sobota, 27 października 2012

Rozdział XXX






                      - Nie mam już na to wszystko siły. Brakuje mi tego starego życia. Tych nieprzespanych nocy z tobą, tego ukrywania cię w szafie, tych rozmów z rodzicami. Po prostu moje życie się wali, Lav. Już nie mam po co istnieć. Czasami mam ochotę rzucić się z tego klifu i zapomnieć o wszystkim. – Argie płakała a ja razem z nią. Za dużo w sobie trzymałam by teraz siedzieć zamknięta. Otworzyłam się a wraz ze mną, moja przyjaciółka.
                       - Argie. Cśś. Nie płacz. Nawet nie waż się tak myśleć. – powiedziałam.
                       - A co innego mam zrobić, Lav? Jeśli podasz mi parę propozycji, nie skoczę.
Zamyśliłam się. Tak i co jej powiem? Głupia Lavende Purry która nawet nie umie pomóc swojej własnej przyjaciółce. Bo cóż ma jej zaproponować? Skoro nawet świat nie istnieje.
                       - Argie, co muszę zrobić? Kiedy już dotrę do tego świadomego snu?
Spojrzała na mnie zapłakanymi oczami. Ale szybko je upuściła. Zupełnie jakby bała się konsekwencji wyjawienia mi tego sekretu.
                       - Proszę, nie pytaj mnie o to. Gdy zobaczysz się z wodzem on ci wszystko wyjaśni.
                       - Rozumiem. – burknęłam. Jeśli Argie nie chce powiedzieć, to nic od niej nie wyciągnę. Już taka jest. Uparta jak osioł.
                     Patrząc na jej zasmuconą twarzyczkę, przypomniał mi się ten wieczór, w którym jedynym moim problemem była myśl, że David jest gejem. Ten wieczór w którym nocowałam u Argie i wszystko co wtedy było takie proste. To prawda, kocham Heatha ale czy warto ryzykować,  i zostawić ją tu samą? Wtedy pozostanie jej David i Vee. Ale czy oni dadzą radę utrzymać ją przy życiu? W końcu jest bardzo podłamana.
                     - Chodź. Musimy spotkać się z Devem i z Veeką.
                     - Dobrze. – odpowiedziała smutna, wstała z zielonej trawy i poszła za mną.
               Gdy szło się w dół, a dokładnie po wysokich wzgórzach patrzyłam na bramę. Co teraz dzieje się za nią? Jak wygląda świat. To takie chore. Od czasu tego dnia, w którym zobaczyłam Heatha spadającego z nieba wszystko się zmieniło. Dokładnie wszystko.
                Uważnie łapałam się pojedynczych skał by nie spaść na dół. Byłyśmy dość wysoko więc bałam się teraz rozwinąć skrzydła bo nie wiem czy czas wystarczyłby na przemienienie się w Anioła. Argie też nie wiedziała. I to spowodowało, że usłyszałam jej krzyk. Tyle, że nie było jej za mną ani przede mną. Spadała w dół. Dokładnie tam gdzie ja, narodziłam się na nowo.
                  - Argie!- wrzasnęłam.
I zrobiłam to. Kolana ugięły się pode mną a ja sama oddałam się grawitacji. W tym momencie nie myślałam o swoim życiu, myślałam tylko o niej. O mej przyjaciółce. W między czasie rozwinęłam skrzydła a czas spadania zwolnił się. Niedobrze. Argie zaraz wpadnie do płomieni.
Heath. Zatrzymaj czas, łącznie z Argie! Proszę!!!!
Nic. Zero odzewu. Cholera!!
Heath!! Błagam. Argie umiera! Słyszysz mnie??!!!
O nie!
          - Aaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! – usłyszałam tylko dźwięk swojego głosu.

***
Heath


                  Obudziłem się z kropelkami potu na czole. Ile czasu spałem? To niewiarygodne, że Lavende jeszcze nie ma. Wyszła kiedy był zachód słońca. Teraz już prawie ranek. Wstałem z zimnej już gleby i pobiegłem alejką do Nieba, gdzie Lav kochała przebywać. Spieszyłem się bo naprawdę to dziwne, że jej jeszcze tu nie ma. Najgorsze jest to, że Argie też nie. A to znaczyło, że coś się stało. Zrezygnowałem z alejki. Rozwinąłem jasne skrzydła i poleciałem ku klifie. Co jeśli dopadł ich jakiś Upadły? Może któryś z nich przeżył?
                 - Lavende!!!
I wtedy uderzył mnie w  głowę krzyk mojej dziewczyny. Prosiła o pomoc.
  Heath. Zatrzymaj czas, łącznie z Argie! Proszę!!!!
 Heath!! Błagam. Argie umiera! Słyszysz mnie??!!!
Aaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Najbardziej wkurzyło mnie to, że ona nie woła mnie teraz. To tylko przebłysk tego co krzyczała wcześniej. A ja oczywiście nie potrafiłem jej pomóc. Przyspieszyłem i zaraz znalazłem się na szczycie klifu. Widziałem ją.
Zatrzymaj czas – pomyślałem. Moje skrzydła rozwinęły się w kilka sekund a po chwili zaczęły się ruszać. Wiatr ustąpił a wszystko stanęło w miejscu.
Rzuciłem się na dół. Leciałem i leciałem. Odległość z góry wydawała się mała ale teraz wydaje mi się jakbym spadał wieczność. Czekać życie by spotkać tą jedyną – nie wiem czemu ale właśnie takie słowa przeszły mi przez myśli.
                   - Już lecę. – powiedziałem sobie w duchu.
Ależ tu gorąco. A właściwie parno. Do tego zero powietrza. Na szczęście zaraz wszystko wróci do normy. Gdy byłem już w stanie złapać Lavende za rękę, ucieszyłem się. Nie wpadła w płomienie. Ale ta druga rzecz mnie zmiażdżyła. Ona nie przeżyła. Spłonęła. Argie zginęła. 





I co sądzicie? :D 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz