czwartek, 21 listopada 2013

Rodział 38

Tej nocy już nie spałam. Nie mogłam zmrużyć oka bo za bardzo się bałam. Bałam się, że lada chwila pojawi się tu Śmierć, moja matka lub Katherina - siostra Jacka, mojego ojca. Czy to nie przerażające, że moimi rodzicami są demony? To takie absurdalne.

Po za tym nadal nie wiem nic na temat postaci, która przedstawiała się jako Śmierć. W dodatku Katherina Halley, Miriam Loglend, moja szefowa, którą przydałoby się kropnąć - hmm Madison byłaby dumna z nazwy, którą przed chwilą użyłam.

Spojrzałam na zegarek w moim telefonie, była czwarta trzydzieści rano. Jeszcze pół godziny i miałam wskoczyć w strój dla bohaterki. To będzie dziwne, dziwne i sztuczne. Wstałam z łóżka i podeszłam do lustra. Zauważyłam, że na półce przy lustrze leżała szczotka i cała kosmetyczka ze spinkami i gumkami do włosów. Spjęłam je w kitkę a następnie skierowałam się do wielkiej szafy. Wyjęłam z niej czarne rurki, tunikę i płaszcz - dokładnie taki sam jaki miała Elena. Zanim wyszłam z pokoju założyłam jeszcze czarne glany o rozmiar na mnie za duże.

- Hej. Nareszcie porządnie wyglądasz. - powiedziała moja wspólniczka.

- Tak, jakbym szła na pogrzeb. - uśmiechnęłam się sarkastycznie.

Prowadziła mnie znów ciemnym korytarzem, tym samym co wczoraj. Przez całą drogę nie miałam odwagi zacząć z nią rozmawiać. Wczorajszego wieczoru zwierzyła mi się chociaż znałyśmy się ledwo dzień.



- Idziemy teraz na Halley Street.

- Po co?

- Zabić Miriam Logland.



Wybałuszyłam oczy. Nie jestem przygotowana psychicznie by już dzisiaj kogoś unicestwić. Tymbardziej kobietę, która była moją szefową. Jednocześnie kobietę, która mnie zdradziła...

- Wspaniale. - burknęłam.

- Tak, ja też się cieszę. - wyszczerzyła się Elena.

***

Po piętnastu minutach czekałyśmy na autobus. Oglądałam się z nadzieją, że może gdzieś uda mi się zobaczyć Madison. Moja towarzyszka cały czas przypominała mi o tym, że nawet gdybym ją zobaczyła, nie mogłabym się do niej odezwać. Czemu? Kazała mi spytać o to Ellie.

Wreszcie przyjechał bus. Wsiadłyśmy do niego i czekałyśmy aż dojedzie do ulicy Halley. Elena w skrócie mówiła mi co po kolei robimy. Ja wchodzę do środka, próbuje z nią porozmawiać tak by nie wyszła na zaplecze. W tym czasie Elena jakimś cudem pojawi się za nią tyłem i wbije jej sztylet w głowę. Pomiędzy oczy, tak będzie zabawniej - powiedziała mi przed chwilą. Przęłknęłam ślinę by nie puścić pawia. Oznajmiła mi, że to moja pierwsza akcja i do moich zadań będzie należeć tylko zagadanie Miriam. Resztą zajmie się ona.

- Ale myślę, że nie będzie mnie chciała słuchać. - wyszeptałam.

- Musisz to zrobić. Inaczej wyczai, że ktoś jest na zapleczu i się cofnie a tam mnie zabije. Tego chyba nie chcesz. I ja też nie.

- Myślałam, że chcesz umrzeć?

- Chcę ale nie jako przegrana. - uśmiechnęła się dziwnie a następnie wyszła z autobusu. Szłam za nią krok w krok.

Pięć minut później dotarłyśmy do sklepu muzycznego ,, u Betty". Elena powiedziała mi tylko:

- Postaraj się zrobić wszystko tak jak ci mówiłam.

A potem odeszła. Hmm nie całkiem. Rozpłynęła się w powietrzu, jakkolwiek to brzmi.

Odetchnęłam i weszłam do środka.

Za ladą siedziała Miriam Logland, niby przyjemna starsza pani, niby demon.

- Czego tu chcesz? - przywitała mnie drapieżnym wzrokiem.

- Mi też cię miło widzieć.

- Nie zgrywaj się. Po coś tu przyszłaś... Cher. - sarknęła.

Pokiwałam głową i podeszłam bliżej.

- Zgadza się. Mam jakiś cel. - odpowiedziałam patrząc jej głęboko w oczy.

- Jeżeli myślisz, że ponownie przyjmę cię do pracy to się mylisz. - oznajmiła spokojniejszym tonem. Chciała udawać normalnego człowieka.

- A ja wogóle byłam zwolniona? - improwizowałam.

- Tak, dokładnie tydzień temu cię wyrzuciłam.

- Nie wydaje mi się, żebym przy tym była... - szepnęłam.

- Stałaś dokładnie przede mną.

- A może była to moja matka? - zapytałam podnosząc brew.

Miriam wstała z krzesła i powiedziała:

- To ja na ciebie doniosłam.

Wybuchnęłam śmiechem. Kobieta patrzyła na mnie zdezorientowana.

- Naprawdę myślałaś, że nie wiem? - spytałam. - Myślałaś, że nie zauważyłam u ciebie tatuażu plemienia Diemonts? Naprawdę uważałaś, żę będę na tyle głupia by nie domyśleć się, że to całe znalezienie pracy było jedną wielką pułapką? Wszyscy chcieliście mnie. Dlatego poinformowałaś Tiffanego o tym, że zjawiłam się tutaj wraz z Rose.

- Dokładnie tak. - przyznała racje. - A teraz kiedy cię znalazłam, dostanę grubą forsę i część Lucyfera.

Nagle usłyszałam czyiś szept:

- Giń demonie. - Elena jednym ruchem wbiła sztylet w głowę Miriam. Jego ostrze widoczne było od przodu. Tkwiło idealnie pomiędzy oczami. Z kobiety zaczęła płynąć bordowa krew, powiedziałabym wręcz czarna a zapach jaki się rozniósł po całym sklepie przyprawiał mnie o mdłości.

- Brawo, poradziłaś sobie. - pochwaliła mnie Elena.

- To nie było takie trudne. - wyszeptałam pochylając się nad byłą szefową. W kieszeni jej spodni był telefon. Popatrzyłam znacząco na moją towarzyszkę i spytałam:

- Wziąść?

- Tak.

- Co z nią robimy?

- Najpierw musimy zamknąć sklep i zasłonić wszystkie okna. - pokiwałam głową i zaczęłam szukać kluczy. Były w szufladzie biurka. Przekręciłam zamek i schowałam je z powrotem w to samo miejsce. Elena w tym czasie spuściła rolety.

- Okej, dzwonię do Ellie i Ann. - powiedziała i wyciągnęła z kieszeni tunki czarną motorolę. Włączyła rozmowę na głośnik. - Mamy Miriam. Właśnie leży martwa ze sztyletem pomiędzy oczami. Ktoś musi po nią przyjechać. - Wspaniale. Za dziesięć minut przyjedzie Trevor.

Rozłączyła się.

- Kto to Trevor? - zapytałam.

- Koleś od trupów.

- Ahaaa. - ziewnęłam.

Elena się zaśmiała.

- Nie wyglądasz jak byś przed chwilą brała udział w zabójstwie. Myślałam, że zaczniesz płakać i użalać nad ludzkim losem.

- To źle myślałaś. - odpowiedziałam poważnie.

Siedziałyśmy w ciszy obserwując martwą Miriam.

Po kilkunastu minutach ktoś walnął w okno. Elena przyłożyła do ust palec na znak, żebym była cicho. Wyjęła z powrotem swój nóż i ostrożnie odsunęła roletę. Przed oknem stała Ellie z jeszcze jedną kobietą.

Moja współpracowniczka kazała podać sobie klucze. Zrobiłam to w ułamku sekundy a po dwóch Ellie i nieznajoma kobieta stały przed nami.

- Okej, Trevor zaraz przyniesie worek. Musimy ją w niego wsadzić i wrzucić do bagażnika.

- Brzmi to jak w kryminałach. - przyznałam lekko przytłoczona.

- Zgadza się. - powiedziała Ellie. - Cher pozwól, że przedstawię ci Ann. To moja prawa ręka. Najmądrzejsza osoba w całej Radzie.

- Miło mi. Jestem Cher, córka Rose Livery. - wyciągnęłam rękę. Krótko ścięta kobieta uścisnęła moją dłoń.

Po chwili do pomieszczenia wszedł wysoki, muskularny mężczyzna. Ubrany był w robocze ubrania. To pewnie Trevor. Koleś od trupów...

Bez żadnego słowa zaczął pakować Miriam w worek... Później wyszedł z nim na zewnątrz jakby była to siatka z zakupami. Usłyszałyśmy głośne uderzenie, znaczyło to, że Logland była już w bagażniku.

- Okej. Wychodzimy stąd i oczyszczamy.

- Co? - wyrwało mi się.

- Zaraz zobaczysz. - powiedziała Elena.

Wyszłyśmy ze sklepu, który kiedyś kojarzył mi się z całym szczęściem a teraz kojarzy mi się tylko i wyłącznie ze śmiercią i krwią.

- Katharsis demon. - wysyczała Elena, Ellie i Ann. - Oczyścić z demonów. - wyjaśniły.

Pokiwałam głową i podążałam za trójką najbardziej odważnych mi kobiet na świecie.

Teraz byłam jedną z nich.





1 komentarz:

  1. Krótki. Zdecydowanie za krótki. Fajna akcja, morderstwo zawsze jest dobre. Ja tez myślałam że Cher spanikuje, będzie się denerwować, ale suka była spokojna. I dobrze. Wiesz co tym razem to Cher skojarzyłam ze sobą wyjaśnię ci to na gg.
    Spokojnie ja śmieje się ze wszystkich blogów. Nie tylko z twojego. Taki mój humor.
    Czekam na rozwój wypadków. Zwłaszcza tych dotyczących Eleny... jestem ciekawa jak ta scenę wymyślisz.
    Pisz mi szybko kolejny rozdział, to może cię nie zabije.
    Pozdro.
    Sztyletnica.

    OdpowiedzUsuń