sobota, 18 sierpnia 2012

Rozdział X


Nie wiem już kim jestem. Medium? Czarną postacią? Upadłą? Wiele słów, wiele zdań nie określiłoby sytuację w, której teraz się znajduję. Znów stoję nieświadoma, zdezorientowana. Ręce mi się trzęsą, a w głowie mam mieszaninę myśli. Co to wszystko znaczy? Czemu ludzie okłamywali mnie przez całe życie? Życie, po upadku… Sama nie wiem, czy Loren kłamał czy nie. Przecież od samego początku, gdy zobaczyłam jego oczy, coś mi świtało. Coś mi podpowiadało, że go znam. Że jestem bezpieczna. I może tak zostawić tą myśl, że jest w porządku. Muszę pogodzić się z tym, o czym się dowiedziałam? Tylko jak mam teraz żyć, ze świadomością, że pójdę do piekła? Nie wybrałam sobie tego, to takie niesprawiedliwe…
               Stoję przy czarnej róży z bolącą głową i zamglonym obrazem od płaczu. Z moich oczu spadają krople łez, spowodowane moją istotą. I co teraz ze mną będzie? Czy będę mogła żyć jak inni? Pewnie nie, jestem wyjątkiem. Ciemnym Światłem. Tylko dlaczego? Przecież w liście, Loren podkreślił, że należę do Istot Czarnych, nie Ciemnych. Więc skąd ta nazwa? Kolejne pytanie do Heatha… A tak właściwie do Lorena. Zawsze gdy widziałam jego rudo- brązowe oczy przypominałam sobie coś, czyli zawsze Jego. Mojego wiecznego chłopaka, Lorena Heatha Bakera. A więc nawet gdy był przy mnie Heath, byłam z  nim. Czyli moje uczucia do nich nie były fałszywe. Kochałam ich obu. A właściwie jego.
                             - Lorenie? – odezwał się mój głos, na ciche stąpanie w moim kierunku.
                              - Już wszystko wiesz? – pyta mój Heath.
                              - Nie dokładnie ale po części tak.
Stanął za moimi plecami, głaszcząc dłonią moje włosy. Wkrótce okrążył mnie, aż zobaczyliśmy swoje twarze. Uśmiechnął się lekko i pocałował. Niezwykłe ciepło otaczające mnie teraz, powalało zimny wiatr i dreszcz, który odczuwałam do tej pory. Poczułam, że jestem kimś. W jego ramionach wszystko było możliwe, doskonałe, bezpieczne. Staliśmy w objęciach jeszcze przez chwilę aż w końcu usłyszeliśmy odchrząknięcie pewnej osoby, która stała i patrzyła na nas przy bramie. Zgniotłam list i schowałam Heathowi do kieszeni spodni. W odpowiedzi spojrzał na mnie swoimi brązowymi oczami i skinął lekko głową, dając znak, że wszystko jest pod kontrolą.
                       - Widzę panno Lavende, że już dobrze się pani czuje. – powiedziała Pani Young.
Oderwałam się od Lorena i odpowiedziałam:
                       - Przepraszamy. – dyrektorka ponuro uśmiechnęła się do mnie i odrzekła:
                       - Nie ma za co. Rozumiem, że chce pani mieć trochę prywatności z panem Bakerem ale nalegam by spotykali się państwo po szkole a nie w trakcie lekcji. Właśnie zaczyna pani lekcję angielskiego. A pan, co teraz ma? – pyta, podnosząc brew i tupiąc stopą o piasek w ogrodzie.
                        - Lekcję chemii z panią Ashley.
                        - Więc chyba powinien pan już iść? – lustruje mnie wzrokiem i wypowiada :
                        - Purry, Baker na lekcje! Już! – pogania nas i gdy widzi, że zmierzamy ku wejściu do szkoły uspokaja się i idzie w inną stronę.
                        - Ale afera co? – szepcze mi do ucha, Heath.
Prychnęłam sarkastycznie i mówię:
                        - Nie prawda.
Uśmiecha się, bierze mnie za talię i razem idziemy na wyznaczone nam lekcje.
Na korytarzu szkolnym spotykam Maggie, która z trudem przekonuje naszą wychowawczynię, że specjalnie wrzuciłam ją w błoto. Faktem jest, że to zrobiłam ale nie miałam takiego zamiaru… Niestety po jakimś czasie pani Stewart przekonuje się i ze złowrogim wyrazem twarzy odwraca się ku mnie i Lorenowi.
                          - Panno Purry, to dopiero trzeci dzień szkoły a pani już robi same problemy. Nie wiem co się z tobą dzieje. Przecież słyszałam o tobie same dobre opinie od innych nauczycieli. Zawiodłam się na tobie. Jeśli jeszcze raz narazisz się komuś będę zmuszona powiadomić o tym twoich rodziców. – mówi.
                          - Mamę, pani profesor. – zwracam uwagę nauczycielce.
Patrzy na mnie podejrzliwe lecz zaraz odpowiada:
                          - Tata też się dowie.
                           - Mój tata nie żyje. – wybucham płaczem i biegnę ku toalecie dziewcząt, gdzie pognała wcześniej Argie. Słyszę ostatnie wołanie wychowawczyni i Heatha lecz nie zwracam na nich uwagi.
Ocieram cieknące łzy rękawem od bluzki i z bólem stwierdzam, że niestety zdanie wypowiedziane przeze mnie przed chwilą jest prawdą. 



Niestety jest to rozdział jeszcze niedokończony. Postaram się jeszcze dzisiaj dać dalszą część tego  rozdziału... : ) 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz