wtorek, 2 lipca 2013

Rozdział 16

- O cholercia. Albo to coś w rodzaju jej urny albo pamiątka po zabiciu Halleya.

Przełknęłam narastającą gulę w gardle. To przerażające. Stojąc przed tym kamieniem, czułam na skórze gęsią skórkę. Pojawiła się mimo to, że słońce zaczęło grzać.

- Boję się. - wyszeptałam. Madison roześmiała się w niebogłosy i prawie, że nie straciła równowagi.

- O co ci chodzi? - spytałam zdezorientowana.

- Nie mogłabyś pracować jako Łowca.

Uśmiechnęłam się.

- No widzisz. Ale właśnie to robię.

Przestała się śmiać i zdziwiona powiedziała:

- Nie wiesz w co się pakujesz, moja droga.

- Może.

Madison przykucnęła i wzięła do ręki kamień.

- Ale to ciężkie.

- Pokaż. - zachęciłam ją. Niespodziewanie zerwał się wiatr. Spojrzałam na Madison. Dziewczyna wydawała się równie zaciekawiona co ja. W momencie kiedy cofała dłoń by podać mi kamień ja wyciągnęłam rękę. Piasek zaczął wirować a wielka fala morza wzbiła się w powietrze i w spowolnionym tempie zaczęła nas oblewać. Świat zniknął. Tak to dobre określenie.



***

Stałyśmy razem z Madison w tym samym miejscu o innym czasie. Plaża Baker Beach wydawała się teraz starsza, brudniejsza, bledsza. Już nic nie było takie samo jak przed chwilą. Patrzyłyśmy na niebieską zatokę pod Golden Gate z odległości no nie wiem, może pięciu metrów. Na plaży leżała kobieta. Rudowłosa piękność. Nie mogłyśmy ustalić co maluje jej się na twarzy ale stanowczo płakała. Słyszałyśmy szloch.

- Gadaj! - ktoś wrzasnął. Roztrzęsiona Rose Livery wydała z siebie głośny jęk.

- Nic wam nie powiem! - odpowiedziała po uderzeniu pięścią. Zakryłam dłonią oczy. Mad od razu mi je zdjęła.

- Gdzie jest dziecko? - mężczyzna wstał na równe nogi i odwrócił twarz w naszym kierunku. Madison wydała z siebie odgłos rozpaczy a mi ugięły się kolana. Tom Tiffany. Ojciec dziewczyny, która obok mnie stoi.

- W bezpiecznym miejscu, demonie! - wrzeszczała Rose. Diemont zawył złowrogim skowytem. Z jego gardła wydobył się głos demona. Niemożliwe by posługiwał się nim człowiek. Madison ścisnęła moją dłoń.

- Zabiję cię jeśli mi nie powiesz! - odrzekł skrzeczącym głosem. Kobieta próbowała wstać. Uniosła się na przedramionach i splunęła Tomu w twarz. Diemont cofnął się i zaczął wyć.

Rose wstała i zaczęła biec. Nie oglądąła się za siebie. Uciekła.



***

Otworzyłam oczy. Leżałam na piasku a obok mnie leżała Madison. Płakała.

Przygarnęłam ją do siebie i wyszeptałam:

- Nie płacz.

Wtuliła się w me ramiona i usiadła. A ja czekałam. Czekałam aż jej ból ustanie. Po dwudziestu minutach gdy się trochę uspokoiła, zaczęłyśmy wracać do domu.

- No i nic nam to nie dało. Nadal nie wiemy dlaczego jesteśmy takie same. - zaśmiała się gdy usiadłyśmy na hotelowym łóżku.

- Racja. Ale jedno wiemy. Rose wyryła krzyż na kamieniu by upamiętnić siebie i śmierć Jacka.

- I wiemy jeszcze jedno. Mój stary jest opętany i gwałci kobiety. - prychnęła smutna. - Zaraz zamelduję się pokój obok. Jak dam radę uprosić laskę z recepcji.

Zaśmiałam się z jej poczucia humoru.

- Poznałam się z nią. Ma na imię Ive. Pójdę z tobą i zobaczysz, że da ci pokój 39. Chyba jest pusty.

-Widzę, że nieźle się zadomowiłaś. Nie dość, że prowadzisz się z tym przystojniakiem to jeszcze znajomości i upusty w hotelach. - powiedziała z akcentem, kładąc swoje długie nogi na czystej pościeli.

- Zabieraj te brudne buty z mojego łóżka! - krzyknęłam zabawnie.

Dziewczyna uśmiechnęła się i po paru minutach powiedziała:

- Hej, masz ze sobą tylko tą małą torebeczkę? - wskazała głową na moją pustą już torbę podróżną.

- Tak. Pakowałam się w pięć minut. Nie miałam okazji wziaść więcej rzeczy.

Patrzyła na mnie wymownie.

- Uciekłaś z domu?

- Tak. - odpowiedziałam.

Zagwizdała.

- No ładnie. - włożyła rękę w kieszeń swojej krótkiej spódniczki. Wyjęła z niej pięćdziesiąt dolarów. - Trzymaj.

Wbiłam w nią wzrok.

- Nie mogę.

- Owszem możesz, panienko. - wstała i położyła pieniądze na blacie kuchennym.

- Dziękuję. Oddam ci jak tylko je uzbieram. - uścisnęłam ją z całej siły.

- Pozwolisz, że teraz pójdę do swojego pokoju i zabiorę ze sobą resztę hajsu no i ciuchów. Pożyczę ci jakieś. Nie możesz wyglądać jak... ehh nieważne. - odczepiła się od mojego objęcia i wyszła z pokoju. Wybiegłam szczęśliwa, zamykając za sobą i popędziłam pod drzwi 45. Zapukałam. Otworzył Jeydon.

- Cześć. Co ty taka szczęśliwa? - spytał bez uśmiechu.

- Madison to fajna dziewczyna. Muszę ci powiedzieć masę rzeczy. - powiedziałam wpraszając się do środka.

- Siadaj. - zachęcił.

Więc zaczęłam opowiadać mu o wszystkim czego się dziś dowiedziałam, o powiązaniu między mną a Madison, o dziwnej ,, wizji " na plaży, nie wiem jak inaczej mogę to nazwać. Chłopak siedział i milczał. Gdy skończyłam, powiedział:

- W pewnym sensie rozumiem to, że Madison nic nie wiedziała o prawdziwej naturze swojego ojca i o tym, że ukrywał jej tożsamość. Bo gdyby ludzie dowiedzieli się, że w mieście chodzi dziecko diemonta, od razu by ją zabili.

- Całkiem możliwe. Ale czemu ukrywał przed nią prawdę? Przecież mógłby ją zachęcić do wstępu w szeregi plemienia Diemonts.

- Może mimo tego kim jest, cały czas ją kocha.

Prychnęłam.

- Dopiero zaczęłam tą pracę ale jestem całkiem pewna, że demon nie może kochać.

- Racja. - zaśmiał się.



- Mam do ciebie pytanie.

- Tak?

- Jaką misję mamy w poniedziałek?

- Przekazałem szefowi adres zamieszkania Jacka Halleya. Musimy do niego iść i udawać, że jesteśmy diemontami. Potrzebujemy informacji gdzie może być ostatni potomek.

- Co jeśli nie będzie tego wiedział?

- Zabijemy go bo jest niepożyteczny. Oczywiście najpierw musimy zdobyć adresy zamieszkania wszystkich pozostałych diemontów w San Francisco.

Pokiwałam głową. Zabicie Jacka Halleya będzie bardzo trudne.



Szczególnie dla Madison.

2 komentarze:

  1. Superr!!!! Dodaj następne <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziekuje :-) Niestety narazie nie moge tego zrobicgdyz nie mam dostepu do laptopa. Pisze teraz z komputera. Jak tylko wejde przez laptopa czyli 20 lipca to dodam trzy rozdzialy :-*

    OdpowiedzUsuń