niedziela, 21 grudnia 2014

Natura ludzka. Czyli coś nowego.

Witam wszystkich! Ostatnio zaczęłam pisać krótkie notki filozoficzne, w których rozważam własne zdanie na dany temat. Niektóre są krótkie, niektóre długie, inne niedokończone. Filozofia to dział nauki nieograniczonej, która cały czas może się zmieniać. Nie ma w niej stałych treści, tak jest moim zdaniem.
Dzisiaj dodaję niedokończony tekst o naturze ludzkiej... Piszcie w komentarzach co sądzicie. :)



Ludzie to odmienny typ istot żywych. Wyposażeni w mózg i wolną wolę gubią się w labiryntach życia. Mimo umiejętności myślenia i wysnuwania wniosków popełniają błędy. Niektóre z nich są banalne inne głupie, kolejne niewybaczalne, wreszcie mądrościowe. Co śmieszniejsze, posiadają wybór i mogą zapobiec owym występkom. Dlaczego więc ciągle słyszy się o zabójstwach, fałszerstwach, samobójstwach, kradzieżach, gwałtach? Czemu ludzie stworzeni na obraz Boga popełniają złe czyny? Znam odpowiedź. Człowiek jako byt ziemski wierzy w to co widzi, słyszy, czuje i dotyka. Kieruje się poznaniem zmysłowym, poznaniem niższym jakby określił to Platon. Nie chce przekroczyć granicy i wznieść się na ,,wyższy poziom” idei. W jaki sposób religia mogłaby wpłynąć na jego poczynania? Skoro na świecie głoduje, choruje i cierpi niezliczona ilość osób to w jakim ujęciu należy rozpatrywać obecność Boga? Wreszcie sprowadza siebie do myśli, że sam nie jest idealny i może popełniać błędy. Kieruje się swoją nabytą naturą i daje się ponieść zmysłom. Zabija z zazdrości, przyjemności; kradnie z powodu niezadowolenia; gwałci by zaspokoić pragnienie; kłamie by uniknąć konsekwencji prawdy. W momentach gdy czuje się źle lub gdy potrzebuje szczęścia, zmienia fałszywie zdanie. Idzie do kościoła, zasiada na ławie, składa ręce do modlitwy, klęka i zaczyna się modlić. ,,Panie Boże, stwórco świata, proszę pomóż mi…”. Oczekuje wysłuchania, oczywiście. Pomaga starszej pani na przejściu, rozmawia z daleką rodziną, którą niegdyś opuścił, wierzy ślepo w Boga i jego wysłuchanie. Przypomnijcie sobie teraz jakie zaskoczenie was ogarnia gdy okazuje się, że ów powiernik nie wypełnił swojej misji. Zostawił was na lodzie? Śmieszne ale prawdziwe.  Tak to pojmujecie. 




 WESOŁYCH ŚWIĄT <3

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Dalsza część rozdziału 7

Nie zamierzałem czekać. Ruszyłem do przodu, pewny swoich poczynań i zamiarów. Nigdy się nie bałem i nigdy nie wierzyłem w duchy. Nie mogłem pozwolić by coś mną omotało i zabrało resztki godności czy zdrowego rozsądku. Wtargnąłem do kuchni, zaklnąłem i wziąłem do ręki szczotkę. Pozamiatałem rozbitą porcelanę i usiadłem na krześle. Czekałem aż przyjdzie Carlos z Jacobem.
Czułem się okropnie oszukany. Miałem spędzić tu wakacje, czas, który wynagrodził by mi tragiczne przeżycia zostawione w Londynie. Nie oczekiwałem ekstremalnych przygód, chciałem po prostu odreagować. Poznać kogoś nowego, zaprzyjaźnić się, nauczyć się nowych rzeczy. Tymczasem, moje grono poznanych osób ogranicza się do szaleńca, starszego szaleńca i wariatki z rynku. Oczywiście nie zapominając o tajemniczym, cichociemnym gościu z domu.
- Świetnie. Może i ja wyląduję w psychiatryku. - mruknąłem. W między czasie zerkałem na zegar. Do dwudziestej brakowało tylko dwudziestu minut. Zastanawiałem się nawet czy nie przyrządzić herbaty. Myśl tą jednak szybko wypchnąłem z głowy - nie mogę być miły bo nie zdradzą mi prawdy. Trzeba pokazać Carlosowi, że to ja płacę i wymagam.
Tak bardzo byłem ciekawy czy to się uda. Jestem tu może czwarty czy piąty dzień. Wszystko dzieje się niebywale szybko. To aż komiczne, banalne. Miałem wrażenie, że znajduję się w scenariuszu jakiegoś filmu, spisku czy czegoś, Bóg wie sam, innego. Pewnie ten ktoś to krąży po moim domu, ma za zadanie mnie śledzić i spisywać codzienne czynności. Przekazuje to Carlosowi, który wyciąga ode mnie pieniądze i robi ze mnie głupka. To ma sens.
Nie, to nie ma sensu.
- Oliver? - pukanie do drzwi i głos Jacoba, przywołały moją świadomość do rzeczywistości.
Wstałem i równym krokiem skierowałem się ku gościom. Otworzyłem im i bez słowa zaprosiłem do środka. Dwóch mężczyzn - jeden młodszy, drugi siwy, starszy, ubranych łudząco podobnie do siebie stało na deskach tego domu. Przyglądając się sobie i mi nie wyrażali żadnych uczuć. Ich twarze były zamaskowane, pozbawione wyrazu, bezinteresowne, tajemnicze, przerażające. Blada karnacja, podpuchnięte oczy, czarne tęczówki... Wyglądali jak... trupy. Dlaczego teraz to zauważyłem?
- Witam, panowie. Musimy porozmawiać. - powiedziałem im kiedy już usiedliśmy na kanapie w salonie.
Jacob pochylił głowę i złapał się za siwą brodę.
- Słuchamy Oliverze. - odezwał się Carlos. Wnikliwie patrzył mi w oczy.
- Mieszkam sobie w tym domu, czytam książkę, schodzę do piwnicy, rozmawiam z ludźmi z rynku i coraz bardziej uświadamiam sobie w jaki bajzel się wpakowałem. W dodatku ktoś tutaj jest... w tej willi i mnie śledzi. Nie, nie zwariowałem. Przynajmniej nie jeszcze. Cała ta historia wydaje mi się dziwna, przeklęta a wręcz zakazana by o niej wspominać. Ostrzegacie mnie przed książką, przed głupim przedmiotem, który nie jest człowiekiem. A jednak, wciągam się w nią coraz bardziej i coraz mocniej zaczynam rozumieć. Umiem wiązać fakty.
- Do czego zmierzasz? - zapytał Carlos.
- Kim jesteście?  - spojrzałem na Jacoba. Siedział w tej samej pozycji. Nieruchomy, jakby nieżywy.
Gdy miałem już spytać się go czy dobrze się czuje, on nagle się poruszył. Tak jakby chciał coś powiedzieć, odezwać się. Otworzył już usta i wymówił pierwszą głoskę gdy Carlos go wyprzedził.
- Ludźmi, Oliverze. Oczywiście, że ludźmi. Jesteśmy tacy jak ty tyle, że nieco starsi i mądrzejsi. Ostrzegałem cię, żebyś nie schodził do piwnicy ani nie czytał mojej książki. To tylko i wyłącznie twój wybór, twoje decyzje. Nie możesz mieć do nas żadnych pretensji.
- Przestań gadać bzdury, Peleponer. Wiem, że jesteście rodziną Anny Thierin.
Chłodna macka zimna oplotła mi szyję. Poczułem się rozdrażniony i zagrożony. Targnęła mną obawa.
- Chyba naprawdę zaczynasz wariować. Jakim cudem? Przecież to nie zgodne z matematyką. Według lat, w których ona żyła bylibyśmy ...
- Martwi, tak wiem. Dlatego to ja was pytam, jak to możliwe?
- Może, ustalmy pewne fakty, panie Oliverze. - odezwał się Jacob. Popatrzyłem na niego z nadzieją. Naprawdę chciałem dowiedzieć się prawdy, w końcu to ja tu mieszkam i to mnie przytrafiają się ostatnio przerażające rzeczy. - Faktycznie, mamy powiązanie genaologiczne z tamtejszą rodziną ale wszystko co powinien Pan wiedzieć to Pan wie. Nie ma potrzeby byśmy opowiadali tu Panu niestworzone rzeczy.
Pokręciłem zrezygnowany głową.
- Coś próbowało mnie zabić. Jakaś bestia, bez kształtu. Słyszę śmiech, widzę kobietę, podążam za jej głosem, przedmioty same się poruszają, kran w łazience jest nie do naprawienia, w dodatku ten list i klucz...
- Jaki list? - zapytał nagle pobudzony Carlos. Pobudzenie to nie należało do tych zaniepokojonych ale raczej podnieconych. Prawie, że a doszedłbym do wniosku, że się cieszył.
- W piwnicy, w kufrze. Znalazłem tam list od J.J.S. Tak się podpisał. Dziwnym zbiegiem okoliczności są to inicjały pana, Jacobie. - znów rzuciłem na niego okiem. Pozostawał nieporuszony.
- Jest wiele mężczyzn o takich skrótach literowych. Proszę mi nie wmawiać kłamstwa.
- Oczekuję tylko prawdy. - wytłumaczyłem się.
- Proszę go pokazać. - rozkazał Peleponer.
Wstałem i podszedłem do książki leżącej na półce. Wyjąłem z niej owy skrawek papieru i podałem Carlosowi. Przeczytał go i przymknął oczy. Poruszył lekko głową, spinając wszystkie jej mięśnie i szyję. Zachowywał się bardzo dziwnie.
- Nie warto zaśmiecać sobie tym głowy. Korzystaj z wakacji. - zaczął powoli wstawać.
- Siadaj do cholery! - krzyknąłem. Niewzruszony cmoknął i rozbawiony powiedział:
- Naprawdę myślisz, że mógłbym mieć coś z tym wspólnego?
- Napisałeś tą książkę, w dodatku jest ona o twoim życiu. Miałeś opętaną matkę, w powieści zaś jest nią Anna. Z historii tego domu to własnie ona została zabita przez swój dom - a właściwie przez demona swojej matki. Miała męża i syna, Jacoba Sheppelina. Istnieje jednak jeden haczyk. Dlaczego jej mąż nazywał się Hans Tresckow skoro na rzeźbie w ogrodzie widnieją inne inicjały? Wszystko to przemyślałem i naprawdę zaczyna  mnie to przerażać.
- Inteligentny jesteś lecz nie do tego stopnia by móc pojąć tą sytuację. Odpowiedź dostaniesz gdy przeczytasz książkę. Skoro zacząłeś ją czytać, zmuszony jesteś dobrnąć do samego końca. Przykro mi ale innego rozwiązania nie ma. Jeśli się boisz mogę wysłać do ciebie pewną osobę. Dotrzyma ci towarzystwa, z pewnością.
Może i miał racje? Może to ja wyolbrzymiam sprawę a to wszystko to jedna wielka bajka i bujda? Czemu tak bardzo drążę temat? Nigdy nie kręciły mnie zjawiska paranormalne. Przeczytam książkę do końca i wrócę do Londynu. Tymczasem pomysł o osobę towarzyszącą nie wydaje się być złym pomysłem. Chciałem poznać przyjaciół, teraz taka okazja stoi przede mną otworem.
- W porządku. Zgadzam się.
- Wspaniale. Czekamy więc na twój telefon, kiedy będziesz gotowy poznać odpowiedź. - oboje wstali z kanapy i skierowali się do drzwi wyjściowych. - Niebawem kogoś tu wyślę.
Pozostałem w salonie patrząc na przedmiot leżący na półce. Nie było tak późno, mogłem jeszcze dzisiaj coś przeczytać. Byłbym o krok bliżej.
***
Była dwunasta w nocy kiedy zebrałem się w sobie i poszedłem do zamkniętego pokoju mamy. Tak bardzo się bałem. Nie tylko reakcji ojca ale też o swoje życie. Ostatnio nie było tu biezpiecznie. W żadnym razie. Po cichu zbliżyłem się do drzwi sypialni ojca. Podsłuchałem czy już śpi. Głębokie chrapnięcie utwierdziło mnie w przekonaniu, że droga wolna. Złapałem za klamkę i wszedłem do środka. Klucz powinien leżeć w kieszeni spodni. Wisiały na krześle. Wyciągnąłem rękę i zacząłem badać. Jest! Naprawdę tam były. Przez przypadek zadzwoniły aż pojawiły mi się kropelki potu na czole. Obawiałem się czy tata się nie obudził. Stałem w miejscu aż do następnego chrapnięcia a potem wyszedłem  na korytarz. Pokój mamy był na samym jego końcu. Z każdym zbliżającym się krokiem mój oddech stawał się cięższy i szybszy. Najgorzej było przed samymi drzwiami, kiedy to włożyłem klucz do zamka i przekręciłem.
- Mamo? - szepnąłem. Chciałem by odezwała się swoim normalnym głosem, by przytuliła mnie do siebie i przekonała, że to ojciec ma problem i, że musimy uciekać.
- Jacob? Jesteś sam? - zapytała.
- Tak mamusiu. Mogę wejść? - uchyliłem drzwi. Siedziała w środku, z podkulonymi nogami, ubrana w białą szmatę.
- Nie zabraniam. Tylko uważaj, ciemno tu. - przełknąłem ślinę. Człowieku, jak możesz bać się własnej matki? - pomyślałem i wszedłem do klitki. - Czemu tu jesteś?
- Chciałem z tobą porozmawiać. Dobrze się czujesz? - mówiłem troskliwie.
- Nie, synku. Jesteśmy w niebezpieczeństwie. Wierzysz mi?
- Chyba tak. Widzę, że coś się dzieje. Ostatnio, wtedy w kuchni. Widziałaś wszystko... ja nie miałem kontroli. Coś chciało mnie zabić.
- Ktoś, Jacobie. Twoja babcia.
- Barbara?  Czego od nas chce?
- Duszy. Próbuje nas opętać, zniszczyć. Walczę z nią ale to nie łatwe kiedy nie masz wsparcia. Twój ojciec nie chce mnie słuchać i zamyka mnie tu, myśląc, że to ja jestem chora.
- Wiem. Nienawidzę go.
- Nie, nie mów tak. On próbuje cię ochronić, tylko nie bardzo wie w jaki sposób. Musisz mu wytłumaczyć, pokazać.
- Jak?
- Spróbuj z nim porozmawiać. Mnie nie chce słuchać ale myślę, że ciebie zechce. Przekaż mu, że ona tu jest i konieczne jest spalenie tego domu.
- Spalenie? Czemu? Nie rozumiem...
- Ona próbuje w nas wejść, kierować naszymi poczynaniami, wpływa na nasze myśli, żyje nami. Mieszka tu, wtapia się w dany przedmiot a później w inny. Opętała tą willę. Trzeba ją więc zniszczyć.
- To brzmi strasznie i tak nieprawdopodobnie.
- Boisz się, kochanie, ja też się boję. Ale nie możemy pozwolić by nas zabiła, prawda?
Pokręciłem głową.
- Mamo, mam jeszcze jedno pytanie.
- Słucham cię.
- Czemu wtedy chciałaś skaleczyć tatę? Tak bardzo cię nie mogłem rozpoznać. A potem siedziałaś przy moim łóżku i miałaś takie obce oczy... Byłaś ... straszna.
- Co?
- No... mogę powtórzyć...
- Nie. Jacobie, zrób o co cię prosiłam i wyjdź stąd.
- Ale...
- Teraz. - popchnęła mnie na drzwi, które pod wpływem nacisku się otworzyły. Wyleciałem na korytarz i szybko zbliżyłem się do rąbka uchylonych drzwi.
- Mamusiu, czemu to zrobiłaś? Boję się...
- Wykonaj zadanie i wracaj do pokoju.
- Dobrze, obiecuję. Posłucham cię bo cię kocham. Wierzę ci.
- Ona tu jest. - szepnęła.
- Kto?
- Stoi za tobą. Nie odwracaj się. - szepnęła i domknęła drzwi.

***
Zacząłem szybko oddychać i odepchnąłem od siebie książkę. Miałem dreszcze i byłem zaniepokojony. moje serce biło szybko nie pozwalając na wzięcie oddechu.
Spojrzałem na zegar.
Minęły trzy godziny.
Nikogo nie było.
A jednak czułem kogoś obecność.

niedziela, 16 listopada 2014

Koniec rozdziału 6. i początek 7. - ,, Odwiedziny"

 Nie wiedziałem czy go posłucha. Jej stan był naprawdę dziwny.
&następny rozdział ( w książce, którą czyta Oliver)
                    Tak jak się spodziewałem ojciec zadzwonił do znajomego lekarza. Był ranek a on już badał moją matkę. Nie pozwalano mi wejść do pokoju, nawet zbliżyć się na krok. Tata bał się, że w jakimś nieoczekiwanym momencie Anna rzuci się na mnie. Tyle, że chciałem z nią porozmawiać. Nie sądziłem, że była chora na ludzką chorobę. Za jej zachowaniem stały nadludzkie moce, byłem tego pewien.
Podczas obiadu spytałem tatę o wyniki badań. Lekarz siedział u nas dobre cztery godziny.
                            - Nie twoja sprawa synu. - odparł zimnym tonem.
                            - A czyja? To moja matka do cholery! - krzyknąłem wypuszczając widelec z ręki. Spojrzał na mnie srogo, widocznie nie zadowolony z mojego zachowania i wyparował:
                            - Idź do siebie a jak przemyślisz swoje zachowanie to wrócisz i dokończysz obiad.
Wstałem od stołu, podszedłem parę kroków w kierunku ojca i mocno zaciskając pięści, powiedziałem:
                            - Ty nadęty egoisto! Nie wierzysz matce bo sam jesteś chory! Masz obsesję i więzisz ją w domu. Może byś tak chociaż raz spróbował ją zrozumieć? - odwróciłem się i pobiegłem do swojego pokoju. Zanim zamknąłem drzwi słyszałem jeszcze jego upomnienie:
                            - Nie wolno ci się tak do mnie zwracać!
Miałem plan. Nie wiedziałem jednak czy wypali. Dziś w nocy chcę pójść do pokoju matki. Mogę z nią porozmawiać, już się nie boję. Pomogę jej i ją uratuję. Będę inny niż ojciec.



Odłożyłem książkę przerażony faktem, że czytałem ją już ponad dwie godziny. Nie mogłem uwierzyć, że naprawdę było już po południu. Zaniepokojony faktami, które niedawno wypłynęły na historię tego domu zdecydowałem się, że muszę porozmawiać z Carlosem i jego starym przyjacielem, Sheppelinem. Musiałem dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi.




                                            Odwiedziny



Było grubo po południu gdy zdecydowałem się pójść do Carlosa. Mieszkał blisko mnie więc nie sprawiło mi to większego kłopotu. Pogoda była ciężka: słońce nawet o szesnastej wdawało się we znaki, powietrze gęste i parne nie pozwalało swobodnie oddychać. Zacząłem myśleć, że ta wyspa naprawdę mnie zabija. Nie dość, że dom, w którym zamieszkałem należał kiedyś do opętanej rodziny to jeszcze jej historia została opisana w książce właściciela. Nie rozumiałem tylko powiązań rodzinnych, nie rozumiałem sensu tego całego spisku. Nie rozumiałem niczego - byłem nieświadom mojego zgubienia. Dlatego właśnie podążałem drogą obsypaną piaskiem ku białemu domu. Przytulny z choinką rosnącą tuż obok, z otwartymi oknami. Podszedłem do drzwi i zapukałem. Zapukałem zbyt natarczywie i niegrzecznie. Otworzył mi Peleponer ubrany w podkoszulkę i spodnie sięgające mu do kolan. Spojrzał na mnie uważnie, uśmiechnął się niebezpiecznie  i powiedział:
- Spodziewałem się, że tu przyjdziesz.
- Jest u ciebie Sheppelin? - nie odpowiedziałem na jego słowa tylko twardo zadałem pytanie. Mój rozmówca zdziwił się na moje słowa i przecząco pokręcił głową.
- Nie ma ale wiem gdzie go szukać. Do czego ci jest potrzebny?
- Okłamujesz mnie Carlosie, to nie bardzo mi się podoba. Chcę żebyśmy spotkali się dzisiaj w trójkę o dwudziestej. U mnie. - nie czekając na odpowiedź, odwróciłem się na pięcie i truchtem podążyłem na pobliski rynek. Nie oczekiwałem, że coś będzie jeszcze otwarte ale porzebowałem oderwać się od swojej posiadłości. Ten dom posiadał magię. Magię ciężką, przytłaczającą i starodawną.
Ku mojemu zaskoczeniu, wszystkie stoiska były czynne a całe otoczenie wyglądało całościowo podobnie do ostatniego razu. Ujrzałem Mary Wildman. Ta kobieta nadal tkwiła w smutku i cierpieniu. Zrobiło mi się jej żal już przy pierwszej wizycie. Teraz jestem sam więc mogę do niej podejść i zapytać co ją dręczy - pomyślałem.
- Witaj. Pamiętasz mnie, może? Byłem tu ostatnio z jeszcze jednym mężczyznom.
Mary uniosła wzrok lecz nie uraczyła mnie odpowiedzią. Spróbowałem jeszcze raz.
- Pozwól sobie pomóc. Wiem, że przy utracie bliskich trzeba porozmawiać.
- Nic o mnie nie wiesz. - jej głos był szorstki i zdecydowany. Dało się w nim słyszeć nutę wrogości.
- Zgadza się ale chcę ci jakoś ulżyć. Czy to źle?
- Na nic mi twoje dobre chęci. Jesteśmy skazani na takie życie już do końca.
- Kto? Jacy jesteśmy?
- Wszyscy. - nie zrozumiałem co miała na myśli. O kim mówiła?
- Możesz mówić jaśniej?
- Uciekaj stąd. Wracaj do domu. - powiedziała patrząc mi w oczy.
- Jest niedaleko, w dodatku nie bardzo mi się spieszy.
- Nie mówię o tym domu. Wracaj do prawdziwego domu. Jak najszybciej. Jeszcze dzisiaj.
Zamilkłem. Byłem naprawdę przestraszony. Już nie ona pierwsza mnie ostrzega. Najpierw Jacob a teraz ona.
- Dlaczego? Co tu się takiego dzieje?
- Złe moce krążą nad tą wyspą i nad posiadłością Thierinów.
- Czyją?
Nie odpowiedziała. Milczała. Bezczelnie milczała nadal urzymując ze mną kontakt wzrokowy. Zdenerwowany zawróciłem. Kierowałem się do wynajętej posiadłości. Trzymała mnie nadzieja, że wieczorem wszystkiego się dowiem. Chciałem by nic przede mną nie zatajali, by wszystko stało się jasne i
przejrzyste. Może wtedy uda mi się zdecydować na powrót do Londynu? Teraz nie chciałem dać za wygraną. Coś mnie tu sprowadziło i nie pozwolę by to coś zostało mi odebrane.
Dotarłem na miejsce. Otworzyłem drzwi wejściowe i wszedłem do środka. Zrobił się lekki zaduch a wszystkie okna były otwarte mimo tego, iż przed wyjściem je otwierałem.
- Kto tu jest? Gdzie jesteś? Cholera, pokaż się! - wrzasnąłem jak idiota. Krzyczałem sam na siebie.
- Nikogo tu nie ma deklu. - odpowiedziałem sobie.
W tym momencie szklanka po herbacie stojąca na stole spadła i stłukła się na podłodze.
- Czyli jednak ktoś tu jest. - szepnąłem.








Dzisiaj tyle. W bliskim czasie pojawi się dłuższy fragment.

Tak wyobrażam sobie mniej więcej Mary Wildman.


  Biały domek Carlosa. Oczywiście nie pasuje do tamtych czasów ale był również biały, mały z choinką obok. :)
 Pozostawcie po sobie komentarz!


Powrót Mrocznej Krainy.

Witajcie po dość długiej przerwie. Strasznie Was za nią przepraszam ale zabrakło mi weny twórczej. Dzisiaj jednak poczułam, że ten blog odżyje. Mam pomysły i chęć do pisania. Jeszcze dzisiaj pojawi się nowy fragment mojej powieści. Podczas mojej nieobecności obserwowałam, że licznik wyświetleń oczywiście malał ale nigdy nie wynosił 0. :) Cieszy mnie to, że ktoś tu zagląda.
Pozdrawiam Was serdecznie, nie dajcie się przeziębić.
Mroczna.


piątek, 15 sierpnia 2014

Potrzebna pomoc z waszej strony! - sprawa MAXA WOODWARDA!!

Witajcie kochani :)
W poprzednim poście objaśniłam wam po części o co chodzi z tą książką, którą teraz czytam oraz z tą całą historią, która kiedyś naprawdę miała miejsce. Dzisiaj zwracam się do was z prośbą ale najpierw muszę jeszcze coś wam przekazać.
Otóż starzec, który wprowadzał dzieci w śpiączkę także próbował popełnić samobójstwo. Nie udało mu się bo także zapadł w śpiączkę by trafić do Krainy Pomylonego Dzieciństwa, do dzieci i odebrać im coś co nie należy do nich ( trzeba przeczytać książkę ). Bober Banary miał syna. Nazywał się Andrew Pash i po jakimś czasie, po próbie samobójstwa jego ojca , kiedy to policja badała willę, którą jego ojciec wynajmował rodzinom , odkryto, że ktoś w niej przebywa. Policjanci zobaczyli w niej syna Bobera. Aresztowali go i podejrzewali, że syn pomagał ojcu w upozorowaniu samobójstwa. Mężczyzna wskazał policji miejsce gdzie niby przebywał. A w niej , pod podłogą ukryta była skrzynka. Skrzynka z figurką człowieka. Okazało się, że ten człowiek to Bober Banary. Policja dotychczas nie wie jak wygląda naprawdę Bober Banary, mogą tylko przypuszczać, że miał okrągłą głowę ( wtedy kiedy zajął się Woodwardem bo przy innych dzieciach modelował czaszkę) , był bardzo garbaty i mizernie wyglądał. Co ciekawsze, doktor który badał potem dzieci i próbował dowiedzieć się jakimi metodami posługiwał się Banary został usunięty z pracy.
Dlatego. Ważny komunikat. Figurka ta znaleziona , nie była prawdziwą. To była tylko replika z marmuru. Prawdziwa wyrzeźbiona była z drewna i pomagała Boberowi przemieszczać się w śpiączce, wszystkie wyjaśnienia , jakkolwiek one brzmią są prawdziwe i wytłumaczone w powieści. A więc figurka ta prawdziwa może przebywać w Polsce. Każdy kto widział taką jak na zdjęciu poniżej może napisać mi tutaj , to bardzo ważne bo nie wiadomo czy dzieci, które obecnie przebywają w śpiączce nie są wiezione przez dalsze pokolenia Bobera. Np. jego syna czy dzieci jego syna. To nienormalni ludzie, uwierzcie. Autor, który napisał tą książkę także jej szuka, zbiera dowody, archiwalne zdjęcia, zeznania dzieci, wszystko to co może wiedzieć i co udostępnia mu policja. On sam miał kontakt z doktorem, który przeprowadzał badania, dr. Snake'sem.
Proszę pozostawcie po sobie komentarz. Nie wiem czy nadal prowadzić tego bloga kiedy nie widzę po was śladu :(
Na zdjęciu Andrew Pash(w koszuli w kratkę, syn Bobera ) , policjant i szkic z figurką ojca Pasha.

Tak prawdopodobnie wyglądał Bober Banary, Szkic zrobiony dzięki zeznaniom Maxa Woodwarda i Cornela Cummingsa ( przyjaciela Maxa, chłopca który jako drugi się wybudził).



Poszukiwana figurka. Ktokolwiek taką widział, pisać!



Więcej na blogu autora, polecam każdemu to prześledzić: http://roczniak.blogspot.com/

niedziela, 10 sierpnia 2014

Niecodzienna sprawa Maxa Woodwarda!

Uwaga Uwaga!
Na początek kilka ogłoszeń.
Likwiduję mojego drugiego bloga ze względu takiego, że nie ma na nim wiele wyświetleń ale to tylko przez moją winę. Przyznaję, że go zaniedbałam i nie dodaję tam nowych postów. Dlatego właśnie wszelkie recenzje czy moje aforyzmy i inne takie będą pojawiać się na tym blogu. Może sprawi to, że będzie miał więcej ,, fanów".
A więc...

W moim posiadaniu jest teraz książka Jacka Roczniaka pt. ,, Woodward- prawdziwa historia Maxa Woodwarda".
Nie zniechęcajcie się przez ten tytuł, błagam. To nie jest nudna powieść to same fakty.
Może zacznę od wprowadzenia, pozwólcie, że wspomogę się tekstem w książce.
W latach osiemdziesiątych w Hammersmith miała miejsce seria prób samobójczych dokonanych przez nastolatków ( wśród nich oczywiście tytułowy Max). Żadne z tych samobójstw nie skończyło się śmiercią ale każde z dzieci wpadło w śpiączkę. Po jakimś czasie wszystkie zostały położone w tym samym szpitalu. Po 12 latach śledztwa okazało się, że były pod opieką tego samego lekarza a wszystkie z nich przed próbą samobójczą wraz z rodzicami wynajmowały tę samą willę pewnego starca, Boba Banarego. Niedawno policja wyjawiła, że za całą sprawą stoi ktoś trzeci a dzieci do tej pory są więzione, przebywają w śpiączce.

Cóż , nie wiedziałam sama co o tym myśleć, ta historia wydawała mi się nawet ciekawa ale ilość stron tej powieści mnie przerażała - 720 stron.
Powieść została spisana dzięki m.in. fragmentom biografii Maxa spisanych przez jego przyjaciół, którzy także byli w śpiączce ale tak jak i Max się z niej wybudziły oraz na podstawie zapisów samego Maxa. Skorzystano również z wyników badań Thomasa D.Snake'a, który badał odruchy umysłowe pacjentów przebywających w fizjologicznej śpiączce.

Dobrze więc Max Woodward był to nastolatek o zaburzeniach emocjonalnych. Przed próbą samobójczą mieszkał w willi Banarego wraz z rodzicami. Nie miał z nimi dobrych kontaktów a szczególnie nie z ojcem, którego traktował jak wroga. Max nie był taki jak inny, miał swój świat, swój sposób mówienia i postrzegania rzeczywistości. Może właśnie dlatego jego rodzice go nie akceptowali? To właśnie ten chłopiec jako pierwszy wybudził się ze śpiączki. Po jakimś czasie, po  złożeniu wyjaśnień policji i lekarzom zniknął pozostawiając po sobie krótki zapis:
,,...wracam do Krainy, by oddać swoją chustę. By oddać lawendową chustę komuś, kto ją właśnie powinien włożyć...".
Nie wiem nadal bo jeszcze nie przeczytałam książki do końca o co chodzi w tym krótkim fragmencie.
Kontynuując, wszystkie uśpione dzieci wynajmowały kiedyś z rodzicami dom starca Boba Banarego. Bob Banary to człowiek nienormalny, lekarz z resztą. Aby nie dopuścić do tego, że policja go zamknie w więzieniu za każdym razem, za każdym razem gdy inna rodzina wynajmowała dom zmieniał swoją tożsamość. Nie mowa tu już o imieniu i nazwisku, ba! Banary miał inny plan. Zmieniał swój sposób chodzenia, ubierania, modelował swój głos, kształtował inaczej swoją czaszkę. Tak, dobrze przeczytaliście. Skąd to wiem? Z bloga autora ksiażki, który ma archiwalne zdjęcia i zapiski od policji. Adres na bloga znajdziecie gdy wpiszecie w google Jacek Roczniak. Więc wszystko na to wskazuje, ze nie był to człowiek o zdrowym umyśle. Nie zdradzę wam dużo informacji, ponieważ lepiej przeczytać książkę. Ktoś kto nie może jej kupić ale jest zainteresowany proszę do mnie napisać w komentarzu, wtedy podam adres e-mail.
Dzieci przebywające w śpiączce trafiały do Krainy Pomylonego Dzieciństwa, które istniało i tętniło życiem aczkolwiek nic tam nie było do zrozumienia. Kładka Cierpiących? Co to, prawda? Ja wiem. I jestem przerażona tym co czytam w tej książce. Bob Banary posiadał Księgę Holdorium - pisana w języku nie zrozumiałym dla innych ludzi, pisana była bowiem językiem z zaświatów. Banary czytał tę Księgę dzieciom w śpiączce modelując swój głos jak w hipnozie. Przed czytaniem podawał im lek uniemożliwiający przebudzenie.
Bob kiedy zorientował się, że policja wie gdzie go szukać próbował popełnić samobójstwo, nieudolnie.
Ale jego syn, Andrew Pash pomógł policji i odnalazł coś niezywkle dziwnego ale jakże ważnego dla tych dwóch mężczyzn. Figurka drewniana przedstawiająca ludzką postać jego ojca.


Tyle dla was, każdy kto chce więcej wiedzieć pisać w komentarzach!
Pozdrawiam.
Dobranoc.

piątek, 1 sierpnia 2014

Czy niebo istnieje?

Witajcie kochani!
Obejrzałam przed chwilą niesamowity film oparty na faktach pod tytułem ,, Niebo istnieje naprawdę".
Nigdy nie zastanawiałam się tak bardzo i tak dogłębnie nad odpowiedzią do pytania postawionego w tytule postu. Owszem wierzyłam, że Bóg gdzieś tam jest i spogląda na nas kierując naszym losem, dając nam wolną wolę. Gdy inni mówili: Nie ma Boga! Przecież na tym świecie dzieją się takie straszne rzeczy, które nie mogą być Jego ręką! - nie odpowiadałam. W sobie wierzyłam, że w momencie gdy Adam i Ewa zgrzeszyli, Bóg dał nam wolne życie abyśmy to my nauczyli się nim kierować. Byśmy zrozumieli i odróżnili dobro od zła. Dzisiaj kiedy zobaczyłam ten film i poznałam historię Coltona i Akiany Kramarik uwierzyłam. Może ktoś z was czytał także książkę Ebena Aleksandra, pt. ,, Dowód"? Och jeśli nie to naprawdę, polecam! Istnieje za dużo dowodów na istnienie Nieba abyśmy nadal w to wątpili. Wszystkie doświadczenia poza ciałem, które studiujemy ( mowa o OOBE) są niczym innym jak tworem Boga. Dlaczego więc wierzymy w wyjście poza ciało a nie wierzymy w istnienie innego życia? Życia, które jest piękniejsze od tego, które znamy i doświadczamy.
Naprawdę warto poświęcić półtorej godziny na obejrzenie tego filmu i zastanowieniu się nad istnieniem Nieba. 
Teraz dorosła już Akiane Kramarik w wieku 4 lat doznała wizji. Widziała Jezusa... w śnie. Ukazywał jej swoją twarz przez dłuższy czas aż ona sama w wieku 8 lat namalowała jego portret. Jest on w Internecie i każdy może również zobaczyć wywiad z tą dziewczynką. Colton, chłopiec, który na pograniczu życia i śmierci zobaczył zaświaty również ujrzał syna Bożego. Po powrocie na Ziemię potwierdził, że obraz namalowany przez Akianę jest prawdziwy. Że to właśnie tą istotę widział w Niebie.
Nie zmuszam was do uwierzenia w ich historię ale zachęcam do głębszemu przyjrzeniu się tej sprawie.


*** Warto zobaczyć i przeczytać:
1. Eben Aleksander  ,, Dowód "
2. Film ,, Niebo istnieje naprawdę"
3. Akiane Kramarik - wpisać w google i obejrzeć grafikę oraz wywiad na youtube.
4. Artykuły w gazecie Świat Wiedzy na temat doświadczeń poza ciałem ( OOBE - Out Of Body Experience).


Miłego dnia :)


Czy to normalne, że 8 letnia dziewczynka zdołała namalować takie arcydzieło?


czwartek, 31 lipca 2014

Rozdział 6 - dalszy fragment

Właśnie wróciłem z miasteczka. Ależ dziwni ludzie tam pracują. Jedna pani podobno straciła rodzinę więc jej akurat nie dziwię się, że jest taka ponura. Inni zaś przeklęci byli przez przeszłość wyspy. Okrutne były ich czasy lecz te są jeszcze okrutniejsze.
                       Udało mi się poprosić tatę o to byśmy poszli na kiermasz. Kupił mi nową książkę. Uwielbiam czytać a szczególnie przed snem kiedy przestajesz się przejmować tym co masz zaraz zrobić i zanurzasz się całkowicie w świat powieści, świat, który istnieje tylko w twojej głowie. Ojciec powiedział mi kiedyś, że musimy czytać bo czasy zmieniają się a ludzie tym bardziej i kiedyś, w przyszłości może zabraknąć czytaczy. To straszne, wiecie? Przecież nie istnieje nic lepszego od książek. To one dają nam możliwość kształcenia swojej wyobraźni. Poza tym nie mogę uwierzyć, że czasy zmienią się do takiego stopnia o jakim opowiadał mój tata. To wydaje się być zbyt abstrakcyjne i niepojęte, że ludzie dążą do złych czasów skoro te obecne są wystarczająco kłopotliwe. Moim zdaniem nigdy nie będzie idealnie. Zawsze coś będzie nam nie pasować. Gdyby tylko przeżyły książki, może one kiedyś uratują człowieczeństwo? 
                         Trochę odbiegłem od tematu dlatego znów do niego wrócę. Podczas powrotu do domu nieśmiało spytałem ojca co takiego stało się mamie. Na początku odwracał wzrok i absolutnie chciał mi nic nie mówić jednak po dość długiej namowie wypuścił parę z ust.
                          - Widzisz, Jacobie, mama jest bardzo chora. Coś dzieje się niedobrego w jej głowie. 
                          - Czy umrze? - to było pierwsze pytanie jakie przyszło mi na myśl. Kochałem matkę i nie chciałem by odeszła. 
                          - Synku nie ma takiego zagrożenia. Po prostu musi odpoczywać... długo odpoczywać.
                          - To dlatego jest zamknięta? - zapytałem po dłuższej ciszy.
                          - Tak. Anna musi się uspokoić i odizolować. Tak powiedział lekarz. - po czym przyspieszył kroku i uniknął dalszej rozmowy. Dałem mu spokój bo wiedziałem, że i tak jest mu ciężko a moje dodatkowe pytania tylko by go zdołowały. Nie odezwałem się do niego już ani słowem. Dopóki dopóty nie nastała noc.
~~ następny rozdział
  Była może jakaś druga w nocy gdy moje powieki gwałtownie się otworzyły. Przez pierwsze trzy sekundy leżałem zdezorientowany i sparaliżowany. Przy mojej twarzy była twarz mej matki. Jej oczy, niebywale dzikie, jarzące się i rozproszone skupiła na mnie. Usta wygięły się w okrutnie szaleńczym uśmiechu. Czułem na skórze jej lodowaty oddech, dzielił nas może milimetr. Nagle podniosła swoją rękę do góry a moje widzenie przyćmił blask srebrnego ostrza. Przytknęła go do swojego języka i oblizała go wulgarnie. Kiedy cicho wymówiłem jej imię, roześmiała się. Tyle, że już nie rozpoznawałem jej głosu. Ten był zbyt chrapliwy i pomieszany by mógł należeć do człowieka. Liczyłem do dziesięciu marząc by obudzić się z tego koszmaru. Jenak nie był to sen bo ona nadal tam siedziała. Najgorszy był jej wzrok. Zdawało mi się, że nie mrugnęła ani razu a wytrzeszcz pozostawał taki sam. Ogarnięty strachem zasłoniłem się kołdrą. Widziałem tylko ciemność i wiedziałem, że niedługo będę musiał ją zdjąć bo zabraknie mi tlenu. Po piętnastu sekundach jednym, gwałtownym ruchem ześlizgnąłem się z łóżka na podłogę. Rozbrzmiał łomot ale uradowany zauważyłem, że moja chora matka zniknęła. Bałem obejrzeć się za siebie dlatego wyszedłem z pokoju. Stawiałem ostrożnie kroki by nikt nie zdołał mnie usłyszeć, deski jednak dalej skrzeczały. Niespodziewanie, doszedłszy do sypialni rodziców ujrzałem coś przeraźliwego. Mój ojciec pogrążony w głębokim śnie i matka pochylająca się nad nim z nożem przyłożonym do jego gardła. Chyba nie zdawał sobie sprawy z jej obecności. On naprawdę spał. Długo nie zastanawiałem się nad tym co robić. Nawet nie wiedząc kiedy wydarłem się na całą siłę w płucach i wyrwałem matce nóż z ręki. Miałem szczęście, że przy okazji nie zraniłem ojca w szyję. Ten obudzony usiadł i z krzykiem upadł na podłogę. Ujrzał moją matkę lub tego potwora, który nią zawładnął i nakazał mi szybko pójść do swojego pokoju i zabrać ze sobą nóż. Nie chciałem zostawiać go samego ale gdy ponownie powtórzył rozkaz nie miałem wyboru. ,, Zaraz do ciebie przyjdę" - dopowiedział a ja biegiem rzuciłem się w kierunku drzwi mojego pokoju. Usiadłem przy ścianie i nasłuchiwałem. Chyba się szarpali, mój ojciec próbował wepchnąć ją do pomieszczenia i zamknąć. Oponowała mu i wrzeszczała imię mojej świętej pamięci babki. Mówiła, że ona wróciła i chce nas zabić, że ją widzi i musimy się wyprowadzić.  Tata nie słuchał i krzyczał, że oszalała i jutro dzwoni po lekarza by zabrał ją na oddział dla umysłowo chorych. Gdy w końcu udało mu się ją uspokoić powiedział, że ma się do mnie nie zbliżać ani na jeden krok.






Dzisiaj tylko taki fragmencik. Wróciłam niedawno z warsztatów tanecznych a wczoraj byłam na polówce z super osobą więc nie miałam za bardzo czasu kiedy dodać rozdział. Ale dzisiaj macie ten fragmencik.
Jak zawsze mam dla was konkurs.
Piszcie w komentarzach propozycje strasznych zdarzeń z udziałem duchów lub osób chorych psychicznie. Przypuśćmy, że wyobrażacie sobie ciężarną kobietę w domu, która próbuje wyciąć sobie z brzucha dziecko. To taka krwawa propozycja ale czekam na wszystkie wasze pomysły. Możecie wysyłać je też na mój adres e-mail: lillahouse1@wp.pl                    W nagrodę najciekawsze propozycje ( wybiorę trzy ) zostaną umieszczone w powieści a wasze pseudonimy lub imiona zostaną dopisane na koniec w podziękowaniach.

Życzę dobrej nocy i miłych wakacji przy czytaniu książek!! :)

wtorek, 8 lipca 2014

Rozdział 6 - fragment

 

 

Cisza i spokój





                                               Przez resztę nocy siedziałem w kuchni. Czekałem aż nadejdzie poranek a słońce ponownie pokaże swoje jasne oblicze. Nie miałem odwagi stawić czoła temu czemuś. W chwili gdy zapaliłem światło, wszystko wróciło na ziemię. Łącznie z moją ręką, która przestała krwawić. Zadziwiające i niesłychane. To nie mogło się zdarzyć, to tylko moja wyobraźnia - powtarzałem sobie przez cztery godziny. Dlaczego więc ani razu nie wstałem z krzesła?
                                                Gdy stwierdziłem, że jest dostatecznie jasno opuściłem kuchnię i poszedłem na korytarz. Dokładnie go obejrzałem i sprawdziłem czy nie ma śladu po nocnym towarzyszu. Dywan był tak samo brudny jak wczoraj, po moim  mokrym piasku na stopach, który tak brutalnie tu wpuściłem, ściany w identycznym stanie. Jedyne co mogło mi się wydawać inne to ja sam. Zmieniłem się wtedy - zacząłem się bać i to nie był udawany strach. Miałem na ciele gęsią skórkę, włosy stały mi dęba, zacząłem nierówno oddychać a moje serce biło jak szalone. Ważne, że dopiero ranek a do nocy został szmat czasu. Przez ten dzień najpewniej minie mi strach.
                                                Poszedłem się wykąpać. Zirytowany stwierdziłem, że znów będę musiał przystąpić do naprawy kranu. To nieodpowiedzialne ze strony Carlosa, że zostawił łazienkę w tak okrutnym stanie. Mógł chociaż mnie o tym poinformować. Wchodząc do wody przypomniałem sobie od razu moją nocną kąpiel w Oceanie. Muszę to kiedyś powtórzyć tak jak i wizytę w ogrodzie. Namydliłem dłonie i dokładnie obsmarowałem nimi swoje ciało. Pojawiła się piana i wspomnienie mojej córeczki. Były jej urodziny. Doskonale pamiętam jak wraz z Isabelle wrzuciliśmy ją do wanny pełnej wody. Rosi zaczęła się głośno śmiać i tak słodko prosiła o wyniesienie jej z łazienki. Wtedy ja namydliłem sobie ręce i dotknąłem jubilatki. Mała po piętnastu minutach była cała w pianie a na kafelki wylały się chyba trzy litry wody. W ten dzień po raz ostatni widziałem ją taką uśmiechniętą. Po dwudziestu czterech godzinach była martwa, tak jak i moja żona. Ból jaki wtedy czułem był gorszy i nieporównywalny z tym wczorajszym. Człowiek, który stracił rodzinę nigdy nie będzie już sobą bo odebrano od niego to co było najważniejsze. Jak i dla każdego innego człowieka. Samotność to brak osoby obok nas, w moim przypadku była spowodowana śmiercią bliskich. Śmierć to nasza nadziemska przyjaciółka, wiecie? Zjawia się znikąd, na pewno nie z niezapowiedzianą wizytą bo przecież wcześniej sobie ustala kogo pocałuje najpierw. Tak jakby była Panią Przeznaczenia. Ludzie to marionetki, lalki, które kiedyś się znudzą i muszą zostać wyrzucone. Problem w tym, że nie każde dziecko może się z tym pogodzić. Ja nadal nie czuję tego, że wybaczyłem śmierci. Nie wiem czy to przez krótki okres czasu czy przez to, że jeszcze nie dorosłem. Cóż, być może nadal jestem dzieckiem. Ale Rosi miała tylko dziesięć lat. Cholerne dziesięć lat, które nic ją nie nauczyło. Nie zdążyła nawet dorosnąć. Może to i dobrze - czasami myślę. Może akurat nie była warta tego by poznać jaki to świat jest beznadziejny? Co właściwie ma on nam do zaoferowania? Życie? Jakie to życie kiedy nie wiesz w którym momencie postanowią ciebie wyeliminować? Przygody? Na nie zwyczajnie brak czasu. Rzeczywistość cały czas depcze nam pięty i kopie w tłuste tyłki byśmy coraz szybciej wypełniali swoje zadania. Nie ma kiedy usiąść i pomyśleć o niczym. W zasadzie tak się nie da. Jesteśmy ograniczeni, mali i wpływowi. Wielu się boimy, mało co wiemy. Wiecie kiedy życie obdarowuje nas  tak zwaną wiedzą? Wtedy kiedy odbiera nam najbliższych. To właśnie wtedy pozostawia nas z cierpieniem i daje nam czas. Czas na to by łamać serce i zrozumieć, że to co było nigdy nie wróci. Co bym nie zrobił i co nie powiedział Rosi i  Isabella nie staną przede mną. Mój mały aniołek nie będzie już się tak śmiał. Nigdy nie zobaczę jej już w pianie. Wstrząśnięty mając łzy w oczach chlusnąłem wodą na kafle. Zacząłem łkać. Nikt nie mógł słyszeć mojej rozpaczy. Nikt z wyjątkiem mnie.
                                    Wyszedłem z wanny i o mało co nie wywróciłem się na śliskiej podłodze. Owinąłem się ręcznikiem oraz chwyciłem szmatkę. Opadła na podłogę a ja położyłem na niej stopę i zacząłem wycierać podłogę. Złośliwa woda, zamiast się wchłaniać to ona jeszcze bardziej się rozpływa. Poddałem się po dwóch minutach i poszedłem do sypialni. Wyjąłem z szafy czarne spodnie i granatową podkoszulkę. Za oknem słońce tak mocno nie świeciło a powietrze stało się ostrzejsze. Zaglądając do lodówki uświadomiłem sobie, że muszę wybrać się na porządne zakupy. Do jedzenia nie pozostało mi nic innego jak zielony ogórek i chleb. No cóż, musiałem się tym nacieszyć. Postanowiłem, że po przeczytaniu drugiego rozdziału i po odwiedzinach w ogrodzie udam się do miasteczka w celu zrobienia zakupów. Być może uda mi się porozmawiać ze sprzedającymi. Zapytam ich o tą wyspę i ... o ten dom. Może wyśmieją historię Carlosa i Sheppelina? Gorzej gdyby ją potwierdzili bo nie wiem czy zdołałbym później tu zasnąć. W sumie wyjścia nie mam. Dałem pieniądze, muszę tu zostać.
                                      Zaczekałem aż herbata się zaparzy i udałem się do salonu by tam w spokoju zjeść. Warzywa były suche i bez smaku, pieczywo zaś twarde i gorsze niż te, które jadłem w Londynie. Dziwne, że prawie wszystko tu wydawało mi się podejrzane. Nawet to jedzenie. Pewnie źle trafiłem a następne będą mi odpowiadały. Przekonam  się dzisiaj. Jedyne co mogłem robić cały czas to pić herbatę. Smakowała mi dokładnie jak ta w rodzinnym domu. Dziesięć minut minęło a ja siedziałem na kanapie trzymając w dłoni książkę Carlosa. Byłem ciekaw co stało się gdy ojciec przybył do kuchni.
                                      ,, Przerażony zorientowałem się, że widma już nie ma a ja trzymam w ręku nóż i próbuję się pociąć. Mój ojciec wyrwał mi go z ręki i zaczął wrzeszczeć co ja najlepszego wyprawiam. Oczywiście próbowałem mu to wszystko wytłumaczyć ale on jak zawsze mi nie wierzył. Ja sam nie potrafiłem pojąć takiego obrotu spraw. Gdy tata złapał mnie mocno za rękę i zaczął prowadzić do mojego pokoju, zapomniałem o mamie. Miałem ją spytać czy to wszystko widziała. Może ona byłaby świadkiem lecz następnego dnia czyli dzisiaj leży zamknięta w swoim pokoju. Podobno jest chora lecz ja w to nie wierzę. Coś musiało się stać, że ojciec trzyma ją pod kluczem. Tak więc nie mam okazji z nią porozmawiać. Pozostaje mi nic innego jak odpuścić sobie i zapomnieć o zdarzeniu. Tak będzie najlepiej. Zaraz idę z tatą na ryneczek. Próbuję go uprosić byśmy weszli na kiermasz książek. Nie mam pewności czy w końcu ulegnie bo od dzisiejszego poranka chodzi cały wzburzony i czerwony na twarzy. Lepiej go nie denerwować.(...) " .







