czwartek, 3 lipca 2014

Rozdział 5



 Przepaść


                                Była noc a ja nadal śledziłem wzrokiem tekst w powieści Carlosa. Jak na razie nic ciekawego się nie działo ale ukryta magia pochodzącą z tej książki była silniejsza niż zmęczenie. 
                                Narratorem, jak się domyślałem był Peleponer - prawda jest inna. Opisywał on każdy dzień spędzony w nowym domu. Nie podał jednak adresu, jedyne co ujawnił to to, iż zakupiona posiadłość znajdowała się na wyspie przeklętych. Nie wyjaśnił pochodzenia nazwy ale opisał fragment mówiący o niej. 
                                ,, Wyspa przeklętych nie należała do moich ulubionych. Mieszkają na niej naprawdę dziwni ludzie. Są wiecznie smutni i bezsilni. Mówią jakby zaraz mieli umrzeć, zachowują się jakby ktoś wyssał z nich duszę. Wiele razy próbowałem z nimi porozmawiać ale bez skutku. Czasami nawet bałem się do nich podchodzić. Pogoda tutaj zmienna była jak kobiety. Raz padało , raz świeciło słońce. Podobno kiedyś mieszkała tu pewna kobieta, za czasów średniowiecza rzecz jasna, która posądzona była o praktykowanie magii i okultyzmu. Została spalona na stosie a po śmierci nawiedziła wyspę i jej mieszkańców. Pewnie mści się za krzywdę jaką jej wyrządzili. Od tamtego czasu wszystko tu pozbawione jest życia. "
                                     Fragment ten zaznaczyłem sobie zakładką na wypadek gdybym kiedyś chciał do niego wrócić. Dalsza część rozdziału już wcale nie była taka nudna.
                                  ,, Wczorajszej nocy zdarzyło się coś naprawdę dziwnego. Wstałem z łóżka bo zaschło mi w gardle. Z tego powodu powędrowałem do kuchni po wodę. Kiedy znalazłem się na korytarzu i podążałem ku kuchni, dostrzegłem, że ktoś w niej jest. Wyraźnie widziałem ludzką posturę siedzącą przy stole. Byłem przekonany, że to mój ojciec. On często wstawał w nocy by posiedzieć samemu w ciemności. Dlatego właśnie przyspieszyłem kroku by zapytać tatę co tym razem skłoniło go do refleksji. Zapalając światło zobaczyłem, że nikogo tam nie ma. Zgaszając je znów kogoś widziałem. Stałem obok tej postaci bardzo blisko. Nie czułem jednak ani nie słyszałem jej oddechu. Zadziwiające bo nie potrafiłem nawet rozpoznać czy człowiek ten ma krótkie czy długie włosy. Nie miał zarysowanego kształtu ciała, tak jakby był tylko cieniem. Do końca sam nie wiedziałem co takiego znajduje się obok mnie.
                                   - Kim jesteś? - odezwałem się zduszonym głosem. W odpowiedzi usłyszałem kobiecy, piskliwy śmiech. Przełknąłem ślinę i wyciągnąłem przez siebie rękę. Bardzo powoli, drżącą dłonią próbowałem tego czegoś dotknąć. Minęła sekunda lecz dla  mnie godzina nim obca istota złapała mnie za rękę i popatrzyła mi prosto w oczy. Jej paznokcie były długie, szpikowane, podobne do pazurów a oczy... och to były dwa, żółte świetliki. Dwa, żółte otworki na czarnej pokrywie. Wtedy byłem pewien, że to duch lub demon. Dzisiaj już sam nie wiem. To była noc a ja jeszcze nie zdążyłem się dobrze obudzić. Równie dobrze mogłem to sobie wszystko wyobrazić. Kiedy to coś nie puszczało mojej ręki i zaczęło wbijać mi pazury w dłoń, zacząłem krzyczeć. Mój głos był pewnie słyszany na całej wyspie. Ból był nieznośny, przeszywał mnie do szpiku kości. Krew z otwartych ran zaczęła niemiłosiernie płynąć i skapywać na podłogę. Zacząłem się pocić i trzepotać lecz demon tylko potęgował mój ból - traciłem nadzieję, że ktokolwiek zdoła mnie uratować. Modliłem się by śmierć trwała jak najkrócej i żebym spotkał się z bratem w zaświatach. Niespodziewanie zobaczyłem, że na korytarzu ktoś siedzi. Ukrył się za szafą i bezczelnie obserwował jak ta istota mnie zabija. Wpadło mi do głowy, że to może kolejny duch lecz po chwili gdy zjawił się mój ojciec, nie miałem wątpliwości. To Anna, moja matka była obserwatorką. Wydawała się zaszokowana i sparaliżowana. Gdy zobaczyłem, że mój ojciec wbiega do kuchni zacząłem go rozpaczliwie wołać. 
                                  - Synu! Co się dzieje?! - krzyknął i zapalił światło. "
                                   Zapamiętam ten rozdział do końca życia, był naprawdę mocny. Kończył się właśnie w tym momencie a ja chciałem zacząć czytać następny. Powstrzymało mnie od tego to, że należałoby się wykąpać i coś zjeść. Ta powieść pochłonęła mnie doszczętnie i nie pozostawiała wyboru czy mam siłę na jej dalsze czytanie czy też nie. Udało mi się jednak wstać i pójść do lodówki. Z niezadowoleniem stwierdziłem, że jedyne co mogę zjeść na kolację to kanapki. Nie robiłem ich długo bo po pięciu minutach jadłem je w swoim łóżku w sypialni. Postanowiłem, że dopiero jutro przeczytam następny rozdział. Włączając gramofon i spokojną, jazzową muzykę ułożyłem się na pościeli i zamknąłem oczy. Zostawiłem za sobą rzeczywistość i dałem się porwać sennym marzeniom. 
                                   Obudziłem się zaraz po zaśnięciu. Minęła może godzina lub półtorej. Spojrzałem na wiszący zegar i zauważyłem, że jest po 3. Wstałem z łóżka i wyszedłem z sypialni. Miałem ochotę odetchnąć świeżym powietrzem dlatego skierowałem się na plażę. 
                                    Widok Oceanu od razu mnie ucieszył. Spokojne, błękitne fale unosiły się nad powierzchnią i wpływały na plażę i moje stopy. Rozebrałem się do majtek i wszedłem do wody. Było mi niezwykle dobrze. Powietrze tej nocy było ciepłe  ale nie parne. Woda zaś ochładzała moje ciało. Kiedy zamoczyłem tors postanowiłem, że skoro i tak już jestem mokry to mogę pozwolić sobie na dziesięciominutowe pływanie. Nie pamiętam czy kiedykolwiek byłem tak zrelaksowany. Chciałem tam zostać i tak rozkoszować się tym błogim stanem. Na niebie zagościł wielki, jasny księżyc. Światło z niego emitowane padało na wodę i sprawiało, że zaczynała błyszczeć. Po jakimś czasie wyszedłem z wody i mokry kroczyłem po piasku. Moje stopy od razu pokryły się mokrym piachem. Na pół czysty, na pół brudny wtargnąłem na korytarz. Wszedłem do łazienki po ręcznik by się wytrzeć. Właśnie wtedy usłyszałem ten dźwięk... Kroki. Ktoś chodził po moim domu. Stanąłem jak wryty i nasłuchiwałem. Marny ze mnie bokser a broni tu żadnej nie ma, no chyba, że nóż w kuchni. Jak jednak zdołam tam dotrzeć jeśli jest ona zaraz obok łazienki, na końcu korytarza? Nieznajomy kroczył tuż obok tych drzwi, to jasne, że wszedł do kuchni. Cholera, nie mam nawet przy sobie lampy naftowej. To na pewno Carlosa - uspokajałem się - przecież tylko on ma klucze do tego domu oprócz mnie. Jestem pewien, że je zamykałem po moim powrocie z plaży. Kroki ustały i zdaje się, że ktoś odsunął krzesło i na nim usiadł. Mocno zaniepokojony doszedłem do wniosku, że ten kto tu wszedł bardzo się rozgościł, tak jakby był u siebie. 
                                      Czasami ludzie boją się gdy usłyszą niepokojący dźwięk. Ja sam przestraszyłem się tych kroków lecz  wtedy było o piekło gorzej. Panowała tam grobowa cisza, taka, że bolały uszy. Zastanawiałem się co robić ale jedyne co przychodziły mi do głowy w tamtym momencie było to aby odważyć się i otworzyć drzwi. Mój Boże, kiedy to ja stałem się taki strachliwy? Nie czekałem ani chwili dłużej i popchnąłem klamkę. Nie usłyszałem nic poza moim szybkim biciem serca. Zrobiłem dwa kroki, dwa duże kroki i stanąłem plecami podparty do ściany, która odgradzała korytarz z kuchnią. Był tam nieproszony gość. Miałem nadzieję, że uda mi się gdzieś zapalić światło ale włącznik był na korytarzu, z którego doskonale było by mnie widać. Drugi zaś jest za moimi plecami, po drugiej stronie. Pewnie i tak mnie zauważył lub usłyszał - myślę po czym staję twarzą w twarz z dość dziwnym zjawiskiem.
                                        Nieokreślony człowiek a raczej nieokreślony jego kształt siedzi przy stole. Nie podnosi wzroku, nie reaguje na na moją obecność. Szybkim ruchem zapalam światło i zdezorientowany widzę, że ów postać zniknęła. Podchodzę bliżej i studiuję uważnie krzesło. Jest ono takie samo jak wcześniej, nie ma na nim śladu użytkowania. Wychylam się odrobinę w tył i gaszę światło. Omal nie dostaję zawału gdy postać patrzy na mnie żółtymi ślepiami i łapie mnie za rękę.  Przerażony przypominam sobie, że identyczne zdarzenie przytrafiło się narratorowi powieści Carlosa. W dodatku kiedy widzę, że duch ma długie szpony i powoli wbija mi je w skórę jestem pewien, że nie wyjdę z tego żywy. W książce to ojciec chłopaka zjawił się w porę i go uratował. Ze mną nie ma nikogo. Postanowiłem walczyć. Obcy widząc, że mu się przeciwstawiam  wbił do końca swoje ostrza a ja ryknąłem. Krew zaczęła pulsować i spływać po mojej ręce. Zamachnąłem się drugą i z całą siłą uderzyłem wroga. Na nic to bo jego ciało jest jak mgła. Rozpływa się w powietrzu kiedy tylko się go dotyka. Przeniosłem siłę na uwięzioną rękę i wyszarpnąłem ją z uścisku. Pazury lekko rozerwały ranę i część skóry wisi luzem. Zapaliłem światło a nocna mara zniknęła. Wiedziałem jednak, że będzie na mnie czekać w innych ciemnościach. 







Witajcie kochani po długiej przerwie. Oto pojawił się nowy rozdział a jutro zaczynam następny. Przede mną wakacje w których mam nadzieję będzie się dużo działo. Pozostawcie po sobie komentarz.
:)
Dobranoc!!! :*

1 komentarz:

  1. Niestety nie pozostawię komentarza, bo czeka mnie jeszcze kilka następnych rozdziałów do nadrobienia :D Książka niesamowicie wciąga !!!!

    OdpowiedzUsuń