czwartek, 31 lipca 2014

Rozdział 6 - dalszy fragment

Właśnie wróciłem z miasteczka. Ależ dziwni ludzie tam pracują. Jedna pani podobno straciła rodzinę więc jej akurat nie dziwię się, że jest taka ponura. Inni zaś przeklęci byli przez przeszłość wyspy. Okrutne były ich czasy lecz te są jeszcze okrutniejsze.
                       Udało mi się poprosić tatę o to byśmy poszli na kiermasz. Kupił mi nową książkę. Uwielbiam czytać a szczególnie przed snem kiedy przestajesz się przejmować tym co masz zaraz zrobić i zanurzasz się całkowicie w świat powieści, świat, który istnieje tylko w twojej głowie. Ojciec powiedział mi kiedyś, że musimy czytać bo czasy zmieniają się a ludzie tym bardziej i kiedyś, w przyszłości może zabraknąć czytaczy. To straszne, wiecie? Przecież nie istnieje nic lepszego od książek. To one dają nam możliwość kształcenia swojej wyobraźni. Poza tym nie mogę uwierzyć, że czasy zmienią się do takiego stopnia o jakim opowiadał mój tata. To wydaje się być zbyt abstrakcyjne i niepojęte, że ludzie dążą do złych czasów skoro te obecne są wystarczająco kłopotliwe. Moim zdaniem nigdy nie będzie idealnie. Zawsze coś będzie nam nie pasować. Gdyby tylko przeżyły książki, może one kiedyś uratują człowieczeństwo? 
                         Trochę odbiegłem od tematu dlatego znów do niego wrócę. Podczas powrotu do domu nieśmiało spytałem ojca co takiego stało się mamie. Na początku odwracał wzrok i absolutnie chciał mi nic nie mówić jednak po dość długiej namowie wypuścił parę z ust.
                          - Widzisz, Jacobie, mama jest bardzo chora. Coś dzieje się niedobrego w jej głowie. 
                          - Czy umrze? - to było pierwsze pytanie jakie przyszło mi na myśl. Kochałem matkę i nie chciałem by odeszła. 
                          - Synku nie ma takiego zagrożenia. Po prostu musi odpoczywać... długo odpoczywać.
                          - To dlatego jest zamknięta? - zapytałem po dłuższej ciszy.
                          - Tak. Anna musi się uspokoić i odizolować. Tak powiedział lekarz. - po czym przyspieszył kroku i uniknął dalszej rozmowy. Dałem mu spokój bo wiedziałem, że i tak jest mu ciężko a moje dodatkowe pytania tylko by go zdołowały. Nie odezwałem się do niego już ani słowem. Dopóki dopóty nie nastała noc.
~~ następny rozdział
  Była może jakaś druga w nocy gdy moje powieki gwałtownie się otworzyły. Przez pierwsze trzy sekundy leżałem zdezorientowany i sparaliżowany. Przy mojej twarzy była twarz mej matki. Jej oczy, niebywale dzikie, jarzące się i rozproszone skupiła na mnie. Usta wygięły się w okrutnie szaleńczym uśmiechu. Czułem na skórze jej lodowaty oddech, dzielił nas może milimetr. Nagle podniosła swoją rękę do góry a moje widzenie przyćmił blask srebrnego ostrza. Przytknęła go do swojego języka i oblizała go wulgarnie. Kiedy cicho wymówiłem jej imię, roześmiała się. Tyle, że już nie rozpoznawałem jej głosu. Ten był zbyt chrapliwy i pomieszany by mógł należeć do człowieka. Liczyłem do dziesięciu marząc by obudzić się z tego koszmaru. Jenak nie był to sen bo ona nadal tam siedziała. Najgorszy był jej wzrok. Zdawało mi się, że nie mrugnęła ani razu a wytrzeszcz pozostawał taki sam. Ogarnięty strachem zasłoniłem się kołdrą. Widziałem tylko ciemność i wiedziałem, że niedługo będę musiał ją zdjąć bo zabraknie mi tlenu. Po piętnastu sekundach jednym, gwałtownym ruchem ześlizgnąłem się z łóżka na podłogę. Rozbrzmiał łomot ale uradowany zauważyłem, że moja chora matka zniknęła. Bałem obejrzeć się za siebie dlatego wyszedłem z pokoju. Stawiałem ostrożnie kroki by nikt nie zdołał mnie usłyszeć, deski jednak dalej skrzeczały. Niespodziewanie, doszedłszy do sypialni rodziców ujrzałem coś przeraźliwego. Mój ojciec pogrążony w głębokim śnie i matka pochylająca się nad nim z nożem przyłożonym do jego gardła. Chyba nie zdawał sobie sprawy z jej obecności. On naprawdę spał. Długo nie zastanawiałem się nad tym co robić. Nawet nie wiedząc kiedy wydarłem się na całą siłę w płucach i wyrwałem matce nóż z ręki. Miałem szczęście, że przy okazji nie zraniłem ojca w szyję. Ten obudzony usiadł i z krzykiem upadł na podłogę. Ujrzał moją matkę lub tego potwora, który nią zawładnął i nakazał mi szybko pójść do swojego pokoju i zabrać ze sobą nóż. Nie chciałem zostawiać go samego ale gdy ponownie powtórzył rozkaz nie miałem wyboru. ,, Zaraz do ciebie przyjdę" - dopowiedział a ja biegiem rzuciłem się w kierunku drzwi mojego pokoju. Usiadłem przy ścianie i nasłuchiwałem. Chyba się szarpali, mój ojciec próbował wepchnąć ją do pomieszczenia i zamknąć. Oponowała mu i wrzeszczała imię mojej świętej pamięci babki. Mówiła, że ona wróciła i chce nas zabić, że ją widzi i musimy się wyprowadzić.  Tata nie słuchał i krzyczał, że oszalała i jutro dzwoni po lekarza by zabrał ją na oddział dla umysłowo chorych. Gdy w końcu udało mu się ją uspokoić powiedział, że ma się do mnie nie zbliżać ani na jeden krok.






Dzisiaj tylko taki fragmencik. Wróciłam niedawno z warsztatów tanecznych a wczoraj byłam na polówce z super osobą więc nie miałam za bardzo czasu kiedy dodać rozdział. Ale dzisiaj macie ten fragmencik.
Jak zawsze mam dla was konkurs.
Piszcie w komentarzach propozycje strasznych zdarzeń z udziałem duchów lub osób chorych psychicznie. Przypuśćmy, że wyobrażacie sobie ciężarną kobietę w domu, która próbuje wyciąć sobie z brzucha dziecko. To taka krwawa propozycja ale czekam na wszystkie wasze pomysły. Możecie wysyłać je też na mój adres e-mail: lillahouse1@wp.pl                    W nagrodę najciekawsze propozycje ( wybiorę trzy ) zostaną umieszczone w powieści a wasze pseudonimy lub imiona zostaną dopisane na koniec w podziękowaniach.

Życzę dobrej nocy i miłych wakacji przy czytaniu książek!! :)

wtorek, 8 lipca 2014

Rozdział 6 - fragment

 

 

Cisza i spokój





                                               Przez resztę nocy siedziałem w kuchni. Czekałem aż nadejdzie poranek a słońce ponownie pokaże swoje jasne oblicze. Nie miałem odwagi stawić czoła temu czemuś. W chwili gdy zapaliłem światło, wszystko wróciło na ziemię. Łącznie z moją ręką, która przestała krwawić. Zadziwiające i niesłychane. To nie mogło się zdarzyć, to tylko moja wyobraźnia - powtarzałem sobie przez cztery godziny. Dlaczego więc ani razu nie wstałem z krzesła?
                                                Gdy stwierdziłem, że jest dostatecznie jasno opuściłem kuchnię i poszedłem na korytarz. Dokładnie go obejrzałem i sprawdziłem czy nie ma śladu po nocnym towarzyszu. Dywan był tak samo brudny jak wczoraj, po moim  mokrym piasku na stopach, który tak brutalnie tu wpuściłem, ściany w identycznym stanie. Jedyne co mogło mi się wydawać inne to ja sam. Zmieniłem się wtedy - zacząłem się bać i to nie był udawany strach. Miałem na ciele gęsią skórkę, włosy stały mi dęba, zacząłem nierówno oddychać a moje serce biło jak szalone. Ważne, że dopiero ranek a do nocy został szmat czasu. Przez ten dzień najpewniej minie mi strach.
                                                Poszedłem się wykąpać. Zirytowany stwierdziłem, że znów będę musiał przystąpić do naprawy kranu. To nieodpowiedzialne ze strony Carlosa, że zostawił łazienkę w tak okrutnym stanie. Mógł chociaż mnie o tym poinformować. Wchodząc do wody przypomniałem sobie od razu moją nocną kąpiel w Oceanie. Muszę to kiedyś powtórzyć tak jak i wizytę w ogrodzie. Namydliłem dłonie i dokładnie obsmarowałem nimi swoje ciało. Pojawiła się piana i wspomnienie mojej córeczki. Były jej urodziny. Doskonale pamiętam jak wraz z Isabelle wrzuciliśmy ją do wanny pełnej wody. Rosi zaczęła się głośno śmiać i tak słodko prosiła o wyniesienie jej z łazienki. Wtedy ja namydliłem sobie ręce i dotknąłem jubilatki. Mała po piętnastu minutach była cała w pianie a na kafelki wylały się chyba trzy litry wody. W ten dzień po raz ostatni widziałem ją taką uśmiechniętą. Po dwudziestu czterech godzinach była martwa, tak jak i moja żona. Ból jaki wtedy czułem był gorszy i nieporównywalny z tym wczorajszym. Człowiek, który stracił rodzinę nigdy nie będzie już sobą bo odebrano od niego to co było najważniejsze. Jak i dla każdego innego człowieka. Samotność to brak osoby obok nas, w moim przypadku była spowodowana śmiercią bliskich. Śmierć to nasza nadziemska przyjaciółka, wiecie? Zjawia się znikąd, na pewno nie z niezapowiedzianą wizytą bo przecież wcześniej sobie ustala kogo pocałuje najpierw. Tak jakby była Panią Przeznaczenia. Ludzie to marionetki, lalki, które kiedyś się znudzą i muszą zostać wyrzucone. Problem w tym, że nie każde dziecko może się z tym pogodzić. Ja nadal nie czuję tego, że wybaczyłem śmierci. Nie wiem czy to przez krótki okres czasu czy przez to, że jeszcze nie dorosłem. Cóż, być może nadal jestem dzieckiem. Ale Rosi miała tylko dziesięć lat. Cholerne dziesięć lat, które nic ją nie nauczyło. Nie zdążyła nawet dorosnąć. Może to i dobrze - czasami myślę. Może akurat nie była warta tego by poznać jaki to świat jest beznadziejny? Co właściwie ma on nam do zaoferowania? Życie? Jakie to życie kiedy nie wiesz w którym momencie postanowią ciebie wyeliminować? Przygody? Na nie zwyczajnie brak czasu. Rzeczywistość cały czas depcze nam pięty i kopie w tłuste tyłki byśmy coraz szybciej wypełniali swoje zadania. Nie ma kiedy usiąść i pomyśleć o niczym. W zasadzie tak się nie da. Jesteśmy ograniczeni, mali i wpływowi. Wielu się boimy, mało co wiemy. Wiecie kiedy życie obdarowuje nas  tak zwaną wiedzą? Wtedy kiedy odbiera nam najbliższych. To właśnie wtedy pozostawia nas z cierpieniem i daje nam czas. Czas na to by łamać serce i zrozumieć, że to co było nigdy nie wróci. Co bym nie zrobił i co nie powiedział Rosi i  Isabella nie staną przede mną. Mój mały aniołek nie będzie już się tak śmiał. Nigdy nie zobaczę jej już w pianie. Wstrząśnięty mając łzy w oczach chlusnąłem wodą na kafle. Zacząłem łkać. Nikt nie mógł słyszeć mojej rozpaczy. Nikt z wyjątkiem mnie.
                                    Wyszedłem z wanny i o mało co nie wywróciłem się na śliskiej podłodze. Owinąłem się ręcznikiem oraz chwyciłem szmatkę. Opadła na podłogę a ja położyłem na niej stopę i zacząłem wycierać podłogę. Złośliwa woda, zamiast się wchłaniać to ona jeszcze bardziej się rozpływa. Poddałem się po dwóch minutach i poszedłem do sypialni. Wyjąłem z szafy czarne spodnie i granatową podkoszulkę. Za oknem słońce tak mocno nie świeciło a powietrze stało się ostrzejsze. Zaglądając do lodówki uświadomiłem sobie, że muszę wybrać się na porządne zakupy. Do jedzenia nie pozostało mi nic innego jak zielony ogórek i chleb. No cóż, musiałem się tym nacieszyć. Postanowiłem, że po przeczytaniu drugiego rozdziału i po odwiedzinach w ogrodzie udam się do miasteczka w celu zrobienia zakupów. Być może uda mi się porozmawiać ze sprzedającymi. Zapytam ich o tą wyspę i ... o ten dom. Może wyśmieją historię Carlosa i Sheppelina? Gorzej gdyby ją potwierdzili bo nie wiem czy zdołałbym później tu zasnąć. W sumie wyjścia nie mam. Dałem pieniądze, muszę tu zostać.
                                      Zaczekałem aż herbata się zaparzy i udałem się do salonu by tam w spokoju zjeść. Warzywa były suche i bez smaku, pieczywo zaś twarde i gorsze niż te, które jadłem w Londynie. Dziwne, że prawie wszystko tu wydawało mi się podejrzane. Nawet to jedzenie. Pewnie źle trafiłem a następne będą mi odpowiadały. Przekonam  się dzisiaj. Jedyne co mogłem robić cały czas to pić herbatę. Smakowała mi dokładnie jak ta w rodzinnym domu. Dziesięć minut minęło a ja siedziałem na kanapie trzymając w dłoni książkę Carlosa. Byłem ciekaw co stało się gdy ojciec przybył do kuchni.
                                      ,, Przerażony zorientowałem się, że widma już nie ma a ja trzymam w ręku nóż i próbuję się pociąć. Mój ojciec wyrwał mi go z ręki i zaczął wrzeszczeć co ja najlepszego wyprawiam. Oczywiście próbowałem mu to wszystko wytłumaczyć ale on jak zawsze mi nie wierzył. Ja sam nie potrafiłem pojąć takiego obrotu spraw. Gdy tata złapał mnie mocno za rękę i zaczął prowadzić do mojego pokoju, zapomniałem o mamie. Miałem ją spytać czy to wszystko widziała. Może ona byłaby świadkiem lecz następnego dnia czyli dzisiaj leży zamknięta w swoim pokoju. Podobno jest chora lecz ja w to nie wierzę. Coś musiało się stać, że ojciec trzyma ją pod kluczem. Tak więc nie mam okazji z nią porozmawiać. Pozostaje mi nic innego jak odpuścić sobie i zapomnieć o zdarzeniu. Tak będzie najlepiej. Zaraz idę z tatą na ryneczek. Próbuję go uprosić byśmy weszli na kiermasz książek. Nie mam pewności czy w końcu ulegnie bo od dzisiejszego poranka chodzi cały wzburzony i czerwony na twarzy. Lepiej go nie denerwować.(...) " .







To nie koniec tego rozdziału, reszta niebawem. Proszę was pozostawcie po sobie jakiś ślad! :( Nie ma się ochoty pisać jeśli nie ma się motywacji. Nawet jedno miłe słowo sprawia, że się cieszę:)
Jaką ostatnio książkę czytaliście? Ja zaczęłam ,, I nie było już nikogo" - Agaty Christie. BOSKA!!

Dobrej nocy i miłego czytania :***** 

czwartek, 3 lipca 2014

Rozdział 5



 Przepaść


                                Była noc a ja nadal śledziłem wzrokiem tekst w powieści Carlosa. Jak na razie nic ciekawego się nie działo ale ukryta magia pochodzącą z tej książki była silniejsza niż zmęczenie. 
                                Narratorem, jak się domyślałem był Peleponer - prawda jest inna. Opisywał on każdy dzień spędzony w nowym domu. Nie podał jednak adresu, jedyne co ujawnił to to, iż zakupiona posiadłość znajdowała się na wyspie przeklętych. Nie wyjaśnił pochodzenia nazwy ale opisał fragment mówiący o niej. 
                                ,, Wyspa przeklętych nie należała do moich ulubionych. Mieszkają na niej naprawdę dziwni ludzie. Są wiecznie smutni i bezsilni. Mówią jakby zaraz mieli umrzeć, zachowują się jakby ktoś wyssał z nich duszę. Wiele razy próbowałem z nimi porozmawiać ale bez skutku. Czasami nawet bałem się do nich podchodzić. Pogoda tutaj zmienna była jak kobiety. Raz padało , raz świeciło słońce. Podobno kiedyś mieszkała tu pewna kobieta, za czasów średniowiecza rzecz jasna, która posądzona była o praktykowanie magii i okultyzmu. Została spalona na stosie a po śmierci nawiedziła wyspę i jej mieszkańców. Pewnie mści się za krzywdę jaką jej wyrządzili. Od tamtego czasu wszystko tu pozbawione jest życia. "
                                     Fragment ten zaznaczyłem sobie zakładką na wypadek gdybym kiedyś chciał do niego wrócić. Dalsza część rozdziału już wcale nie była taka nudna.
                                  ,, Wczorajszej nocy zdarzyło się coś naprawdę dziwnego. Wstałem z łóżka bo zaschło mi w gardle. Z tego powodu powędrowałem do kuchni po wodę. Kiedy znalazłem się na korytarzu i podążałem ku kuchni, dostrzegłem, że ktoś w niej jest. Wyraźnie widziałem ludzką posturę siedzącą przy stole. Byłem przekonany, że to mój ojciec. On często wstawał w nocy by posiedzieć samemu w ciemności. Dlatego właśnie przyspieszyłem kroku by zapytać tatę co tym razem skłoniło go do refleksji. Zapalając światło zobaczyłem, że nikogo tam nie ma. Zgaszając je znów kogoś widziałem. Stałem obok tej postaci bardzo blisko. Nie czułem jednak ani nie słyszałem jej oddechu. Zadziwiające bo nie potrafiłem nawet rozpoznać czy człowiek ten ma krótkie czy długie włosy. Nie miał zarysowanego kształtu ciała, tak jakby był tylko cieniem. Do końca sam nie wiedziałem co takiego znajduje się obok mnie.
                                   - Kim jesteś? - odezwałem się zduszonym głosem. W odpowiedzi usłyszałem kobiecy, piskliwy śmiech. Przełknąłem ślinę i wyciągnąłem przez siebie rękę. Bardzo powoli, drżącą dłonią próbowałem tego czegoś dotknąć. Minęła sekunda lecz dla  mnie godzina nim obca istota złapała mnie za rękę i popatrzyła mi prosto w oczy. Jej paznokcie były długie, szpikowane, podobne do pazurów a oczy... och to były dwa, żółte świetliki. Dwa, żółte otworki na czarnej pokrywie. Wtedy byłem pewien, że to duch lub demon. Dzisiaj już sam nie wiem. To była noc a ja jeszcze nie zdążyłem się dobrze obudzić. Równie dobrze mogłem to sobie wszystko wyobrazić. Kiedy to coś nie puszczało mojej ręki i zaczęło wbijać mi pazury w dłoń, zacząłem krzyczeć. Mój głos był pewnie słyszany na całej wyspie. Ból był nieznośny, przeszywał mnie do szpiku kości. Krew z otwartych ran zaczęła niemiłosiernie płynąć i skapywać na podłogę. Zacząłem się pocić i trzepotać lecz demon tylko potęgował mój ból - traciłem nadzieję, że ktokolwiek zdoła mnie uratować. Modliłem się by śmierć trwała jak najkrócej i żebym spotkał się z bratem w zaświatach. Niespodziewanie zobaczyłem, że na korytarzu ktoś siedzi. Ukrył się za szafą i bezczelnie obserwował jak ta istota mnie zabija. Wpadło mi do głowy, że to może kolejny duch lecz po chwili gdy zjawił się mój ojciec, nie miałem wątpliwości. To Anna, moja matka była obserwatorką. Wydawała się zaszokowana i sparaliżowana. Gdy zobaczyłem, że mój ojciec wbiega do kuchni zacząłem go rozpaczliwie wołać. 
                                  - Synu! Co się dzieje?! - krzyknął i zapalił światło. "
                                   Zapamiętam ten rozdział do końca życia, był naprawdę mocny. Kończył się właśnie w tym momencie a ja chciałem zacząć czytać następny. Powstrzymało mnie od tego to, że należałoby się wykąpać i coś zjeść. Ta powieść pochłonęła mnie doszczętnie i nie pozostawiała wyboru czy mam siłę na jej dalsze czytanie czy też nie. Udało mi się jednak wstać i pójść do lodówki. Z niezadowoleniem stwierdziłem, że jedyne co mogę zjeść na kolację to kanapki. Nie robiłem ich długo bo po pięciu minutach jadłem je w swoim łóżku w sypialni. Postanowiłem, że dopiero jutro przeczytam następny rozdział. Włączając gramofon i spokojną, jazzową muzykę ułożyłem się na pościeli i zamknąłem oczy. Zostawiłem za sobą rzeczywistość i dałem się porwać sennym marzeniom. 
                                   Obudziłem się zaraz po zaśnięciu. Minęła może godzina lub półtorej. Spojrzałem na wiszący zegar i zauważyłem, że jest po 3. Wstałem z łóżka i wyszedłem z sypialni. Miałem ochotę odetchnąć świeżym powietrzem dlatego skierowałem się na plażę. 
                                    Widok Oceanu od razu mnie ucieszył. Spokojne, błękitne fale unosiły się nad powierzchnią i wpływały na plażę i moje stopy. Rozebrałem się do majtek i wszedłem do wody. Było mi niezwykle dobrze. Powietrze tej nocy było ciepłe  ale nie parne. Woda zaś ochładzała moje ciało. Kiedy zamoczyłem tors postanowiłem, że skoro i tak już jestem mokry to mogę pozwolić sobie na dziesięciominutowe pływanie. Nie pamiętam czy kiedykolwiek byłem tak zrelaksowany. Chciałem tam zostać i tak rozkoszować się tym błogim stanem. Na niebie zagościł wielki, jasny księżyc. Światło z niego emitowane padało na wodę i sprawiało, że zaczynała błyszczeć. Po jakimś czasie wyszedłem z wody i mokry kroczyłem po piasku. Moje stopy od razu pokryły się mokrym piachem. Na pół czysty, na pół brudny wtargnąłem na korytarz. Wszedłem do łazienki po ręcznik by się wytrzeć. Właśnie wtedy usłyszałem ten dźwięk... Kroki. Ktoś chodził po moim domu. Stanąłem jak wryty i nasłuchiwałem. Marny ze mnie bokser a broni tu żadnej nie ma, no chyba, że nóż w kuchni. Jak jednak zdołam tam dotrzeć jeśli jest ona zaraz obok łazienki, na końcu korytarza? Nieznajomy kroczył tuż obok tych drzwi, to jasne, że wszedł do kuchni. Cholera, nie mam nawet przy sobie lampy naftowej. To na pewno Carlosa - uspokajałem się - przecież tylko on ma klucze do tego domu oprócz mnie. Jestem pewien, że je zamykałem po moim powrocie z plaży. Kroki ustały i zdaje się, że ktoś odsunął krzesło i na nim usiadł. Mocno zaniepokojony doszedłem do wniosku, że ten kto tu wszedł bardzo się rozgościł, tak jakby był u siebie. 
                                      Czasami ludzie boją się gdy usłyszą niepokojący dźwięk. Ja sam przestraszyłem się tych kroków lecz  wtedy było o piekło gorzej. Panowała tam grobowa cisza, taka, że bolały uszy. Zastanawiałem się co robić ale jedyne co przychodziły mi do głowy w tamtym momencie było to aby odważyć się i otworzyć drzwi. Mój Boże, kiedy to ja stałem się taki strachliwy? Nie czekałem ani chwili dłużej i popchnąłem klamkę. Nie usłyszałem nic poza moim szybkim biciem serca. Zrobiłem dwa kroki, dwa duże kroki i stanąłem plecami podparty do ściany, która odgradzała korytarz z kuchnią. Był tam nieproszony gość. Miałem nadzieję, że uda mi się gdzieś zapalić światło ale włącznik był na korytarzu, z którego doskonale było by mnie widać. Drugi zaś jest za moimi plecami, po drugiej stronie. Pewnie i tak mnie zauważył lub usłyszał - myślę po czym staję twarzą w twarz z dość dziwnym zjawiskiem.
                                        Nieokreślony człowiek a raczej nieokreślony jego kształt siedzi przy stole. Nie podnosi wzroku, nie reaguje na na moją obecność. Szybkim ruchem zapalam światło i zdezorientowany widzę, że ów postać zniknęła. Podchodzę bliżej i studiuję uważnie krzesło. Jest ono takie samo jak wcześniej, nie ma na nim śladu użytkowania. Wychylam się odrobinę w tył i gaszę światło. Omal nie dostaję zawału gdy postać patrzy na mnie żółtymi ślepiami i łapie mnie za rękę.  Przerażony przypominam sobie, że identyczne zdarzenie przytrafiło się narratorowi powieści Carlosa. W dodatku kiedy widzę, że duch ma długie szpony i powoli wbija mi je w skórę jestem pewien, że nie wyjdę z tego żywy. W książce to ojciec chłopaka zjawił się w porę i go uratował. Ze mną nie ma nikogo. Postanowiłem walczyć. Obcy widząc, że mu się przeciwstawiam  wbił do końca swoje ostrza a ja ryknąłem. Krew zaczęła pulsować i spływać po mojej ręce. Zamachnąłem się drugą i z całą siłą uderzyłem wroga. Na nic to bo jego ciało jest jak mgła. Rozpływa się w powietrzu kiedy tylko się go dotyka. Przeniosłem siłę na uwięzioną rękę i wyszarpnąłem ją z uścisku. Pazury lekko rozerwały ranę i część skóry wisi luzem. Zapaliłem światło a nocna mara zniknęła. Wiedziałem jednak, że będzie na mnie czekać w innych ciemnościach. 







Witajcie kochani po długiej przerwie. Oto pojawił się nowy rozdział a jutro zaczynam następny. Przede mną wakacje w których mam nadzieję będzie się dużo działo. Pozostawcie po sobie komentarz.
:)
Dobranoc!!! :*