sobota, 25 sierpnia 2012

Rozdział XVII


                  Nie wiedziałam jak wygląda śmierć. Nie pamiętałam jak widziałam jej oczy. A przecież wcześniej już umierałam.
Leciałam.
Płonęłam.
Drżałam.
Te trzy czynności następowały równocześnie. Obok mnie spadał chłopak, płonął, drżał. Trzymał mnie za rękę a ja krzyczałam:
                     - Nie puszczę cię!
                     - A ja ciebie! Kocham cię Lav, słyszysz?
Spojrzał mi w biało- błękitne oczy. Po chwili wahania odpowiedziałam:
                     - Słyszę, ja też cię kocham.
                     - Dlatego, muszę cię puścić. Musisz narodzić się na nowo. – i zrobił to co powiedział. Ostatni raz przyjrzałam się jego pięknych, rudo – brązowych oczach. Chcę je zapamiętać.
                      Nagle wpadam do ognia. Wszystko mnie piecze, pali, moje czarne skrzydła spalają się. Dokoła widzę tonę piór. Moich piór. Wyginam się na wszystkie strony, wrzeszczę z bólu. Głowa mi pęka- myślę z trudem, a z oczu wyciskają się łzy. Płomienie zżerają mnie całą, jedzą, jakbym była ich pożywieniem. Cienie zaplątują moje nogi, ręce aż w końcu staję się bezbronna. Wiszę w płomieniach a niebezpieczne macki cieni ściskają mnie coraz mocniej. Po chwili widzę nadciągające tornado. Wieje w moim kierunku aż w końcu jestem w jego środku. Szybuję z wielką szybkością. Na szczęście nie czuję już tak potwornego ognia. Mimo to krzyczę by wiatr przestał. Na próżno. Miota mną jak chce. A ja nie mogę nic z tym zrobić. Przerażająco mocne drgawki sprawiły, że rozbolał mnie brzuch. Ściskał mnie od wewnątrz. Próbowałam jakoś ukoić ból lecz znów mi się  nie udało. W przepływie silnych emocji dostrzegłam, że z góry płynie woda. Czysto błękitna i zimna woda. Otula moje sparzone ciało i przytulnie pozwala rozmasować brzuch. Lecz i ona nie jest dla mnie łaskawa. Z biegiem czasu staje się coraz to zimniejsza aż w końcu marzę by ogień zaczął z powrotem grzać moje ciało. Lecz ze smutkiem zauważam, że woda zajmuje całą przestrzeń. Spadam coraz to wolniej bo niebieska otchłań powoduje opór. Za chwilę dławię się. Strumyki wody wpadają mi do buzi, nie mogę oddychać… I wreszcie mdleję. Nie pamiętam nic. Zupełna pustka. Co się ze mną dzieje?
Gdzie ja jestem? To pewnie tylko zły sen. Próbuję się uszczypnąć ale i tak to nic nie zmienia. Zaraz obudzę się w towarzystwie mamy i taty. I będzie tak jak zawsze.
                   Kiedy widzę przezroczystą otchłań, która podobna jest do mgły nieświadomie się uspokajam. Z różnych kształtów, która tworzy ta mgła wyłaniają się duchy. Przyjemne, małe duszki. Latają wokół mnie szeroko się uśmiechając i przytulając. Z szybkością zauważam, że zaczynam się pomniejszać. Moje nogi stają się coraz to krótsze, a ręce powoli topią się w długich rękawach jakiejś obskurnej koszuli. Włosy znikają a twarz zaczyna zmieniać. Zamieniam się w dziecko!
                   Gdy widzę już z oddali trawnik jakiegoś domu zaczynam płakać. Ale nie jak nastolatka, tylko jak niemowlę. Trudno mi myśleć- jedna część umysłu nie wie nic. Nie wie kim jest, gdzie jest, nie zna słów a druga jest świadoma, że niedługo spadnie na ziemię. I nie musiałam czekać. Spadłam na zielony trawnik jako małe dziecko. Krzyczałam i krzyczałam. Nagle ktoś wyszedł z domu. Podeszła do mnie pewna kobieta i wziął na ręce.
                    - Jakaś ty piękna. Skąd tu się wzięłaś maleństwo?
Poruszałam nóżką niechcący kopiąc kobietę. Dostrzegałam w niej coś znajomego. Coś jakby podpowiadało mi jak ma na imię… Re… Rea….
                   - Oh dziecinko pewnie ci zimno. Zabiorę cię do środka.


***
Reachel


                Jaka piękna dziewczynka. Zupełnie podobna do jej zmarłej córki, Lav. Tak ją kochała. A teraz dom świeci pustkami. Po tym jak Ivan odszedł myślała, że tęsknotę zaspokoi znajomość z Gavem ale niestety myliła się. Zabił Betty. A później jej córkę. Nie był niczego wart jak tylko śmierci. Ale przecież go nie zabije. Boi się go.
               Teraz trzymając niemowlaka w rękach ostrożnie zaniosła go do pokoju Lavende. Położyła małą, śliczną dziewczynkę na jej łóżku. Przykryła kołdrą i miała nadzieję, że w końcu ktoś się po nią zgłosi. Nie może przecież opiekować się cudzym dzieckiem. Kiedy chciała już wyjść z pokoju zauważyła, że z koszuli, którą była zawinięta dziewczynka wystaje kartka. Wyjęła ją i oniemiała.

LAVENDE PURRY! Przeczytaj to!
Jestem toba. Tyle ze z innego wcielenia. Już ci wszystko tlumacze. Jestem Ciemnym Swiatlem. Czyli mam przeprowadzic Zle Anioly do Piekła. Ale tego nie zrobie bo wtedy zabije swoich przyjaciol. Wiec postanowiłam popelnic samobójstwo i narodzic sie jako ty. Nie wiem teraz co będziesz musiala zrobic ale Pamietaj! Heath to twój chłopak a Argie to przyjaciolka. W zadnym razie nie ufaj Maggie, Jerriemu, Aaronowi czy Gavu. Jeśli teraz jestes jeszcze mala i czyta to nasza mama to droga Reachel ona musi to przeczytac! To nie sa zarty. Za żadne skarby. To cholernie wazna sytuacja. To Chyba Tyle co musisz wiedziec. Aha i nie pytaj o nic Heatha ani Argie! Narazisz ich na podwojne niebezpieczeństwo. Reszte powierzam Lorenowi – czyli Heath. Ta sama Istota.
5.09.2006r.              Dallas.        Glower Street 8A         Lav.


To data śmierci Lav. 5.09.2006 – w tę noc, ktoś ją zabił… A jednak się myliła. To ona napisała go przed swoją śmiercią. Ale… to by znaczyło, że popełniła samobójstwo. To jakieś żarty- pomyślała i chciała wyrzucić kartkę do śmieci lecz w ostatnim momencie zauważyła podpis. Lav. Napisane jej pismem. To ona! Uradowana usiadła na łóżku obok maluszka i zaczęła jeszcze raz czytać. Złe Anioły? Ciemne Światło, co do licha to znaczy? Wiedziała, że Ivan nie był do końca człowiekiem ale nigdy nie poznała prawdy. Może właśnie Lav odziedziczyła po nim jakieś moce? Nigdy już się nie dowie… Przecież Lavende, jej córka nie żyje. Chociaż pierwsze zdanie listu brzmi: Jestem tobą. Czy oczy tej małej dziewczynki były takie same jak Lav? Nie… Owy maluch miał je biało- błękitne, bardzo dziwne jak na człowieka. Jej córka zaś miała je brązowe.
                  Mimo wszystkich zastanowień nad wyrzuceniem tej kartki, postanowiła, że zatrzyma je do 17 urodzin dziewczynki. Może faktycznie Bóg dał jej ją jako dar? Może Lav powróciła ale w innym wcieleniu? Tego nie wie. Musi poczekać. 17 lat.









































Nowe życie


5.05.2011 r.

5 urodziny








***
Lavende



                       Obudziłam się o dziewiątej rano. Rozdrażniona ostrymi promykami słońca, ciężko i ociężale wstałam z łóżka. Podeszłam do okna i uradowana pomyślałam: Dzisiaj moje urodziny. Chciałabym dostać od mamy lalki! Ostatnio produkują nowe Barbie. Ahh, tak bym chciała.
                       Założyłam swoją różową sukienkę, którą podarowała mi Reachel na imieniny. Miała dużo kokardek i czerwonych kwiatuszków. Hannah Montana miała podobną tyle, że nieco większą.
                       - Mamo! Chodź mnie uczesz! – krzyknęłam piskliwym głosikiem. Kiedy drzwi od pokoju otworzyły się zobaczyłam moją mamę, uśmiechniętą i uradowaną jak nigdy.
                       - Przynieś szczotkę. – nakazała. Podeszłam do białej toaletki i wyjęłam z niej rzecz o którą prosiła mnie Reachel.
                        - Masz takie piękne włoski. Zupełnie jak moja zmarła córeczka Lavende.
                        - Mamusiu ale ja tak mam na imię. – bystro zauważyłam.
                        - Oh oczywiście skarbie. Dałam ci tak na imię na jej cześć.
Uśmiechnęłam się. Dzisiaj taki ładny dzień.
                        - Jak mnie uczeszesz? – spytałam z ciekawością.
                        - Dwa warkoczyki, może być?
                        - Tak! – uradowana ucałowałam mamę w policzek. – Co dostanę?
Mama spojrzała na mnie i zapytała:
                        - A co byś chciała?
                        - Lalkę Barbie!
Uśmiechnięta mamusia skończyła czesać moje włosy i na chwilę wyszła z pokoju. Smutna już, że nie dostanę najnowszej lalki usiadłam na łóżku. Twarz ukryłam w dłonie tak by nikt nie mógł widzieć jak płaczę. Moje biało- błękitne oczy załzawiły się i kiedy chciałam spojrzeć na mamę, która ponownie wchodziła do mojego pokoju, widziałam wszystko jak przez mgłę. Nie od razu dostrzegłam, że trzyma coś w rękach. Podeszłam wolno i ostrożnie, coraz bardziej podekscytowana aż wreszcie z zaskoczeniem stwierdziłam, że moim prezentem jest właśnie to o co prosiłam.
                       - Dziękuję! – wskoczyłam mamie w ramiona.
Ucałowała mnie w policzek i szepnęła:
                       - Zejdź na dół na śniadanie, kochanie.
                       - Dobrze. – odparłam szybko. Teraz kiedy widzę moje marzenie na moim drewnianym łóżeczku mogłam zrobić wszystko. – To ja już pójdę z tobą. Tylko wezmę Kornelię, dobrze?
                        - Haha. Już masz dla niej imię? – roześmiana mama wzięła mnie za rękę i razem zeszłyśmy na dół świętować mój wielki dzień.




5-letnia Lav tak mi się skojarzyła. Oczy sama pomalowałam :D 

Jak się podobał rozdział? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz