Nie wiedziałam jak wygląda
śmierć. Nie pamiętałam jak widziałam jej oczy. A przecież wcześniej już
umierałam.
Leciałam.
Płonęłam.
Drżałam.
Te trzy czynności następowały
równocześnie. Obok mnie spadał chłopak, płonął, drżał. Trzymał mnie za rękę a
ja krzyczałam:
- Nie puszczę cię!
- A ja ciebie! Kocham cię
Lav, słyszysz?
Spojrzał mi w biało- błękitne
oczy. Po chwili wahania odpowiedziałam:
- Słyszę, ja też cię kocham.
- Dlatego, muszę cię
puścić. Musisz narodzić się na nowo. – i zrobił to co powiedział. Ostatni raz
przyjrzałam się jego pięknych, rudo – brązowych oczach. Chcę je zapamiętać.
Nagle wpadam do ognia.
Wszystko mnie piecze, pali, moje czarne skrzydła spalają się. Dokoła widzę tonę
piór. Moich piór. Wyginam się na wszystkie strony, wrzeszczę z bólu. Głowa mi
pęka- myślę z trudem, a z oczu wyciskają się łzy. Płomienie zżerają mnie całą,
jedzą, jakbym była ich pożywieniem. Cienie zaplątują moje nogi, ręce aż w końcu
staję się bezbronna. Wiszę w płomieniach a niebezpieczne macki cieni ściskają
mnie coraz mocniej. Po chwili widzę nadciągające tornado. Wieje w moim kierunku
aż w końcu jestem w jego środku. Szybuję z wielką szybkością. Na szczęście nie
czuję już tak potwornego ognia. Mimo to krzyczę by wiatr przestał. Na próżno.
Miota mną jak chce. A ja nie mogę nic z tym zrobić. Przerażająco mocne drgawki
sprawiły, że rozbolał mnie brzuch. Ściskał mnie od wewnątrz. Próbowałam jakoś
ukoić ból lecz znów mi się nie udało. W
przepływie silnych emocji dostrzegłam, że z góry płynie woda. Czysto błękitna i
zimna woda. Otula moje sparzone ciało i przytulnie pozwala rozmasować brzuch.
Lecz i ona nie jest dla mnie łaskawa. Z biegiem czasu staje się coraz to
zimniejsza aż w końcu marzę by ogień zaczął z powrotem grzać moje ciało. Lecz
ze smutkiem zauważam, że woda zajmuje całą przestrzeń. Spadam coraz to wolniej
bo niebieska otchłań powoduje opór. Za chwilę dławię się. Strumyki wody wpadają
mi do buzi, nie mogę oddychać… I wreszcie mdleję. Nie pamiętam nic. Zupełna
pustka. Co się ze mną dzieje?
Gdzie ja jestem? To pewnie
tylko zły sen. Próbuję się uszczypnąć ale i tak to nic nie zmienia. Zaraz
obudzę się w towarzystwie mamy i taty. I będzie tak jak zawsze.
Kiedy widzę przezroczystą
otchłań, która podobna jest do mgły nieświadomie się uspokajam. Z różnych
kształtów, która tworzy ta mgła wyłaniają się duchy. Przyjemne, małe duszki.
Latają wokół mnie szeroko się uśmiechając i przytulając. Z szybkością zauważam,
że zaczynam się pomniejszać. Moje nogi stają się coraz to krótsze, a ręce
powoli topią się w długich rękawach jakiejś obskurnej koszuli. Włosy znikają a
twarz zaczyna zmieniać. Zamieniam się w dziecko!
Gdy widzę już z oddali
trawnik jakiegoś domu zaczynam płakać. Ale nie jak nastolatka, tylko jak
niemowlę. Trudno mi myśleć- jedna część umysłu nie wie nic. Nie wie kim jest,
gdzie jest, nie zna słów a druga jest świadoma, że niedługo spadnie na ziemię.
I nie musiałam czekać. Spadłam na zielony trawnik jako małe dziecko. Krzyczałam
i krzyczałam. Nagle ktoś wyszedł z domu. Podeszła do mnie pewna kobieta i wziął
na ręce.
- Jakaś ty piękna. Skąd tu
się wzięłaś maleństwo?
Poruszałam nóżką niechcący
kopiąc kobietę. Dostrzegałam w niej coś znajomego. Coś jakby podpowiadało mi
jak ma na imię… Re… Rea….
- Oh dziecinko pewnie ci
zimno. Zabiorę cię do środka.
***
Reachel
Jaka piękna dziewczynka. Zupełnie podobna do jej zmarłej córki, Lav. Tak
ją kochała. A teraz dom świeci pustkami. Po tym jak Ivan odszedł myślała, że
tęsknotę zaspokoi znajomość z Gavem ale niestety myliła się. Zabił Betty. A później
jej córkę. Nie był niczego wart jak tylko śmierci. Ale przecież go nie zabije.
Boi się go.
Teraz trzymając niemowlaka w
rękach ostrożnie zaniosła go do pokoju Lavende. Położyła małą, śliczną
dziewczynkę na jej łóżku. Przykryła kołdrą i miała nadzieję, że w końcu ktoś
się po nią zgłosi. Nie może przecież opiekować się cudzym dzieckiem. Kiedy
chciała już wyjść z pokoju zauważyła, że z koszuli, którą była zawinięta
dziewczynka wystaje kartka. Wyjęła ją i oniemiała.
LAVENDE
PURRY! Przeczytaj to!
Jestem
toba. Tyle ze z innego wcielenia. Już
ci wszystko tlumacze. Jestem Ciemnym Swiatlem. Czyli mam przeprowadzic Zle
Anioly do Piekła. Ale tego nie zrobie bo wtedy zabije swoich przyjaciol. Wiec postanowiłam
popelnic samobójstwo i narodzic sie jako ty. Nie wiem teraz co będziesz musiala zrobic ale Pamietaj!
Heath to twój chłopak a Argie to przyjaciolka. W zadnym razie nie ufaj Maggie,
Jerriemu, Aaronowi czy Gavu. Jeśli teraz jestes jeszcze mala i czyta to nasza mama to
droga Reachel ona musi to przeczytac! To nie sa zarty. Za żadne skarby. To cholernie wazna
sytuacja. To Chyba Tyle co musisz wiedziec. Aha i nie pytaj o nic Heatha ani
Argie! Narazisz ich na podwojne niebezpieczeństwo. Reszte powierzam Lorenowi – czyli Heath. Ta sama
Istota.
5.09.2006r. Dallas .
Glower Street 8A Lav.
To data śmierci Lav. 5.09.2006
– w tę noc, ktoś ją zabił… A jednak się myliła. To ona napisała go przed swoją
śmiercią. Ale… to by znaczyło, że popełniła samobójstwo. To jakieś żarty-
pomyślała i chciała wyrzucić kartkę do śmieci lecz w ostatnim momencie
zauważyła podpis. Lav. Napisane jej pismem. To ona! Uradowana usiadła na łóżku
obok maluszka i zaczęła jeszcze raz czytać. Złe Anioły? Ciemne Światło, co do
licha to znaczy? Wiedziała, że Ivan nie był do końca człowiekiem ale nigdy nie
poznała prawdy. Może właśnie Lav odziedziczyła po nim jakieś moce? Nigdy już
się nie dowie… Przecież Lavende, jej córka nie żyje. Chociaż pierwsze zdanie
listu brzmi: Jestem tobą. Czy oczy tej małej dziewczynki były takie same jak
Lav? Nie… Owy maluch miał je biało- błękitne, bardzo dziwne jak na człowieka. Jej
córka zaś miała je brązowe.
Mimo wszystkich zastanowień nad
wyrzuceniem tej kartki, postanowiła, że zatrzyma je do 17 urodzin dziewczynki. Może
faktycznie Bóg dał jej ją jako dar? Może Lav powróciła ale w innym wcieleniu? Tego
nie wie. Musi poczekać. 17 lat.
Nowe życie
5.05.2011 r.
5 urodziny
***
Lavende
Obudziłam się o
dziewiątej rano. Rozdrażniona ostrymi promykami słońca, ciężko i ociężale
wstałam z łóżka. Podeszłam do okna i uradowana pomyślałam: Dzisiaj moje
urodziny. Chciałabym dostać od mamy lalki! Ostatnio produkują nowe Barbie. Ahh,
tak bym chciała.
Założyłam swoją różową
sukienkę, którą podarowała mi Reachel na imieniny. Miała dużo kokardek i
czerwonych kwiatuszków. Hannah Montana miała podobną tyle, że nieco większą.
- Mamo! Chodź mnie
uczesz! – krzyknęłam piskliwym głosikiem. Kiedy drzwi od pokoju otworzyły się
zobaczyłam moją mamę, uśmiechniętą i uradowaną jak nigdy.
- Przynieś szczotkę. –
nakazała. Podeszłam do białej toaletki i wyjęłam z niej rzecz o którą prosiła
mnie Reachel.
- Masz takie piękne
włoski. Zupełnie jak moja zmarła córeczka Lavende.
- Mamusiu ale ja tak
mam na imię. – bystro zauważyłam.
- Oh oczywiście
skarbie. Dałam ci tak na imię na jej cześć.
Uśmiechnęłam się. Dzisiaj
taki ładny dzień.
- Jak mnie uczeszesz? –
spytałam z ciekawością.
- Dwa warkoczyki, może
być?
- Tak! – uradowana ucałowałam
mamę w policzek. – Co dostanę?
Mama spojrzała na mnie i zapytała:
- A co byś chciała?
- Lalkę Barbie!
Uśmiechnięta mamusia
skończyła czesać moje włosy i na chwilę wyszła z pokoju. Smutna już, że nie
dostanę najnowszej lalki usiadłam na łóżku. Twarz ukryłam w dłonie tak by nikt
nie mógł widzieć jak płaczę. Moje biało- błękitne oczy załzawiły się i kiedy
chciałam spojrzeć na mamę, która ponownie wchodziła do mojego pokoju, widziałam
wszystko jak przez mgłę. Nie od razu dostrzegłam, że trzyma coś w rękach.
Podeszłam wolno i ostrożnie, coraz bardziej podekscytowana aż wreszcie z
zaskoczeniem stwierdziłam, że moim prezentem jest właśnie to o co prosiłam.
- Dziękuję! – wskoczyłam
mamie w ramiona.
Ucałowała mnie w policzek i
szepnęła:
- Zejdź na dół na
śniadanie, kochanie.
- Dobrze. – odparłam szybko.
Teraz kiedy widzę moje marzenie na moim drewnianym łóżeczku mogłam zrobić
wszystko. – To ja już pójdę z tobą. Tylko wezmę Kornelię, dobrze?
- Haha. Już masz dla
niej imię? – roześmiana mama wzięła mnie za rękę i razem zeszłyśmy na dół
świętować mój wielki dzień.
Jak się podobał rozdział?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz