piątek, 9 sierpnia 2013

Rozdział 28

Nie. To nie może być prawda. Billy Beverly jest bratem Rose Luvery? Jak najszybciej muszę dostać się do jego gabinetu. Być może tam znajdę coś co mnie zainteresuje. Nerwowo zgniotłam list i wpakowałam go do kieszeni swojej bluzy. Popatrzyłam jeszcze na inne dokumenty i dostrzegłam mały świstek papieru. Był parę razy złożony. Starannie pociągałam za różki kartki by się nie podarła.
Skladam najszczersze kondolencje.

Camilla Ping




Camilla to koleżanka Billego z pracy. Wyrażała współczucie po stracie jego siostry. Czemu Shannon i wuj ukrywali przede mną to, że mamy jakąś rodzinę? W końcu Rose Luvery była moją dalszą ciocią. Okropne uczucie. Pewnie dlatego nawiedza mnie w hotelu. Nie chce by mi też przydarzyło się niebezpieczeństwo związane z nową pracą.

Nadal zdruzgotana pochowałam segregatory z powrotem do segmentu i po cichu wyszłam z sypialni. Na korytarzu panowała cisza. Krótki, drewniany korytarzyk prowadził do trzech pokoi. Mojego, wujków oraz łazienki. Nic tu więcej nie znajdę. Trzeba zejść na dół i porozmawiać z Shannon.

Wchodząc do salonu usłyszałam głos Madison.

- Proszę się nie martwić. Cherry jest z nami bezpieczna. Szczególnie z tym przystojniakiem. - Jeydon odpowiedział:

- Nic jej się nie stanie, obiecuję to pani.

Dołączyłam do rozmowy, mówiąc:

- Sama potrafię o siebie zadbać.

Shannon wystraszyła się moim nagłym pojawieniem. Obrzuciła mnie zatroskanym spojrzeniem i powiedziała:

- Chcesz zabrać te książki?

Pokiwałam uradowana głową i dałam znak moim przyjaciołom, że mają zająć czymś moją ciotkę. Od razu mnie zrozumieli i wyszczerzyli się porozumiewawczo w szerokim uśmiechu. Shan wyjmując klucze z małej szafki przy sofie obserwowała nas kątem oka. Nie chciałam by zaczęła coś podejrzewać dlatego odwróciłam się plecami do Jaya i Madison i podeszłam do drzwi gabinetu. Po kilku sekundach stanęła przy mnie ciotka i posługując się kluczem, wpuściła mnie środka. Gdy tylko postawiłam kroki na czerwonym dywanie, zamknęłam drzwi.

Nic tu się nie zmieniło. Biurko stojące na środku pokoju, wysokie półki przy ścianie, jedno szerokie okno i oczywiście ukochany kredens Billego w, którym to trzymał wszystkie najważniejsze dokumenty. Nie wiedziałam czego szukałam. Ale postanowiłam to znaleźć.

Kredens był otwarty więc szybko zaczęłam przeczesywać papiery znajdujące się w teczkach. Na jednej z nich napisane było imię i nazwisko mojej ciotki Shan, Rose, była też Billiego i ... moja. Rozpięłam swoją torbę podróżną, którą musiałam wziąść na drogę i wpakowałam do niej wszystkie cztery teczki. Nie mam czasu czytać je teraz a po za tym, moi przyjaciele zasługują by wiedzieć co się w nich znajduje. Aby nie wzbudzać podejrzeń ciotki i nie narażać moich przyjaciół na dalsze zajmowanie Shannon, wyszłam z gabinetu. Jak gdbyby nigdy nic, przekręciłam klucz w zamku i upewniwszy się, że drzwi są zamknięte, oddałam je cioci. Później usiadłam obok Jeydona i prawie niezauważalnie puknęłam go w łokieć. Chłopak uśmiechnął się.

- Gdzie mieszkacie? - ciocia zwróciła się z pytaniem do moich przyjaciół.

- W hotelu. Razem z Cher. Stanowimy nierozłączny team. - skomentowała trochę niegrzecznie Madison. Wiem, że Shannon lubiła kulturę i takie odzywki nie przypadały jej do gustu. Nie czekając aż Shan jej odpowie, zaproponowałam, że powinnyśmy porozmawiać. Kobieta od razu się zgodziła i razem poszłyśmy na górę do mojego pokoju. Usiadłyśmy na łóżku i przez dłuższą chwilę milczałyśmy. Postanowiłam, że pierwsza przejmę pałeczkę.

- Wiem, że znałaś kiedyś Jacka Halleya.

Ciotka w jednej chwili złapała się za głowę i zaczęła wypytywać:

- Skąd ty to wiesz? Powiedz, skąd?

- Wiem też, że siostrą Billa jest Rose Luvery.

Shannon zamarła. Zbladła i sprawiała wrażenie, że zaraz zemdleje. Myślałam, że nie wydusi z siebie ani słowa lecz myliłam się. Wybuchnęła potokiem zdań.

- Powinnaś to wiedzieć. Nie mogę dłużej cię okłamywać, Cher. Znałam Rose od pierwszej klasy liceum. Zaprzyjaźniłyśmy się i spędzałyśmy ze sobą bardzo dużo czasu. Po paru miesiącach poznała mnie ze swoim bratem, czyli z Billim. To było jak strzał amora. Zakochaliśmy się w sobie a po dwóch latach ożeniliśmy się. Z biegiem czasu zaczęło nam czegoś brakować. Mimo towarzystwa Rose, czuliśmy się samotni. Postanowiliśmy, że będziemy starać się o dziecko. Nic z tego. Jestem bezpłodna. Wtedy zaczęło rujnować się moje życie. Rozstałam się nawet z Billim. Nie wiem dlaczego to zrobiłam. Chciałam poczuć, że żyję. Zamieszkałam u Rose, niedaleko Baker Beach. Opowiedziała mi o legendzie Diemonts i o pracy, którą wykonywała. Była Łowczynią. Ja nie chciałam się w to mieszać ale kiedy Rose zaprowadziła mnie na spotkanie ogólne wszystkich łowców, zobaczyłam go. Jack był mężczyzną moich marzeń. Przynajmniej takie sprawiał wrażenie. - przerwała i stłumiła płacz. Przytuliłam ją lekko. Po chwili kontynuowała. - Kiedy... kiedy zobaczyłam zapłakaną i zakrwawioną Rose w domu zapytałam co się stało. Powiedziała mi, że została ofiarowana na czarnej mszy. Zgwałcił ją Jack Halley. Moja wielka miłość. Uciekłam od przyjaciółki i wróciłam do Billa. Tylko przy nim mogłam czuć się bezpiecznie. Cały ten czas winiłam się za to co stało się Rose. Billy na szczęście przyjął mnie z otwartymi ramionami.

Byłam wściekła na ciotkę, że przez tyle lat ukrywała przede mną prawdę. Mówiła, że wszyscy z naszej rodziny nie żyją. Nigdy nie miałam zaś odwagi by zapytać jak mnie znalazła.

- Po dziewięciu miesiącach Billy powiedział, że umówił się z Rose gdzieś na mieście. Ucieszyłam się, że chce nawiązać kontakt. Ich spotkanie nie trwało długo. Wrócił z tobą. Małym niemowlęciem zawiniętym w kocyk. Zapytałam go... oh Cher proszę nie gniewaj się. Zapytałam go kim jesteś. Odpowiedział, że... córką Rose.

Nie.

Nie chcę w to wierzyć.

Do diabła! Nie jestem córką demona!

Nie!

To jakiś absurd. Serce podskoczyło mi do gardła i zaczęło boleć. Cholernie kłuć. Miażdżyć mnie od środka. Czemu jestem ... potworem? Zaczęłam płakać i nerwowo patrzeć na wszystko co mnie otacza. Mój Boże! Jak mogłam być taka głupia! Wszystko jasne. Mieszkałam daleko od miasta by diemonci i łowcy nie mogli mnie namierzyć. Nie mogłam żyć normalnie bo gdybym tylko podała imię i nazwisko mogłabym zostać narażona na niebezpieczeństwo.

Przestałam widzieć. Łzy całkiem przesłoniły mi widok. Upadłam na kolana i zwinęłam się w kłębek. Poczułam przy dłoni kłąb włosów. Dokładnie takie same jak u Rose! Chciałam je wyrwać. Zielone oczy. Czemu nie mogłam wkuć sobie do głowy, że dokładnie takie same ma Halley?

Tyle lat żyłam w kłamstwie.

Teraz popsułam swoją jedyną ochronę.

Sama skazałam się na śmierć.

I dobrze bo chciałam umrzeć.

Jestem potworem.

Jestem demonem.

***

Nie mogłam dopuścić by moi przyjaciele dowiedzieli się kim jestem. Dlatego przestałam płakać, otarłam łzy z policzka i poszłam obmyć twarz. Zostawiłam Shannon samą. Jak mogła milczeć przez tyle lat? Ile jeszcze zamierzała? Czy w ogóle chciała powiedzieć mi kim jestem.

Woda dała mi chwilowe ukojenie. Jednak dziura w sercu, pozostanie na zawsze. Spojrzałam w lustro. Miałam zaczerwienione oczy i potargane włosy. Jeszcze raz zebrałam je w kitkę. Po paru minutach zeszłam do swoich przyjaciół.

- Możemy już iść. - Madison spojrzała na mnie zdziwiona.

- Jak to już? Dowiedziałaś się czegoś? - pytała.

- Tak. Opowiem wam po drodze. Chodźcie. - zachęciłam ich. Nie miałam odwagi zostać tu ani chwili dłużej.

Bez pożegnania i odwracania wzroku weszliśmy w las.

Tak nie może być. Nie wiem ile wytrzymam z kłamstwem. Najlepiej by było aby Jay i Madison przestali mnie widzieć. Przecież na mnie polują... Wiem może myślę jak egoistka ale właśnie przed chwilą dowiedziałam się, że jestem demonem. Przygnębiające, nie sądzicie?

W takim momencie człowiek, przepraszam nie jestem człowiekiem. Każda istota zapomina o najbliższych. O takim Jeydonie, w którym jest się zakochanym, o takiej Madison, za którą można by oddać życie. Myśli się tylko i wyłącznie o sobie.

Nienawidzę siebie. Brzydzę się sobą. Teraz patrząc na moich przyjaciół będę myśleć, że chcą mnie zabić. To nie najlepsze uczucie.

Pracując jako Łowczynia dążę do tego, żeby się zabić. Poluję na samą siebie. Śmieszne...

Może jednak nie trzeba się usuwać? Nie planuję żyć na tym świecie długo. Nie chcę być pasożytem żerującym wokół bliskich. Skończę ze sobą ale najpierw chcę zapomnieć. Pragnę być tym kim byłam zanim pojawiłam się w tym piekielnym domu. Marzę o tym aby wysłuchiwać zabawnych kłótni Jaya i Mad, przejmować się tym, że Jeydon spał obok mnie. Tylko wiem. Wiem, że nigdy już tak nie będzie. Nie zaznam miłość. Bo... bo demon nie może kochać.

- O czym tak myślisz? - z rozmyślenia wyrwała mnie Madison.

- Przejrzałam trochę dokumentów ale nie znalazłam niczego co mogłoby nam pomóc. - skłamałam. Od samego początku byłam w tym dobra.

- Na pewno? Jesteś jakaś dziwna... - powiedział podjerzliwie Jay.

Nie zauważyłam nawet, że jesteśmy już obok Białego Domu. Robił na mnie to samo wrażenie co w dniu w, którym uciekałam. Byłam rozdarta bo czułam, że boję się tego miejsca, jednocześnie coś mnie do niego przyciągało. Ruszyłam pierwsza. Za mną Jeydon. Madison na samym końcu.

Popchnęłam wielkie, ledwo trzymające się drzwi. Zrobiłam dwa kroki do przodu i ponownie przystanęłam. Skrzypiące deski, gruba warstwa kurzu i nie pasujące do niczego szerokie schody. I jeszcze coś. Drzwi do archiwum. Na sam początek planowałam rozejrzeć się po innych pomieszczeniach. Tak naprawdę to dowiedziałam się już tego co potrzebowałam.

Wchodząc do chyba kuchni oniemiałam. A ze mną również moi przyjaciele. Przy stoliku kuchennym siedziała sobie jak gdyby nic dziewczyna. Miała jasne, długie włosy i brązowe oczy. Przestraszona wstała od stołu i zapytała:

- Kim wy jesteście? I co tu robicie?

- Spokojnie. - powiedział Jay. - Jesteśmy Łowcami i poszukujemy czegoś co pomogło by nam znaleźć potomka.

Już znalazłeś - pomyślałam przygnębiona. Wiedziałam jak wielką ochotę Jay ma ochotę go zabić.

- Ja wam w tym nie pomogę. Nie mieszam się w te diabelskie sprawy.

- Mieszkasz w diabelskim domu. - skomentowała Madison.

- Zupełnie przypadkiem. Nie mam gdzie się podziać a to to jedyne niezajęte miejsce. - odrzekła ze skruchą.

- A San Francisco? Jest bardzo blisko... - wyjaśniłam.

- Ehh wiecie... ludzie mnie tam nie chcą.

- Dlaczego? - zapytałam.

- Nieważne. Nawet was nie znam.

Ta dziewczyna była podejrzana. Niby czemu nie chciała nam zdradzić dlaczego nie może zamieszkać w mieście? Porozmawiam z nią. Później.

- Jak masz na imię?

- Alex. - uśmiechnęła się lekko i podała nam dłoń. Każdy po kolei ją uścisnął. - A wy?

- Ja jestem Madison, ten przystojniak to Jeydon a ruda ma na imię Cher.

Alex pokiwała głową i powiedziała serdecznie:

- Miło mi was poznać. - odgarnęła ręką włosy z czoła i spytała - Ile macie lat?

- Cher 19, Jeydon 23 a ja 21.

- Mhm. Ja też 19.

Alex sprawiała wrażenie bardzo grzecznej, pomocnej, kochanej osoby. Wzbudzała u mnie zaufanie i niemal zachęcała, żebym z nią porozmawiała. Po krótkim dialogu mogłam stwierdzić, że ją lubię.

Tylko co z tego?

Przecież demon nie ma uczuć.



Gdyby tylko miała brązowe oczy. Alex jak ci się podoba? :)
I proszę napiszcie w komentarzu czy dobrze zrobiłam pisząc o tym kim jest Cher.
:)

1 komentarz:

  1. Super jestem!!! :D Myślę, że dobrze zrobiłaś pisząc o tym kim jest Cher, bo szczerze mówiąc można się było tego domyślać juz wcześniej, bardzo wczesniej :)czekam na następny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń