niedziela, 4 sierpnia 2013

Rozdział 24

Staliśmy w moim pokoju hotelowym. Za oknem panowała ciemna i przytłaczająco potężna noc. Nie było gorąco ani zimno. Przyjemne powietrze wpełzało przez otwarty balkon do wnętrza. Mimo to coś było nie tak. Słychać było lekkie szuranie i ... czyjś oddech. I to wcale nie Jeydona czy mój. Przy stoliku siedziała Rosalie Luvery. Pochylała się nad kartką papieru i pisała. Podeszliśmy w jej kierunku tak by móc zobaczyć co wypisuje na papierze. Jay nie był przekonany czy Rose nas nie zobaczy ale skoro właśnie się nad nią pochylałam i niemal dotykałam jej pięknych rudych loków jego obawy zmalały. Pierwszy raz mam szansę przyjrzeć się Rose z bliska. Gładka, blada karnacja i zielone tęczówki sprawiały, że włosy zupełnie kontrastowały z twarzą. Była szczupła, dość wysoka. Jay posłał mi kuksańca w łokieć i dyskretnie nakazał mi czytać. Zanurzyłam wzrok w żółtą kartkę papieru.





Kochana przyjaciółko!

Zameldowałam się właśnie w hotelu. Dostałam przepiękny pokój, naprawdę. Lecz nic to nie zmienia. Czy tak, czy tak muszę to zrobić. Mam nadzieję, że mnie zrozumiesz. Planuję to zrobić jutro gdy Tiffany i Halley mnie odwiedzą. Ty pewnie nie czujesz się lepiej. Niedawno dowiedziałaś się, że człowiek, którego pokochałaś okazał się być demonem. Wrobili cię. To nie twoja wina, że mnie wywęszyli. Oh, Shannon wiele bym dała, żeby to nigdy się nie stało. Przekazałam dziś w nocy dziecko mojemu bratu. Mam nadzieję, że ukryje je gdzieś daleko od San Francisco. Nigdy nie będzie żyło normalnie. Ludzie będą chcieli je zabić. I słusznie. Demon nie może spokojnie stąpać po ziemii.

Pewnie już nigdy cię nie zobaczę. Dlatego chciałam się z tobą pożegnać. Droga Shan, byłaś dla mnie jedyną osobą oprócz mojego brata, która trzymała mnie przy życiu w ciągu ostatniego roku. Nie winię cię za to, że Halley mnie dopadł. Sprytnie obmyślili plan z dokumentami. Pamiętaj o mnie, proszę. W momencie kiedy będę umierać, kiedy już mnie nie będzie, nawet za dwadzieścia lat. Naucz się wreszcie prawidłowo kochać! I żyć, Shannon. Nie ukrywaj się przed samą sobą. Wyraź to kim jesteś a poznasz osobę godną ciebie. Kocham cię. I zawsze będę.

PS! Dam ci znak. Bądź cierpliwa.



Twoja na zawsze, Rose.


Kobieta odłożyła na bok pióro i zaczęła płakać. Zasłoniła twarz bladymi dłońmi i całkowicie się rozkleiła. Wrzeszczała, skomlała, jęczała jedynie by przerwać ból. Przestać myśleć o tym, że jutro popełni samobójstwo. Ludzie boją się śmierci. Rozmyślają kiedy to przyjdzie na nich czas. Rose ją znalazła. Znalazła samą śmierć. Sama postawiła dla siebie kres życia.

Pokój zaczął z powrotem zamieniać się w plażę. Ponownie ujrzałam czysto - niebieską zatokę i najcudowniejszy Golden Gate.

Jay stał dokładnie w tym samym miejscu co przed pojawieniem się wizji. Trzęśliśmy się z emocji. Szczególnie ja. Mogłam się tego domyślać. Od samego początku przeczuwałam, że S.B ma coś wspólnego ze mną. Shannon Beverly. Moja ciotka była przyjaciółką Rosalie Luvery i jednocześnie dziewczyną Jacka Halleya w latach młodości. Dlatego muszę wrócić do domu. Gdzieś tam znajdę te listy i być może coś jeszcze. Kim był zatem brat Rose?

Martwiłam się jeszcze czy Jay pamiętał imię mojej ciotki. Ostatni raz słyszał o niej u Billsa. Co o mnie pomyśli?

- Ja naprawdę o tym nie wiedziałam... - przerwałam krępującą ciszę. Słychać było tylko szum przelewającej się wody.

- Rozumiem. Nic się nie stało. Wyruszymy razem do twojego domu. O ile pamiętam mieszkasz w lesie. Blisko Białego Domu. Pójdę do niego z Madison, ty przeszukasz swój dom.

Pokiwałam głową i wtuliłam się w przyjaciela. Trzymał mnie mocno przy sobie, jakby nie chciał wypuścić. Cieszyło mnie to, że znów nie osądził mnie o bycie potomkiem. Wiedziałam, że nim nie jestem. Tylko, że moje pewności nie były udowodnione.

- Gdzie teraz? - zapytałam Jaya gdy odeszliśmy od Baker Beach.

- Zadzwonię do Madison i zapytam czy już wyszła z szpitala.

Nie odpowiedziałam. Byłam zbyt zajęta przetrawianiem treści w liście Rose.

- No gdzie jesteś? - zapytał Jeydon trzymając telefon przy uchu. - Co? Nie żartuj, Mad. To poważna sprawa. - zgorzkniał. - Dobra, w coffee bar.

Rozłączył rozmowę z Madion i nieco zdenerwowany zacisnął pięści.

- O co chodzi? - odważyłam się zapytać.

- Hopkins nic nie powiedział. Oznajmił, że to tajemnica służbowa.

Zrezygnowana prychnęłam. Klapa.

- Trudno, nie chciał nic pisnąć gdy rozmawiało się z nim jak z człowiekiem to musimy potraktować go jak oszusta. Damy mu łapówkę. Ile tylko będzie chciał.

Spojrzałam na niego zadziwiona. Faktycznie miał racje. To chyba jedyne wyjście w tych czasach. Pieniądze stały się miarą szczęścia...

- Idziemy do kawiarni. - oznajmił. Przez całą drogę do coffee bar milczeliśmy. Chyba nie tylko mi jest dziwnie po tej wizji. On również musi zmuszać siebie i przekonywać, żeby kolejny raz się na mnie nie wydrzeć.

Gdy zobaczyłam niski, brązowy budynek a w nim siedząca Madison, mimowolnie się uśmiechnęłam. Weszliśmy do kawiarni i od razu oczarowałam się jej wnętrzem. Kremowo - kawowe ściany, przyjemna woń kawy, wielka lodówka z lodami. Szeroka lada a nad nią menu deserów i kaw.

Przyłączyliśmy się do Mad siadając na rożnym, również kremowym fotelu.

- Ten Hopkins to straszny dupek. Miałam ochotę walnąć go w ten owłosiony...

- Madison! Uspokój się... - upomniałam moją przyjaciółkę przed wybuchem. Była tak napełniona negatywną energią iż myślałam, że zaraz eksploduje. - Opowiadaj.

- Spytałam laskę z recepcji gdzie jest doktor Hopkins. Powiedziała mi, że w swoim gabinecie ale nie ma za wiele czasu i zaraz zaczyna operacje. No to pobiegłam do niego a tamta baba się do mnie przyplątała i zaczęła krzyczeć, bla bla czy byłam umówiona i w ogóle. Rzuciłam jej parę słów... - przerwała na chwilę uśmiechając się szyderczo - doktorek powiedział, że mogę zostać bo jest bardzo ciekawy co to za ważna sprawa mnie do niego sprowadza. Pytałam go czy zna Rosalie Luvery i czy wie jak nazywa się jej dziecko. Facet od razu zmiarknął się o co chodzi i kazał mi wyjść. Oczywiście ze mną nie tak łatwo. Zaczęłam go szantażować...

- Co? Zgłupiałaś do reszty? Może nas za to podać na policje! Jak Andrew się o tym dowie to ci ukręci łeb! - rzucił wściekle przyjaciel.

- Hej, hej. Spokój. - ponownie upomniałam swoich towarzyszy. - Tu są ludzie. I was słyszą. Mad co mu powiedziałaś?

- Noo, że znam parę ludzi, którzy mogą go odwiedzić i od razu wszystko wygada.

- Nie wierzę... - wyszeptał Jay niezwykle wzburzony.

- Madison, to nie był trafny wybór. Postawiłaś nas w niebezpiecznej sytuacji.

- Ta wiem. - syknęła Mad. - Razem wylądujemy za kratkami. Ale może posłuchacie mnie do końca?

- Gadaj bo nie wytrzymam i zaraz coś ci zrobię. - zerwał się Jay. Uścisnęłam jego rękę i posadziłam z powrotem na fotelu. Ludzie siedzący w kawiarni gapili się na nas jak na idiotów.

- Powiedział tylko, że dziecko urodziło się z niezywkłą siłą jak dla niemowlęcia. To wszystko. A potem... wyrzucili mnie.

- Czyli nadal nie wiemy gdzie go szukać. - powiedziałam osmutniała. Nie byłam wściekła na przyjaciółkę. Uważałam, że postąpiła słusznie, walczyła o swoje.

- Jeszcze dziś pójdziemy do Hopkinsa i damy mu łapówkę.

- Masz racje. Dać w łapę, jedyny wybór. - przytaknęła Madison próbując załagodzić gniew u Jaya. Chłopak niewzruszony powiedział:

- Ty na dziś skończyłaś pracę. Idź do Billsa i powiedz mu, że nie chcemy dla niego pracować. Wizyty u niego nic nowego nie przynoszą. Weźmiemy sprawę w swoje ręce.

Otępiałe popatrzyłyśmy na niego. Podjął bardzo ważną decyzję w zaledwie minutę. To nierozważne odsuwać się od szefa. Założę się, że miał specjalne sprzęty, które mogłyby nam się przydać. Lokalizacja osób. Madison mówiła, że ma własne biuro detektywistyczne.

- To chyba ty upadłeś na mózg. - parsknęła dziewczyna.

- Jay, nie jestem pewna czy dobrze robisz. Spójrz na to z innej strony. Gdy już dowiemy się jak nazywa się potomek i tak nie będziemy pewni aktualnego adresu zamieszkania. Bills mógłby nam go namierzyć.

- On chce nas tylko wykiwać. Chrześcijanie ogłosili niedawno nagrodę dla tego kto odnajdzie demona. Dwieście milionów dolarów. Całe państwo złożyło się na tę fortunę. Bills tylko czeka, żebyśmy mu go znaleźli.

- Nie wiedziałam... - wyszeptałam przestraszona. Miałam dziwne przeczucia co do szefa ale nigdy nie podejrzewałabym go o takie zachowanie. - Czym różni się Łowca od chrześcijana?

- My podejmujemy działania, chrześcijanie tylko mają chęć zabicia potomka. Pragną się go pozbyć ale nic z tym nie robią.

- Mhm. Zamawiacie coś? - zapytałam choć na chwilę zmieniając atmosferę panującą wokół nas.

Jak na zawołanie podeszła do nas niska dziewczyna ubrana w czarny fartuch z zapytaniem co chcemy zamówić.

- Cztery gałki lodów. Arbuz, krówka, winogrono i smerf. Aha i sernik z jagodami. Ile to będzie kosztować?

- Siedem dolarów. - wyjąkała uradowana kelnerka. Nie mieli tu ruchu, cieszyła się więc, że zarobią trochę więcej pieniędzy. - A wy?

- Ja czekoladę na gorąco z bitą śmietaną.

- Shake czekoladowego. - poprosił Jay.

- Jeden rachunek? - spytała.

- Nie. - odpowiedziałam. MIałam przy sobie nieco dolarów od Madison. Musiałam kiedyś płacić za siebie.

- Czekolada na gorąco kosztuje dwa dolary. Shake trzy. - oznajmiła. Zapłaciliśmy jej wszyscy z góry a ucieszona dziewczyna odeszła spełnić nasze zamówienie. Czekając uświadomiłam sobie co bym takiego zrobiła gdybym musiała się pożegnać z moimi przyjaciółmi. Tak jak Rose... Chyba nie miałabym odwagi popełnić samobójstwa. CHYBA.





Prawdziwy coffee bar w San Francisco. :)
Prawie podobny do tego co napisałam. Tylko nie ma szerokiej lodówki z lodami :/


Kocham BAKER BEACH I GOLDEN GATE <3
Jeszcze jedna kawiarenka. Hollywood Cafe. ;)

6 komentarzy:


  1. Ja nie pojmuje dziewczyno jak ty tak szybko piszesz to opowiadanie. Ja od jakiegoś tygodnia męczę się z nowym rozdziałem i napisać go nie mogę.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  2. super opowiadanie ,ale którego z bohaterów najbardziej lubisz i dlaczego ??Bo jestem tego bardzo ciekaw. xD

    OdpowiedzUsuń
  3. sztyletnica - no nie wiem, dostałam mega weny twórczej może dlatego tak szybko mi idzie. Anonimie - xd ja najbardziej lubię Madison dlatego, że jest bardzo zabawna i zawsze znajdzie jakąś śmieszną pointą w problemie. i wszystko komentuje i w dodatku świetnie rozmawia z Jayem. Tylko trochę dziwnie mi o tym mówić bo to ja stworzyłam tą postac i trudno mi troche o tym mówić bo ja wszystkie lubie . ale tą stworzyłam wg mnie najfajniejszą xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. też bardzo ją lubię dokładnie z tych samych powodów aczkolwiek niemam swojego ulubionego bohatera ponieważ karzdy ma coś fajnego w swojej indywidualności

      Usuń
  4. W związku z tym, że odpowiedziałeś na pytanie konkursowe otrzymasz nagrodę. W mojej książce będziesz pełnił rolę niejakiego Christiana w starej bibliotece. :) Poczekaj 5 rozdziałów :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. juuupi jestem zaszczycony tylko szkoda że muszę czekać aż 5 rozdziałów

      Usuń