środa, 5 lutego 2014

Prolog - ,, Oddaj mi swoją duszę"

                         Nigdy nie zapomnę owego lata, kiedy to miały miejsce wydarzenia nie tyle straszne co wręcz przerażające. Urlop spędzony na Channel Islands nie należał do urlopów przynoszących wypoczynek ale do tych, z których chce się jak najszybciej wracać. Słowa te potwierdzić może tylko jedna osoba, która najprawdopodobniej już nie żyje. Na prawdziwość mojej historii nie ma świadków- nie znam człowieka, ba pewnie taki nie istnieje, który chciałby mnie poprzeć. Są tego dwa powody : pierwszy - nikt nie ma odwagi, drugi - teoretycznie mnie już tutaj nie ma.
                         Dnia 5 lipca wsiadłem w pociąg jadący do stanu Kalifornia. Znalazłem prawie wolny przedział, nie licząc pijanego mężczyzny, siedzącego na przeciwko mnie. Patrząc na widoki rozciągające się za oknem, dziękowałem Bogu za to, że mogłem wreszcie opuścić szary Londyn. Ten rok był dla mnie wyczerpujący - straciłem w wypadku żonę i córkę. Od czasu ich śmierci zamknąłem się w sobie i zacząłem czytać. Książki stały się moimi przyjaciółmi. W trakcie podróży wyjąłem powieść Stephena Kinga ,, Miasteczko Salem" - nie była ona straszna, przynajmniej nie dla mnie. Nigdy nie kręciły mnie horrory, ponieważ się ich nie bałem. Po godzinie schowałem ją do swojej walizki i rozparłem się na fotelu. Oparłem głowę o szybę i zamknąłem oczy. Nie czekałem długo na sen.
                           Stałem na drewnianym molo, przed którym rozciągało się piękne jezioro. Moja dłoń trzymała jakiś przedmiot - sam nie do końca wiedziałem jaki. Chyba zeszyt albo pamiętnik, w każdym razie, chciałem się go jak najszybciej pozbyć. Wpatrzony w ów tajemniczą rzecz, poczułem za plecami czyjąś obecność.
                            - Oddaj mi to, Oliverze. To nie należy do ciebie.
Głos kobiety.
                            - Kim jesteś? - w odpowiedzi usłyszałem tylko śmiech.
                            - Zaraz wysiadasz... - ktoś dotknął mojej ręki. Jak oparzony zrobiłem krok do przodu a moja stopa nie poczuła pod sobą podłoża. W jednej chwili wpadłem do wody, w drugiej widziałem, że ów tajemnicza kobieta odchodzi, mając przy sobie zeszyt.
Sekundę później głos odjeżdżającego pociągu całkowicie wybudził mnie ze snu. Zerwałem się  na równe nogi i migiem wyskoczyłem na twardy asfalt. Biorąc głęboki oddech, rozejrzałem się po stacji. Żadna z twarzy przebywających tu ludzi nie wydawała mi się znajoma. Kiedy zauważyłem jedną wolną ławkę, ruszyłem w jej kierunku. Właściciel domku przy wyspie Santa Barbara miał po mnie przyjechać.  Nazywał się Carlos Peleponer i miał 55 lat. Był człowiekiem mającym piękne podejście do otaczającej nas rzeczywistości. Uważał bowiem, że każda krzywda wyrządzona drugiemu człowiekowi zawsze wraca do osoby, która tę krzywdę wyrządziła. Więc pod co cierpieć?  Być może, że to właśnie przez taki pogląd uważany był za człowieka wiecznie szczęśliwego, nawet za dziwaka. Bo kto w latach wojny jest wiecznie uśmiechnięty? Carlos - właściciel domku jak i mój były przyjaciel - nie zważał na opinię innych. Trzymał się swoich myśli. Może gdybym go posłuchał, dzisiaj nie byłbym kaleką.
                            Gdy czekałem na Carlosa szczerze liczyłem na pana w moim wieku, który miałby ze mną wspólne tematy. Brakowało mi towarzystwa. Z rozmyślań obudził mnie głos mężczyzny:
                               - Pan Oliver? - uniosłem wzrok i ujrzałem siwego faceta, ubranego w czarny garnitur.
                               - Tak to ja. O co chodzi? - wstałem z ławki.
                               - Jestem Carlos Peleponer. Mam wynająć panu domek na trzy tygodnie, zgadza się? - głos owego pana był niezwykle przyjemny.
                               - Oczywiście. Proszę wybaczyć mi to zdezorientowanie z mojej strony ale podczas podróży nawiedził mnie dziwny sen.
Mężczyzna chwilę się namyślił.
                               - Podobno pierwsza fantazja na nowym miejscu jest zapowiedzią tego co ma się stać. - na jego pomarszczonej nieco twarzy pojawił się cień uśmiechu.
                               - Oby tak nie było. - odparłem tylko.
                               - Niedaleko stoi mój samochód. Możemy już iść? - spytał.
                               - Tak. - wziąłem w rękę swoją walizkę i ruszyłem za Carlosem.
                               - Przepraszam, że spytam ale czemu pan jest taki mokry?
Zdezorientowany popatrzyłem na swoje nogi i doznałem szoku. Nogawki moich spodni były całkowicie przemoczone.
                               - Nie mam pojęcia. - wydukałem.
                               - W porządku. - roześmiał się mój towarzysz.
                    Peron w Kalifornii o tej porze nie był bardzo zatłoczony. Stało tu może raptem sześć osób. Wszyscy ubrani byli w cienkie, przewiewne ciuchy. Przecież panowało lato. Temperatura zdecydowanie przekraczała 35 stopni. Wolną dłonią wytarłem pot płynący z czoła. Szliśmy w kierunku wyjścia ze stacji a ja głowiłem się jak w taki upał można założył garnitur? Zakładając długie spodnie też nie przemyślałem, że będzie mi za gorąco. No cóż, w Londynie rano padało. Po paru minutach wędrówki, Carlos zatrzymał się. Przed nami stał czteroosobowy, czarny pojazd. Mój towarzysz wyjął z kieszeni garsonki kluczyki i otworzył drzwi od samochodu.
                                - Proszę. - gestem ręki zaprosił mnie do środka.
Usiadłem na przednim siedzeniu i czekałem aż Carlos wyjmie coś z bagażnika. Byłem strasznie ciekawy co to takiego.
                                - Pewnie nie może się pan doczekać zobaczenia domu, prawda? - popatrzył na mnie w taki sposób jakby oczekiwał, że odpowiem tak.
                                - Racja. - przyznałem nie całkiem szczerze. Bardziej cieszył mnie fakt iż wreszcie uwolniłem się z sieci Londynu.
                                 - Pozwoli pan, że co nieco o nim opowiem? - spytał wyjeżdżając z parkingu.
                                 - Jasne.
                                 - Dobrze a więc został on zbudowany w 1828 roku przez nijakiego Daniela Hoffmana. Dlaczego nijakiego? Nikt za nim nie przepadał, bo całe dnie siedział w domu pisząc swoje nudne książki, których i tak nikt nie czytał. Można powiedzieć, że traktowano go zupełnie tak jak mnie.
                                 - Co z panem jest nie tak? - spytałem zaintrygowany.
                                 - Nie ze mną, panie Oliverze ale z dzisiejszą ludzkością. Wracając do historii. Pewnego dnia do domu Hoffmana zapukał tajemniczy mężczyzna, przedstawiając się jako Hans Tresckow. Chciał wykupić posiadłość Daniela za dwanaście milionów dolarów. Oczarowany i zaślepiony propozycją Hoffman w ciągu pół godziny spakował wszystkie swoje rzeczy i wyjechał. tamtej pory wszelki ślad o nim zaginął. Hans tego samego dnia wprowadził się do małego domku, stojącego przy wyspie Santa Barbara wraz ze swoją małżonką, której imienia i nazwiska nigdy nie ujawniał. Mieszkali tam do środka kobiety, ponieważ po utracie ukochanej, Hans wystawił na sprzedaż ów dom. Twierdził, że to właśnie on uśmiercił jego żonę. I tak oto ja go wykupiłem ale nie zamieszkałem. Czekałem aby ktoś zgłosił się do mnie z chęcią wynajęcia go na trzy tygodnie. Musi pan, panie Oliverze wiedzieć, że mam do tego domu bardzo duży sentyment- szczególnie do tego pięknego widoku, który można podziwiać z okna sypialni. Wyspa Santa- Barbara jest bardzo małą wysepką ale za to niezwykle piękną. Sam  się pan z resztą przekona.
                                   - To już koniec historii? - spytałem zaintrygowany jednym szczegółem, który Carlos nie uzupełnił.
                                   - Tak. Prawda, że ciekawa? - zapytał skręcając w ulicę, dość odludną, która prowadziła do małego, skromnego domku.
                                   - Bardzo a szczególnie stwierdzenie Hansa, że to właśnie ów posiadłość zabiła jego żonę. Wie pan coś więcej, panie Carlosie?
                                   - Niestety nie ale znam człowieka, który jako jedyny utrzymywał kontakt z państwem Tresckow i mógłby panu odpowiedzieć na parę pytań. Jest on już co prawda bardzo stary ale pomocy nikomu nie odmówi. - doradził Carlos, zatrzymując samochód przed domkiem.
                                   - Byłbym wdzięczny jeśli poznałby mnie pan z tym człowiekiem. Strasznie mnie to zaintrygowało. A jeśli mogę o coś jeszcze zapytać...
                                    - Proszę się nie krępować. Uwielbiam odpowiadać na czyjeś pytania. - zapewnił patrząc na mnie swoimi czarnymi jak węgiel oczami.
                                     - Skąd pan zna tą całą historię? Dobrze myśląc pana jeszcze na tym świecie nie było, kiedy Daniel Hoffman go budował.
                                     - No cóż, to właśnie ten sam mężczyzna mi ją opowiedział. Wspaniały człowiek.
                                      - Jak się nazywa? - zapytałem, wysiadając z samochodu.
                                      - Johann Jacob Sheppelin. - Peleponer podążył za mną i ruszył w kierunku drzwi wejściowych.
                                      - Kiedy mógłbym się z nim spotkać? - zadałem pytanie patrząc jak Carlos otwiera drzwi domu.
                                      - Nie prędko. Ostatnio poważnie zachorował. - wyjaśnił łapiąc za klamkę i wchodząc do środka.
Nie pytałem o nic więcej. Widok wnętrza tego budynku całkowicie mnie oczarował. Na pierwszy rzut oka zwykła, wiejska chałupka, w sam raz do tymczasowego pobytu. Ale pod tą warstwą oczywistego wyglądu kryła się magia. Wręcz można było poczuć zapach tego miejsca. Prosta konstrukcja, kremowe ściany, na podłodze położone deski. Cztery pokoje, może jeszcze piwnica. Nie czekając aż Peleponer zacznie mnie oprowadzać, ruszyłem do przodu. Naprzeciwko drzwi wejściowych ciągnął się długi, wąski korytarz, prowadzący do ciasnej, przytulnej kuchni. Jej ściany pomalowane były na bordowy kolor a starannie ułożone, białe kafelki przerażająco kontrastowały z barwą ścian. Kuchnia ta wyposażona była w ogromną lodówkę, która najprawdopodobniej mogłaby mnie pomieścić, szarą kuchenkę, drewniany blat a na środku pomieszczenia stał dwuosobowy stolik z kompletem krzeseł. Wycofując się i opuszczając kuchnię, skręciłem w prawo do kolejnego korytarza. Po obu jego stronach były drzwi. Wybrałem pierwsze z brzegu i wkroczyłem do łazienki. Dość zapuszczona i staro wyglądająca uświadomiła mi, że muszę ją porządnie wyczyścić. Opuściłem to pomieszczenie i poszedłem dalej. Kolejne drzwi prowadziły do salonu. Prosty, większy od innych pokój, zawierający kanapę, ogromną półkę z książkami, i biurko na, którym stała maszyna do pisania i gramofon. Zaintrygowany widokiem, który rozciągał się za oknem, poszedłem w jego kierunku. Ujrzałem ciemne zarośla i posągi. Pewnie to ogród - muszę do niego jak najszybciej zajrzeć. Pozostały mi jeszcze dwa pokoje z czego jeden okazał się sypialnią. Dwuosobowe łoże, stolik i szafa za wielka na moje ubrania.
                                     - Proszę zobaczyć jakie widoki. - wzdrygnąłem się jak oparzony. Carlos roześmiał się serdecznie i rozbawiony zapytał:
                                      - Przestraszyłem pana?
                                      - Odrobinę.
Wykonując polecenie Peleponera podszedłem do okna i odsłoniłem zasłony. Wyspa Santa Barbara okazała się najpiękniejszą wyspą na świecie. Ocean Spokojny płynący dokładnie przede mną wywoływał u mnie niesamowite wrażenie. Gdyby tylko mogłaby zobaczyć to Isabella, byłbym najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem.
                                      - Jest też plaża? - spytałem rozentuzjowany.
                                      - Bardzo wąziutkie pasmo. Proszę sprawdzić samemu. - właściciel domu miło się uśmiechnął.
                                      - Oczywiście pójdę obejrzeć ale najpierw chciałabym obejrzeć jeden, pozostały pokój. - odparłem wychodząc z sypialni. Miałem złapać już za klamkę gdy powstrzymał mnie Carlos.
                                      - Tam nie można wejść. - powiedział nieco zdenerwowany. - Wszystko jest zniszczone.
                                      - Czemu pan o tym nie wspomniał wcześniej?
Carlos jakby uspokojony, zapewnił:
                                      - Proszę mi wybaczyć, zapomniałem. Pokój ten prowadzi do piwnicy. Nikt nie wchodził tam od ponad 50 lat.
                                      - Dlaczego więc pan go nie oczyścił? - spytałem podejrzliwie.
                                      - Za dużo pytań jak na pierwszy raz, panie Oliverze.
Odwrócił się i zaczął iść w kierunku drzwi wyjściowych. Zanim wyszedł, powiedział tylko:
                                      - Przyjdę później rozliczyć się. - trzask zamykanych drzwi.
I tak oto stojąc sam w tym pięknym domu, całkiem nieświadomy tego co miało mnie czekać, wplątałem się w historię ludzi przeklętych i chorych. Właśnie w ten sposób zacząłem umierać.






Tak oto to prolog mojej nowej książki, pt. ,, Oddaj mi swoją duszę "
Okładkę jaką bym chciała do niej załączę w następnej notce.
Dobranoc, zostawcie po sobie komentarz czy wam się podobało :)