sobota, 18 sierpnia 2012

Kontynuacja X Rozdziału


***
Argie

                    Nie wiedziała kim jest. Od pewnego czasu zauważyła w sobie pewne zmiany. Niebiesko – białe oczy? Znajdowała też przy sobie coraz więcej błękitnych piór. Nie miała pojęcia co to znaczy. Teraz wie. Spełniły się słowa na cmentarzu. Szkoda, że nie mogła powiedzieć o tym Lav.
                    Nie zrozumiałaby. Przecież ona jeszcze sama nie rozumie. Dallas miało być zwykłym, amerykańskim miastem, a czym się okazało? Innym światem ukrytym za bramą.
                     Otoczona kłębkiem nerwów, odkręciła wodę w umywalce szkolnej toalety i obmyła dokładnie twarz. Woda ciekła jej po kremowych policzkach. Oczy zmieniły kolor na znów ciemno- zielone. W dłoni trzymała błękitne pióro. Słysząc, że ktoś stąpa w jej kierunku, nerwowo zakręciła wodę i odwróciła się do przyjaciółki.
                      - Patrz! Myliłaś się… - wyjaśniła, pokazując palcem niezajętej dłoni swe oczy. Dziewczyna zacisnęła usta. Spoglądała tylko na trzymającą pióro rękę Argie.
                       - Niemożliwe. – powiedziała tylko i wyszła pospiesznie z toalety.
  

                        Argie, dziewczyna, która stała się Jasną Istotą potrzebowała wyjaśnień. Ale od kogo jeżeli nie od Heatha? Dobrze widziała jego nazwisko wyryte na pobliskim cmentarzu. To tam tamtej nocy, tak naprawdę się skrywała. Miejsce za bramą było czymś niezwykłym i nieosiągalnym dla zwykłych ludzi. O ile jeszcze tacy byli. Wypełniało go dużo wodospadów, łąk, gór i innych wyżyn. Pamiętała, że zakochała się w tamtym miejscu. I pomyśleć, że wejście do niego było na starym, zapuszczonym cmentarzu. Dużo czasu zajęło jej jednak pogodzić się z faktem, że chłopak, który przyjaźni się z Lav nie żył. A mianowicie od 18 urodzin jej przyjaciółki. To tamtej nocy Lavende coś się przydarzyło, bo… na też chyba nie żyje. Nie miałaby wątpliwości gdyby nie zobaczyła jej nazwiska wyrytego obok nagrobka Ivana Purrego. Ale przecież nadal ich widzi, jak rozmawiają, poruszają się, jednym słowem żyją. Oboje zmarli tego samego dnia, 5 maja.
                        Argie nadal skołowana, przypomniała sobie jeszcze jedną rzecz:  Argie Duchnat nie mieszka w tym mieście.


***

Lavende

                         Dobrze wiedziałam co jest grane. Argie właśnie zauważa w sobie zmiany. Widziałam trzymane pióro w jej dłoni, jej oczy. Szkoda tylko, że moja przyjaciółka nie chce o tym rozmawiać. Z resztą sama postąpiłam tak samo.
                         Idąc na lekcję angielskiego, przemierzałam po kolei korytarze szkolne. Szare, opustoszałe, mające oczy. Zdawało mi się, że ktoś mnie obserwuje. Poznałam to po cichych szeptach i wołaniach : Lav, przyjdź i dołącz do nas! Narodź się na nowo!
I to ostatnie zdanie spowodowało, że odwróciłam się twarzą do cieni. Chciałam dowiedzieć się co to oznacza.
                         Nie rozpoznałam twarzy przeciwnika od razu. Okalały ją ciemności i wijące się cienie. Lecz gdy ten ktoś wystąpił z zasłoniętego miejsca, zobaczyłam Louisa. Stał teraz zupełnie jak człowiek, nie jak duch. Czekał na mnie. Wiedział, że tu będę.
                         - Lav, miło, że się znów spotykamy po tym jak próbowałaś mnie zabić. – uśmiechnął się przerażająco a zaraz dokończył – Gdzie twój przyjaciel Loren? Nie ma go? A no tak… Nie żyje! Zupełnie jak twój śmiertelnie nieniebezpieczny ojciec. Ivan Purry – prychnął na dźwięk imienia mojego taty – zwykła Biała Istota. Łatwo mi z nim poszło. Ale jak widać z tobą tak nie będzie.
Nie wytrzymałam. Musiałam coś zrobić. Mówił, że zabił mojego ojca! Mojego kochanego tatę, męża mojej mamy. Gdyby nie on, byłabym teraz z moją pełną rodziną szczęśliwa. Zniszczył wszystko. Przeraziło mnie jednak to, że był Białą Istotą. Co prawda znikał gdzieś na jakąś godzinę mówiąc nam, że idzie się przejść ale czy to tylko po to by być normalnym białym Aniołem? Nie wiedziałam tak naprawdę nic o moim tacie. Jeśli Jerry mówi prawdę.
                               - Nic nie powiesz? Uraziłem cię? – pyta podchodząc do mnie bliżej i głaszcząc moje ucho z nachalnością.
                               - Wiesz co… Nie udało ci się. – mówię zaskoczona. – Bo mój tata tutaj jest. – pokazuję palcem białą Istotę, która nie dotyka stopami ziemi i jest przezroczysta. Ivan Purry, mój ojciec stanął przed nami jako duch. Wspaniale. On jednak go nie widzi. Przecież nie jest do końca duchem.
Jednak ku mojemu zaskoczeniu Louis wybałusza oczy i powoli się wycofuje. Patrzy na mnie i mówi:
                                - Jeszcze się spotkamy! – wkrótce cienie zaczynają go oplatać aż znika. A ja zostaję sama z moim tatą. 

4 komentarze:

  1. Podoba mi się! Pisz dalej, nie rezygnuj, ale spróbuj używać mniej takich codziennych słów, których używasz na przykład w rozmowach z koleżankami :) nie wiem, czy wiesz o co mi chodzi, mam nadzieje, że rozumiesz ;)
    pozdrawiam, Yamya.

    OdpowiedzUsuń
  2. Doskonale cię rozumiem :) Dziękuję ci za tą opinię!!! Bardzo mi pomogłaś, masz może bloga bym ja też mogła ci pomóc? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham twoje opowiadanie ! Czekam na następny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń