niedziela, 18 sierpnia 2013

Rozdział 30 i fragment 31


Przecież o tym wiedziałam. To ja miałam wizję jak Rose wciela się w Jacka Halleya i ukrywa tu jego ciało. Czemu więc osłabłam? No tak, zapomniałam. Przecież Jack Halley jest moim ojcem. Na razie wiedziała o tym tylko Alex - dziewczyna, którą poznałam trzy godziny temu i zdążyłam się z nią zaprzyjaźnić. Powiedziałam jej kim jestem a ona mi. Byłyśmy podobne.

Stałam teraz przed wielkim, rozwalonym łożem i patrzyłam na zgniłe ciało Halleya. Śmierdziało stęchlizną i zaschniętą krwią. Musieliśmy zatkać sobie nosy by nie zwrócić. Madison wykrzywiła twarz a Jeydon z opanowaniem okrążył łóżko. Zatrzymał się po drugiej stronie i podniósł coś z podłogi. Tym czymś okazała się żółta już koperta. Ktoś napisał list wieki temu i schował go właśnie w tą kopertę. Jay jednym ruchem ją rozerwał i wyjął ze środka kartkę papieru. Zaczął czytać na głos:


Piszę z nienawiścią.

Piszę z gniewem.

Mam nadzieję, że pozostanę w waszej pamięci. Moją zemstą będzie zabicie Jacka Halleya. Ale wiedzcie, że mam jeszcze jeden dług to odegrania. Zraniliście Shannon, ja zranię Tiffanego.

Pisząc wiem, że to wszystko ujdzie mi na sucho. Kiedy popełnię powyższe zbrodnie, będę już martwa. Jak duch może zabić człowieka? Nigdy się nie poddam, jestem i będę silna. Silniejsza niż wy wszyscy.

Nienawidzę was. Pragnę by każdy z plemienia Diemonts spłonął żywcem, byście umarli w cierpieniu. Nie zemszczę się na was wszystkich - może niektórzy zrozumieją co zrobili.

Jak dziś pamiętam tą noc. Mgła, straszne pieśni, wyraziste, zielone oczy i Camilie Pig. Zwracaliście się do niej po imieniu. Parę dni później zdobyłam o niej wszystkie informacje w księdze Diemonts. To wasza asystenka. Prawa ręka Tiffanego. Śpiewała mi podczas gdy wy ...

Mam nadzieję, że po śmierci Halleya i wyryciu mojego nazwiska na ciele Tiffanego będziecie o mnie pamiętać.

Jeszcze jedna dusza będzie musiała zginąć.

Dziecko, które stworzyliście. Zabiję ję.




Rose Luvery

Wstrząsnął mną dreszcz. Moja matka chce mnie zabić. Dlatego nawiedziła mnie wtedy w hotelu, dlatego śmierć ostrzegała, że mam wracać do domu bo inaczej po mnie przyjdzie. Ostatnim razem gdy ją widziałam, powiedziała, że już jej nie zobaczę. A szkoda. Bo chciałabym z nią porozmawiać.

Oh, tak bardzo chciałabym siedzieć teraz w swoim pokoju i patrzeć w lustro. Tak bardzo pragnę cofnąć się w czasie.

- To okropne. Chodźmy stąd. Pełno tu much. - jęczała Mad.

- Mój Boże, nie mogę tu więcej mieszkać. Jak tylko pomyślę, że spałam dwa pokoje dalej, pot mnie oblewa. - mówiła Alex.

- Znaleźliście coś jeszcze? - zapytałam moich przyjaciół.

- Weszliśmy do archiwum ale jedyne co udało nam się odkryć to szczury. - wyjąkała żałośnie Madison.

- Niemożliwe. Niedawno była tam jeszcze masa dokumentów. - przyznałam. Zabrałam część ich ale nie wszystkie. Przecież chyba z tona leżała na stole.

- Archwium jest wyczyszczone. - powiedział Jay.

- Brałaś coś stamtąd? - zapytałam Alex. Dziewczyna pokręciła głową i zaprzeczyła.

- Jeżeli to nie ty ani my a do tego domu nie wchodził nikt od 1994 roku to kto?

- Przecież węszy tu Halley. Pamiętacie co powiedział nam Tom? Podobno tylko większość z nich była sfałszowana. Więc musiało tu być coś co mogłoby nas zaprowadzić na trop potomka. - nerwowo przełknęłam ślinę. Wzdrygnęłam się i objęłam rękoma.

- Coś ci jest? - spytał z troską Jeydon.

- Zrobiło mi się zimno i nie chcę tu więcej siedzieć. Wolę hotel. - Madison prychnęła i odpowiedziała:



- A kto nie woli?

- Cher ma racje. Nic tu po nas. Idziemy. - odparł Jeydon.

Moi przyjaciele zaczęli iść w stronę drzwi wyjściowych natomiast ja przystanęłam i odwróciłam się do Alex.

- Co z tobą?

Dziewczyna westchnęła.

- Nie mogę iść z wami. Nie mam nawet pieniędzy.

Szkoda mi jej było. Nie dość, że bardzo ją polubiłam to jeszcze znała mój sekret. Musiałam ją mieć na oku.

- Chodź, zaopiekujemy się tobą.

- Nie mogę, naprawdę. - posmutniała.

Wyjęłam z torby podróżnej długopis i pamiętnik z którego wyrwałam kartkę papieru. Napisałam na niej adres hotelu i numer pokoju oraz telefon.

- Miej ze mną kontakt. Wkrótce zadzwonię.

- Dziękuję. - uśmiechnęła się.

- Gdzie się teraz podziasz?

- Nie chcę więcej tu spać. Poszukam schronienia.

- Parę kilometrów dalej jest mój dom. Myślę, że Shannon cię przyjmie. - mam nadzieję...



- Nie...

- Oh, daj spokój. - uścisnęłam jej dłoń i wyszłam z Białego Domu. Być może już nigdy tu nie wrócę. Nie wrócę do miejsca w, którym zostałam stworzona.



***


Jeydon

Szliśmy lasem pogrążeni w zupełnej ciszy. Nawet Madison o dziwo przestała gadać. A Cher... od wyjścia ze swojego domu zachowywała się dziwnie. Ale co jej się dziwić? Miała złe kontakty ze swoją ciocią, pewnie się pokłóciły.

Chciałem wierzyć, że o to chodzi bo... Bo ją pokochałem.

Jej rude, lśniące włosy i te magnetyzujące oczy. Była piękna i mądra. Gdy ją widzę po prostu brakuje mi słów. Dałbym wszystko by była ze mną. Niedługo jej o tym powiem. Wyznam jej miłość.

Postanowiłem, że też nie będę się odzywał. Cher musi ochłonąć.



~~~

Siedzieliśmy w hotelu i znów jedliśmy pizzę. Tym razem atmosfera była drętwa. Madison co jakiś czas próbowała poprawić nastrój Cher ale ta w ogóle jej nie słuchała. Myślała o czymś innym. Tak bardzo chciałbym wiedzieć o czym.

- Czemu jesteś taka smutna? - zapytałem ją gdy Madison poszła do swojego pokoju.

- Pokłóciłam się z ciotką i mam wyrzuty sumienia. Powiedziałam jej parę słów, których żałuję. - westchnęła idąc do łazienki. Przytrzymałem ją za rękę i zmusiłem by odwróciła się do mnie twarzą i na mnie spojrzała.

- Jeśli jest jakaś inna sprawa, która cię gnębi zawsze możesz mi o niej powiedzieć. - zapewniłem szczerze. Cher uśmiechnęła się smutno i pokiwała głową. Wlepiłem w nią spojrzenie i lekko pochyliłem. Byłem tek blisko jej ust. Prawie bym ją pocałował, na co tak długo czekałem, gdyby nie wchodząca Mad.

- Cholera! - krzyknąłem.

- Przepraszam, że przeszkodziłam ci w pocieszaniu naszej przyjaciółki. - wybełkotała. - Przyszłam tylko po swój plecak. - po paru minutach z powrotem jej nie było.

- Jay, myślę, że powinieneś już iść. - powiedziała Cher. - Jest mi lepiej, naprawdę. Potrzebuję trochę pobyć sama.

Kiwnąłem głową i lekko dotykając ustami jej czoła, wyszeptałem:

- Śpij dobrze.

Następnie wypadłem z jej pokoju jak torpeda. Było mi głupio - ma tak nędzny humor a ja jeszcze próbowałem ją całować. Idiota ze mnie.

Przeszedłem parę metrów dalej i wszedłem do swojego pokoju numer 45. Nie korzystając z łazienki położyłem się na łóżku i długo myślałem o Cher. Miałem plan na to jak powiedzieć jej co czuję.

Zasnąłem.





 

Rozdział 31





Poczułem, że jest mi zimno. Jakby lód zamarzał na mojej skórze. Szczękający zębami, otworzyłem oczy i zobaczyłem coś czego nikt nie chciałby zobaczyć.



Czarna pustka.

Wyciągnąłem przed siebie rękę. Coś ją złapało i nie chciało puścić. Szybko ją szarpnąłem ale bez skutku. Postanowiłem, że pomogę sobie drugą ręką. Ta również została unieruchomiona. Załamany i przestraszony do szpiku kości zacząłem wrzeszczeć. Może ktoś mnie usłyszy?

Nagle moja noga została szarpnięta. Przestałem wołać o pomoc i z całej siły wyprężyłem ciało. Jednym szybkim ruchem wyrwałem obie ręce z uścisku. Prawdziwym przerażeniem było to, że nie mogłem ich zobaczyć. To przez te egipskie ciemności - łumaczyłem sobie. Noga nadal zostawała nieruchoma. Postanowiłem, że usiądę i zobaczę co mnie za nią trzyma. Ledwo co uniosłem plecy, uderzyłem się w głowę. Sparaliżowany przesunąłem rękę w bok i poczułem zimną ścianę. Zrobiłem to samo drugą ręką i znów ten sam efekt. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że to coś co szarpało moją nogą to nie było nic innego niż moja nieświadomość. A miejsce w którym jestem to po prostu trumna.

Po paru minutach zacząłem zamarzać. Nie mogłem wydusić z siebie głosu. Brakło mi sił na krzyk.

- Niszczysz swoje życie, Jeydonie. - ktoś powiedział. Głos kobiety. - Pozbądź się niepotrzebnych osób. - Rose. To ona do mnie przemawiała.

- Czy to sen? - zapytałem ledwie słyszalnym głosem. Udało mi się wypowiedzieć choć trzy słowa.

- Tak. Ostrzegam cię. Wyeleminuj niektóre osoby ze swojego życia.

- Kogo? - wyszeptałem.

- Moją córkę.





 

Obudziłem się w swoim pokoju nadal zdruzgotany i sparaliżowany. To tylko sen... Koszmar.

2 komentarze: