sobota, 10 października 2015

Ostatni fragment i epilog

Na następny dzień przybył oczekiwany lekarz. Diagnoza?  ,, Pańska żona jest całkowicie zdrowa, nie wykryłem żadnych objawów choroby psychicznej czy zaburzeń umysłowych. Nie ma się o co martwić". 

                       
                                                  1875 r.


           Po tych wszystkich latach życia w małym ale przerażającym, ciężkim świecie, świecie grzechu, który był mi przeznaczony, nadeszła chwila na pożegnanie. I choć zawsze wydaje nam się, że ten ostatni raz jest najbardziej bolesny i najgorszy, nie mówimy prawdy. Pożegnania są trudne – nigdy nie wie się, czy tak naprawdę są one pożegnaniami, czy po nich nadejdzie kolejne spotkanie – nie zaprzeczę, że zawsze rozdzierają człowieka od środka. Ale czy nie przynoszą one ulgi? Czy nie dają nam szansy na poznanie czegoś nowego a może i lepszego? Czy nie otwierają przed nami kolejnych dróg? Dlaczego cierpimy podczas pożegnań? Jest to kwestia przyzwyczajenia czy może strachu przed końcem? A jeśli i strachem, i jeśli przed końcem, to dlaczego właśnie on się pojawia? Czy koniec nie jest początkiem? Czy początek nie jest końcem?
                 Siedząc na plaży i obserwując zachód słońca wspominałam wszystkie dobre chwile, które pojawiły się podczas mojego życia. Starałam przypomnieć sobie moją twarz, widziałam oblicza moich synów, pierwszego ukochanego. Zdałam sobie sprawę, że to myśli i wspomnienia są najtrwalszymi pamiątkami. To w nich odnajdziemy subiektywną prawdę,  ukojenie i co najważniejsze… to one sprawiają, że wszystko co nas spotkało wraca do nas w każdej chwili, w której o nich pomyślimy. Czy właśnie nie takie rzeczy powinny nas chronić od lęków? W momencie gdy się czegoś boimy, przecież wystarczy pomyśleć o czymś co nas uspokaja.
        Też tego nie stosuję. Ale tak powinno być. Niestety nasz wszechświat nie jest taki jaki być powinien.

               Johann wyprowadził się z domu dwadzieścia lat temu… Jacob …. Jacob zaginął. Podobno mieszka w Stanach Zjednoczonych, ma żonę i dzieci. Podobno ułożył sobie życie na nowo i jest szczęśliwy. Inne plotki mówią, że nie żyje – nagle zachorował na raka. Ja wierzę w co innego. I sprawczynią jest moja matka. Została ze mną, lecz już mnie nie nawiedza. Nie mam problemów z opętaniem. Od trzydziestu lat czuję się pusta, opuszczona… nie, ja nic nie czuję. Tak jakby ktoś wyssał z was ostatnie pierwiastki życia. Gdy na coś patrzę – tak jakbym tak naprawdę niczego nie widziała. Gdy czegoś słucham – tak jakbym była ogłuszona. Gdy coś dotykam – tak jakby niczego tam nie było. Nie umiem czuć. Nie posiadam serca. Nie posiadam duszy.
Dzisiaj chcę pożegnać się z moim wszechświatem. Chociaż wiem, że moja matka nadal tu będzie, bo część jej istoty siedzi w duszy moich synów, to chcę umrzeć. Nic już nie zmieni przeszłości ani przyszłości. Jedynym wyjściem jest usunięcie się z planu. Po prostu… wystarczy sekunda. Sekunda na ucieczkę, całe lata na męczarnie.
Pomyślałam sobie, że dobrym miejscem na śmierć będzie ocean. Zabierze mnie w ostatnią podróż, ukoi ciepłą od słońca wodą, obmyje z grzechu. Ubrana w swoją białą koszulę nocną weszłam po usta do wody i odwróciłam się przodem do domu. Piękna, wbrew pozorom nawet rodzinna posiadłość emanowała ciemną i odstraszającą energią. Czułam ulgę. Byłam szczęśliwa, że nie muszę już żyć i nosić w sobie zło. Wierzyłam, że Bóg mi przebaczy – oczyści moją duszę i pozwoli  osiąść w spokoju. Odpłynęłam lekko do tyłu tak, by i mój nos był zanurzony. Swoimi już starymi oczami popatrzyłam na okna pokoju Jacoba. Tęskniłam za swoim synem, ale jeśli wierząc w plotki, prawdopodobnie spotkam go w niebie… lub w piekle.  I już miałam je zamknąć gdy ujrzałam w oknie postać starej kobiety, uśmiechającej się do mnie i  wymawiającej słowa, które poznałam po kształcie formowanych ust: Do zobaczenia.
Już niedługo, mamo. Już niedługo. – pomyślałam.

Śmierć nie jest końcem. To początek nowego poznania. Mnie czeka kara. – stwierdziłam.



             Ostatnie chwile


                    Zawsze odrzucałem wiarę w duchy, Boga czy ogólnie świat nadprzyrodzony. Wydawało się to dla mnie czymś abstrakcyjnym, fantastycznym – urojeniem psychicznym. Było tak, ponieważ moja dusza została roztrzaskania po śmierci żony i córki. Sądziłem, że jeśli istniałby Bóg to chroniłby on wszystkich ludzi i nie pozwalał im cierpieć. Ale czy miałoby to sens?  Czy życie w takim świecie, świecie w którym wszystko przynosiłoby szczęście byłoby łatwiejsze? Czy to co przychodzi nam z lekkością nie jest czymś mało wartościowym? Czyż zawsze nie potrzebujemy czegoś to większego i trudniejszego? 
                    Współczułem Annie, to oczywiste. Popełniła samobójstwo a w ostatniej sekundzie życia zobaczyła swojego największego wroga, jakim była jej matka. Ta obiecała jej spotkanie po śmierci… Czy istnieje coś gorszego niż świadomość, że nawet po  przekroczeniu bram zaświatów czeka na nas niepokój i męka?  Chciałem dowiedzieć się co tak naprawdę stało się z Johannem i Jacobem. Kiedy umarli i w jakich okolicznościach? Oczywiście…. Chciałem też poznać rozwiązanie. Co muszę zrobić by raz na zawsze pozbyć się demona matki Rose. 
Teraz, gdy poznałem większą część historii, pozostały mi do przeczytania ostatnie rozdziały z książki Jacoba. Zanim jednak po nią sięgnąłem, poczułem potrzebę wyprostowania nóg. W chwili gdy uniosłem się z fotela usłyszałem swoje imię. Wołał mnie, tym razem głos chłopca.
Dobiegał najprawdopodobniej z korytarza. Chwyciłem lampę i ostrożnie wyszedłem z salonu. Nie bałem się, że zobaczę ducha – w końcu w ostatnich tygodniach widuję je codziennie.  Bardziej przerażał mnie fakt, że mogę go spłoszyć… i nie dowiedzieć się w jakim celu mnie woła.
Gdy wyjrzałem na korytarz i skierowałem światło na ziemię, najpierw zobaczyłem stopy w brązowych butach. Niewątpliwie były one małego rozmiaru, należały do chłopca. Uniosłem lampę wyżej i poznałem prawdziwe, młode oblicze Jacoba Scheppelina. Przedstawił mi się, elegancko wyciągając dłoń. Podałem mu ją, lekko skłaniając. Jacob dygnął w dość dziecinny i śmieszny sposób i kazał mi iść za sobą. Zaczął podążać wprost na ścianę, gdzie powinny stać drzwi wejściowe. Z łatwością ją przekroczył. I o dziwo… gdy próbowałem zrobić to samo, udało mi się. Przez moment poczułem się jak duch…
A co jeśli już nim byłem?
Znaleźliśmy się na zewnątrz, z widokiem na dróżki i zalesiony ogród. Chłopiec, ubrany w białą koszulę wciągniętą w brązowe spodenki sięgające mu do kolan, prowadził mnie do owego ogrodu, miejsca, które odwiedziłem bardzo chętnie pierwszego dnia pobytu na wyspie. Nigdy więcej tam nie wróciłem, przynajmniej nie przywiązywałem większej wagi do tegoż miejsca. Jacob nie odzywał się, po prostu szedł przed siebie, otworzył bramę i wprowadził mnie do wnętrza tego magicznego miejsca. Zatrzymał się przy posągu z wygrawerowanymi inicjałami jego rodziców.
                   - Zrobił to mój ojciec… Wtedy kiedy powrócił do domu. – powiedział pociągając palcem po wyżłobionych literkach.
Popatrzyłem na niego i ostrożnie zapytałem:
                    - Jacobie? – zwrócił swoją uwagę na mnie – opowiesz mi tą historię do końca? Pozwolisz mi ją w pełni zrozumieć?
Nie odpowiedział. Prowadził dalej.
Droga wiodła przez gęstwinę drzew i krzewów. Musiałem cały czas odgarniać gałęzie, by nie zgubić Jacoba. Zdawało mi się, że kazał mi za sobą iść. Nadal chciał mi coś pokazać, a może i opowiedzieć.  Gdy przekroczyliśmy ostatnią barierę bujnej roślinności zobaczyłem drewniany hamak, otoczony mnogą ilością krzaków róż. Było tam niewątpliwie romantycznie i cudownie. Mówię było, bo teraz, po upływie tylu lat ten fragment ogrodu stał się mroczny, zaniedbany i samotny. Jacob usiadł, a zaraz po nim ja. Był takim wrażliwym lecz jednocześnie odważnym chłopcem. W jego oczach malował się ból i niepokój, lecz w grymasie twarzy dostrzec było można ten bunt i walkę. Nie musiałem przypominać mu o swojej prośbie, bo on sam zaczął opowiadać.
                      - Po przeczytaniu pamiętnika mojej mamy doszedłem do wniosku, że ten cały plan nie ma sensu. Straciłem wiarę w to o czym opowiadał mi matka… Znienawidziłem ją. Okłamywała mnie i mojego ojca przez całe życie. Skąd mogliśmy wiedzieć, że jest o zdrowych zmysłach? Skoro tyle przeszła to równie dobrze mogła stracić resztki racjonalizmu. Dlatego… postanowiłem dokończyć książkę ale z fałszywym zakończeniem. Napisałem w niej, że cała rodzina popełniła samobójstwo tydzień po tym, jak Johann dowiedział się całej prawdy. Anna wraz z synem podpaliła dom a mój ojciec próbował nas ocalić lecz bezskutecznie gdyż ogień szybko ogarnął całą posiadłość. Nie wydałem tej książki. Zatrzymałem ją dla siebie. Leży nadal na moim biurku, jak zapewne zauważyłeś. Do tej części historii wszystko jest zmyślone. Palący się dom zauważyli ludzie z rynku, którzy od razu pobiegli po pomoc i wspólnymi siłami go ugasili. Dwóch mężczyzn odnalazło ciała rodziny… Zanim opowiem ci co było dalej, musisz wysłuchać prawdziwej wersji.
Johann wyprowadził się z domu na następny dzień , po wizycie lekarza. Kompletnie zwariował, nie wiedział komu wierzyć. Chciał odizolować się na jakiś czas by wszystko sobie poukładać i być może po pewnym czasie powrócić do rodziny. Ja natomiast wyjechałem do Stanów Zjednoczonych. Stchórzyłem, poza tym kierowała mną nienawiść. Byłem bardzo zdenerwowany na matkę, czułem obrzydzenie do całej rodziny i pomyślałem, że może spokój odnajdę gdzieś daleko stąd. I faktycznie, na jakiś czas żyło mi się tam nawet dobrze. Potem powróciły koszmary, wizje, wspomnienia i nadal ciążył we mnie fakt, że jestem dzieckiem kazirodczego związku. Matka została w domu i przeżywała prawdziwe katorgi. Demon nie dawał jej spokoju aż wreszcie całkowicie pozbawił zdrowia, szczęścia czy jakiegokolwiek uczucia. Odebrał jej duszę, to na czym od początku mu zależało. Popełniła samobójstwo w 1875 roku. Ten ostatni rozdział zapisałem  na podstawie pożegnalnego  listu, który zostawiła.
Nagle i mną zawładnęło uczucie, że coś się posypało… miałem wrażenie, że stało się coś potwornego i muszę wrócić do domu. Dokładnie tego samego dnia kiedy to moja matka popełniła samobójstwo, może zaledwie godzinę później stałem przy brzegu oceanu patrząc jak ciało mojej matki odpłynęło daleko stąd. Gdy ujrzałem jej buty, wiedziałem jaką decyzję podjęła. I właśnie w tamtym momencie… poczułem zapach zgniłego mięsa i zobaczyłem rój much. Byłem przekonany, że owe te wrażenia są produkowane przez dotychczas jedynego znanego mi demona. Myliłem się. Gdy odwróciłem się przodem do tego zjawiska, zobaczyłem twarz matki. Wykrzywiona była w takim strasznym uśmiechu… nie potrafisz go sobie nawet wyobrazić. Pierwsza moja myśl brzmiała, że powinienem z nią porozmawiać, przeprosić za to, że wyjechałem ale… gdy zobaczyłem jej oczy, jej wstrętne ciało, uśmiech – nie była sobą. Dlatego próbowałem uciekać. Ale… nie da się uciec przed duchem. I przed strachem. Była tak silna, mówię o Annie. Chwyciła mnie za gardło i zaczęła dusić, potem gdy widziała że powoli tracę przytomność, puściła i zaczęła ciągnąć za nogi. Nie pamiętam co stało się później. Obudziłem się w kompletnych ciemnościach. Zacząłem badać to co było w najbliższym otoczeniu i doszedłem do wniosku, że muszę znajdować się w piwnicy. Rozpoznałem nasz domowy kufer i szafę. Próbowałem się wydostać ale w miejscu gdzie powinny stać drzwi, stał mur. Nie miałem pojęcia jak to zrobiła, nie wiedziałem czy to jakaś aluzja czy rzeczywistość. Zacząłem tracić rozum, płakałem, wołałem jej imię, błagałem o wolność. W kółku powtarzała mi słowa: Za późno na przeprosiny. Opuściłeś mnie. Opuściłeś mnie. I tak ciągle. Nie mogłem zatkać uszu bo nawet wtedy słyszałem to okrutne stwierdzenie. Wdarła się nie tylko w serce i uczucia ale i rozum. Po dwóch dniach, bez picia i jedzenia zacząłem tracić wszelkie siły. Ale nie chciałem tak umierać. Nie chciałem się męczyć. Dlatego postanowiłem, że napiszę list. List do mojego ojca. Pomyślałem, że jeśli ja poczułem intuicję by zjawić się w tym piekielnym domu zaledwie godzinę po śmierci matki, to może i ojciec niebawem się tu zjawi a drzwi z powrotem będą drzwiami.
             - A więc to ten list, w którym przepraszałeś ojca i błagałeś o pomoc. Znalazłem go całkiem niedawno razem z kluczem…  - przerwałem lecz Jacob nie zwracał na mnie uwagi.
                  - Tak jak mówiłem… nie myślałem logicznie. Nic nie miało dla mnie znaczenia. Ojciec się nie pojawił a ja chciałem być wolny. Znalazłem sznur i krzesło. Przywiązałem go do drewnianej belki na suficie i zrobiłem pętle na szyi. Popełniłem samobójstwo w ten sam dzień co moja matka.
Jakiś czas później, prawdopodobnie tydzień, Johann powrócił do domu mając nadzieję, że życie jego rodziny znów jakoś się ułoży. Niestety… w domu nie zastał nikogo a gdy wszedł do kuchni ujrzał list Anny. Znalazł buty na brzegu a schodząc do piwnicy ujrzał mnie i moje pożegnanie.  Patrzyłem na niego jako duch… Stałem u jego boku i tak bardzo chciałem mu pomóc, wskazać to co powinien był już dawno zrobić. Lecz on… on utopił się w wannie. Odkręcił wodę, zanurzył się w niej i pozbawił życia. Jeszcze nigdy nie widziałem jak wygląda ta cała ceremonia, gdy ktoś umiera i przechodzi na ten inny świat. To wcale nie jest takie nadzwyczajne. Kiedy dusza uchodzi z ciebie w chwili śmierci, po prostu stwarza coś w rodzaju odbicia lustrzanego. Wyglądasz tak samo ale nie reagujesz na zmysły, nie możesz dotknąć, poczuć, zobaczyć tego wszystkiego co teraz. Gdy stanęliśmy obok siebie i spojrzeliśmy w oczy coś się zmieniło. Jakaś niewidzialna moc zaczęła przejmować nad nami kontrolę. Widzieliśmy czarną mgłę, która owijała się wokół nas i wpajała w naszą przestrzeń. Słyszałem głos mamy… Mówiła do mnie łagodnie, zachęcała do rozmowy, wołała mnie. Johann próbował nad tym zapanować ale demon był silniejszy. Otóż… Duch matki Anny obiecał jej, że wróci po nią po śmierci. W momencie gdy Anna uległa jej wołaniom i dopuściła się do stosunku ze swoim synem, pozwoliła na wstąpienie demona do jej duszy. Gdy urodziła mnie, kolejna część tej złej mocy przeszła na mnie i rzecz jasna na Johanna. Wszyscy nosiliśmy w sobie demona a nasze prawdziwe dusze zostały zaatakowane. Całe życie należeliśmy do Szatana. I nie było innego wyjścia jak tylko ulec mu po zjawieniu się w zaświatach… a raczej w tej chwilowej przystani. Demon kazał nam złowić ciała dwóch mężczyzn. Jednym z nich był Carlos Peleponer, drugi Friderico Schuller, którego znasz pod moim imieniem i nazwiskiem. Chciał by ci dwoje odbudowało dom i dało mu nasycić się kolejną duszą. Chciał kogoś, kto łatwo ulega niewierze, ktoś kto nie wierzy w Boga i nie będzie mu się opierał. Obserwowała cię w momencie śmierci twojej córki i żony. Wyłowiła cię spośród całej ludzkości. Wiesz dlaczego? Właśnie przez słowa, które wtedy pomyślałeś…
                - Boga nie ma, jest tylko Diabeł. – zacytowałem.
                - Tak. Dokładnie to.
                 - Nadal nie rozumiem… Jeśli ty jesteś duchem Jacoba Scheppelina to kim jest ten Friderico?
                 - Każdy człowiek po śmierci zachowuje dobrą i złą część swojej duszy. Tą złą posiadł demon i umieścił w starszym człowieku, Schullerze. Ja – uwięziony w ciele dziecka, nie stanowię zagrożenia.
              Zapadła chwila milczenia.
            - Co stało się z ciałami? – spytałem.
             - Carlos i Friderico, zakopali ciało Johanna i buty Anny wraz ze stosem róż w ogrodzie. Moje zaś… pochowali w trumnie, która stoi za drzwiami…
               - To do nich jest ten klucz?
Potwierdził.
               - Co mogę zrobić? Jak wam pomóc? Jak pozbyć się demona?
 Uśmiechnął się najsmutniej na świecie.
                 - Nie ma żadnego wyjścia. Ciało mojej matki nigdy nie zostało odnalezione, przez co nie można go spalić. Nie umarliśmy razem, rozdzieliliśmy się, nie spaliliśmy domu. Wszystko teraz skażone jest szatanem. Nawet ty. – popatrzył na mnie swoimi wielkimi oczami. Na moment zamilkł. – Zdajesz sobie sprawę, że jedyną możliwą ucieczką stąd jest śmierć? A i po niej dopadnie cię to co nas?
Zastanowiłem się nad jego słowami.
              - Czy dusza zawsze odnajdzie swoje ciało? To, które porzuciła?
               - Odnajdzie lecz ponowne wstąpienie nie jest możliwe…
Pokręciłem głową, dając do zrozumienia, że nie o tym myślę.
                - Jacobie… a czy jeśli dobry duch Anny zjawił by się i zgodził na odnalezienie swojego ciała… to czy wtedy … wtedy po spaleniu domu wraz z nimi, odzyskałoby spokój?
Zawiał mocny wiatr a z nieba spadły grube krople deszczu.
               - Oliverze, dusza jest nieśmiertelna. Poprzez pozbycie się samych ciał, już pozbawionych życia nie osiągniesz niczego. Pogódź się z tym, że teraz czeka na ciebie wieczne umieranie. Zacząłeś umierać w chwili gdy przekroczyłeś próg tego domu.
        I miał rację. Czułem to w sobie. Moje ciało zaczęło się starzeć a umysł tracił zmysły. Życie niby toczyło się dalej, tyle, że beze mnie. Zostałem wyrzucony z kręgu losu. Śmierć zbliżała się do mnie bardzo powoli ale jednocześnie dawała znaki, że ciągle o mnie pamięta. Nie ma nic gorszego od wiedzy, że się umiera. I nie ma nic gorszego od tego, że ową śmierć zesłałeś na siebie sam.
Na zawsze zapamiętam jego bolesną, młodą twarz, twarz chłopca, którego życie potoczyło się wbrew jego wizji i marzeniom. Chłopca, który nie znalazł spokoju ani na ziemi, ani w niebie. Pozwolił mi wrócić do Londynu, lecz ostrzegł mnie, że to niewiele zmieni bo to co najgorsze ukryło się już w zagłębiach mojej duszy. Byłem mu jednak wdzięczny, bo pozwolił mi uwierzyć w to, że może moja córka i żona są teraz takimi bytami jak on, tyle, że ze szczęśliwszymi wspomnieniami.
                   - Oliverze, pamiętaj, że nie chciałem by ciebie to spotkało. Próbowałem dawać ci znaki, póki jeszcze nie było za późno. Niestety w momencie gdy zacząłeś czytać książkę, historia zajmowała twój umysł a wkrótce i duszę – zacząłeś w nią wierzyć, a więc przyjąłeś wszelkie kryjące się w niej zło. Przepraszam.
Popatrzyłem na niego  w całości, uwzględniając ciało młodzieńca, maleńkiego chłopca o dużych, szczerych oczach, w których widać było łzy. Był nieszczęśliwy a gorszym faktem było to, że już na zawsze takim pozostanie.
                  - Jacobie, mną się nie przejmuj. Wkrótce znów się spotkamy.
Uśmiechnął się lekko i popatrzył w niebo. Wyciągnął chude ręce w jego kierunku i zaczął znikać. Ciało przyjmowało kolory otoczenia aż w końcu całkowicie je pochłonęło. Zostałem sam, poza domem, z możliwością powrotu.
Przekroczyłem próg tamtego domu tylko jeszcze jeden raz. Musiałem zabrać portfel z pieniędzmi na bilet.




Epilog


                       - A więc Pan wrócił? Do Londynu? – zapytał dziennikarz. Poprawiłem okulary leżące na nosie i przeczesałem siwe włosy. Wciąż pamiętałem każdy fragment mojego życia zarówno w trakcie jak i po powrocie z wyspy.
                      - Tak.  Znów mieszkałem w swoim mieszkaniu, pracowałem, spotykałem się z przyjaciółmi. Jedyne co się zmieniło to ja i moje postrzeganie. Miałem przed oczami tamten dom i nadal nie mogłem zapomnieć o Jacobie, Annie czy jej matce. Stałem się skrępowanym człowiekiem, jestem uwięziony w barierze własnego umysłu. Boję się śmierci, choć wiem, że jestem niej coraz bliżej. – mocno zakaszlałem.
 Mężczyzna robiący ze mną wywiad popatrzył na mnie zatroskany i zapytał przybliżając szklankę wody:
                       - Dobrze się Pan czuje? Możemy zrobić przerwę…
Pokręciłem głową. Chciałem dokończyć, dać jakieś świadectwo, dowód na to, że nie należy bagatelizować świata zmarłych.
                       - Byłem tydzień temu na badaniach. Dopadł mnie rak i to w zaawansowanym stadium. Lekarz określił, że pozostał mi miesiąc. Chcę to wykorzystać jak najlepiej.
Zapadła cisza w studiu. Wszyscy tu obecni, wysłuchiwali mojej historii. Dożyłem 89 lat. Przez ponad 40 byłem dręczony wspomnieniami i brakiem sił. Moje kończyny nie chciały funkcjonować, w szpitalu nie potrafili ustalić przyczyny. Wpakowali mnie na wózek inwalidzki. Nie zapisałem się w żadnej poradni psychologicznej – nie widziałem sensu w próbie wyleczenia. Byłem przekonany, że nawet jeśli uda mi się zapomnieć o wszystkim za życia, to powróci do mnie z podwojoną siłą po śmierci.
                    - Chciałby Pan coś jeszcze dodać? – zapytał drugi z towarzyszy. Popatrzyłem za okno – panowała już noc a księżyc oświetlał całą ziemię. Padał śnieg obsypując niemieckie ulice wraz z pędzącymi ludźmi. Nic się nie zmieniło. ,, Wszystko płynie”.
                        - Chciałbym tylko by ludzie uwierzyli w moją historię. Ja też, zaledwie 45 lat temu wyśmiałbym starego faceta ogłaszającego się w gazecie, że przeżył swój urlop w domu upiorów. Na Boga! Jest Boże Narodzenie, pada śnieg, trzeba kupić prezenty dzieciom. Kto będzie w stanie teraz przeczytać taką bajkę i w nią uwierzyć? Ale wiecie co? Na udowodnienie mojej historii podaję imię i nazwisko rodziny zamieszkującej tamtą posiadłość na wyspie. W wolnej chwili sprawdźcie sobie w przeglądarce internetowej. Oni kiedyś żyli, tak jak wy dotykali piękna tego świata. Był im przeznaczony znacznie gorszy los niż wam. Jestem już za stary, by przekonywać cały lud o swojej prawdzie, mam jednak nadzieję, że ktoś z was to przeczyta i uwierzy. Chciałbym mieć chociaż nadzieję, że jakaś część mojego wszechświata będzie o mnie pamiętać, bo oprócz śmierci, nie ma nic gorszego od zapomnienia i samotności.
                      Znów zapadło milczenie. W tle słychać było dźwięki muzyki, rozmów ekipy wydawniczej. Zadający mi pytania wstał, wyciągnął dłoń i powiedział:
                           - Jest nam niezmiernie miło, że mogliśmy Pana wysłuchać.
                           - Życzę Ci młody człowieku, dobrych i rodzinnych świąt. Korzystaj z każdej sekundy życia i za żadne skarby, nigdy nie jedź na wyspę Santa Barbara. – uśmiechnąłem się gotowy do wyjścia.
                           - Dziękuję. – otworzyłem drzwi wyjściowe. – Proszę się jakoś trzymać. – usłyszałem jeszcze.
,,Jakoś” – dobrze powiedziane.


                    






















Witam wszystkich czytelników! :D Jak widzicie, to już epilog - koniec ,, ODDAJ MI SWOJĄ DUSZĘ", Czuję niedosyt. Towarzyszy mi takie dziwne uczucie, ciekawość i niepokój. Chciałabym wiedzieć co sądzicie o tej książce, jakie wywarła na was emocje. Dajcie znać czy ktokolwiek ją śledził i czytał... posty nie pojawiały się regularnie, co mogło was zniechęcać ale czasem brakowało mi pomysłu albo najzwyczajniej, czasu. Planuję już nową powieść, ba, zaraz biorę się za pisanie! Oczekujcie prologu a ja oczekuję na komentarze, :)
Miłego wieczoru, 
Mroczna Kraina.