- O cholercia. Albo to coś w rodzaju jej urny albo pamiątka po zabiciu Halleya.
Przełknęłam narastającą gulę w gardle. To przerażające. Stojąc przed tym kamieniem, czułam na skórze gęsią skórkę. Pojawiła się mimo to, że słońce zaczęło grzać.
- Boję się. - wyszeptałam. Madison roześmiała się w niebogłosy i prawie, że nie straciła równowagi.
- O co ci chodzi? - spytałam zdezorientowana.
- Nie mogłabyś pracować jako Łowca.
Uśmiechnęłam się.
- No widzisz. Ale właśnie to robię.
Przestała się śmiać i zdziwiona powiedziała:
- Nie wiesz w co się pakujesz, moja droga.
- Może.
Madison przykucnęła i wzięła do ręki kamień.
- Ale to ciężkie.
- Pokaż. - zachęciłam ją. Niespodziewanie zerwał się wiatr. Spojrzałam na Madison. Dziewczyna wydawała się równie zaciekawiona co ja. W momencie kiedy cofała dłoń by podać mi kamień ja wyciągnęłam rękę. Piasek zaczął wirować a wielka fala morza wzbiła się w powietrze i w spowolnionym tempie zaczęła nas oblewać. Świat zniknął. Tak to dobre określenie.
***
Stałyśmy razem z Madison w tym samym miejscu o innym czasie. Plaża Baker Beach wydawała się teraz starsza, brudniejsza, bledsza. Już nic nie było takie samo jak przed chwilą. Patrzyłyśmy na niebieską zatokę pod Golden Gate z odległości no nie wiem, może pięciu metrów. Na plaży leżała kobieta. Rudowłosa piękność. Nie mogłyśmy ustalić co maluje jej się na twarzy ale stanowczo płakała. Słyszałyśmy szloch.
- Gadaj! - ktoś wrzasnął. Roztrzęsiona Rose Livery wydała z siebie głośny jęk.
- Nic wam nie powiem! - odpowiedziała po uderzeniu pięścią. Zakryłam dłonią oczy. Mad od razu mi je zdjęła.
- Gdzie jest dziecko? - mężczyzna wstał na równe nogi i odwrócił twarz w naszym kierunku. Madison wydała z siebie odgłos rozpaczy a mi ugięły się kolana. Tom Tiffany. Ojciec dziewczyny, która obok mnie stoi.
- W bezpiecznym miejscu, demonie! - wrzeszczała Rose. Diemont zawył złowrogim skowytem. Z jego gardła wydobył się głos demona. Niemożliwe by posługiwał się nim człowiek. Madison ścisnęła moją dłoń.
- Zabiję cię jeśli mi nie powiesz! - odrzekł skrzeczącym głosem. Kobieta próbowała wstać. Uniosła się na przedramionach i splunęła Tomu w twarz. Diemont cofnął się i zaczął wyć.
Rose wstała i zaczęła biec. Nie oglądąła się za siebie. Uciekła.
***
Otworzyłam oczy. Leżałam na piasku a obok mnie leżała Madison. Płakała.
Przygarnęłam ją do siebie i wyszeptałam:
- Nie płacz.
Wtuliła się w me ramiona i usiadła. A ja czekałam. Czekałam aż jej ból ustanie. Po dwudziestu minutach gdy się trochę uspokoiła, zaczęłyśmy wracać do domu.
- No i nic nam to nie dało. Nadal nie wiemy dlaczego jesteśmy takie same. - zaśmiała się gdy usiadłyśmy na hotelowym łóżku.
- Racja. Ale jedno wiemy. Rose wyryła krzyż na kamieniu by upamiętnić siebie i śmierć Jacka.
- I wiemy jeszcze jedno. Mój stary jest opętany i gwałci kobiety. - prychnęła smutna. - Zaraz zamelduję się pokój obok. Jak dam radę uprosić laskę z recepcji.
Zaśmiałam się z jej poczucia humoru.
- Poznałam się z nią. Ma na imię Ive. Pójdę z tobą i zobaczysz, że da ci pokój 39. Chyba jest pusty.
-Widzę, że nieźle się zadomowiłaś. Nie dość, że prowadzisz się z tym przystojniakiem to jeszcze znajomości i upusty w hotelach. - powiedziała z akcentem, kładąc swoje długie nogi na czystej pościeli.
- Zabieraj te brudne buty z mojego łóżka! - krzyknęłam zabawnie.
Dziewczyna uśmiechnęła się i po paru minutach powiedziała:
- Hej, masz ze sobą tylko tą małą torebeczkę? - wskazała głową na moją pustą już torbę podróżną.
- Tak. Pakowałam się w pięć minut. Nie miałam okazji wziaść więcej rzeczy.
Patrzyła na mnie wymownie.
- Uciekłaś z domu?
- Tak. - odpowiedziałam.
Zagwizdała.
- No ładnie. - włożyła rękę w kieszeń swojej krótkiej spódniczki. Wyjęła z niej pięćdziesiąt dolarów. - Trzymaj.
Wbiłam w nią wzrok.
- Nie mogę.
- Owszem możesz, panienko. - wstała i położyła pieniądze na blacie kuchennym.
- Dziękuję. Oddam ci jak tylko je uzbieram. - uścisnęłam ją z całej siły.
- Pozwolisz, że teraz pójdę do swojego pokoju i zabiorę ze sobą resztę hajsu no i ciuchów. Pożyczę ci jakieś. Nie możesz wyglądać jak... ehh nieważne. - odczepiła się od mojego objęcia i wyszła z pokoju. Wybiegłam szczęśliwa, zamykając za sobą i popędziłam pod drzwi 45. Zapukałam. Otworzył Jeydon.
- Cześć. Co ty taka szczęśliwa? - spytał bez uśmiechu.
- Madison to fajna dziewczyna. Muszę ci powiedzieć masę rzeczy. - powiedziałam wpraszając się do środka.
- Siadaj. - zachęcił.
Więc zaczęłam opowiadać mu o wszystkim czego się dziś dowiedziałam, o powiązaniu między mną a Madison, o dziwnej ,, wizji " na plaży, nie wiem jak inaczej mogę to nazwać. Chłopak siedział i milczał. Gdy skończyłam, powiedział:
- W pewnym sensie rozumiem to, że Madison nic nie wiedziała o prawdziwej naturze swojego ojca i o tym, że ukrywał jej tożsamość. Bo gdyby ludzie dowiedzieli się, że w mieście chodzi dziecko diemonta, od razu by ją zabili.
- Całkiem możliwe. Ale czemu ukrywał przed nią prawdę? Przecież mógłby ją zachęcić do wstępu w szeregi plemienia Diemonts.
- Może mimo tego kim jest, cały czas ją kocha.
Prychnęłam.
- Dopiero zaczęłam tą pracę ale jestem całkiem pewna, że demon nie może kochać.
- Racja. - zaśmiał się.
- Mam do ciebie pytanie.
- Tak?
- Jaką misję mamy w poniedziałek?
- Przekazałem szefowi adres zamieszkania Jacka Halleya. Musimy do niego iść i udawać, że jesteśmy diemontami. Potrzebujemy informacji gdzie może być ostatni potomek.
- Co jeśli nie będzie tego wiedział?
- Zabijemy go bo jest niepożyteczny. Oczywiście najpierw musimy zdobyć adresy zamieszkania wszystkich pozostałych diemontów w San Francisco.
Pokiwałam głową. Zabicie Jacka Halleya będzie bardzo trudne.
Szczególnie dla Madison.
Superr!!!! Dodaj następne <3
OdpowiedzUsuńBardzo dziekuje :-) Niestety narazie nie moge tego zrobicgdyz nie mam dostepu do laptopa. Pisze teraz z komputera. Jak tylko wejde przez laptopa czyli 20 lipca to dodam trzy rozdzialy :-*
OdpowiedzUsuń