sobota, 28 grudnia 2013

Bardzo krótki fragment rozdziału 40

***

Jeydon


Słowa Madison wcale go nie ruszyły.

A może jednak?

Owszem kiedyś może i coś czuł do Cher ale w tym momencie, gdyby zobaczył ją w tym pokoju, wziąłby nóż i wbił go jej prosto w brzuch.

Kiedy trochę ochłonął, siegnął po telefon i wykręcił numer Merlona. Po paru sekundach mężczyzna odebrał.

- Spotkajmy się pod Grands Hotel. Wiem gdzie ukrywa się potomek. Jeszcze dzisiaj zginie.



***

Cher



Czekając na Elenę przed jej pokojem ciągle miałam przed oczyma zmarłe ciała Christiana, Miriam i Alex, którą bardzo łatwo można było znaleźć. Początkowo nie zdawałam sobie sprawy, że praca Łowcy okaże się tak męcząca psychicznie. W dodatku tęskniłam za Jeydonem i Madisonem a nikt za cholerę nie pozwalał mi ich zobaczyć. Sekundę później Elena nagle wyszła ze swojej sypialni i dała mi do ręki długi nóż.



- Co to jest? - zapytałam przestraszona.

- Polują na ciebie. Jeszcze dzisiaj chcą cię dorwać. Musisz być ubezpieczona... - wyjasniła.

- Co ty gadasz? Kto? Kto na mnie poluje?

- Chrześcijanie. Nawet twój ukochany. To on jest ich przywódcą.

Zmroziło mnie. To niemożliwe. Przecież...

- Kłamiesz! Próbujecie mnie z nimi skłócić! Jesteś cholerną kłamczuchą!

Szybko oddaliłam się od Eleny i pobiegłam do przodu. Z moich oczu płynęły łzy, rozpaczliwie chciały się wydostać. Nadal nie wierząc w słowa mojej współpracowniczki bolały. I to strasznie.

Kiedy wreszcie ujrzałam wyjście na zewnątrz, jak najszybciej się wydostałam z tego okropnego tunelu. Znowu zaczęłam biec nie zważając na to, że z tyłu woła mnie Elena.

- Cher?! To ty? - nagle przede mną pojawiła się znajoma postać.

- Jay? To naprawdę ty? - spytałam rzucając się na szyję.

- Tak. Gdzie byłaś? Martwiliśmy się o ciebie...

Niespodziewanie zaczęłam upadać. Świat spowiła mgła a na moim brzuchu pojawiła się wielka plama krwii.

***

Lekko otworzyłam oczy. Spanikowana uświadomiłam sobie, że leżę na zimnej glebie w samym środku lasu. Obok mnie stali mężczyźni, trzymający w ręku katany i sztylety.

- Puśćcie mnie! Błagam! - zaczęłam wrzeszczeć.

Chrapliwy śmiech.

- Nie bój się. Tak szybko się ciebie nie pozbędziemy, śmieciu. - powiedział Jeydon.

I właśnie w tym momencie przestało mi zależeć. Nie obchodził mnie fakt, że zaraz będę nieżywa ani to, że już nigdy nie zobaczę Shannon i Billiego. Najgorsze było to, że słowa Jaya były słowami, które uśmiercały mnie na miejscu. Zachowywał się jakby mnie nie znał. Nienawidziłam go a jednocześnie kochałam.



 
a jednak.... mała wena ale coś jest :)
Dedykacja, przepraszam że przy takim słabym rozdziale pff tego nie można nazwać rozdziałem. dedyk dla mojej Einstainówy Sztyletnicy! :) Pozdrowienia dla innych czytelników, jeśli takich mam
:p
 

1 komentarz:

  1. Rozdział ma sens
    Jeydon jest wkurzony. Więc zbiera ekipe i idzie zbawiać świat.( zabic ostatniego potomka Lucyfera)
    Cher, debilka (sorry przyzwyczajenie) jest podłamana psychicznie zabójstwami i nie chce przyjąć do wiadomości tego że Jeydon jej nienawidzi. Więc ucieka i się jej za głupotę dostaje.
    Jaki Jeydon na końcu jest miły: " Nie bój się..." Polubiłam chłopaka ( trochę)
    Liczę na krwawy ciąg dalszy.
    Więc bierz dupę w troki i pisz mi tu natychmiast kolejny rozdział.
    Pozdrowienia, Sztyletnica

    OdpowiedzUsuń