niedziela, 19 sierpnia 2012

Rozdział XI


                     Naprawdę chciałabym cofnąć się w czasie i być znowu małą dziewczynką mojego taty. Teraz kiedy jest duchem i nie mogę go dotknąć, moje serce rozdziera się na kawałki, które każde z nich płacze. Mam wrażenie, że wbijają mi się od wewnątrz i strasznie szczypią. Buszują po moim ciele.
                     Gdy widzę, że podchodzi do mnie nie stąpając stopami po szkolnej posadzce, łzy wyciskają mi się niesfornie z oczu. Ciekną jedna po drugiej. Zataczam się we własnym cierpieniu i bólu myśląc co by było gdyby mój tata żył. Co by było gdybym i ja nie żyła. Czy byłoby lepiej? Czy to by coś dało? Wiem, że strasznie bym zraniła swoją mamę. Reachel gdy jest już znowu moją matką, kocha mnie. Ale ja też kogoś kocham. Kocham tatę, mamę, Heatha i Lorena. Są to osoby, które w moim życiu zmieniły wszystko. Tata został zamordowany przez Jerrego, mama z powrotem się nawróciła, Heath uratował mnie przed Louisem no a Loren? Loren mnie kocha i nic ani nikt tego nie zmieni. Oczywiście Argie także należy do grona tych osób ale czy ona też mnie tak lubi? Przecież nie powiedziała mi o swoich zmianach, ukrywa to nadal. Może tak jak wcześniej się zastanawiałam, wszyscy mnie okłamywali? No bo, Reachel na pewno wiedziała o moim tacie a mimo to mi nic nie powiedziała. Heath ukrywa przede mną całą prawdę, teraz ta sytuacja z Argie, Davidem. A Loren? Nie okłamał mnie. Niemal wyjaśnił mi wszystko co chciałam wiedzieć. Szkoda tylko, że teraz ta wiedza nie umacnia mnie, tylko mnie osłabia.
                       Ivan Purry, Biała Istota i mój ojciec kładzie niewidzialną dłoń na moim policzku i niemacalnie zdejmuje z niego tonę łez. Staję się lżejsza, silniejsza i czystsza. Dziękuję mu za to, podając mu mój ciepły wzrok. 
                       - Córeczko, nie ma nad czym płakać. Zobacz, jestem z tobą. – wyjaśnia mi. Z jego gardła wydobywa się piękny, męski, melodyjny głos powalając na głowę ciche i nieznośne szepty.
                       - Tato, czy, czy ty byłeś Aniołem? – pytam z trudem opuszczając głowę w dół. On za to, podnosi moją brodę i patrzy mi na brązowe oczy.
                       - Kochanie, byłem Białą Istotą. Jasnym Światłem dla wielu uwięzionych, onieśmielonych Aniołów. Miałem im wskazać drogę z powrotem do Nieba. Niestety przeszkodziła mi w tym pewna Istota. Czarna i Ciemna Istota. Niezwykle silna.
                       - Wyjaśnisz mi o co w tym wszystkim chodzi?
Spojrzał na mnie śmiertelnie poważnie ale zaraz spojrzenie to ustąpiło trosce i zrozumieniu.
                       - Lav, nie mogę. Takie są zasady. Nikt nie może ci nic powiedzieć ani pokazać. Nikt oprócz Lorena.
Wyrwało mnie z osłupienia dźwięk imienia mojego chłopaka.
                        - Wiesz o nim?
 Uśmiechnął się.
                        - Kochanie to Ciemna Istota. Mój naturalny wróg, oczywiście, że o nim wiem. Mimo to, pamiętaj. Tylko na niego możesz w pełni liczyć.
                        - Czemu nie na Heatha?
                        - Bo widzisz Istoty mieszkające na tym świecie nie mogą ci nic wyjaśnić. Niebo zakazało mówieniu cokolwiek Istotom mieszkającym na ziemi. Niestety Loren i ty sprzeciwiliście się tym zasadom. Dlatego Upadliście.
                       - Czemu ty nie możesz, przecież nie ma cię już tutaj?
                       - Zawsze z tobą byłem, jestem i będę.
A po tych ciepłych słowach, ostatni raz złożył mi promienny uśmiech i zniknął.
                     Cały czas miałam nadzieję, że może czegoś się dowiem. Myślałam, że w piątek będzie po sprawie. Jakże się myliłam… To nie jakaś tam błaha sprawa. Gdybym namówiła Heatha aby wyjawił mi prawdę, naraziłabym go na niebezpieczeństwo. Upadłby a ja zostałabym… no sama nie wiem. Bo drugi raz upadłym stać się nie mogę?! Nie chcę o tym myśleć.
                     Hmm, tata powiedział mi, że był Jasnym Światłem. Miał przeprowadzić dobrych Aniołów z powrotem do Nieba. Niestety nie wykonał swojej misji bo zabił go Jerry – potwór – mówię w umyśle. Ja za to jestem Ciemnym Światłem. Co to do licha znaczy?! Chociaż gdyby tak zastanowić się jeszcze raz, to skoro tata był Istotą Białą, ja jestem Czarną, i on miał przeprowadzić Białe i Jasne Anioły do nieba, to może ja jestem odwrotnością?! Może muszę przeprowadzić Upadłych do piekła?! Hmm, światło… niebo. Ciemne Światło – przeprowadzić złych do nieba! O nie. Nie. Nie. Nie. To dlatego Heath zszedł na ziemię. Ma mnie przed tym powstrzymać. Szkoda tylko, że nie wiem jaka jest tego stawka. Bo skoro Niebiosa powiedziały, że: jeśli jakaś istota mieszkająca na ziemi dowie się od drugiej takiej istoty wszystkich zasad to są skazane na potępienie. Podobno ja i Loren właśnie to zrobiliśmy. Loren powiedział mi o wszystkim, dlatego ja i on upadliśmy. Tylko czemu stałam się od razu Upadłą? Ktoś mi to wyjaśni?
                              - Lav, jeszcze nie na lekcji? – słyszę głos zza pleców. Odwracam się instynktownie i widzę pana Nirvana. Uczy angielskiego. Jego siwe już włosy były bardzo tłuste a oczy wręcz nadal płakały. Coś się wydarzyło. Tylko czemu jest tu, mamy teraz z nim lekcje.
                             - Panie profesorze, mogę jakoś pomóc? – pytam z życzliwością. Niestety profesor mi nie ulega i odpowiada niemiłym głosem:
                            - Tak. Idź na lekcję!
Potulnie odwracam się od niego i szybkim chodem dochodzę do klasy. Gdy jestem już pod samymi drzwiami ostatni raz poprawiam włosy i wchodzę do środka. Oczywiście pierwsza wita mnie Vee, Argie, David i Mary. Ann odwraca ode mnie wzrok i kieruje go z uśmiechem ku Maggie. A więc przeszła na złą stronę, proszę bardzo.
Ja przechodzę tymczasem wzdłuż pierwszych ławek i siadam obok Vee. Przyjaciółka mruga do mnie i pyta:
                          - No jak tam pan tajemniczy?
                          - Mówisz o Heathu?
Robi zdziwioną minę. Zaraz pojawia się uśmiech.
                          - No pewnie.
                          - Chyba ze sobą chodzimy. – mówię. Maggie gdy usłyszała co powiedziałam od razu podchodzi do mojej ławki i mówi:
                          - Oj, chyba muszę mu coś doradzić w sprawie dziewczyn. – robię zgorzkniałą minę.
                          - Maggie, proszę próbuj. Ale wiesz co? Nie opłaca ci się. On nie pójdzie za tobą. – robię nieszczery uśmiech i odwracam się do przyjaciół. Ona za to niespodziewanie trzaska moim zeszyt o podłogę. Parę kartek wylatuje a ona śmieje się jak opętana.
Wstaję z krzesła i podchodzę do niej bardzo blisko.
                          - Odejdź stąd. – mówię groźnie. W moim umyśle czuję falę nieznośnego gorąca. Ręce zaczynają mi się trząść a Maggie wybałusza oczy. Zaraz jednak pojawia się na jej ślicznej buźce uśmiech.
                          - I co mi zrobisz wiedźmo, co? Haha, medium. Widzisz ducha Lavende? A może swojego tatuśka?! – teraz woła ręką swoje grono by razem z nią zaczęli się śmiać. Każdy jej ulega i zaraz cicha dotąd klasa zamienia się w rynek.
Nie wytrzymałam. Złapałam ją za szyję i podniosłam w górę. Zaraz, zupełnie nieświadomie mówię: Giń potworze… Zanim zacznę jeszcze coś zrobić do Sali wpada wściekły Heath. Jego błękitne oczy promieniują i prześwietlają mnie na wylot.
                          - Dość! – krzyczy. Odpycha Mag ode mnie i zaraz wyprowadza mnie z klasy.
Jak mogłam to zrobić? Jakim cudem chciałam zabić Mag? Wiem, nienawidzę jej ale to nie powód by coś takiego zrobić. Słowa, które wypowiedziałam były w wizji. Gdy ja wszystkich zabijałam. Staczam się w prawdziwą Upadłą. Wiem o tym.
                          - Lav. – mówi spokojnie mój chłopak. Potrząsa mną i patrzy mi się w oczy. Zaraz robi zakłopotaną minę i prowadzi mnie do okna gdzie prześwituje słońce. Bierze w dłonie moją twarz i mówi:
                          - Do licha! Lav masz żółte oczy?! – jego ton głos z czasem zamienia się w krzyk. Po chwili odskakuje ode mnie i wali pięścią w ścianę.
                          - Heath! Co się ze mną dzieje?! – pytam rozpaczliwie. Patrzy na mnie z troską i współczuciem ale zaraz szybko do mnie podchodzi i ponownie dzisiaj bierze w ramiona. Całuje mnie po policzkach i mówi:
                          - Nie oddam cię im! Nie pozwolę.
Odrywam się od niego i pytam:
                          - Komu? – pytam głupkowato ale za chwilę przypominam sobie, że nie może mi nic mówić. – Nie mów.
                          - Dziękuję.
                          - Heath chciałabym, żebyś wiedział, że nie musisz mi już  nic mówić. Bo, bo kocham cię i nie chcę narażać cię na niebezpieczeństwo.
Zaraz wybucha niepohamowanym śmiechem i mówi:
                           - Kochanie, ja mogę upaść ale nie pozwolę abyś ty zrobiła to ponownie. Do tego chcią doprowadzić… - chce dokończyć ale szybko zatykam mu usta i składam na nich długi acz niewystarczający pocałunek.    




I jak?


4 komentarze:

  1. Ktoś powinien to zobaczyć i wydrukować jako książke , bo naprawdę to jest coś genialnego

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże jak to przeczytałam zaczęłam skakać po pokoju jak wariatka xd Dziękuję!!! To dla mnie takie ważne!!! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Najbardziej podoba mi się końcówka :)
    Piszesz genialnie
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo dziękuję ci za wspaniały komentarz, to bardzo miłe, że tak piszecie... :) Kocham was!! <3

    OdpowiedzUsuń