Na początku faktycznie nie było nic. Pusto. Dookoła nie dało się zauważyć żadnej oznaki życia. Po prostu nic. Najzwyklejszy chaos. Pusty chaos.
Dziwne było to, że nie widziałam siebie. Swoich rąk czy nóg… Wprawdzie mówiąc to mnie nie było. Na początku. Później po pewnym czasie po kolei pokazywały się jakieś małe, mikroskopijne wręcz cząsteczki. Rozproszone, wciągały się nawzajem tworząc kształty. I wcale nie były one abstrakcyjne. To tak powstał świat.
Gdy przede mną widać było wreszcie trawę, drzewa, jezioro pojawiłam się i ja. Na początku nie byłam przekonana jak się ruszyć. Miałam wrażenie, że stoję przykuta lodem a gdy poruszę jakąś część mego ciała, pęknę i upadnę. No cóż, błędna hipoteza. Bo jeszcze żyję.
Skaczę naga zupełnie nie przejmując się środowiskiem. Obok mnie nie ma żadnego człowieka, anioła czy … zaraz. Czy ja pomyślałam Anioła?! A więc pamiętam! Nie straciłam tej świadomości! Uratowałam świat! Uradowana obejrzałam się dookoła. I w tym momencie mój uśmiech z twarzy zszedł. Zabiłam Heatha. Udusiłam go. Nie – usiadłam załamana. Jak mogłam to zrobić, przecież go tak kochałam. Czemu? Gdzie ja w ogóle jestem? – spytałam samą siebie.
- Pomocy! – krzyknęłam. Z korony drzew ulatywały ptaki.
Niestety żadnej odpowiedzi. I to było najgorsze. Powrócił ten czas. Mnóstwo pytań, zero odpowiedzi.
I co? Mam czekać aż powstanie inny człowiek i czekać do czasów współczesnych? Raczej nie. Tu musi być wyjście, po prostu musi.
Wstałam z zimnej trawy w poszukiwaniu wyjścia. Jakichkolwiek drzwi, jakiejkolwiek bramy. Przechadzałam się po lasach, puszczach. Moje stopy były gołe i co jakiś czas raniłam je o korzeń czy kamienie. Ale trudno. Jeśli chcę znaleźć wyjście, nie mogę przejmować się sobą. Przynajmniej na razie.
Co jakiś czas musiałam odgarniać gałęzie drzew, przeskakiwać małe jeziorka a raczej bagienka. Aż w końcu coś zauważyłam. Było to coś w rodzaju skrzydeł. Białych skrzydeł.
Kiedy Anioł odwrócił się do mnie twarzą, zobaczyłam. Jego twarz. Heatha.
- Lav?
Nie czekałam. Pobiegłam wprost do jego ramion. Gdy poczułam ciepło jego ramion, mogłam tu już zostać.
- Tak. To ja. Heath, ty żyjesz?
- Oczywiście, że tak. Kochanie nic nie pamiętasz?
Pokręciłam głową.
- Ty mnie nie zabiłaś. – kontynuował a z mego serca spadła tona ciężkiego metalu.
- Jak to?
Uśmiechnął się. Jak miło być teraz tutaj w dodatku z nim. Po chwili przypomniałam sobie, że jestem całkiem naga. Lekko zarumieniona wyszeptałam na ucho mego chłopaka:
- Zamknij oczy.
- Dobrze. Więc kontynuuję. Wcale mnie nie zabiłaś. Gdy zemdlałaś, demon został pokonany. Przez swoją wolę i myśli pokonałaś go.
- Naprawdę? Ale co teraz? – spytałam uradowana. Cały czas staliśmy przytuleni.
- No cóż. Jesteśmy znów w czasoprzestrzeni. Oczywiście nastąpił koniec świata, ale możemy wrócić do Krainy Istot. Wystarczy, że będziesz tego chciała.
- Bardzo chcę. – powiedziałam od razu.
Zaśmiał się chwilę i mocniej przytulił.
- Ja też. Wiesz, że przepowiednia się w pełni sprawdziła?
- Tak. To chyba dobrze, prawda?
- Bardzo. Tyle, że to nie koniec.
Uchyliłam lekko twarz. No cóż, zawiodłam się. Przecież miało być tak pięknie.
- Co nas jeszcze czeka?
- Tego nie wiem, ale na pewno coś.
I udaliśmy się w swoich objęciach w kierunku bramy. Bramy, której wcześniej nie było. Bramy, która prowadziła do Krainy Istot.
DZIEŃ II
***
Heath
,, Najgorsze było to, że nikt nie wiedział co nas czeka…”
- To dopiero początek końca. – powiedziałem do swojej dziewczyny.
Siedziała obok mnie, smutna, wykończona. I niestety nie mogę jej pomóc. Będę przy niej ale to nic nie da.
Najlepsze w tym wszystkim było to, że nie znam odpowiedzi na jej pytania. To już nie kwestia, że nie mogę jej nic wyjaśnić. To po prostu bezradność. Potwornie denerwująca bezradność.
- Więc co mamy teraz robić?
- Czekać. – powiedziałem.
Na razie taki krótki fragment :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz