poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Rozdział 25

Tak jak Jay powiedział, Madison poszła do Billsa zrezygnować z dalszej współpracy. Trapiła mnie myśl, że szef może nie uwierzyć, iż faktycznie ja i Jay podtrzymujemy swoją decyjzę. Mógłby pomyśleć, że Mad coś knuje i jej nie uwierzyć. Jednakże, stojąc w zatłoczonym autobusie wraz z Jeydonem otrzymaliśmy od niej wiadomość, że zdenerwowany Andrew najwyraźniej przyjął wiadomość do swojej zachłannej ,, główeczki " i oznajmił, że absolutnie nie mamy do niego wstępu. Nadal uważałam, że to nie był dobry pomysł ale najwyraźniej Jay przewodniczył w naszej grupie. I to jego trzeba było się słuchać. Przecież stanowił rolę Łowcy, nie chrześcijana tak jak Andrew Albinos.Właśnie... może trzeba przyjrzeć się jego żonie? Zdjęcie Jessici wisiało zaraz obok fotografii Rose. Może miały coś ze sobą wspólnego? 
Na małym ekraniku w środku transportu pojawiła się nazwa ulicy Glorria Street na, której znajdował się Medical Center. Wysiedliśmy z autobusu i od razu zobaczyliśmy interesujący nas budynek. Ogromna, biała i szeroka budowla rozciągała się na około 30 metrów. Szpital liczył pięć pięter a na każdym z nich po 10 nowoczesnych okien. Gdyby budynek ten nie był tak zadbany, można byłoby porównać go do Białego Domu w lesie. Teren szpitala odgrodzony był siatką. Na przeciwko przystanku nie było jej więc spokojnie weszliśmy do wnętrza Medical Center. 
W środku nie było tak pięknie jak na zewnątrz. Brudne, obskurne ściany pokryte pajęczyną, mokre i lepkie kafelki, na popękanym suficie masa migających jarzeniówek. Jay nie rozglądał się dookoła jak ja, ruszył do recepcji przy, której siedziała młoda dziewczyna. Może w moim wieku. Miała lekko kręcone, krótkie włosy, błękitno - szare oczy. Jej rumiana karnacja dodawała błyskotliwego wdzięku recepcjonistce.
- Witam. - odezwała się przyjemnym głosikiem. - W czym mogę Państwu pomóc? 
- Szukamy doktora Hopkinsa. - odezwałam się. Dziewczyna spojrzała na mnie nieco podejżliwie i ponownie zadała pytanie.
- Czy byli Państwo umówieni? - widocznie po wizycie Madison dostała repremendę, że nie należy wpuszczać wariatek do gabinetu lekarza.
- Nie... - wyjąkałam szukając wskazówki u Jaya.
- A więc nie mogę Was wpuścić. - odrzekła zrezygnowanym tonem. 
- Proszę, to pilna sprawa. My tylko na chwilę. Możesz poczekać za drzwiami. - zaczął proponować Jeydon. - Właściwie to tylko ja muszę porozmawiać z doktorem. - rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie w kierunku wielkiego segregatora na ladzie.
Dziewczyna zastanowiła się przez chwilę i podrapała się po głowie. 
- W porządku. Tylko na pięć minut. - odparła w końcu.
- Więcej to nie zajmie. - wyszczerzył się promiennie Jay i poszedł za recepcjonistką. 
Rozejrzałam się dookoła czy nikogo nie ma w pobliżu i gdy upewniłam się, że na korytarzach jest pusto a w poczekalni nikt nie czeka otworzyłam segregator. 
WPISY KLIENTÓW ROK 2013
Przełożyłam kilkadziesiąt stron w tył i zobaczyłam rocznik, który mnie ineteresował. 
WPISY KLIENTÓW ROK 1994
Popatrzyłam na daty. Kwiecień, maj, sierpień, wrzesień, październik. Z dnia 11 października były tylko dwie klientki.
Rosalie Luvery i...
Jessica Albinos. 
***
Jeydon wszedł do gabinetu Hopkinsa i poczekał aż recepcjonistka przestanie się tłumaczyć. W między czasie miał nadzieje, że Cher nikt nie przyłapie i zdąży coś ciekawego odkryć. Naprawdę lubił tą dziewczynę. Gdy pracownica recepcji wyszła z pomieszczenia, od razu postawił kawę na ławę.
- Witam. Jestem Jeydon Hall, pracuję jako Łowca. Oczekuję informacji na temat dziecka Rosalie Luvery. 
Doktor zaśmiał się histerycznie i złapał się za podbródek.
- Nie mogę Panu udzielić takich informacji.
Jay sięgnął do kieszeni spodenek i wyłożył obchaną kopertę z pieniędzmi na jego biurko.
- A ja myślę, że jednak Pan może. - uniósł brew.
- Ile? - spytał rozkojarzony Hopkins.
- Tysiąc dolarów. Możesz przeliczyć. - bezpośrednio przeszedł na ,,ty".
- Nie ma potrzeby. Za chwilkę przyjdę. - wstał i skręcił do jakichś drzwi w jego gabinecie. Jay usłyszał kartkowanie. Doktor czegoś szukał. 
Po paru minutach z powrotem siedział za biurkiem.
- Panie Jeydonie przykro mi to powiedzieć ale jedyne co znalazłem to to, że ojcem dziecka jest niejaki Jack Halley i to, że dziecko urodziło się dziewczynką. Ważyła i mierzyła więcej niż inne niemowlęta kiedy przychodzą na świat. Nazwisko to Luvery, zgodnie z nazwiskiem matki. Imię zaś jest nieznane. Adres zamieszkania podany jest na Grands Hotel przy ulicy Lombard Street. Gdzieś za tą serpentyną. 
Tyle mu wystarczyło. Nie ma sensu drażnić dalej Hopkinsa i tak więcej nie powie. Podziękował mu i wyszedł z gabinetu. Dziewczyna w, której się zakochał stała już na zewnątrz. 
***
Nie mogłam opanować emocji. Jessica Albinos rodziła tego samego dnia co Rose! Nie pamiętam czy wspominał mu o Andrewie. Jeśli nie, muszę to zrobić teraz. Wychodził właśnie jak zwykle olśniewający z Medical Center i szedł w jej kierunku. Spuściłam wzrok. Chciałam poczekać aż Jay opowie pierwszy tego co się dowiedział. 
- Hopkins potwierdził to, że ojcem dziecka był Halley. Powiedział też, że adres zamieszkania wpisany jest na Grands Hotel. - wytrzeszczyłam oczy. I on mówi o tym tak spokojnie? Demon, którego szukamy jest w naszym hotelu! - Nie ciesz się tak. Wiadome jest przecież, że Rose ukryła gdzieś swoje dziecko. Podała ten adres tylko po to bo dobrze wiedziała, że Halley i Tiffany będą węszyć i próbować ją znaleźć. Zaplanowała samobójstwo by na ich oczach umrzeć. 
Logiczne. Wyszłam na kompletną idiotkę. 
- W czasie gdy uciekałam z domu spotkałam grupkę mężczyzn. - Jay spojrzał na mnie zabawnie. - Starszych ode mnie. Jeden z nich nazywa się Andrew Albinos. 
- Znam gościa. Widziałem go kiedyś na spotkaniu u Billsa. 
- On miał żonę, Jessicę Albinos. 
- No i?
- Rodziła w ten sam dzień co Rose.
- Nie gadaj. Trzeba ją znaleźć. Może będzie coś wiedziała! - mówił z entuzjazjem. 
- Druga sprawa. 
- Co?
- Została zamordowana przez Tiffanego.
- Kiedy?
- Dzień po samobójstwie Rose... - wyjaśniłam a Jay zaklnął pod nosem. 

1 komentarz: