środa, 7 sierpnia 2013

Rozdział 27

Zaczął padać deszcz. Łzy nieba skapywały na glebę, drzewa i na nas samych. Całe szczęście, że Madison wzięła swoją parasolkę. Ściaśniliśmy się w trójkę pod osłoną i zwolniliśmy kroku. Było nam ciężko, musieliśmy wymijać jakoś drzewa by nikt się nie zmoczył deszczem. Nagle zerwał się wiatr a parasol Madison odfrunął w powietrze.

- Szlak! - wrzasnęła wściekła. - Brakuje tylko burzy.

Jak na złość głośno zagrzmiało. Wzdrygnęłam się jednocześnie wydając z siebie jęk. Musimy się pospieszyć bo niedługo przesiąkniemy do nitki.

- Rozkładaj ten namiot! - rzuciła Madison do Jaya. Chłopak zrobił zdziwione oczy ale on również nie miał ochoty dyskutować teraz z przyjaciółką. Wyjął ze swojego plecaka niezłożony namiot i gruby koc. Jeydon zajął się rozkładaniem namiotu a my wyjęłyśmy nasz prowiant, który wsadziłyśmy pod bluzy. Kiedy Jay skończył swoją robotę rzuciliśmy się do środka siadając na kocu. Oblało nas żółte światło namiotu. Głośne pluskanie wody o namiot denerwowało, dlatego zaczęłam rozmowę.

- Ktoś chce kanapkę? - Madison uśmiechnęła się szyderczo i wyrwała mi z ręki jedną z nich. Jay pobłażliwie zrobił to samo. Odpakowaliśmy je z papieru i zaczęliśmy jeść.

- O Matko, ale jestem głodna. Wiesz Jay, gdybyś był ostatnią kanapką w życiu i byłabym taka głodna jak teraz to zjadłabym cię. Nie sądzicie, że to potęguje mój głód?

Chłopak parsknął śmiechem i odpowiedział :

- Madison nawet gdybyś była ostatnim pożywieniem na świecie nie zjadłbym cię. Za bardzo lubię twoje poczucie humoru. - to chyba był najmilszy komentarz jaki do niej kiedykolwiek powiedział. Uśmiechnęłam się w duchu, że chociaż teraz nie muszę wysłuchiwać ich kłótni.

- Jak wy to widzicie? W jaki sposób mam przeszukać swój dom? Gdzie wy będziecie? - spytałam trochę spanikowana. Obawiałam się, że Shannon nie wpuści nas do środka. A szczególnie nie Madison, która wygląda jakby grała w zespole metalowym. No cóż... może jednak te różowe glany psują tą wizję.

- Zagadamy twoją ciocię. Może zaproponuje nam herbatki. Ciepłej . - uśmiechnęła się Mad.

- I niby o czym będziecie rozmawiać? Nie wyobrażam sobie tego... - przyznałam z westchnieniem. Bardzo boję się tego co miałam zrobić. Przeszukiwanie własnego domu było nie w porządku. Może najpierw powinnam porozmawiać z Shannon? Być może to ona opowie mi o Jacku Halleyu i Rose Luvery. Przecież to była jej przyjaciółka. Miałam również nadzieję, że Billy będzie w pracy. Robiłby niepotrzebne zamieszanie.

- Przedstawimy się jej, poprosimy o herbatę...

- Co ty z tą herbatą? - spytał Jay.

- Nie przerywaj mi. - rzuciła mu groźne spojrzenie. - Będziemy improwizować, jakoś damy radę. Utrzymamy Shannon jak najdłużej będziemy mogli. - mrugnęła do mnie i zgniotła papier po kanapce. Schowała je do plecaka Jeydona. Po paru minutach zrobiliśmy to samo i upewniwszy się, że przestało padać i grzmieć, złożyliśmy namiot, zwinęliśmy koc i znów zaczęliśmy iść.

- Ile jeszcze to potrwa? - zapytała Madison po dwudziestu minutach marszu.

Podniosłam wzrok znad mokrej gleby i odetchnęłam. W bliskiej odległości zauważyłam drewniane ściany domku. Jak zwykle sprawiał wrażenie opuszczonego. Nigdy nie słychać było muzyki lecącej z radia czy rozmów. To dla ochrony - powtarzali wujkowie. Zastanawiałam się czemu Billy kupował płyty skoro nawet ich nie słuchał? Kiedyś zaryzykowałam i włączyłam ,, Adele 21" na komputerze, dostałam szlaban za nie słuchanie ciotki. Zawsze w nocy wyobrażałam sobie, że kiedyś się obudzę z tego koszmarnego snu i będę robiła to na co przyjdzie mi ochota.

- To tam? - zapytał Jay. Odpowiedziałam chłopaki i przyspieszyłam kroku. Chciałam by to mnie Shannon najpierw zobaczyła. Kiedy wreszcie ujrzałam swój dom w całości poczułam się odrobinę lepiej. Tu nie byłam tak odkryta jak w mieście- cokolwiek miało to znaczyć.

Nieśmiało wyciągnęłam rękę w kierunku drzwi i zapukałam. Usłyszałam szybkie i nerwowe kroki i niebawem zobaczyłam ciocię. Shannon rzuciła się na mnie mocno przytulając i szepcząc : Kocham cię, tak się cieszę.

Oderwałam się od niej i spojrzałam jej prosto w oczy po czym powiedziałam:

- Nie wróciłam, Shan. - nigdy nie zwracałam się tak do ciotki. Pomyślałam, że może zainteresuje ją dlaczego w ten sposób się do niej odezwałam. Zupełnie tak jak Rose.

- Dzieńsdobry. - przywitały się głosy za naszymi plecami. Odwróciłam się lekko i ujrzałam Madison i Jeydona szczerzących się do nas. Odwzajemniłam uśmiech i przedstawiłam moich przyjaciół ciotce:

- To Madison i Jeydon. Moi współlokatorzy i przyjaciele.

Shannon wpuściła nas do środka i zaczęła mówić. Byłam zaskoczona, że jeszcze nie wyrzuciła mnie z domu. Może przemyślała pewne sprawy odkąd uciekłam?

- Chcecie się czegoś napić? Może herbaty?

Mad wyszczerzyła się i odpowiedziała:

- Ja poproszę. I to taką gorącą.

Shannon pokiwała głową i zwróciła się do mnie:

- Chcę z tobą porozmawiać. Na chwilę was zostawimy. - pociągnęła mnie za rękę do kuchni. Znajome ściany sprawiły, że nie musiałam się rozglądać. Od razu wiedziałam co gdzie stoi.

- Co ty wyrabiasz Cher? Będziesz tego żałować. Kim oni są?

A jednak nic nie przemyślała.

- Nie robię nic złego. Staram się żyć jak normalny człowiek. To moi przyjaciele. - starałam się odpowiadać na każde jej pytanie. - Czy mogłabym pójść do swojego pokoju? Zostawiłam tam parę rzeczy.

- Tak. Ale później jeszcze porozmawiamy. - powiedziała i poszła wstawić wodę na herbatę.

Kiedy miałam już wyjść z kuchni zapytałam:

- Jest wujek?

- Nie. Pojechał do pracy, jak zawsze.

- A gabinet otwarty?

- Potrzebujesz coś?

- Tak. Parę książek.

- Mogę ci go otworzyć. Ale to później.

Uśmiechnęłam się wiedząc, że ciotka i tak go nie zauważy. Pobiegłam schodami na górę i weszłam do swojego pokoju jakbym nigdy go nie opuszczała. Pierwsze co zauważyłam to to, że nic tu nie zostało ruszone od czasu tamtego wieczoru. Niepościelone łóżko, otwrta szafka z której zabierałam pamiętnik. I lustro. Mój dawny przyjaciel.

Podeszłam do niego niemal pewnie. Odgarnęłam jeden kosmyk loków z twarzy i uważnie się sobie przejrzałam. Wyglądałam lepiej niż rano. Wory zniknęły, włosy zostały uczesane a zielone oczy oprawione w kreski. Mogłabym powiedzieć, że dziewczyna, którą widzę w lustrze to sama Rose Luvery. Jestem jej sobowtórem - pomyślałam.

Nie.

Nazywam się Cherry Beverly.

Przynajmniej tak uważałam. I tak pisało w dokumentach.

Wiedziałam, że w tym pokoju nic nie znajdę. Musiałam udać się do sypialni wujków. Potajemnie wymknęłam się z powrotem na korytarz i otworzyłam drzwi prowadzące do pokoju Shannon i Billiego. Wielkie, małżeńskie łoże okryte zieloną pościelą, dwa segmenty, prosta, stojąca lampa i panoramiczne okno - wszystko to znajdowało się właśnie tu. To chyba największe pomieszczenie w całym domu. Instyktownie podeszłam do segmentu i otworzywszy go ujrzałam segregatory z dokumentami. Przejrzałam kilka z nich ale w każdym znajdowałam tylko zbędne papiery. Aż w końcu...

Dokument był nieco pożółkły i zniszczony. To chyba list. Od Rose. Do wujka.
Drogi Billy.


Właśnie niedawno urodziłam demona. Nie chcę go widzieć. To najgorszy potwór jaki mógłby istnieć na tym świecie. Ma nawet jego oczy. Oczy Halleya.

Pomyślałam, że skoro dawno się nie widzieliśmy to chciałbyś się spotkać. Może w piątek 15 października? Między kawiarnią a hotelem.



Twoja siostra, Rose.







Może odrobinę podobny do domu Cher.
Jak podobał wam się ten rozdział? Przepraszam Alex, jednak za jeszcze jeden rozdział. Zapomniałam o tym liście, że muszę go tu wstawić.
 

1 komentarz:

  1. Nie ma sprawy, nie martw się ;) i tak będę czytać dalej. Super rozdział. :D

    OdpowiedzUsuń