czwartek, 23 sierpnia 2012

Rozdział XV


Pierwsze co zrobiłam to oczywiście zadzwoniłam do Heatha. On jeden mógł mi pomóc. Siedziałam zdenerwowana na kanapie czekając aż przyjedzie. Ubrałam na siebie jakieś pierwsze lepsze ciuchy i związałam włosy w małego koka.
Kiedy usłyszałam dzwonek domofonu, podbiegłam do drzwi i śmiało otworzyłam Heathowi. Tyle, że to nie on stał na mojej werandzie.
                       Ciemny brunet stał i patrzył się na moje oczy. Nie widziałam dokładnie jego twarzy, była zasłonięta cieniem. Gdy wreszcie zaczął się do mnie przybliżać, ujrzałam Gave i szybko trzasnęłam drzwiami. Zbulwersowany mężczyzna zaczął naciskać i szarpać za klamkę. Na próżno bo pozamykałam wszystkie zamki. To samo zrobiłam z oknami. Zamknęłam dokładnie wszystkie a następnie zasłoniłam.
                       - Otwieraj! – żądał. Ani mi się śni, żebym miała go tu wpuścić.
                       - Zaraz będzie tu Heath! – odpowiedziałam żałośnie. Do licha! Przecież Gave jest Ciemną Istotą! Co z tego, że mam pozamykane drzwi?! Na pewno ma coś w zanadrzu.
Mężczyzna przeraźliwie się zaśmiał. Zanim się obejrzałam, był już w środku. Spojrzał na mnie pogardliwie i bardzo szybkim tempem stanął przede mną.
                       Dłonie zrobiły się przeraźliwie zimne a kolana zaczęły się uginać. Bałam się, i to bardzo. Cóż mi z tego, że nazywają mnie Ciemnym Światłem skoro nie wiem nawet co potrafię i co mogę zrobić?! Ale coś muszę! – rozkazałam sobie w duchu. Wiele razy kontaktowałam się z istotami, które już odeszły z tego świata. Miałam z nimi bardzo dobrą więź. Czemu miałyby mi nie pomóc?
Zaczerpnęłam powietrza i zaczęłam mówić:
                       - Wszystkie duchy z świata nieba! Przyjdźcie do mnie! Potrzebuję waszej pomocy! – z biegiem słów, mój ton głosu przybierał na sile. Obejrzałam się dookoła ale żaden duch nie przyszedł. Gave jeszcze bardziej zaśmiał się z ekscytacji.
                        - Duchu mego ojca! Ivana Purrego! Przyjdź do mnie! Potrzebuję cię! – Gave wybałuszył oczy gdy zaraz przy mnie pojawił się mój tata. Trzymał swoją dłoń na moim ramieniu i bacznie przyglądał się Upadłemu. On zaś wycofał się do tyłu o parę kroków i natknął się na Heatha. Zaskoczony co to, energicznie odwrócił się aż stanął łeb w łeb z moim chłopakiem. Głośno odetchnęłam gdy Loren pojawił się w moim domu. On i Ivan podeszli do Gave. Heath chwycił go za dwie ręce, tak by nie mógł nimi wymachiwać a mój ojciec robił dziwne ruchy dłońmi jakby miało to znaczyć, że coś mu podarowuje. Zdziwiona uniosłam brew. Heath gdy zobaczył moją minę szybko odpowiedział:
                         - Złe duchy. Wpycha w niego złe duchy by go wykończyły. – Co? A gdyby go naprawdę zabiły? Czy w tedy moje zadanie nie powiodło się? Bo przecież mam przeprowadzić wszystkie Czarne i Ciemne Istoty.
                         - Stop! Przestańcie! – ryknęłam na nich. – Tak nie można! Zróbcie co innego ale nie to!
Heath naburmuszył się a mój ojciec pokręcił głową i spojrzał na mojego chłopaka. On w odpowiedzi potaknął i w końcu oboje puścili Gave.
                        - Pożałujecie tego! Wszyscy! – wrzasnął. Podeszłam do niego pewnie, chwyciłam za gardło i warknęłam:
                        - To ty pożałujesz. Zabiłeś Betty i teraz chcesz zrobić to samo z moją matką! Jak tylko znajdziesz się w piekle, zajmą się tobą odpowiednie osoby!
                        - Haha. Uważasz, że będzie mi tam źle?! – spytał ironicznie. Uśmiechnęłam się do niego i wyszeptałam:
                        - Postaram się, żeby dla ciebie tak było.
Puściłam go i nakazałam aby wyszedł z mojego domu. Gdy już to zrobił przytuliłam się do Heatha.
Odwzajemnił uścisk ale zaraz pokazał mi dłonią mego ojca. Podeszłam do niego i również próbowałam przytulić. Niestety nie udało się… Jego ciało było przezroczyste. Moje ręce przelatywały przez niego.
                        - Córeczko muszę iść.
                        - Jasne. Żegnaj tato. Kocham cię. – powiedziałam szczerze a on za chwilę zniknął.
                        - Czemu? – spytał tylko Heath. Stał parę metrów za mną.
                        - Co czemu? – pytam zdezorientowana. Oczywiście wiem doskonale o co pyta. Ale co mogłam powiedzieć skoro i tak nie mógłby potwierdzić czy wyznać prawdy?
                        - Nie pozwoliłaś nam go zabić… - powiedział tylko. Odwróciłam się do niego i odrzekłam:
                        - Wtedy moje zadanie by się nie wypełniło. Przepraszam ale nie chcę ryzykować i cię stracić.
Spojrzał w moje brązowe oczy i delikatnie musnął palcami po policzku. Nie chciałam tracić czasu, muszę odnaleźć mamę. Teraz gdy ten wariat jest na wolności, mamie naprawdę zagraża.
                        - Heath zatrzymaj czas i wszystkich oprócz nas.
Za chwilę wszystko stanęło w miejscu.
Wyszliśmy z domu. Nie zamykałam drzwi bo i tak nikt nie mógłby się do niego wkraść. Wsiedliśmy w srebrnego jeepa i błąkaliśmy się po różnych miejscach i ulicach. Chodziliśmy po wszystkich parkach, centrum handlowych, teatrach, kinach ale nigdzie jej nie było.
                        - Zapomnieliśmy o jednym miejscu. – odezwał się w końcu Heath. Ujrzałam w jego błękitnych oczach iskierkę zrozumienia i troski.
Wiedziałam co pominęliśmy. Z resztą cały czas się domyślałam. Miałam jednak nadzieję, że nie będę musiała tego mówić i po raz kolejny dzisiaj tam być.
                        - Cmentarz. – burknęłam.
Heath nie odpowiedział. Od razu skręciliśmy w ulicę Hallow Street. Jechaliśmy dobre dziesięć minut aż w końcu znaleźliśmy się przy cmentarzu. Cały czas bałam się o Reachel. Nawet o samą siebie. Te ostatni dni w moim życiu zmieniły wszystko. Dosłownie. Dowiedziałam się, że jestem przywódczynią Upadłych, że w ogóle ktoś taki istnieje na tym świecie! Mój ojciec był Białą Istotą i Jasnym Światłem, wszystkich, których znałam już nigdy nie będą tymi za których ich uważałam przed wakacjami. Tylko kiedy było to moje dawne życie? To z Lorenem? To z moim ojcem?  Czyżby życie przed wakacjami nie istniało? Czyżby był to tylko jakiś element wklepany mi do mózgu?! Może … Może wtedy jeszcze byłam medium. Tylko medium. No cóż… Nikt mi tego nie wyjaśni jeśli nie Loren. I dlatego jutro… Eh, w poniedziałek muszę iść do ogrodu odebrać list.
                            - Idziemy? – spytał Heath. Jak zawsze ogarnął mnie zimny wiatr. Skuliłam się w ramionach mojego anioła i razem wkroczyliśmy szukać Reachel.
                           Tak bardzo smutno wyglądało teraz to miejsce. Zero palących się zniczów, zero kwiatów… Oprócz jednego nagrobka. Przy którym siedziała pewna kobieta. Wyrwałam się Heathowi i błyskawicznie zaczęłam biec w jej kierunku. Byłam myślą, że okaże się to być moja mama. Lecz myliłam się… Była to Argie. Smutna jak nigdy, zdenerwowana, spuchnięte policzki od płaczu…
                          - Argie co ty tu robisz? – pytam odrętwiała. Wystraszona na dźwięk mojego głosu szybko wstała i próbowała zasłonić nagrobek obok mojego ojca.
                          - Lav? O Heath muszę z tobą pogadać… - chciała coś dalej powiedzieć ale nie pozwoliłam jej na to.
                          - Nic ci nie powie. Nie może, Jasna Istoto. – uśmiechnęłam się do swojej przyjaciółki. Szkoda tylko, że go nie odwzajemniła.
Zamiast tego spojrzała mi w oczy i mocno uściskała a do ucha wyszeptała:
                          - Sama zobacz. – i odsunęła się z wcześniej zajętego miejsca.
                          - Argie nie! – wykrzyknął Heath. Ale było już za późno. Złamała zasadę. Niedługo stanie się Upadłą.
Przy nagrobku Ivana Purrego stał jeszcze jeden. Mały, zasłonięty mnóstwem kwiatów. Odgarnęłam jeden z bukietów i zobaczyłam imię i nazwisko osoby…
Nie. To niemożliwe. – powtarzałam sobie.
Argie Duchnat – Jasna Istota - ,, Policja sądzi, że nikt taki nie mieszka w tym mieście”.
Gave Ugly – Ciemna Istota - ,, Widzi pani, Gave jest poszukiwany od wielu lat lecz wszystkie fakty mówią, że nie żyje”.
Heath Baker – Jasna Istota - ,, Hmm nigdy o panu nie słyszałem”.
No jasne. Wszystkie te osoby są kimś nadnaturalnym i oczywiście nie żyją. Tak samo jak ja. Jak kolejna Istota Ciemności. Nie żyję. Nie istnieję na tym świecie. Nigdy tu nie byłam. Nigdy tu nie żyłam.
                        Wpatrzona w białe napisy, poczęłam płakać. Dosłownie dostałam ataku płaczu. Łzy lały się tonami. Kolana zaczęły się uginać aż upadłam na zimną ziemię. Skurczyłam się i znów zaczęłam płakać i użalać się nad swoim losem.

***
Heath


                       Tak bardzo żałował, że nie może jej nic wyjaśnić. Widział jak cierpiała, płakała i żałowała wszystkiego co dotychczas ją napotkało. Kochał ją, pragnął lecz co dają zwykłe uczucia? Skoro każda jej decyzja ma wagę życia i śmierci. On może upaść ale ona? Ona ma stać się podwójną Upadłą Anielicą? Chyba, że pozwoli sobie i narodzi się na nowo ale to by znaczyło, że wszyscy którzy ją kochają pójdą do piekła. Wtedy byłaby śmiertelnie samotna. Tak więc nie miała wyboru. Straciła już swoje życie.
                        Teraz gdy stał przy niej na cmentarzu i próbował uspokoić dopiero poczuł jak bardzo jest jej ciężko. Zjawił się w jej nowym życiu, próbując coś wyjaśnić lecz nawet nie mogąc powiedzieć prawdy. I czego oczekiwał? Że ją uratuje?
                         - Lav, no przestań już. To pewnie jakiś żart. – mówiła Argie. Ona też popełniła błąd, nie powinna jej cokolwiek pokazywać czy mówić. Oczywiście on też już złamał zasady mówiąc jej o czymś czy potwierdzając. Nie chciał jej jednak o tym informować.
                          - Nic tu nie jest żartem. – prychnął sarkastycznie. Dziewczyny spojrzały na niego i wyraźnie oczekiwały wyjaśnień. Trudno, muszą wiedzieć.
                          - Chodźcie za mną. – rozkazał. Lav nie chciała nigdzie iść. Siedziała skulona w jednym miejscu i wypłakiwała łzy na beton. Argie natomiast natychmiast ruszyła za nim. Ostatni raz zawołał Lav. Dziewczyna niechętnie wstała i wolno podeszła do bramy. Muszą iść do Krainy Istot.
                           Otworzył zamek i razem wkroczyli do pięknego świata. Naprzeciwko wejścia było wielkie jezioro a wokół jego stało wiele drzew. Otaczały je ze wszystkich stron. A trochę dalej znajdował się Wodospad Upadku. Już nie długo ktoś się z nim zmierzy. Prowadził je na polanę, tam gdzie jeszcze dzisiaj rozmawiał z Lav. Gdy już byli na miejscu wszyscy usiedli. Lavende obok niego a Argie naprzeciwko. Kiedy zdobył się na odwagę zaczął:
                           - Chcę wam powiedzieć o wszystkim.
Lav niespodziewanie wrzasnęła spanikowana:
                           - Nie! Proszę! Nie chcę byś ty też…
                           - Lavende. – przerwał jej. Tłumił w sobie emocje. Nie wiedział od czego ma zacząć. Nie potrafił ale musiał to zrobić. Choćby dla dobra Lav.
                           - Dobrze więc. Loren to Ciemna Istota i Strażnik czasu. Ja zaś jest Jasnym Aniołem. Urodziłem się 5 maja 1898 roku. – Jego dziewczyna podniosła zapłakane oczy w jego kierunku i wydukała:
                          - Urodziłeś się w ten sam dzień co ja…
                          - I zginął w ten sam dzień co ty. – dokończyła jej Argie.
Nie zważał na ich komentarze. Musiał się spieszyć.
                         - Anioły dzielą się na Jasne Istoty i Białe. Różnią się kolorem piór i oczy. Upadłe zaś występują jako postać Ciemnej Istoty i Czarnej – spojrzał na Lavende. – Ty jesteś właśnie tą ostatnią Istotą. Masz czarne pióra a gdy zaczynasz się w nią staczać twoje oczy stają się żółte. Nie jesteś jeszcze Upadłym Aniołem w stu procentach, masz czasami przejawy tej zamiany. Gdy dopełnisz zadania staniesz się już nią całkowicie ale wtedy najprawdopodobniej zabijesz wszystkich, których kochałaś albo skażesz ich na Piekło. To jedno i to samo. Jeśli nie przeprowadzisz ich, wtedy będziesz zmuszona upaść a nas, dadzą do niewoli nad opieką Aarona. Zaraz wyjaśnię ci kim on jest. Chociaż nie jestem pewien czy chcesz wiedzieć. – dziewczyna potaknęła głową. Nie przerywała, nie pytała po prostu ze zrozumieniem go słuchała. Wiedziała, że za wyjawienie tajemnic skażą go na upadek. Argie też… - Twój ojciec był Jasnym Światłem i miał przeprowadzić Dobre Anioły do Nieba. Nie udało mu się bo wcześniej zabił go Jerry z resztą Upadłych. Anioły w niewoli cały czas czekają na ratunek. Ty jesteś Ciemnym Światłem. Przed upadkiem byłaś tym czym twój ojciec. Niestety Loren i ty upadliście bo powierzyłem ci wszystkie zasady Nieba. Teraz też to robię. Więc tak jak powiedziałem jesteś Ciemnym Światłem. Masz przeprowadzić Ciemne i Czarne Istoty do Piekła by mogły znęcać się nad tymi dobrymi Aniołami, które są w niewoli. Znasz już konsekwencję tego zadania więc powiem ci co czeka cię teraz. Zdradziłem ci tajemnice a zaraz powiem ci Zasady Nieba i Piekła. Będziesz skazana Upaść. Tak samo jak ja czy Argie. Oboje złamaliśmy zasady. – jasnowłosa dziewczyna spojrzała na niego oskarżycielsko. Nie dał jej jednak dojść do słowa. – Nie masz już wyboru. Upadniesz. Może to się stać jutro czy nawet dzisiaj a może za parę lat. Będziesz odczuwać w sobie zmiany a twój umysł będzie wołał cię tam. – pokazał palcem na wodospad. – To Wodospad Upadku. Staczasz się z niego aż w końcu upadasz cała spalona. Podwójny upadek to już nie bycie Złą Istotą, to Narodzenie się na nowo. Nikt nie wie kim będziesz. Możesz wszystko pamiętać albo nic. To decyzja losu. Ja z Argie staniemy się Upadłymi i będziemy zmuszeni iść do Aarona. Jest to przywódca wszystkich Ciemnych i Czarnych Istot. Ktoś w rodzaju wodza. Jest przywódcą Piekieł. Strasznie zła Istota. Każdy go się boi. Ma wielkie moce. Może zabić cię za dotknięciem palca. – Argie wybałuszyła oczy. – Tak więc musimy być ostrożni. Teraz Argie. Ty jesteś Jasną Istotą. Masz błękitne skrzydła i błękitne oczy. Zgadza się?
                               - Tak. To dzieje się od pewnego czasu. – przyznała ze skruchą.
                               - Więc teraz jesteś Upadłą. Przyjmij to do wiadomości. – oznajmił.
Pokiwała niezrozumiale głową.
                               - Wyjawię wam teraz zasady Nieba i Piekła.
1. Nie wyjawiać sekretów osobom i istotom mieszkającym na ziemi.
2. Nie zdradzać swojego pochodzenia.
3. Być zawsze w obecności Nieba lub Piekła.
4. Nie przeciwstawiać się temu w co wierzysz.
5. Nie zakochać się w Istotach przeciwnych do twojego pochodzenia.
                                - To wszystko? – pyta zdezorientowana Lav.
                                - Tak. - potwierdzam jej słowa. – Resztę zostawiam wam. A raczej tobie, Lav. Kocham cię ale wiesz co muszę zrobić. Idę odnaleźć twoją matkę. Przyprowadzę ją do domu a później…
                                - Kiedy uruchomiłeś czas?
                                - Jak weszliśmy do cmentarza. Później idę … Upaść. Tobie radzę to samo Argie… Spotkamy się tutaj. Na tej polanie ok.?
                                - Dobrze. – powiedziała. Ostatni raz pocałowałem Lavende Purry a później wyszedłem żegnając się ze wszystkim co dotychczas kochałem. 




6 komentarzy:

  1. Świetnie .:D
    W końcu wszystko się wyjaśniło . !
    Moim zdaniem wszystko na raz .:P
    Ale to tylko moje zdanie, ciekawe co będzie w liście od Lorena ...

    nieznajoma14

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj wcale wszystko się nie wyjaśniło :)

    OdpowiedzUsuń
  3. naprawde świetne ;3
    zaobserwowałabym ale nie ma gdzie xD
    jak wstawisz możliwość obserwowania to zaobserwuje...
    __________________________________________
    licze na rewanż : http://emiliaaana-about-fashion-and-tours.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Właśnie a jak włączyć, żeby obserwowali?

    OdpowiedzUsuń
  5. bedzie dzis jeszcze ?????????????????

    OdpowiedzUsuń