czwartek, 2 sierpnia 2012

Rozdział V.


Dzisiaj szykuje się bardzo trudny test z geografii, czyli największa zmora uczniów. Dodatkowo pani Smith jest tak wkurzająca, że czasami uczniowie wymykają się z lekcji mówiąc: Pani Profesor, można pójść do toalety?
                Niestety z czasem się zorientowała co się kręci, więc nikomu nie pozwalała wychodzić z sali, póki trwają lekcje. Przez to jest jeszcze bardziej denerwująca.
                Na samą myśl o geografii prychnęłam.
                - Co to miało być? – pyta moja przyjaciółka wyraźnie rozbawiona. Uczesała dziś swoje niesforne blond loki w dwie kitki, wyglądała tak słodko i pięknie. Na dodatek ubrała się w swój czarny strój dnia oznaczający: ,, NIE PODCHODZIĆ!”. Jej słodkie kitki i przerażający strój równały się ze sobą mówiąc: ,, MOŻE I JESTEM SŁODKA ALE NIE MAM DZISIAJ HUMORU!”.
 Ja za to zrobiłam sobie długiego warkocza z tyłu głowy i ubrałam fioletową tunikę. Włożyłam też czarne spodnie, które idealnie kontrastowały z bardzo wyraźnym fioletem tuniki.
               - Jesteś w nie humorze, co? – spytałam z uśmiechem.
               - Taa, dlatego ten strój. Chyba dobrze wyglądam?
               - Jak zawsze, Argie. – poklepałam ją po ramieniu i pociągnęłam w kierunku drzwi.
                - Zwariowałaś? – szepnęła spanikowana. Zupełnie zapomniałam o tym, że jej rodzice nie wiedzą, że tu jestem…
                 - Jak mam wyjść? – zapytałam. Argie w odpowiedzi spojrzała na okno, później na mnie, sugerując, że powinnam wyjść właśnie oknem. – Nie, to ty zwariowałaś. – zawtórowałam. – Nie dam rady. Przecież jest tak wysoko.
                 - Oj proszę cię, masz drzewo! I gałęzie, i mnie do pomocy, EH!
Oho. Wpadła na jakiś bardzo głupi pomysł. Zawsze tak robiła.
                 - No co? – pytam z niedoczekaniem.
                 - Lubisz moje prześcieradło? – śmieje się.
                  - No nie! Mam udawać faceta, który ucieka z więzienia biorąc prześcieradło?
                  - To będzie zupełnie jak w ,,Skazany na śmierć”. Super! – mówiła podekscytowana. Miałam ochotę ją udusić.
                   - Nie!
                   - Proszę?
                   - Argie, nie. Zapomnij o tym. – powiedziałam poważnie.
                   - Błagam. – spojrzała na mnie błagalnie, wybałuszając oczy.
                   - Ok., poddaję się. Dawaj to prześcieradło.
Podeszła do łóżka z promiennym uśmiechem i podała mi niebieską tkaninę.
                   - Dzięki. Potrzymasz? – pytam oddając jej jeden z rogów.
                   - Pewnie. No to jedziesz, maleńka. – zachichotała.
                   - Uważaj, bo mogę w każdej chwili cię za to pociągnąć. – uniosłam drugi róg.
Nie odpowiedziała. Podeszłam do okna głęboko wzdychając. Muszę się śpieszyć – myślę.
Uważaj na siebie, proszę. Nie chciałbym, żeby coś ci się stało.
Dobrze, będę uważać Lorenie, czy kimkolwiek tam jesteś.
Wyrzuciłam jeden z końców prześcieradła przez okno. Złapałam się strony trzymanej przez Argie i powolutku zjechałam na trawnik. Teraz szybko uciekać.
Po pięciu minutach zobaczyłam Argie, czołgającą swój plecak. O do licha! Zapomniałam! Miałam przy sobie tylko torbę, którą brałam do Davida.
                  - Argie! Muszę biec do domu, po plecak! – krzyknęłam do niej spanikowana.
                  - Nie zdążysz, lekcja matematyki zaczyna się za piętnaście minut. Musiałabyś najpierw iść w kierunku Davida, później do domu. Może jest ktoś w okolicy, kto mógłby cię podwieźć?
Spochmurniałam. Oczywiście, że jest taka osoba! Nawet nie znam jej imienia. Nie mam wyjścia, no po prostu nie mam. Muszę pójść do pana ,, tajemniczego”.
                  - Tak, mam. To ja lecę, do zobaczenia w szkole! – pożegnałam się, dając jej całusa w policzek.
Odwzajemniła go a ja pognałam w kierunku Lorena. O ile nim był.
                 Za rogiem najbliższej ulicy dostrzegłam wielki, czarny dom, obrośnięty zaroślom. Wczoraj nie miałam jak go obejrzeć. Miał urok, nie ma co. Zapukałam do drzwi. Nic. Kolejny raz. Nic. Walnęłam pięścią. Otworzył.
                   - O to ty. Przepraszam, że nie otwierałem, ale powoli zasypiałem.
                   - Nie idziesz dzisiaj do szkoły? Mamy przecież test z geografii?! – spojrzałam na niego wymownie.
                   - Taa, idę ale na samą lekcję geografii.
                   - Przecież to za godzinę. – mówię sarkazmem.
                   - A ty czemu nie w szkole?
                   - No właśnie, jest taki problem, wiesz bo ja…
                   - Podwieźć cię do domu po plecak? – pyta mnie zupełnie bezinteresownie, zupełnie jakby się mną nie interesował, jakbym była mu obojętna.
                   - Skąd wiesz?
                   - Nie masz go przy sobie, a za pięć minut zaczynasz pierwszą lekcję.
                   - O do licha! Błagam cię! – śmieje się szyderczo.
Wychodzi z domu otwierając drzwiczki swojego srebrnego jeepa.
                   - Śmiało. Wchodź. – uśmiechnął się.
Byłam zdezorientowana. Najpierw odzywa się do mnie obojętnie, później jest bardzo miły. Nie rozumiem go.
                   - Mogę o coś spytać? – pytam ostrożnie. Wszedł do auta.
                   - Pewnie, o co tylko chcesz Lav.
                   - Jak ci na imię?
                   - Heath. Miło mi cię poznać Lavende. Oj nie, przepraszam Lav. Nie lubisz jak się zwracają do ciebie pełnym imieniem.
                   - Skąd ty tyle o mnie wiesz? Albo, ruszajmy już. Na pewno się spóźnię.
                   - Mam zatrzymać czas?
Taa, kompletny dziwoląg, ale jaki ładny. Jego włosy sterczały w różnych kierunkach, oczy miał wyspane. Ubrany w czarną obcisłą koszulkę i w czarne obcisłe spodnie.
                 - A umiesz? – pytam promiennie.
                 - Co tylko chcesz Lav. – bez odpowiedzi, wszystko stanęło w bezruchu. Spokojnie przejeżdżał ulicami, nie dbając czy jedzie zgodnie ze znakami.
               - Dziękuję . Jestem ci wdzięczna.
               - Daj spokój. No to jesteśmy.
               - Już?
               - Tak. To do zobaczenia. Powiedz sobie w myślach, kiedy mam go uruchomić. Pamiętaj, w piątek Arg Mentor, klub, porywam cię. – uśmiechnął się szelmancko a ja wysiadłam z jego samochodu. Chwilę później zniknął za rogiem.
               - Pa. – odszepnęłam do siebie samej.
               Weszłam do swojego pokoju zastając tam moją mamę. Płakała, miała bardzo spuchnięte oczy, niemal tak jak ja gdy jestem po wizji. W dłoni trzymała moje zdjęcie, zrobione na wspólnym, rodzinnym pikniku w Phoenix. Był na nim też tata, to Gave… On coś zrobił.
Ciekawe czy Heath może …
Heath?
Tak?
Czy ,,uruchomisz też moją mamę?
Yyy, mam ją uruchomić? Bez urazy, ale twoja mama nie jest komputerem, czy czasem…
Proszę cię. Ona ma problem, i to przez swojego chłopaka.
W porządku.
Czemu my w ogóle rozmawiamy w myślach?
Haha, Lav. To nie czytanie w myślach, to po prostu rozmowa. Tyle, że inną formą komunikacji. Żegnaj. Muszę już iść.
Musisz iść spać?
Nie, muszę iść komuś pomóc.
Rozumiem, mi już pomogłeś. Dzięki.
Nie odpowiedział.
Jaki rodzaj komunikacji miał na myśli? To wszystko jest nie logiczne, nienormalne. Moja matka się poruszyła. Spojrzała mi w oczy i wybuchnęła ponownie szlochem.
                      - Reachel, co się stało? – nie zauważyłam, że powiedziałam do niej po imieniu.
                      - Lavende, ja, ja, przepraszam. Przepraszam, że cię skrzywdziłam, tak bardzo chciałam, żebyś znowu miała ojca. Gave, rozstaliśmy się. Mu nie chodziło o ciebie, ani o mnie, tylko o pieniądze. Zaciągnął na nas kredyt. Nie mamy pieniędzy! Lav, przebacz mi, proszę… - cały czas miała mokre policzki, z resztą tak jak ja. Widok mojej mamy, która płacze, kiedyś pewnie by mnie nie poruszył. Jednak mówiąc te słowa, sprawiła, że coś we mnie pękło, jakiś kamień. Ciężki, trudny to rozbicia głaz. Skorupa, mur. Ona go zniszczyła, sprawiła, że to coś się połamało, zniknęło. Stała się na nowo moją matką, mamą Reachel, która mnie kocha, i pragnie, która mnie nigdy nie zostawi, nie porzuci, nie powie: Nie, kiedy czegoś potrzebuję, nie odtrąci, nie znienawidzi…
                   Weszłam w jej ramiona. Pocałowałam ją delikatnie w czoło i wyszeptałam:
                    - Brakowało mi ciebie mamo. Naprawdę cię potrzebowałam.
                    - Wiem skarbie, przepraszam.
                    - Nie mamo, to ja cię przepraszam. Nie pomogłam ci się od niego oderwać, po prostu cię zostawiłam. Nie uratowałam cię przed tym draniem.
Znów uniosła wzrok. Uśmiechnęła się i powiedziała słowa, które zawsze będę pamiętać, słowa, które tak dużo zmieniły w stosunku do naszych spraw… Tylko dwa wyrazy.
                     - Kocham cię.
Nie wiedziałam, czy dam się jeszcze bardziej skruszyć. Chyba jednak tak, bo właśnie płakałam jak nienormalna. Gorzej niż, noworodek, który dopiero przyszedł na świat, gorzej niż matka jak utraciła dziecko… Płakałam jak matka, która je odzyskała. Cieszyła się, że jest z powrotem, cierpiała za jego cierpienie, kiedy go nie było.
                    - Ja też mamusiu. Ja ciebie też. – zapewniłam ją stanowczo. Teraz nie było namysłu o jakimś błahostkowym teście z geografii, tylko o tej chwili, chwili kiedy moja mama powiedziała mi, że mnie kocha…
Zerwała się jak wryta, wstając z łóżka.
                    - Jak ty tu? Przecież, jak przyszłam ciebie tu nie było. Chyba, prawda?
Zaśmiałam się, przypominając sobie moją dawną Reachel. Tak to ona – pomyślałam.
                    - Byłam tylko mnie nie zauważyłaś. Muszę już lecieć do szkoły, tylko zabiorę plecak.
                    - Dzisiaj masz klasówkę, tak?
                    - Tak. Skąd wiesz? – spytałam zdziwiona.
                    - Masz napisane na tablicy. Tej białej…- wyjaśniła. Spojrzałam w kierunku tabliczki.
TEST Z GEOGRAFII! NIE ZAPOMNIJ.
                                                                          L.
Nie przypominam sobie, żebym coś takiego napisała, z resztą nie miałam kiedy… I jeszcze ten podpis: L. Lavende? Pasowało by ale po co miałabym się podpisywać u siebie w domu, w własnym pokoju, na własnej tablicy.
Pasuje jeszcze jedno imię.
Chłopak.
Ze wspomnień.
Loren. 


Podobało się? Pisać w komentarzach ;p. 

2 komentarze: