sobota, 3 sierpnia 2013

Rozdział 23

Przeciągnęłam się na łóżku i głośno ziewnęłam. Zapomniałam o obecności Madison i przez moją nieuwagę dziewczyna się obudziła.

- Bosko się u ciebie śpi. Serio! - skomentowała trochę niewyraźnym głosem.

- Może powinnyśmy wynająć pokój dwuosobowy, żebyśmy razem mieszkały?

Popatrzyła na mnie podekscytowana i gdy miała wybuchnąć, przypomniałam sobie jedną rzecz.

- Eh, Mad daruj sobie. Muszę tu zostać i przeszukać ten pokój. Może faktycznie znajdę samobójczy list Rose.

- Racja siostrzyczko... - wydukała

Spojrzałam na nią zaskoczona.



- Siostrzyczko?

- Yhy. - wstała z fotelu i poszła do łazienki. Usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi prysznicowych i plusk wody. Brała kąpiel a więc miałam czas by spokojnie się przebrać. Zdjęłam ubrania z poprzedniego wieczoru i założyłam nowe od Madison. Wszystkie były bardzo wygodne i stylowe. Musiałam to Mad jakoś wynagrodzić. Gdy już się ubrałam, rozpuściłam swoje długie, rude loki. Po paru minutach Madison wyszła z łazienki. Rozczesała krótkie, czarne włosy, umalowała oczy i usta na ciemny niemal czarny kolor.

- Możesz wejść. - powiedziała. - Zaraz idziemy na śniadanie.

- Ja nie mam pieniędzy...

- Ale ja mam. - uśmiechnęła się od ucha do ucha. - Dobra, ja idę do siebie bo muszę się w coś ubrać a ty jak załatwisz swoje sprawy to czekaj na mnie w restauracji na górze.

- Jasne. - odpowiedziałam szybko i weszłam do łazienki.

Kilkanaście minut później siedziałyśmy razem z Jeydonem przy jednym ze stolików restauracyjnych.

- Więc musimy parę rzeczy wyjaśnić. - zaczął chłopak.

- No? - spytała znudzona Madison.

- Wiem, że Cher i ty musicie chodzić do pracy, prawda? Tak samo jest ze mną. Dlatego robimy tak. Musicie ustalić ze swoją szefową nowe godziny pracy. Przyjmijmy od 9 do 15. Od godziny 16 do 24 musicie być ze mną. Spotykamy się zawsze pod naszym hotelem. I wtedy rozdzielamy się. Na zmianę. Ja z Cher, Ja z Mad, Cher z Mad i tak dalej.

- Okej. Dzisiaj jest niedziela to pracujemy tak jak wczoraj powiedziała Cher? - spytała Madison.

- Tak. - odpowiedział jej Jay.



- A ty w jakich godzinach pracujesz?

- Raczej popołudniowych. Od 11 do 15. - odparł.

- Dobrze się składa. - powiedziałam. - Kończymy o tej samej godzinie.

Potaknęli i znów zaczęli jeść. Kiedy z mojego talerza zniknęła cała jajecznica a Madison zapłaciła rachunek wyszliśmy z hotelu. Mad wsiadła w autobus jadący w kierunku szpitala a ja razem z Jeydonem poszliśmy na pieszo aż do ulicy Halley.

- Wiesz, zawsze zastanawiałem się czy po mojej byłej dziewczynie jeszcze kogoś spotkam. Czasami czuję pilną potrzebę znaleźć osobę z którą będę mógł pokonać świat. Może brzmi to idiotycznie ale uwierz ... To okropne żyć na tym świecie bez żadnego wsparcia. Osoby, która zawsze siedziała by obok ciebie. - powiedział dochodząc do drzwi Toma Tiffanego.

- Czemu mi to mówisz? - spytałam nieco zaniepokojona jego nagłymi zwierzeniami. W słowach, które mówił było dokładnie to uczucie, które nosiłam w sobie przez dziewiętnaście lat.

- Bo właśnie ją znalazłem. - zatrzymał się i spojrzał mi w oczy. Pogładził mój policzek delikatnym ruchem dłoni i kontynuował - jesteś jedyną osobą na świecie z którą mam ochotę żyć. Leczysz mnie Cher. Jesteś aniołem.

Wstrząśnięta do szpiku kości spuściłam wzrok ale Jay szybko złapał mnie za podbródek i uniósł moją twarz. Patrzeliśmy na swoje oczy zbyt długo. Zbyt długo bym wreszcie zapytała o jedną z wielu rzeczy, które mnie męczą.

- Wiesz, że znaliśmy się jeszcze przed naszym spotkaniem?

Chłopak znieruchomiał ale wcale się nie cofnął.



- Nie.

- Śniłam o tobie. W tą samą noc co uciekłam z domu. Dałeś mi radę.

- Jaką?

- Powiedziałeś, żebym przebyła drogę. Miałeś dokładnie takie same oczy. Teraz to wiem.

- Odezwałem się pierwszy?



- Tak.

- Czemu mnie posłuchałaś?

- Bo od razu wiedziałam, że masz racje. Poradziły mi to twoje oczy. - wyszeptałam. Jay, wyższy i potężniejszy ode mnie, zniżył głowę i pocałował mnie we włosy. Uśmiechnęłam się bo przez niego poczułam się kochana. Po raz pierwszy od początku mojego życia.

Odsunęłam się do niego i nieśmiało rzuciłam:



- Pukaj.

Chłopak bez mgnienia oka zaczął stukać pięścią o mahoniowe drzwi ojca Madison. Dostałam gęsiej skórki. MIałam zobaczyć opętanego człowieka. Jeydon też się bał - pomyślałam uspokajająco. Myliłam się. Jay stał niewzruszony nawet wtedy kiedy Tom otworzył drzwi.

Wyglądał zupełnie tak jak w wizji mojej i Madison. Mężczyzna był średniego wzrostu miał czarne, demoniczne oczy i siwe już włosy. Przełknęłam ślinę i słuchałam jak Jay się z nim wita.

- Kim jesteście?

- Witam Tom. Nazywam się Olivier Griff a to Diana Fill. Mamy do omówienia poważne sprawy. Możemy wejść?

Tiffany po dwóch minutach zastanowienia, uśmiechnął się niepokojąco i szerzej otworzył drzwi.



- Zapraszam.

Wnętrze jego domu nie było zachwycające. Ściany pomalowane na jasno, brązowy dywan, mała ilość okien i ... Jack Halley siedzący na kanapie w salonie Tiffanego. Mężczyzna zaprowadził nas tam i posadził, sam zaś wyszedł z pokoju.

- Jay. - pisnęłam leciutko. - Halley... on tu jest.

Chłopak napiął mięśnie i rozejrzał się dyskretnie po salonie.

- Gdzie? Cher, gdzie on jest? - spytał cicho tak by Tom nie usłyszał naszej rozmowy.

- Siedzi naprzeciwko mnie. Uśmiecha się. Ja... ja się boję. - przyznałam widząc jak Halley rozciąga swoje usta w łuk.

- Nie widzę go. - zrobił przerwę. Zaczerpnął powietrza i dokończył - Nie zwracaj na niego uwagi. Musisz się skupić.

Łatwo mu mówić. To nie on widzi ducha - demona siedzącego naprzeciwko. To nie Jeydon z nim rozmawiał. Mimo to wiedziałam, że powinnam go posłuchać. Obserwowanie Halleya mogło wyprowadzić mnie z równowagi i wtedy Tiffany nie potraktował by nas na serio. Nie pisnął by ani słówka.

Gdy wszedł do pokoju zrobiło się chłodniej. Moje ciało przeszedł dreszcz a Jeydon ponownie zesztywniał. Tiffany o oczach diabła - dosłownie - zajął miejsce obok Jacka.

- Kim jesteście? - zapytał rozpierając się na kanapie.

- Jesteśmy diemontami. Poszukujemy ostatniego potomka. - odpowiedział Jay bez wahania. Wiał od niego lód. Świetnie udawał twardziela bez serca, zastanowiłam się nawet czy on naprawdę nie jest jednym z nich? Jego wyraz twarzy oraz ton głosu zasługiwał na najwyższą ocenę aktorstwa.

Tiffany zaśmiał się ochryple i oparł się łokciami o kolana. Wbił wzrok we mnie. Podobny ruch wykonał Halley.

- Co z tobą? Czemu nic nie mówisz?

Cher! Musisz coś odpowiedzieć. Myśl, myśl...

- W tę noc odwiedziła mnie Katherina. Opowiedziała o tobie i o Halleyu. Wspomniała też, że sporo wiecie o potomku.

Mężczyzna potarł nerwowo czoło i wściekły ryknął.

- Mówiłem mu, żeby zapanował nad swoją siostrą. Durna Katherina za bardzo się miesza. Jej robota jest wykonana...

Popatrzeliśmy na niego zdezorientowani. Skąd taki wybuch agresji?

- O czym mówisz? - spytał Jeydon unosząc brew.

- Nie mogę wam ufać. Dopiero co zjawiliście się przed moim domem. Nie wiem skąd macie mój adres. Nie wiem kim jesteście. Potrzebuję dowodu, że jesteście diemontami.

- Has sikan diemont satan... - odezwał się sycząco Jay. Podciągnął rękaw czarnego garnitura i ukazał nam na skórze tatuaż dokładnie z tymi samymi słowami.

- Has sikan diemont satan. - powtórzyłam nieco sztucznie. No cóż, musiał się tym zadowolić.

- Pokaż znak, dziewczyno. - rozkazał a ja zesztywniałam i zmrużyłam oczy.

- Jest nowa. Nie zdążyła go zrobić. - wyparował Jay. - Lepiej zacznij mówić co wiesz o potomku.

- Wiem niewystarczająco dużo. Nie potrafię go znaleźć. Ostatnia informacja jaką zdobyłem to to, że potomek nie jest w pełni demonem. To pół człowiek - pół demon. I, że jego ojcem jest Jack Halley. A więc ciotką sama Katherine.



- Jack Halley też należał do diemontwów, prawda? - spytałam nagle oszołomiona. Przypomniał mi się list od tajemniczej S.B do niejakiego Jacka. Zwierzała mu się i prosiła o pomoc a w dodatku napisała, że wie iż jest jednym z Łowców. Dokumenty muszą kłamać. Przecież ojcem potomka jest sam Halley!

- Głupie pytanie. Oczywiście, że tak. Skoro jego siostrą jest sama Katherine, gdy zmarła został przywódcą plemienia Diemonts.

Duch mężczyzny uśmiechnął się i wstał z fotelu. Patrzył na mnie i szedł w moim kierunku. Gdy jego stopy dotykały kanapy obrócił się i usiadł obok. Znieruchomiałam.

- Czy istnieją jakieś dokumenty, które mogłyby nam pomóc go odszukać?

Tom zamyślił się przez chwilę i jakby zastanowił czy powinien nam na to pytanie odpowiedzieć. Coś musiało być na rzeczy.

- Istnieją. Ale fałszywe. Prawie wszystko co jest w nich zawarte jest nieprawdziwe.

- Jak to?

- Stworzyliśmy je razem. Ja i Halley. Te stare dotyczące lat od 1890 do 1992 są jak najbardziej rzeczywiste. Natomiast po czarnej mszy odbytej na Rose sfaszowaliśmy je. Dobrze wiedzieliśmy, że kobieta puści parę z ust zaraz po tym jak uciekła z Białej Willi i zawiadomi o wszystkim chrześcijan. Musieliśmy naprowadzić ich na fałszywy trop. Zrobiliśmy nawet kopię. - przerwał na chwilę. - Dla tych, którzy nie wiedzieli o istnieniu dokumentów w Białym Domu, kopia również wydała się fałyszwa. Spalili je. Nie były potrzebne. Przecież jeden z nich podawał, że Jack Halley był Łowcą. Bzdury. - zaśmiał się szyderczo i z rozmachem jakby opowiadał kawał.

- Czegoś tu nie rozumiem... - zaczął Jay. Widziałam jak cieszy się w duchu, że wreszcie sprawa z papierami się rozjaśniła. - Skąd wiedzieliście, że je spalono?

- Przepraszam. Skąd wiedziałeś. Halley już nie żył. Pozbyli się ich dwa lata temu. Czy wy naprawdę nie jesteście poinformowani?

Starałam się nie myśleć o siedzącym obok Jacku. Czułam stęchliznę i zapach krwii.

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, szefie. - Tiffanemu wyraźnie spodobał się zwrot jakim zwrócił się Jay. Zaczął mówić.

- Śledzimy Łowców od lat. Przysyłamy któregoś z naszych do ich zbiorowisk by tylko dowiedzieć się czegoś o potomku. Halley wymyślił sobie, że zdobędzie zaufanie któregoś z nich. Spotkał kobietę, której wmówił, że ją kocha. S.B odwzajemniała jego uczucia. W dodatku opowiadała mu o każdej nowo zdobytej informacji.

Jack był teraz niezauważalny. Kolejny raz słyszę te inicjały. Cholernie mi znajome... S.B. Kobieta. Dziewczyna Halleya. Skąd ja je znam?

- S.B? - Jay spytał jakby czytał mi w myślach. - Jak się nazywa? Jeszcze żyje?

- Mój kochany przyjaciel nie zwierzał mi się ze wszystkiego. Nie zdążył mi zdradzić jej imienia czy nazwiska. Wiem tylko to, że żyje.

Jeydon prychnął.

- Kłamiesz Tiffany! Musiał ci coś powiedzieć.

Mężczyzna ponownie rozparł się na przeciwległej kanapie i wygiął usta w ironicznym uśmieszku.

- Może i wiem. A może nie wiem. Widzę was pierwszy raz w życiu i nie mam pewności czy mogę wam ufać. Ona nie zadała żadnego pytania. Masz coś do ukrycia?

Przeszyłam go wzrokiem i odezwałam się:

- Myślę, że powinniśmy już iść. Spotkamy się niebawem. - wstałam z ogrzanej przez się kanapy i powędrowałam w kierunku drzwi wyjściowych. Bez pożegnania wyszłam na zewnątrz. Po kilku minutach usłyszałam kroki Jeydona.

Bez słowa odeszliśmy od tego przeklętego domu. Kierowaliśmy się na Baker Beach. Gdy pod trampkami poczułam miękki, przesypujący się piasek, powiedziałam:

- Mieliśmy racje. Dokumenty są sfałszowane.

- Dokumenty tak ale zdjęcia nie. Trzeba przyjrzeć się im wszystkim. Cher w trakcie rozmowy przyszło mi do ciebie jedno pytanie.

Spojrzałam na niego wyczekująco.

- Skąd wiedziałaś jak wygląda Jack Halley? Wtedy na ulicy?

Przystanęłam. Miał racje. Nie powinnam tego wiedzieć. W końcu przed naszą rozmową na ulicy, nigdy go nie widziałam. A jednak. Może zobaczyłam go podczas snu. Tego, który przyśnił mi się podczas ucieczki z Białego Domu? Albo na jakimś zdjęciu, które przeglądałam z Jayem.

- Widziałam go na zdjęciu, które przyniosłam z archiwum.

- Aha. Czemu właściwie tędy idziemy?

- Chciałam pokazać ci ten kamień, który widziałam razem z Madison. Musimy iść jeszcze trochę do przodu.

- Ok. Jak myślisz kto to S.B?

- Na pewno była jedną z nas. I żyje. Wiesz... - skojarzyłam pewne fakty i zaczęłam mówić jak oszalała - No tak! Jay! To oczywiste!

Chłopak poaptrzył na mnie z rozbawieniem i zapytał o co mi chodzi. Odpowiedziałam:

- W dniu kiedy to wraz z Mad rozmyślałyśmy o tym czy Rose zabiła tu Jacka, dostałyśmy wizje poprzez dotknięcie kamienia o maltretowaniu jej przez Tiffanego. Nie zobaczyłyśmy wizji tej do końca. Mam takie wrażenie. Może uda nam się ją dokończyć?

- Mam inny pomysł. Chodzi nam przecież o S.B. Bardzo chciałbym dowiedzieć się kim ona jest.

Rozpromieniłam się. Jego pomysł był oczywiście lepszy. Podbiegłam do skały, Jay zaraz do mnie dołączył. Rzucił okiem na wyryte imię i nazwisko kobiety oraz krzyż.

- Zróbmy to. - zachęcił.

W jednym momencie złapaliśmy za skałę a świat przestał istnieć. Przynajmniej ten bez diabolicznej Rose Luvery.
 
 
 
 
Mniej więcej salon Tiffanego.
Konkurs.
Kto odgadnie kim może być S.B ? Propozycje zgłaszajcie w komentarzach. Pozdrawiam. Następny rozdział już jutro! :)
 


6 komentarzy:

  1. ciotka Cher?? 0.0 czekam z niecierpliwością ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziękuję ci za kolejne komentarze :) W związku z tym, że odpowiedziałaś na pytanie konkursowe: kogo z bohaterów najbardziej polubiłaś i w dodatku uzupełniłaś opinię, napisz mi swoje imię i największe zainteresowanie. Będziesz pełniła rolę w mojej książce ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Skąd wiedziałaś, ze to ja??? :D moje imię to Ola, chyba, ze wolisz Alex, takie bardziej amerykanskie i kocham grać na gitarze ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Miałam dziwne przeczucie coś jak Madison xd. Ok. Świetnie. Będziesz Alex. Twoja postać pojawi się za dwa rozdziały! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Woah, super :)dzięki, będzie miło przeczytać swoje imię xD

    OdpowiedzUsuń
  6. Have you ever thought about adding a little bit more than just your articles?
    I mean, what you say is valuable and all. However imagine if you added some great images or video clips
    to give your posts more, "pop"! Your content is excellent but
    with pics and video clips, this website could certainly be one
    of the greatest in its niche. Excellent blog!

    My homepage ... sterowniki led, ,

    OdpowiedzUsuń