Rozdział 21
Obudziły mnie promienie grzejącego słońca i utulające ciepłe ramiona. Zrobiło mi się duszno i szybko stanęłam na nogi.
- Przepraszam. Nie chciałem... - wyszeptał Jay, siedząc przy miejscu w którym zasnęłam. Golden Gate o zmroku sprawiał wrażenie jeszcze piękniejszego niż za dnia. Liczne światła, które oświetlały most były zauważalne nawet parę kilometrów dalej. Chciałam tu zostać. I patrzeć jak światełka gasną, wraz z moim życiem.
Jeydon patrzył na mnie z nadzieją, że mu odpowiem. Nie miałam ochoty cokolwiek mówić. Nie teraz.
- Proszę, odezwij się.
Milczałam.
- Cher, naprawdę tak nie myślę.
- A niby co myślisz? - wydusiłam.
- Jesteś piękna... - wyjąkał.
Spojrzałam na niego innym wzrokiem. Zamurowało mnie. Powiedział, że jestem... że jestem piękna. Nigdy czegoś takiego nie słyszałam z ust człowieka. Szczególnie nie od chłopaka.
- Co?
- Przecież usłyszałaś.
Uśmiechnęłam się.
- Mogę się do ciebie przytulić? - zapytałam. W jednym momencie poczułam pilną potrzebę by być przy kimś blisko. Poczuć kogoś. A jedyną znaną mi osobą na Golden Gate był Jay. Chłopak rozłożył ręcę i wyszeptał
- Chodź.
Skarciłam się za to co zaraz zrobię i wtuliłam się najmocniej jak mogłam w uspokajające ramiona Jaya. Siedziałam tak kilkanaście minut gdy wreszcie uświadomiłam sobie, że jest noc. Odsunęłam się od mojego przyjaciela. Jeydon od razu zaczął się tłumaczyć:
- Przepraszam, poniosło mnie. Zdziwiło mnie, że Jack Halley pojawił się w postaci ducha, żeby tylko dać ci wskazówki. I to tobie. Zastanawiające dlaczego upatrzył sobie akurat ciebie. Ale to wcale nie powód, żeby podejrzewać cię o bycie diemontem. Wybaczysz mi?
- Dziwne ale nie potrafię się na ciebie gniewać. Nawet jakbym tego bardzo chciała. - przyznałam lekko się uśmiechając.
- Bardzo mnie to cieszy. - powiedział odwzajemniając uśmiech.
- Wracajmy do hotelu. Jutro mamy wiele rzeczy do zrobienia.
- Racja. Wreszcie musimy pójść do Tiffanego. - odpowiedział wstając z betonu. Zrobiłam to samo. Wracając do tymczasowego domu, pomyślałam: Może jeszcze nie wszystko stracone...
Rozdział 22
Gdy tylko wpadliśmy cali zmoczeni - zaczął padać deszcz - do pokoju, Madison grasowała przy moim laptopie. Przywitałam się z nią a ona zaczęła trajkotać:
- Nie uwierzycie! Znalazłam coś. To niesamowite. Normalnie nie uwierzycie. Jestem genialna.
Spojrzeliśmy po sobie z Jeydonem i czekaliśmy, zdejmując z siebie przemoczone ubrania aż Mad skończy mówić. Trwało to nie całe trzy minuty gdy wreszcie uświadomiła sobie, że ma przestać się zachwycać i przejść do sedna.
- Okej już. Przebierzcie się bo nie mogę patrzeć na jego mokry, umięśniony brzuch i na twoje piękne ciało i usiądźcie koło mnie. Zaniemówicie kiedy wam coś pokażę. - parsknęłam gromkim śmiechem a Jay jakby specjalnie przeszedł koło niej udając, że szuka podkoszulka. Przebrał się prawie przed nią. Dziewczyna fuknęła na niego a on rozbawiony popatrzył na mnie. Wciąż stałam w samym staniku i w majtkach przed drzwiami pokoju. Wgapiłam się na Jeydona jak w ósmy cud świata. A on tylko stał. Olśniewał mnie swoim głębokim i magnetycznym wzrokiem. Jego oczy. Ze snu. Tak, to on. To chłopak, który stał na moście a na jego źrenicy widziałam krzyż. To Jeydon nakazał mi przebyć drogę. Znał mnie. Inaczej by się wtedy nie odezwał, prawda?
Cher! - krzyknęła Madison. Obudzona z rozmyśleń, potrząsnęłam głową i biegiem rzuciłam się do moich starych ubrań. Gdy miałam już włożyć swoją brudną podkoszulkę i kurtkę, dziewczyna ponownie mnie upomniała:
- Obiecałam ci, że pożyczę ci jakieś ciuchy. Leżą przy balkonie.
Popatrzyłam na niego z przerażeniem.
- Spokojnie, sprawdziłam teren. Rose nie rzuca się z barierki.
Odetchnęłam i z nieco mniejszym strachem ruszyłam ku foliowej torebce by przejrzeć ubrania. Sporo czarnych bokserek z nadrukami, letnich bluzek, dwie bluzy, pięć par krótkich, poszarpanych spodenek i dwie pary butów.
Jęknęłam zaskoczona i uradowana. To najpiękniejsze rzeczy jakie kiedykolwiek miałam! Zwykle to Shannon kupowała mi ciuchy i to pod swój styl. Ubierałam je z konieczności. Nigdy nie przypadały mi do gustu. Ale teraz, widząc te nowiusieńkie i pachnące rzeczy podbiegłam do Madison i radośnie ją uścisnęłam.
- Koleżanko bardzo się cieszę, że sprawiłam ci radość ale ubierz coś. Pan Jay się na ciebie gapi. - wyszeptała z przymrużonym okiem.
Pokiwałam głową i wyciągnęłam z torebki fioletowe spodenki i białą bluzę z napisem : Angel. Włosy przeczesałam i ponownie zrobiłam z nich nieporządnego koka. Zmazałam resztki makijażu z poprzednich dwóch dni czy trzech dni i usiadłam na łóżku obok Madison. Jeydon po kilku minutach dołączył do nas i znalazł sobie miejsce obok mnie. Zbyt blisko. Czułam jego wielki i mocny biceps. Mogłam przysiąc, że cały czas na mnie patrzy.
Niespodziewanie acz niezauważalnie pochylił się do mojego ucha i nonszalanckim szeptem i uśmiechem powiedział:
- Mówiłem prawdę. Jesteś piękna...
Moje policzki oblał rumieniec. Potarłam zimne dłonie i wydukałam wciąż czując jego ciało:
- Madison, opowiadaj.
Dziewczyna wyszczerzyła się i zaczęła czytać:
- Dnia 11 października 1994 roku w szpitalu California Pacific Medical Center jedna z kobiet poświęconych na czarnej mszy, niejaka Rosalie Luvery urodziła 666 dziecko demona. Do dziś nieznane jest jego imię ani adres zamieszkania. Ciekawi dziennikarze wtargnęli na teren szpitala i żądali informacji od doktora Hopkinsa, który odbierał poród Rosalie. Ten jednak nic nie zdradził. Sprawa ucichła aż do momentu kiedy to Rosalie Luvery zameldowała się w Grands Hotel. Otrzymała ona pokój 38, informację tą posiadamy od niejakiego Jacka Halleya, który wielokrotnie odwiedzał Rose. Po kilku dniach Rosalie popełniła samobójstwo skacząc z hotelowego dachu. Z dnia: 8 lipca 1994. To dopiero jedna notka, posłuchajcie drugiej. Temat to: UWAGA! ALARMUJEMY! Dnia 12 listopada 1994 roku Rosalie Luvery zamordowała swojego wiernego przyjaciela Jacka Halleya na plaży Baker Beach przy Golden Gate. Pytanie, jak to możliwe, że duch zabił człowieka? Nikt nie potrafi na to pytanie odpowiedzieć. Co dziwniejsze, policja po przeszukaniu plaży i zatoki nie znalazła ciała. Aspirant Rick Jevel podejrzewa, że ciała nigdy nie znajdą. Sprawa ta jest bardzo podejrzana, ponieważ na jednym z kamieni, który znajduje się na plaży wyryto imię i nazwisko sprawczyni. Policjanci biorą to jako podwójny dowód, że Rosalie Luvery powrócila na ziemię by załatwić niedokończone sprawy. Jakie ? Nikt tego nie wie.
Zamurowana siedziałam na ciepłej już pościeli i gapiłam się z otwartą buzią w ekran laptopa. Jak do licha Madison to znalazła?! Przecież Jeydon szukał kiedyś informacji o jej samobójstwie ale nic nie udało nam się wyszukać.
- Jesteś niesamowita! - wykrzyknęłam podekscytowana. - Muszę wyjąć kartkę i spisać niektóre informacje. Jay, co powiesz?
Chłopak uśmiechnął się zawadiacko i odrzeknął:
- Tym razem mi zaimponowałaś.
Siedziałam już na dywanie i notowałam w swoim zeszycie, który zabrałam z domu:
California Pacific Medical Center - 11 październik 1994 , doktor Hopkins.
Aspirant: Rick Jevel
Grands Hotel pokój 38
12 listopada 1994 - zabójstwo Jacka Halleya.
- Co o tym sądzicie? - spytała Madison patrząc na to co piszę.
- Jutro musimy się rozdzielić. - powiedziałam. - Skoro nie możesz pójść z nami do Tiffanego, zaczniesz śledzctwo w szpitalu. Musisz wytępić wszystkie niezbędne informacje od Hopkinsa.
- Niby jak? - spojrzała na mnie zdesperowana.
- No nie wiem, wykorzystaj swój urok osobisty... - pomknęłam roześmiana i szczęśliwa, że wreszcie udało nam się czegoś dowiedzieć.
- Jaki urok? Ona w ogóle go ma? - zapytał Jeydon nadal siedząc na łóżku.
Madison roześmiała się i z przytupnięciem glanem powiedziała:
- Dobrze, wystroję się na bóstwo. Facet wszystko wyśpiewa.
- My pójdziemy do Toma a gdy będziemy wracać to zachaczymy o recepcjonistkę. Mam z nią niezłe kontakty, sądzę, że być może dowiem się czegoś o samobójstwie Rose. Wieczorem o ósmej spotykamy się wszyscy u mnie. I zamawiamy pizze.
- Przyjedzie ten ładny koleś? - spytała z utęsknionym wzrokiem Mad.
- Tak. - obiecałam. - A teraz idziemy spać.
Po ogarnięciu bałaganu jaki ostatnio panował w moim pokoju i po kąpieli Madison zadała mi pytanie czy może u mnie przenocować. Zgodziłam się bo wcale nie było mi miłe spać w tym samym łóżku co Rosalie Luvery i to w dodatku bez żadnego towarzystwa. Kiedy to położyłyśmy się ja do łóżka a Mad na kanapę, dziewczyna zaczęła mówić:
- Pamiętasz kiedy powiedziałam ci, że też nic o sobie nie wiem.
- Tak. - nagle przypomniałam sobie tamtą zadziwiającą rozmowę i w jednej chwili zaczęłam się zastanawiać: przecież zna swoje imie i nazwisko, wie kim jest jej ojciec, ma prawdziwy dom.
- Więc chciałam ci to jakoś wyjaśnić.
- Mów.
- Jestem Madison Tiffany i mam osiemnaście lat. Mieszkam w Grands Hotel od dwóch lat i pracuję w sklepie muzycznym ,, U Betty". Mój ojciec to Tom Tiffany jeden z diemontów na, które poluję. Niby wszystko się zgadza. Wiem kim jestem, ile mam lat, kto jest moim ojcem. No ale widzisz... Straciłam pamięć jak miałam szesnaście lat. Nie pamiętam swojej przeszłości. Jak tu trafiłam, czemu pracuję w sklepie muzycznym i dlaczego u licha jestem Łowcą? - przerwała na chwilę a moje serce zaczęło szybko bić. Ta dziewczyna jest taka jak ja. Może ma nieco inny problem ale i tak sytuacja wygląda podobnie. - W pewien poranek obudziłam się w swoim pokoju z kasą na stoliku i listem. Nie wiem kto go napisał... Było tylko napisane, że pracuję od poniedziałku do piątku od 8 do 15 a od godziny 16 do 24 jestem zatrudniona jako Łowczyni u Andrewa Billsa, obok jego adres. Ten ktoś wyjaśnił mi na czym polega ta praca. Znał mnie, moje dane... I od tamtego momentu staram się jakoś żyć. Chociaż się boję... Boję się swojej przeszłości.
Dziewczyna zamilkła. Opowiedziała mi o sobie tak dużo rzeczy. Byłabym nie w porządku gdybym nie powiedziała ani słowa. Dlatego zaczęłam mówić:
- Jestem Cher i mam dziewiętnaście lat. Mieszkałam w leśnym domku z ciotką i wujkiem. Przez dziewiętnaście lat nie mogłam wychodzić z domu dalej niż na kilometr. Nie chodziłam do szkoły, Billy, mój wuj mnie uczył prywatnie. Nie miałam żadnego kontaktu z ludźmi z zewnątrz. Pewnej nocy uciekłam. Pracuję w sklepie muzycznym ,, u Betty" oraz jako Łowczyni. Więcej o sobie nie wiem.
Madison nie mówiła nic przez dziesięć minut. Kiedy poczułam znużenie i miałam ochotę położyć głowę na poduszce i zasnąć usłyszałam:
- Dziękuję.
- Mogę cię spytać o jeszcze jedną rzecz?
- Tak.
- Czemu zapytałaś mnie czy nie znam swojej tożsamości. To trochę dziwne. No wiesz, nie znałas mnie i od razu takie pytanie.
- Mam dziwne przeczucie, że cię znałam już wcześniej. No wiesz kiedyś w swojej przeszłości.
- To niemożliwe. Mówiłam ci, że nie wychodziłam z domu.
- Ale może w poprzednim życiu?
- Wiierzysz w te bajki?
- Pewnie.
- Mad, czy ty często masz te przeczucia? Ostatnio mówiłaś o liście samobójczym Rose.
- Tak, cały czas.
- Informuj mnie o tym.
- Jasne.
- To co idziemy spać?
- Mhmm.
- Dobranoc.
- Dobranoc.
Zamknęłam oczy i ciągle nie mogłam w to uwierzyć. Na tym chorym świecie jeszcze jest ktoś taki jak ja...
Bardzo fajna historia( lepsza niż poprzednia). Plis wy łącz te weryfikacje obrazkową.
OdpowiedzUsuńUstawienia - Posty i komentarze - wyłącz weryfikacje obrazkową.
mam też cichą nadzieję że wejdziesz i skomętujesz mojego bloga:
http://jestem-potworem.blogspot.com/
Dziękuję bardzo za tyle opinii! Zgadzam się z tobą co do ,, Ciemnego Światła". Dużo namąciłam... ale teraz staram się to zmienić. Wyłączyłam weryfikacje :) Oczywiście, że wejdę i skomentuję twojego bloga! :) Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTwoja twórczość :) jest bardzo wciągająca. Szczerze mówiąc to Cię trochę podziwiam, bo ja bym w życiu aż tyle nie napisała... Nie będę prosić, żebyś weszła na mojego bloga, bo nie mam, a znalazłam Cię na zapytaj onet i początek jak i reszta książki mnie zaciekawiły :D.Świetnie piszesz, bez nudnych, długaśnych opisów, tylko to, co najważniejsze ;) Pisz dalej
OdpowiedzUsuńJejku jestem ci tak wdzięczna za ten komentarz! Mój dzień dzięki tobie stał się DOSKONAŁY! Będę pisać dalej oczywiście i co jeden dzień będę zamieszczać jeden rozdział. Lub dwa jak będę miała meegaa wenę. Jestem ci ogromnie wdzięczna za to, że chciało ci się to wszystko przeczytać i w dodatku napisac mi taki komentarz. Dziękuję. Bardzo :)
OdpowiedzUsuńnie ma za co! Nawet nie wiesz, jak to wciąga! Chyba że Cb jeszcze bardziej niż mnie. Szkoda, ze nie możesz sama nie możesz przeczytać tego tak zwyczajnie, żeby nie wiedzieć, co będzie dalej. Mam nadzieję, że napiszesz co najmniej 100 rozdziałów(wiem, ze przesadziłam, ale to tak w c i ą g a)życzę Ci mega weny twórczej :D
OdpowiedzUsuń