wtorek, 30 października 2012

Rozdział XXXII


                     - Argie? – zdołałam wydusić. Byłam w totalnym szoku. Widziałam ją. Naprawdę! Jej blond włosy, jasną karnację i błękitne skrzydła. Moja kochana przyjaciółka tu jest a ja stoję jak słup i się na nią gapię. Wreszcie obudzona z chwili nieuwagi pognałam w jej kierunku i rzuciłam na ramiona. Argie zrobiła zdziwione oczy a ja poleciałam na stolik szpitalny. Przy okazji zwróciłam szklankę wody, którą podała mi ta niemiła pielęgniarka. Mogłam się tego spodziewać. Zobaczyłam ją jako ducha… Przecież jestem medium.
                           - Tak to ja. Przykro mi ale nie zdołasz mnie dotknąć.
Wstałam z podłogi, lekko otrzepałam szpitalną, białą, wygniecioną koszulę i spojrzałam na Argie. W jej oczach nie było widać już smutku, czy wyczerpania. Wręcz przeciwnie, była szczęśliwa i uradowana tym, że skończyła swój żywot.
                           - Czemu? Czemu to zrobiłaś? Argie, proszę wytłumacz mi to! – powiedziałam ostrożnie i w miarę powoli.
                           - Nie rozumiesz mnie Lav. Co byś zrobiła gdyby zabito Heatha, Reachel, Vee, Davida i zostałabyś sama ty? – zapytała mądrze. To samo co ty – pomyślałam. Ale nie przyznam się do tego. Bo przecież to i tak nic nie zmieni.
                           - To bez znaczenia.
                           - Lavende, w tym rzecz. To ma największe znaczenie!
                           - Najpewniej to co ty. – wydukałam po cichu. – Ale nie rozumiem. Przecież zostałam ci ja i David i Vee… Czemu? – spytałam ponownie płacząc.
                           - No właśnie dlatego. Dość na tym świecie łez i bólu. Chciałam z tego zrezygnować. I teraz mi ulżyło. Jest tutaj o wiele lepiej niż tam gdzie jesteś ty. Oczywiście nie popełniaj samobójstwa… Mówię jak jest. – wyjaśniła po czym odwróciła się do mnie plecami. Pragnęłam dotknąć palcami jej skrzydeł. Tak błękitnych i tak miękkich nie miał żaden Anioł. Przynajmniej ja takiego nie znałam a jestem Przywódcą Aniołów.
                         - Planowałaś to, prawda? Specjalnie zaciągnęłaś mnie nad klif. Później tylko udawałaś, że chcesz zmienić swoje życie i kiedy ja nie byłam w stanie cię obserwować, skoczyłaś. Oszukałaś los, przeznaczenie, mnie i czasoprzestrzeń. Zrobiłaś to bym ja mogła uratować świat… Tak ci przekazał Wódz. – powiedziałam jej do ucha. Gwałtownie odwróciła się na moje ostatnie słowa i usiłowała mnie przytulić. Płakała niewidzialnymi łzami i wtulała się w me ramiona. Niestety nic nie czułam.
                          - Tak to co mówisz jest prawdą ale moje wcześniejsze wyjaśnienia też są prawdą. Wierzysz mi? Nie miałam wyboru! – wykrzyknęła spanikowana.
                           - Argie, wiesz, że ci wierzę. Ale mówisz powiedzieć mi całą prawdą. Od początku do końca. Dasz radę usiąść? – zapytałam lekko odsuwając się od przyjaciółki.
                           - Pewnie. Tylko, że węszy tu Gave więc wolałabym pójść pogadać gdzie indziej. – wyjaśniła. Obie jednocześnie spojrzałyśmy na prześcieradło. Szybko chwyciłam jeden koniec, a drugi zaczepiłam o bok łóżka. Oczywiście mogłabym polecieć ale gdyby zobaczył mnie jakiś przechodni, to jeszcze bardziej rozdarłoby przeznaczenie. Zwinnie przerzuciłam jeden koniec prześcieradła za okno i szybko z niego się zsunęłam. Argie nie musiała nic robić. Po prostu przeniosła się na dół za pomocą teleportacji. Bycie duchem faktycznie ma jakieś zalety. Uśmiechnęłam się na tą myśl. Fajnie, że Argie jest szczęśliwa, teraz gdy jest umarłą a ja medium możemy się spotykać jeszcze częściej. Więc to nie tragedia… Przynajmniej na razie nie.
                          - To może do Krainy Istot? – zaproponowała Argie.
                          - Na cmentarz. Wiesz, który. – wyszczerzyłam zęby.
                          - Naprawdę zamierzasz tam biec?
Zaśmiałam się.
                           - Nie.
                           - Złap  mnie za rękę.
Spojrzałam na nią dziwnym i podejrzanym wzrokiem. Podeszłam do niej powoli i złapałam za dłoń. Poczułam tylko lekki ból głowy a gdy otworzyłam oczy stałam przy swoim nagrobku. Świetnie świat zniknął ale już nagrobek z moim imieniem i nazwiskiem nie. Ten świat jest naprawdę sprawiedliwy – pomyślałam z sarkazmem. 




To taki krótki fragment. : ) 

poniedziałek, 29 października 2012

C.d rozdziału XXXI


                 Przed moimi oczami stał mężczyzna. Na pierwszy rzut oka wydawał się być taki jak każdy inny człowiek na ziemi. Ale dziwnie świecił. I to mnie niepokoiło. Obok niego siedziała  czarnowłosa kobieta. Wszystko co miała na sobie było czarne. Oczy wyraźnie podkreślane i wyraziste,  paznokcie spiczaste i długie… To jakby zupełne przeciwieństwo. Czyli coś dziwnego.
                      - Jesteś Ciemnym Światłem, prawda? – spytała kobieta przeszywając mnie wzrokiem. Skąd ona wie? Obejrzałam się za siebie sprawdzając czy przypadkiem nie rozwinęłam skrzydeł. O dziwo, nie. Więc jak to możliwe, że jakaś istota, którą widzę pierwszy raz na oczy zna mnie, można powiedzieć na wylot?
                       - Tak. Ale kim jesteście? – zapytałam zdezorientowana. Czarnowłosa prychnęła a zamiast niej odpowiedział mężczyzna:
                       - Jestem Jasnym Światłem. A obok mnie siedzi Ciemna Czerń.
                     Czy wszyscy pogłupieli? Jaka do licha znowu Ciemna Czerń?! Czy nie wystarczy już tych wszystkich nazw?
                       - Co, co to ma znaczyć? – moje ręce zupełnie obezwładnione przez  strach, nagle złożyły się na klatce piersiowej.
                       - Jesteś taka głupia czy tylko taką udajesz? – spytała wrednie kobieta. A raczej czerń. Mężczyzna rzucił jej mordercze spojrzenie.
                        - Claire, uspokój się. POZWÓL, że ja sam wszystkiego dopilnuję.
 Sapnęła. Na pozór wydawałoby się, że są wrogami bo przecież czerń i biel to zupełnie co innego, ale teraz widać, że jakoś się dogadują. Czy ta sytuacja czasem nie nabiera dziwnie prędkiego tempa?
                        - Więc, może mi ktoś to wszystko wyjaśnić? Gdzie ja w ogóle jestem?
Dopiero teraz zauważyłam, że znajdowałam się w jakimś gaju. Gaju, który w większości był biały. Tak to dziwne. Zupełnie jakby napadał śnieg, ale żadnego śniegu tu nie było.
                        - Jesteś w Gaju Istot, czyli tam gdzie wypoczywamy po śmierci. Przybyłaś tu by odnaleźć Wodza Niebios i Heatha Bakera. Nie możemy pozwolić ci przejść dalej, ponieważ nie spełniłaś jednego zadania.
Wybałuszyłam oczy.
                        - Jakiego zadania?! – wykrzyknęłam spanikowana.
                        - Musisz znaleźć nową przepowiednię.
Zaśmiałam się. Jasne, i co jeszcze?
                        - Słuchajcie zależy mi na czasie więc nie róbcie sobie ze mnie żartów. Muszę przywrócić świat do normalności. Bo wiecie, zaczynam czas od nowa, bo prawdopodobnie umarłam ale narodziłam się na nowo. Nadal jako Ciemne Światło. I widzicie, ja przeżyłam a mój chłopak nie. Przybyłam tu by go uratować i zapytać się Wodza o dalszą drogę.
                         - Och, głupia. Właśnie Greg ci to wyjaśnił. – powiedziała zirytowana Czerń. – Ta przepowiednia da ci wskazówkę do uratowania czasoprzestrzeni i świata. Widzisz, to co teraz dzieje się na ziemi jest namiastką czasu. Wcale nie umarłaś. Ani ty ani twój chłopak. To jakiś błąd losu. Więc ty jako Ciemne Światło masz za zadanie ten błąd naprawić. Więc do dzieła. – uśmiechnęła się sarkastycznie.
No dobra. To ma sens.
                         - Ale … czy moja przyjaciółka też tu jest?
Spojrzeli na siebie. Mężczyzna pokręcił głową ale zaraz zapytał:
                          - Jak się nazywa?
                          - Argie. Argie Duchnat. – odpowiedziałam spokojnie. – Zginęła. Spadła z klifu.
                          - Zrobiła to celowo? – zapytała kobieta.
Powróćmy do tamtych zdarzeń. Po naszej rozmowie, zaczęłyśmy schodzić ale kiedy chciałam coś powiedzieć Arg, usłyszałam tylko jej krzyk. A później i ja skoczyłam. Czyżby naprawdę chciała się zabić?

,,Już nie mam po co istnieć. Czasami mam ochotę rzucić się z tego klifu i zapomnieć o wszystkim”.  Słowa mojej przyjaciółki wtargnęły do mojego umysłu tak szybko jak burza z piorunami panująca gdzieś w tym Gaju. Oczywiście, że zabiła się celowo. 
                          - Tak.
                          - Więc jej tu nie ma.
Upadłam na ziemię. Cały czas miałam jakąś małą, mikroskopijną nadzieję. Myślałam, że ona też tu będzie.
                           - Ale, ale czemu ja tu jestem i Heath? Przecież nie zrobiliśmy tego z przypadku.
                           - Jesteście żywi, ponieważ nie planowaliście tego wcześniej. Nie oszukaliście losu. Wasza przyjaciółka to zrobiła. Celowo.
To o tym nie chciała powiedzieć mi wtedy. To dlatego zaprowadziła mnie na szczyt klifu! O Argie, coś ty zrobiła!!
              Z moich oczu płynęła fala łez. Smutek, który panował w mojej duszy był nie do opisania. Moja Argie. Wzorowa córka, przyjaciółka i dziewczyna. Czemu ona? Jak to zniosę? Na me oczy przypłynęła tona ciemnej masy. Zasłoniła mi pole widzenia a wszystkie mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Paraliż.
                             - Musi stąd odejść. Męczy się. Nie widzisz? – krzyknęła kobieta. – Wiesz doskonale, że powrót z stąd jest trudny!
                             - OPUŚĆ DUSZO GAJ ISTOT!



                    Otworzyłam oczy. Szpital. Nędza – skomentowałam w myśli. Tak naprawdę nic mi nie jest. Więc chyba mogłabym wstać, prawda? – zapytałam pielęgniarkę, która podała mi szklankę wody. Niestety ta pani była na tyle nieprzyjemna, że nie uzyskałam odpowiedzi. Ostrożnie podniosłam tors. Usiadłam na łóżku i spuściłam nogi na dół. Ostrożnie podeszłam do okna i z ulgą stwierdziłam, że jestem na pierwszym piętrze. Spojrzałam szybko na prześcieradło i powiedziałam sama do siebie:
                         - Argie, pewnie bardzo by cię to ucieszyło. – przekonana, że nie dostanę odpowiedzi, gdzieś z tyłu, rozległ się jak przez mgłę głos dziewczyny:
                         - Nawet nie wiesz jak bardzo.





Jesteście ciekawi co będzie dalej?? ;) 
Jakiekolwiek pytania pisać tutaj .  

niedziela, 28 października 2012

Rozdział XXXI



                             Nie śmiałam się poddać. Za nic. Umrzeć jako tchórz nie miało żadnej wartości a przynajmniej dla mnie. Zginąć jako bohater, tak to ma jakiś sens. Tylko dlaczego ja jeszcze żyję? Przecież pamiętam jak płonęłam. Tak w zasadzie tylko to mi zostało w pamięci. A co było potem? Chyba niestety na to pytanie mogła odpowiedzieć tylko jedna osoba. Ale nie śmie się jej zapytać. Bo ona nie żyje. Argie spłonęła i to tylko z mojej winy. Nie zdążyłam jej złapać. Więc co mam się łudzić, że dostanę się do świadomego snu? Tak, marna ze mnie bohaterka. Chyba każdy może to potwierdzić. Nawet teraz nie wiem gdzie jestem, a co gorsza kim jestem. To chyba uraz głowy. Przynajmniej tak powiedział lekarz. Do licha jaki lekarz? Był koniec świata!! Mimo to słyszę z oddali dźwięk głosu Heatha. A przynajmniej mężczyzny, który jest do niego łudząco podobny.
                                 - Heath? Gdzie... gdzie jestem? - wyjąkałam. Niestety odpowiedź nie wyszła z ust mojego chłopaka, a raczej z kogoś niemożliwego, że w ogóle istnieje. Bo chyba nie oszukuję się, że Gave Ugly nie żyje, prawda?
                                 - Oh, Lavende. Śpij sobie. Twoja matka poszła mi po coś do picia.
Zbulwersowana tym, że do mnie przemawia, szarpnęłam swym ciałem z całej siły i obudzonym tonem wykrzyczałam:
                                  - Nie masz prawa się do mnie odzywać! Zabiłam cię! Ja, Ciemne Światło sprawiłam, że przestałeś istnieć.
Rozbawiony z moich skarg, wybuchnął sarkastycznym i niebywale chamskim śmiechem.
                                  - Dziecko, jaka jesteś śmieszna i zdesperowana. To, że twój kochaś nie żyje, wcale nie oznacza, że musisz się wyżywać na nas. O popatrz twoja matka już idzie. Reachel, Lavende dziwnie się zachowuje. Może ma gorączkę?
                             Nie potrafiłam otworzyć oczu. Nie śmiałam. Za bardzo bałam się widoku powtarzającego się koszmaru. A może to sen? Może wystarczy się uszczypnąć? Złapałam kciukiem za kawałek skóry i lekko przycisnęłam. Z moich ust wydobył się jęk ale nic po za tym.
Heath powiedz, że żyjesz. Proszę.
Niemal po sekundzie odpowiedział
Kochanie, nie wiem jak ci to wyjaśnić. Widzisz ... nie zdołałem was uratować. I wygląda na to, że ty przeżywasz swoje życie od nowa a ja zostałem uwięziony w świadomym śnie.
Nie, nie. Tak nie może być. Przecież pokonałam Aarona. Czemu mam przez to przechodzić jeszcze raz? Po prostu nie chcę wierzyć w to wszystko. Jak to możliwe? Wiem, że Argie zginęła ale ja? I jak by to wyjaśniało, że wszystko pamiętam? Kim był Heath, kim ja a nawet... Nawet gdzie jest Kraina Istot.
Heath. Jak mam to zrobić? Jak wejść do świadomego snu?
Po prostu zrelaksuj się. Musi być absolutna cisza. Nic co w pobliżu nie może cię rozpraszać.
Dobrze. Czekaj na mnie dzisiaj. Spotkamy się tam.
A właściwie gdzie, durna?? Przecież nawet nie wiem czy uda mi się za pierwszym razem.
                               - Mamo. Zostawcie mnie samą. Chcę pójść spać, a gdy się obudzę wszystko powróci do normalności. - teraz otworzyłam oczy. Spojrzałam na uśmiechniętego z tego koszmarnego zbiegu wydarzeń, Gava. Po moich słowach uśmiech zbladł. I dobrze. Moja matka zupełnie zahipnotyzowana swoim chłopakiem, wyszła z sali szpitalnej bez żadnego pożegnania. Rany! Jestem w szpitalu!
         Dość tego.
         Muszę się skupić. Wejść w świadomy sen.
         Dostać się do ukochanego.
Zamknęłam powieki. Obezwładniłam ciało z wysiłku i z pracy mięśni. Moje ręce i nogi ciężko spoczywały na szpitalnym, niewygodnym łóżku. Wyobraziłam sobie, że znajduję się w nicości. W której nic nie jest żywe. I udało się. Poczułam się wolna, taka zupełnie wyodrębniona od swojego ciała. Otworzyłam oczy powoli i ze strachem. Moja ręka była normalna. Tak jak reszta ciała. Tyle, że to co widziałam przed sobą już takie nie było. Bo czy w normalnym świecie można ujrzeć kogoś z tamtego świata?








 Taki krótki fragment następnego rozdziału :) 

sobota, 27 października 2012

Rozdział XXX






                      - Nie mam już na to wszystko siły. Brakuje mi tego starego życia. Tych nieprzespanych nocy z tobą, tego ukrywania cię w szafie, tych rozmów z rodzicami. Po prostu moje życie się wali, Lav. Już nie mam po co istnieć. Czasami mam ochotę rzucić się z tego klifu i zapomnieć o wszystkim. – Argie płakała a ja razem z nią. Za dużo w sobie trzymałam by teraz siedzieć zamknięta. Otworzyłam się a wraz ze mną, moja przyjaciółka.
                       - Argie. Cśś. Nie płacz. Nawet nie waż się tak myśleć. – powiedziałam.
                       - A co innego mam zrobić, Lav? Jeśli podasz mi parę propozycji, nie skoczę.
Zamyśliłam się. Tak i co jej powiem? Głupia Lavende Purry która nawet nie umie pomóc swojej własnej przyjaciółce. Bo cóż ma jej zaproponować? Skoro nawet świat nie istnieje.
                       - Argie, co muszę zrobić? Kiedy już dotrę do tego świadomego snu?
Spojrzała na mnie zapłakanymi oczami. Ale szybko je upuściła. Zupełnie jakby bała się konsekwencji wyjawienia mi tego sekretu.
                       - Proszę, nie pytaj mnie o to. Gdy zobaczysz się z wodzem on ci wszystko wyjaśni.
                       - Rozumiem. – burknęłam. Jeśli Argie nie chce powiedzieć, to nic od niej nie wyciągnę. Już taka jest. Uparta jak osioł.
                     Patrząc na jej zasmuconą twarzyczkę, przypomniał mi się ten wieczór, w którym jedynym moim problemem była myśl, że David jest gejem. Ten wieczór w którym nocowałam u Argie i wszystko co wtedy było takie proste. To prawda, kocham Heatha ale czy warto ryzykować,  i zostawić ją tu samą? Wtedy pozostanie jej David i Vee. Ale czy oni dadzą radę utrzymać ją przy życiu? W końcu jest bardzo podłamana.
                     - Chodź. Musimy spotkać się z Devem i z Veeką.
                     - Dobrze. – odpowiedziała smutna, wstała z zielonej trawy i poszła za mną.
               Gdy szło się w dół, a dokładnie po wysokich wzgórzach patrzyłam na bramę. Co teraz dzieje się za nią? Jak wygląda świat. To takie chore. Od czasu tego dnia, w którym zobaczyłam Heatha spadającego z nieba wszystko się zmieniło. Dokładnie wszystko.
                Uważnie łapałam się pojedynczych skał by nie spaść na dół. Byłyśmy dość wysoko więc bałam się teraz rozwinąć skrzydła bo nie wiem czy czas wystarczyłby na przemienienie się w Anioła. Argie też nie wiedziała. I to spowodowało, że usłyszałam jej krzyk. Tyle, że nie było jej za mną ani przede mną. Spadała w dół. Dokładnie tam gdzie ja, narodziłam się na nowo.
                  - Argie!- wrzasnęłam.
I zrobiłam to. Kolana ugięły się pode mną a ja sama oddałam się grawitacji. W tym momencie nie myślałam o swoim życiu, myślałam tylko o niej. O mej przyjaciółce. W między czasie rozwinęłam skrzydła a czas spadania zwolnił się. Niedobrze. Argie zaraz wpadnie do płomieni.
Heath. Zatrzymaj czas, łącznie z Argie! Proszę!!!!
Nic. Zero odzewu. Cholera!!
Heath!! Błagam. Argie umiera! Słyszysz mnie??!!!
O nie!
          - Aaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! – usłyszałam tylko dźwięk swojego głosu.

***
Heath


                  Obudziłem się z kropelkami potu na czole. Ile czasu spałem? To niewiarygodne, że Lavende jeszcze nie ma. Wyszła kiedy był zachód słońca. Teraz już prawie ranek. Wstałem z zimnej już gleby i pobiegłem alejką do Nieba, gdzie Lav kochała przebywać. Spieszyłem się bo naprawdę to dziwne, że jej jeszcze tu nie ma. Najgorsze jest to, że Argie też nie. A to znaczyło, że coś się stało. Zrezygnowałem z alejki. Rozwinąłem jasne skrzydła i poleciałem ku klifie. Co jeśli dopadł ich jakiś Upadły? Może któryś z nich przeżył?
                 - Lavende!!!
I wtedy uderzył mnie w  głowę krzyk mojej dziewczyny. Prosiła o pomoc.
  Heath. Zatrzymaj czas, łącznie z Argie! Proszę!!!!
 Heath!! Błagam. Argie umiera! Słyszysz mnie??!!!
Aaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Najbardziej wkurzyło mnie to, że ona nie woła mnie teraz. To tylko przebłysk tego co krzyczała wcześniej. A ja oczywiście nie potrafiłem jej pomóc. Przyspieszyłem i zaraz znalazłem się na szczycie klifu. Widziałem ją.
Zatrzymaj czas – pomyślałem. Moje skrzydła rozwinęły się w kilka sekund a po chwili zaczęły się ruszać. Wiatr ustąpił a wszystko stanęło w miejscu.
Rzuciłem się na dół. Leciałem i leciałem. Odległość z góry wydawała się mała ale teraz wydaje mi się jakbym spadał wieczność. Czekać życie by spotkać tą jedyną – nie wiem czemu ale właśnie takie słowa przeszły mi przez myśli.
                   - Już lecę. – powiedziałem sobie w duchu.
Ależ tu gorąco. A właściwie parno. Do tego zero powietrza. Na szczęście zaraz wszystko wróci do normy. Gdy byłem już w stanie złapać Lavende za rękę, ucieszyłem się. Nie wpadła w płomienie. Ale ta druga rzecz mnie zmiażdżyła. Ona nie przeżyła. Spłonęła. Argie zginęła. 





I co sądzicie? :D 

sobota, 13 października 2012

Kontynuacja poprzedniego rozdziału


                  - A po później? – spytała ze łzami w oczach.
                  - Tego nikt nie wie, Lav. Nikt.
                  - Jesteś tego taki pewien?
Odruchowo odwróciłem się plecami do Lav i zobaczyłam Argie z przyjaciółmi i z Reachel. Jej mama, zupełnie zdezorientowana tą całą sytuacją stała za Davidem.
                  - Ty niby wiesz? – spytała Lavende. Dziewczyna o jasnych włosach podniosła oczy i spojrzała na swoją przyjaciółkę.
                  - Wiem co musicie zrobić. Widziałam się z wodzem.
Lav rozszerzyła oczy i podbiegła do Argie. Wtuliły się w siebie czule a ja zapytałem:
                   - Jak mogłaś go widzieć skoro on nie żyje?
Spojrzała na mnie podejrzliwie ale zaraz odpowiedziała:
                   - Żyje, jeśli wiesz jak się z nim kontaktować. A Lavende z całą pewnością to umie.
Dziewczyna zwróciła uwagę na ostatnią wypowiedź Argie. Zatrzepotała rzęsami i zapytała:
                   - Jak?
                   - Za pomocą snu…
A więc o to chodzi. Wiedziałem, że kiedyś będzie musiała spróbować.
Świadomy sen. Taki w którym rozmawiasz i jesteś, gdziekolwiek chcesz i z kimkolwiek jesteś.
             Tylko, czy moja dziewczyna jest w stanie temu zaradzić? W końcu niedawno utraciła swoją całą duszę. Lecz chyba przeceniam jej możliwości. Przecież zabiła Aarona, potężnego władcę na którego tylko ona była odporna. Jedna z Krainy Istot. Jedna na całym świecie.
                     - Musisz wejść w świadomy sen. Ty jako medium, masz do tego możliwości. Łatwo ci pójdzie ale możesz już nie wrócić.
                  - A czytałam o tym. Czy to czasem nie nazywa się LED?
Spojrzeliśmy na siebie z Vee, jednocześnie po cichu śmiejąc się z ostatniego zdania, które wypowiedziała Lav.
                  - Kochanie. To nie są bajki. Obudź się. Świadomy sen to taki sen w którym widzisz cyfry, litery, liczby. To dzieje się w realu, tyle, że w innym czasie. Możesz tam spotkać się z osobą, którą nie masz w zasięgu tutaj. Tyle, że tak jak łatwe jest wejście w ten stan tak trudne jest wydostanie się z niego. Możesz tego nie przeżyć. A ja nie chcę byś ryzykowała. – Lavende Purry, dziewczyna mojego życia podeszła do mnie, przytuliła i powiedziała na ucho:
                   - Chcę by wszystko doszło do normalności.
                   - Wiem ale proszę. Znajdziemy jakieś inne wyjście.
                   - Innego nie ma. To jedyna droga. – powiedziała.
Zawiodłem się. I najbardziej denerwujący był fakt, że to ja nawaliłem. Mogłem przy niej być, nie pozwolić by dowiedziała się o tym wszystkim. Wszystko mogło potoczyć się inaczej. Ale oczywiście Loren zrobił swoje. W tym momencie spokojnie mógłbym powiedzieć, że go nienawidzę. To przez niego ona teraz płacze i cierpi. To on ją skrzywdził. Ale nie mogę się oszukiwać, on to ja. Loren to Heath. Jedna Istota.
                   - Nie. Nie pozwalam na to.
Lavende spojrzała na mnie zasmucona. Oczywiście, że chciała to zrobić i najwyraźniej postąpi po swojej myśli. Przynajmniej ja będę miał satysfakcję, że nie chciałem by to zrobiła.
            Cholera. Po co mi satysfakcja, skoro ona prawdopodobnie nie przeżyje. Głupi fakt, że jej na to nie pozwoliłem nie utrzyma Lav przy życiu. Nic nie zmieni.
                   - Heath, to moja decyzja i nie masz nic do gadania! – krzyknęła zdenerwowana.
                   - Cholera, Lavende ! Kocham cię! Nie chcę by coś ci się stało! Nie rozumiesz tego? A dokładnie którego słowa? Tego, że cię kocham? Tak, czuję to do ciebie i to bardzo mocno! Jesteś moją jedyną na całym wszechświecie! Lubię jak jesteś przy mnie, a wręcz uwielbiam. Gdybym miał wybrać życie lub ciebie, wybrałbym Ciebie, Lav! Ciebie, bo cię kocham. I jeśli chcesz zginąć, to tylko ze mną. Nie pozwolę ci umrzeć beze mnie. Bo ja i tak nie przeżyję. Nie przeżyję, bez ciebie.
Zamurowana moimi słowami, stanęła jak wryta. Wpatrywała się w moje niebieskie oczy i uśmiechała. Gdy uśmiech znikał na jakiś czas, to i tak zawsze wracał. W sumie to sam jestem nieco zdziwiony. Nigdy nie powiedziałem czegoś co czuję tak prosto w oczy. Przynajmniej nie uczucia z głębi mojego serca.
                 Hmm, lecz cóż. Dobrze jest kochać. To pewnie każdy powie.
                 - Heath. Ja… ja nie wiem co powiedzieć.
                 - Może to co czujesz do mnie… - wyjaśniłem.
Podeszła do mnie skromnie się uśmiechając. Na jej policzkach pojawiły się urocze dołeczki.
                 - Co mam ci powiedzieć? – spytała jeszcze raz.
                 - Lubisz mnie chociaż? – zapytałem ochoczo.
                 - Nie. – odpowiedziała.
                 - Nie drocz się ze mną. Tęskniłabyś za mną gdybym wyjechał?
                 - Za tobą ? Nigdy w życiu.
                 - Aha. Rozumiem.  – odwróciłem się zaskoczony i jednocześnie zasmucony. Myliłem się. Cały czas. Łudziłem się, że taka piękna dziewczyna jak ona może mnie pokochać.
                 - Poczekaj. – złapała mnie za rękę. – Ja cię nie lubię. Ja cię kocham. Czy tęskniłabym za tobą? Umarłabym z tęsknoty. – zaśmiała się histerycznie.
Również odwzajemniłem uśmiech.
                 - Typowe łańcuszki na facebooku, co?
                 - Romantyczne gołąbeczki, możecie skończyć te słodkie wyznania? – zapytała Argie. Zupełnie zapomniałem, że ktoś tu z nami jest.
                 - Zgadzam się ale tylko wtedy, kiedy ja pójdę z tobą. – zwróciłem wzrok na swoją dziewczynę. Chwilę patrzyliśmy sobie w oczy aż to ona odpowiedziała:
                  - Dobrze.
                  - No i jest ekstra. Kiedy to zrobicie?
                  - Myślę, że jutro po południu. – powiedziałem markotnie. Nie mam ochoty na jakieś DZIWNE podróże.
                  - Dobrze, Lav przejdziesz się ze mną? Dawno nie gadałyśmy. Wiesz tak jak przyjaciółki… - spytała dziewczyna. Kiwnąłem Lavende, że może iść a ja najzwyczajniej w świecie położyłem się spać.

***
Lavende


                  Stałam z Argie na wybrzeżu klifowym, wpatrując się w zachód słońca. Przyjemny wietrzyk ogarniał nas a światło słońca ocieplało.
                   - Wiesz, że po powrocie rzeczywistości wszystko będzie po staremu, no nie? – zapytała nie patrząc się w oczy.
                   - Tak.
                   - Nie będzie ci nudno? No wiesz teraz tak dużo się dzieje, a później… Co nam pozostanie?
Zastanowiłam się chwilkę. Miała rację. Zupełnie o tym nie pomyślałam. Nie wyobrażałam sobie normalnego życia, bo przecież takie już minęło mi dwa razy. Czy słowa ,,do trzech razy sztuka” będą w tym momencie odpowiednie?
                  - Argie, będziemy my. A to najważniejsze.
                  - Tobie pozostaną przyjaciele, Reachel i Heath. A mi?
                  - Rodzice i przyjaciele.
Z jej oka popłynęła łza.
                  - Moi rodzicie zginęli.
Kolana ugięły się pode mną. Przytuliłam przyjaciółkę najsilniej jak mogłam. Jak dużo jeszcze osób może zginąć?
                  - Tak mi przykro.
                  - To i tak niczego nie zmieni.
Masz rację, Argie. Niczego nie zmieni.  




Piszcie komentarze!! :) Chciałabym wiedzieć co sądzicie o ostatnich rozdziałach. :) 

Coś w stylu Argie. :) A wy jak sobie ją wyobrażacie? Najfajniejszy pomysł nagrodzę. Zamieszczę waszą postać w książce ;) 

niedziela, 7 października 2012

Rozdział XXIX




           Na początku faktycznie nie było nic. Pusto. Dookoła nie dało się zauważyć żadnej oznaki życia. Po prostu nic. Najzwyklejszy chaos. Pusty chaos.
            Dziwne było to, że nie widziałam siebie. Swoich rąk czy nóg… Wprawdzie mówiąc to mnie nie było. Na początku. Później po pewnym czasie po kolei pokazywały się jakieś małe, mikroskopijne wręcz cząsteczki. Rozproszone, wciągały się nawzajem tworząc kształty. I wcale nie były one abstrakcyjne. To tak powstał świat.
             Gdy przede mną widać było wreszcie trawę, drzewa, jezioro pojawiłam się i ja. Na początku nie byłam przekonana jak się ruszyć. Miałam wrażenie, że stoję przykuta lodem a gdy poruszę jakąś część mego ciała, pęknę i upadnę. No cóż, błędna hipoteza. Bo jeszcze żyję.
Skaczę naga zupełnie nie przejmując się środowiskiem. Obok mnie nie ma żadnego człowieka, anioła czy … zaraz. Czy ja pomyślałam Anioła?! A więc pamiętam! Nie straciłam tej świadomości! Uratowałam świat! Uradowana obejrzałam się dookoła. I w tym momencie mój uśmiech z twarzy zszedł. Zabiłam Heatha. Udusiłam go. Nie – usiadłam załamana. Jak mogłam to zrobić, przecież go tak kochałam. Czemu? Gdzie ja w ogóle jestem? – spytałam samą siebie.
                  - Pomocy! – krzyknęłam. Z korony drzew ulatywały ptaki.
Niestety żadnej odpowiedzi. I to było najgorsze. Powrócił ten czas. Mnóstwo pytań, zero odpowiedzi.
I co? Mam czekać aż powstanie inny człowiek i czekać do czasów współczesnych? Raczej nie. Tu musi być wyjście, po prostu musi.
                Wstałam z zimnej trawy w poszukiwaniu wyjścia. Jakichkolwiek drzwi, jakiejkolwiek bramy. Przechadzałam się po lasach, puszczach. Moje stopy były gołe i co jakiś czas raniłam je o korzeń czy kamienie. Ale trudno. Jeśli chcę znaleźć wyjście, nie mogę przejmować się sobą. Przynajmniej na razie.
                Co jakiś czas musiałam odgarniać gałęzie drzew, przeskakiwać małe jeziorka a raczej bagienka. Aż w końcu coś zauważyłam. Było to coś w rodzaju skrzydeł. Białych skrzydeł.
                 Kiedy Anioł odwrócił się do mnie twarzą, zobaczyłam. Jego twarz. Heatha.
                 - Lav?
Nie czekałam. Pobiegłam wprost do jego ramion. Gdy poczułam ciepło jego ramion, mogłam tu już zostać.
                 - Tak. To ja. Heath, ty żyjesz?
                 - Oczywiście, że tak. Kochanie nic nie pamiętasz?
Pokręciłam głową.
                 - Ty mnie nie zabiłaś. – kontynuował a z mego serca spadła tona ciężkiego metalu.
                 - Jak to?
Uśmiechnął się. Jak miło być teraz tutaj w dodatku z nim. Po chwili przypomniałam sobie, że jestem całkiem naga. Lekko zarumieniona wyszeptałam na ucho mego chłopaka:
                 - Zamknij oczy.
                 - Dobrze. Więc kontynuuję. Wcale mnie nie zabiłaś. Gdy zemdlałaś, demon został pokonany. Przez swoją wolę i myśli pokonałaś go.
                 - Naprawdę? Ale co teraz? – spytałam uradowana. Cały czas staliśmy przytuleni.
                 - No cóż. Jesteśmy znów w czasoprzestrzeni. Oczywiście nastąpił koniec świata, ale możemy wrócić do Krainy Istot. Wystarczy, że będziesz tego chciała.
                  - Bardzo chcę. – powiedziałam od razu.
Zaśmiał się chwilę i mocniej przytulił.
                  - Ja też. Wiesz, że przepowiednia się  w pełni sprawdziła?
                  - Tak. To chyba dobrze, prawda?
                  - Bardzo. Tyle, że to nie koniec.
Uchyliłam lekko twarz. No cóż, zawiodłam się. Przecież miało być tak pięknie.
                  - Co nas jeszcze czeka?
                  - Tego nie wiem, ale na pewno coś.
I udaliśmy się w swoich objęciach w kierunku bramy. Bramy, której wcześniej nie było. Bramy, która prowadziła do Krainy Istot.


                 
DZIEŃ II



***
Heath






,, Najgorsze było to, że nikt nie wiedział co nas czeka…”






                 - To dopiero początek końca. – powiedziałem do swojej dziewczyny.
             Siedziała obok mnie, smutna, wykończona. I niestety nie mogę jej pomóc. Będę przy niej ale to nic nie da.
Najlepsze w tym wszystkim było to, że nie znam odpowiedzi na jej pytania. To już nie kwestia, że nie mogę jej nic wyjaśnić. To po prostu bezradność. Potwornie denerwująca bezradność.
                  - Więc co mamy teraz robić?
                  - Czekać. – powiedziałem. 



Na razie taki krótki fragment :) 

środa, 3 października 2012

Rozdział XXVIII


                     Obudzona w ramionach Heatha, zaczęłam się zastanawiać co będzie po mojej przemianie. Bo kiedy stanę się Ciemnym Światłem, wszystko przewróci się do góry nogami. Aarona już nie będzie, części świata także… Ale pozostanie jedna najważniejsza rzecz. Tą, którą kocham najbardziej a mianowicie Heath. Po narodzeniu stanie się Dobrym Aniołem więc ja i on możemy się dopełnić. Ciemne Światło i Jasna Istota.
                       - Nie śpisz? – powiedział mrukliwie.
Spojrzałam na niego i dałam całusa w czoło.
                       - Nie, ale ty powinieneś. Musisz dużo odpoczywać. Wiesz, że teraz przechodzisz trudny okres.
                       - Ach, moja silna wola jest mocniejsza niż jakaś tam czarna magia.
Wybuchnęłam histerycznym śmiechem.
                        - Porównujesz Upadłe Anioły do ,,Harrego Pottera”?
                        - Serio? Tak uważasz? – zapytał również uśmiechnięty.
Chociaż jedna chwila w której możemy być szczęśliwi. I to razem.
                        - Heath?
                        - Tak ma damme?
                        - Nie mów tak. – powiedziałam, waląc go lekko pięścią.
                        - Więc o co chodzi Lavende?
                        - Wrr. – zawarczałam śmiesznie. Umie wprawić mnie w dobry nastrój. Hmm kolejny plus.
                        - Lav?
                        - Co będzie po nowym życiu?
 Zamyślił się chwilę. Pewnie zastanawia się tak jak ja.
                        - Nie wiem. Być może drugie życie.
                        - Co jeśli nie będziemy siebie pamiętać?!
Uśmiechnął się uwodzicielsko i powiedział:
                        - Co jak co, ale ja ciebie będę pamiętał zawsze.
Zarumieniłam się lekko ale zaraz odwróciłam wzrok. Krępuję się gdy ktoś patrzy jak się uśmiecham. Lecz Heath nie chciał przyjąć tego do wiadomości, dlatego złapał za moją brodę i delikatnie odwrócił moją twarz ku swojej. Przybliżył się nieco i pocałował.
                     Trwał on zdecydowanie za krótko ale wiedziałam, że Heath musi iść spać a ja wypełnić swoją misję z rytuałem. Przykryłam swojego chłopaka, kocem, który wypożyczyłam od Wodza a później poustawiałam świeczki w alejce.
Nauczyłam się także słów, które napisał mi Wódz na kartce. Nie były skomplikowane ale jakoś trudno przechodziło mi przez gardło słowo: demony. Na samą myśl, że mam coś takiego powiedzieć przechodził mną dreszcz. I wcale nie był spowodowany chłodnym wieczorem, jaki teraz panuje.
Gdy wybiła dwunasta godzina,  wódz położył się w środku kręgu a ja stanęłam poza nim, powiedział do mnie ostatnie słowa:
                           - Kiedy to się stanie, świat przestanie istnieć. Będzie pustka. Kompletnie nic. To trudne do wyobrażenia. Mimo to wierzę, że wszystko pójdzie po dobrej myśli. Zaczynaj.
                            - Żegnaj wodzu.
                            - Żegnaj, Ciemne Światło.
                            - Zło, czarne, Upadłe Anioły,
Wypędźcie z dobrego te demony.
Usuńcie się w cień, odstąpcie nam miejsca,
A zaznacie wiecznego spokoju.
                Uf, powiedziałam to.
Kiedy nic nie działo się z przywódcą Niebios, spróbowałam jeszcze raz.
                             - Zło, czarne, Upadłe Anioły,
Wypędźcie z dobrego te demony.
Usuńcie się w cień, odstąpcie nam miejsca,
A zaznacie wiecznego spokoju.
                          Nagle ziemia zaczęła się trząść. Tak jak WÓDZ. Aaron miotał nim we wszystkie kierunki a z serca zaczęła ujawniać się masa czarnej smugi. Przestraszona postanowiłam powiedzieć jeszcze raz:
                            -Zło, czarne, Upadłe Anioły,
Wypędźcie z dobrego te demony.
Usuńcie się w cień, odstąpcie nam miejsca,
A zaznacie wiecznego spokoju.
Z piersi przywódcy Nieba wyleciał czarny duch. Wijący się na wszystkie kierunki, syczał i krzyczał piskliwym głosem w moim kierunku. Był coraz to bliżej aż musnął moje ciało. Dreszcz, który mnie w tamtym momencie przywitał nie należał do najmilszych. Gdy duch był wystarczająco blisko by we mnie wstąpić, zaczęłam uciekać. Potykając się co dwa kroki i łapiąc szybki, krótki oddech nie miałam dość siły by mu uciec. Ale może o to w tym wszystkim chodzi? Biec by się zatrzymać. Co jeśli znam rozwiązanie by zniszczyć Aarona bez utraty części Wodza? Czy dobrze zrobię? Może część swojej duszy mam znaleźć na przygarnięcie Aarona i odstąpienie stronom dobrym na świecie? Może na tym polega Ciemne Światło a jeśli nie to i tak mam przeczucie, że coś ma to w tym wszystkim wspólnego. Tylko nie zabiję Aarona. Nie w ten sposób. On nadal będzie i to we mnie. Chyba, że ta jedna część mnie zdoła go pokonać. A to mało prawdopodobne. Ale czy nie lepiej poddać się z honorem niż ze strachem?
                     - Aaronie, wiedz, że jeśli wstąpisz w moje ciało, długo w nim nie pożyjesz! Znajdę sposób na pokonanie ciebie i twoich cieni!
Stanęłam w miejscu.
                       A świat przeleciał mi przed oczami – tak by to określiły inne osoby. Ale nie ja. Ja powiem – To Aaron i najgorsze zło przeszło mi przed oczami.
                       Kiedy wpajał się w me serce, ból zżerał potwornie.
                      - Nie! – ktoś wrzasnął. Heath podbiegł do mnie szybko i zaczął przeraźliwie płakać. Przez pewien czas milczał ale gdy ja krzyknęłam a z mego gardła wydobył się dziwny głos, powiedział:
                      - Lav, kochanie. Co zrobiłaś? Uwolnij go od siebie!
Nagle chwyciłam go za gardło. Zupełnie nieświadomie. Jakbym nie wiedziała co robią moje ręce.
                      - Giń potworze. – powiedziałam ochryple do Heatha.
                      - Co? – próbował powiedzieć. – Przestań! – protestował.
Chciałam. Pragnęłam go puścić. Ale jak? Nie mam dosyć siły.
                      - Zginiesz. – rzucałam słowa na wiatr.
Moja dłoń coraz to bardziej zaciskała się na szyi Heatha aż biedak zrobił się siny. I co teraz? Co innego myśli moja część dobra a co innego zła.
                   Niestety ta zła była silniejsza. I spowodowało, że świat zniknął. 










Jesteście ciekawi co będzie w następnym rozdziale?