


Nie wiem czemu ale właśnie tak sobie ciebie wyobraziłam pisząc ten rozdział...