To nie koniec tego rozdziału, reszta niebawem. Proszę was pozostawcie po sobie jakiś ślad! :( Nie ma się ochoty pisać jeśli nie ma się motywacji. Nawet jedno miłe słowo sprawia, że się cieszę:)
Jaką ostatnio książkę czytaliście? Ja zaczęłam ,, I nie było już nikogo" - Agaty Christie. BOSKA!!

Dobrej nocy i miłego czytania :***** 

czwartek, 3 lipca 2014

Rozdział 5



 Przepaść


                                Była noc a ja nadal śledziłem wzrokiem tekst w powieści Carlosa. Jak na razie nic ciekawego się nie działo ale ukryta magia pochodzącą z tej książki była silniejsza niż zmęczenie. 
                                Narratorem, jak się domyślałem był Peleponer - prawda jest inna. Opisywał on każdy dzień spędzony w nowym domu. Nie podał jednak adresu, jedyne co ujawnił to to, iż zakupiona posiadłość znajdowała się na wyspie przeklętych. Nie wyjaśnił pochodzenia nazwy ale opisał fragment mówiący o niej. 
                                ,, Wyspa przeklętych nie należała do moich ulubionych. Mieszkają na niej naprawdę dziwni ludzie. Są wiecznie smutni i bezsilni. Mówią jakby zaraz mieli umrzeć, zachowują się jakby ktoś wyssał z nich duszę. Wiele razy próbowałem z nimi porozmawiać ale bez skutku. Czasami nawet bałem się do nich podchodzić. Pogoda tutaj zmienna była jak kobiety. Raz padało , raz świeciło słońce. Podobno kiedyś mieszkała tu pewna kobieta, za czasów średniowiecza rzecz jasna, która posądzona była o praktykowanie magii i okultyzmu. Została spalona na stosie a po śmierci nawiedziła wyspę i jej mieszkańców. Pewnie mści się za krzywdę jaką jej wyrządzili. Od tamtego czasu wszystko tu pozbawione jest życia. "
                                     Fragment ten zaznaczyłem sobie zakładką na wypadek gdybym kiedyś chciał do niego wrócić. Dalsza część rozdziału już wcale nie była taka nudna.
                                  ,, Wczorajszej nocy zdarzyło się coś naprawdę dziwnego. Wstałem z łóżka bo zaschło mi w gardle. Z tego powodu powędrowałem do kuchni po wodę. Kiedy znalazłem się na korytarzu i podążałem ku kuchni, dostrzegłem, że ktoś w niej jest. Wyraźnie widziałem ludzką posturę siedzącą przy stole. Byłem przekonany, że to mój ojciec. On często wstawał w nocy by posiedzieć samemu w ciemności. Dlatego właśnie przyspieszyłem kroku by zapytać tatę co tym razem skłoniło go do refleksji. Zapalając światło zobaczyłem, że nikogo tam nie ma. Zgaszając je znów kogoś widziałem. Stałem obok tej postaci bardzo blisko. Nie czułem jednak ani nie słyszałem jej oddechu. Zadziwiające bo nie potrafiłem nawet rozpoznać czy człowiek ten ma krótkie czy długie włosy. Nie miał zarysowanego kształtu ciała, tak jakby był tylko cieniem. Do końca sam nie wiedziałem co takiego znajduje się obok mnie.
                                   - Kim jesteś? - odezwałem się zduszonym głosem. W odpowiedzi usłyszałem kobiecy, piskliwy śmiech. Przełknąłem ślinę i wyciągnąłem przez siebie rękę. Bardzo powoli, drżącą dłonią próbowałem tego czegoś dotknąć. Minęła sekunda lecz dla  mnie godzina nim obca istota złapała mnie za rękę i popatrzyła mi prosto w oczy. Jej paznokcie były długie, szpikowane, podobne do pazurów a oczy... och to były dwa, żółte świetliki. Dwa, żółte otworki na czarnej pokrywie. Wtedy byłem pewien, że to duch lub demon. Dzisiaj już sam nie wiem. To była noc a ja jeszcze nie zdążyłem się dobrze obudzić. Równie dobrze mogłem to sobie wszystko wyobrazić. Kiedy to coś nie puszczało mojej ręki i zaczęło wbijać mi pazury w dłoń, zacząłem krzyczeć. Mój głos był pewnie słyszany na całej wyspie. Ból był nieznośny, przeszywał mnie do szpiku kości. Krew z otwartych ran zaczęła niemiłosiernie płynąć i skapywać na podłogę. Zacząłem się pocić i trzepotać lecz demon tylko potęgował mój ból - traciłem nadzieję, że ktokolwiek zdoła mnie uratować. Modliłem się by śmierć trwała jak najkrócej i żebym spotkał się z bratem w zaświatach. Niespodziewanie zobaczyłem, że na korytarzu ktoś siedzi. Ukrył się za szafą i bezczelnie obserwował jak ta istota mnie zabija. Wpadło mi do głowy, że to może kolejny duch lecz po chwili gdy zjawił się mój ojciec, nie miałem wątpliwości. To Anna, moja matka była obserwatorką. Wydawała się zaszokowana i sparaliżowana. Gdy zobaczyłem, że mój ojciec wbiega do kuchni zacząłem go rozpaczliwie wołać. 
                                  - Synu! Co się dzieje?! - krzyknął i zapalił światło. "
                                   Zapamiętam ten rozdział do końca życia, był naprawdę mocny. Kończył się właśnie w tym momencie a ja chciałem zacząć czytać następny. Powstrzymało mnie od tego to, że należałoby się wykąpać i coś zjeść. Ta powieść pochłonęła mnie doszczętnie i nie pozostawiała wyboru czy mam siłę na jej dalsze czytanie czy też nie. Udało mi się jednak wstać i pójść do lodówki. Z niezadowoleniem stwierdziłem, że jedyne co mogę zjeść na kolację to kanapki. Nie robiłem ich długo bo po pięciu minutach jadłem je w swoim łóżku w sypialni. Postanowiłem, że dopiero jutro przeczytam następny rozdział. Włączając gramofon i spokojną, jazzową muzykę ułożyłem się na pościeli i zamknąłem oczy. Zostawiłem za sobą rzeczywistość i dałem się porwać sennym marzeniom. 
                                   Obudziłem się zaraz po zaśnięciu. Minęła może godzina lub półtorej. Spojrzałem na wiszący zegar i zauważyłem, że jest po 3. Wstałem z łóżka i wyszedłem z sypialni. Miałem ochotę odetchnąć świeżym powietrzem dlatego skierowałem się na plażę. 
                                    Widok Oceanu od razu mnie ucieszył. Spokojne, błękitne fale unosiły się nad powierzchnią i wpływały na plażę i moje stopy. Rozebrałem się do majtek i wszedłem do wody. Było mi niezwykle dobrze. Powietrze tej nocy było ciepłe  ale nie parne. Woda zaś ochładzała moje ciało. Kiedy zamoczyłem tors postanowiłem, że skoro i tak już jestem mokry to mogę pozwolić sobie na dziesięciominutowe pływanie. Nie pamiętam czy kiedykolwiek byłem tak zrelaksowany. Chciałem tam zostać i tak rozkoszować się tym błogim stanem. Na niebie zagościł wielki, jasny księżyc. Światło z niego emitowane padało na wodę i sprawiało, że zaczynała błyszczeć. Po jakimś czasie wyszedłem z wody i mokry kroczyłem po piasku. Moje stopy od razu pokryły się mokrym piachem. Na pół czysty, na pół brudny wtargnąłem na korytarz. Wszedłem do łazienki po ręcznik by się wytrzeć. Właśnie wtedy usłyszałem ten dźwięk... Kroki. Ktoś chodził po moim domu. Stanąłem jak wryty i nasłuchiwałem. Marny ze mnie bokser a broni tu żadnej nie ma, no chyba, że nóż w kuchni. Jak jednak zdołam tam dotrzeć jeśli jest ona zaraz obok łazienki, na końcu korytarza? Nieznajomy kroczył tuż obok tych drzwi, to jasne, że wszedł do kuchni. Cholera, nie mam nawet przy sobie lampy naftowej. To na pewno Carlosa - uspokajałem się - przecież tylko on ma klucze do tego domu oprócz mnie. Jestem pewien, że je zamykałem po moim powrocie z plaży. Kroki ustały i zdaje się, że ktoś odsunął krzesło i na nim usiadł. Mocno zaniepokojony doszedłem do wniosku, że ten kto tu wszedł bardzo się rozgościł, tak jakby był u siebie. 
                                      Czasami ludzie boją się gdy usłyszą niepokojący dźwięk. Ja sam przestraszyłem się tych kroków lecz  wtedy było o piekło gorzej. Panowała tam grobowa cisza, taka, że bolały uszy. Zastanawiałem się co robić ale jedyne co przychodziły mi do głowy w tamtym momencie było to aby odważyć się i otworzyć drzwi. Mój Boże, kiedy to ja stałem się taki strachliwy? Nie czekałem ani chwili dłużej i popchnąłem klamkę. Nie usłyszałem nic poza moim szybkim biciem serca. Zrobiłem dwa kroki, dwa duże kroki i stanąłem plecami podparty do ściany, która odgradzała korytarz z kuchnią. Był tam nieproszony gość. Miałem nadzieję, że uda mi się gdzieś zapalić światło ale włącznik był na korytarzu, z którego doskonale było by mnie widać. Drugi zaś jest za moimi plecami, po drugiej stronie. Pewnie i tak mnie zauważył lub usłyszał - myślę po czym staję twarzą w twarz z dość dziwnym zjawiskiem.
                                        Nieokreślony człowiek a raczej nieokreślony jego kształt siedzi przy stole. Nie podnosi wzroku, nie reaguje na na moją obecność. Szybkim ruchem zapalam światło i zdezorientowany widzę, że ów postać zniknęła. Podchodzę bliżej i studiuję uważnie krzesło. Jest ono takie samo jak wcześniej, nie ma na nim śladu użytkowania. Wychylam się odrobinę w tył i gaszę światło. Omal nie dostaję zawału gdy postać patrzy na mnie żółtymi ślepiami i łapie mnie za rękę.  Przerażony przypominam sobie, że identyczne zdarzenie przytrafiło się narratorowi powieści Carlosa. W dodatku kiedy widzę, że duch ma długie szpony i powoli wbija mi je w skórę jestem pewien, że nie wyjdę z tego żywy. W książce to ojciec chłopaka zjawił się w porę i go uratował. Ze mną nie ma nikogo. Postanowiłem walczyć. Obcy widząc, że mu się przeciwstawiam  wbił do końca swoje ostrza a ja ryknąłem. Krew zaczęła pulsować i spływać po mojej ręce. Zamachnąłem się drugą i z całą siłą uderzyłem wroga. Na nic to bo jego ciało jest jak mgła. Rozpływa się w powietrzu kiedy tylko się go dotyka. Przeniosłem siłę na uwięzioną rękę i wyszarpnąłem ją z uścisku. Pazury lekko rozerwały ranę i część skóry wisi luzem. Zapaliłem światło a nocna mara zniknęła. Wiedziałem jednak, że będzie na mnie czekać w innych ciemnościach. 







Witajcie kochani po długiej przerwie. Oto pojawił się nowy rozdział a jutro zaczynam następny. Przede mną wakacje w których mam nadzieję będzie się dużo działo. Pozostawcie po sobie komentarz.
:)
Dobranoc!!! :*

wtorek, 17 czerwca 2014

:(

Witam Was wszystkich. Jeśli jeszcze ktokolwiek tu jest.
Przepraszam Was mocno za to, że od miesiąca nie dodaję żadnego nowego rozdziału, mam teraz urwanie głowy- egzaminy promocyjne z tańca, poprawianie ocen, dużo stresu i wysiłku. Jednym zdaniem, chcę wakacje.
Obiecuję, że kiedy tylko skończy się szkoła zaczynam ostro pisać i  nadrabiać zaległości.
Pozdrawiam.

sobota, 3 maja 2014

Rozdział 4





                                                Zakazany owoc




                                          Co byście zrobili gdyby przed wami stały drzwi, których nikt nie kazał wam otwierać? Otworzylibyście je, prawda? Zawsze to co tajemnicze, niedostępne i zakazane wywiera na nas największe emocje. Tak było również z moją reakcję na owe drzwi, które teraz stały otworem. Ujrzałem za nimi ciemność, zupełną czerń jaką widzi się podczas mdlenia. Przypomniałem sobie, że w domu jest lampa naftowa. Po kilku minutach miałem ją już w dłoni a mój pierwszy krok wylądował na schodku. Było ich więcej, prowadziły na dół, do piwnicy. Skierowałem światło na sufit. Okalały go pajęczyny i kłęby kurzu. Od samego patrzenia zachciało mi się kichać. Opuściłem lampę tak aby oświecała ostatnie schody. Bezpiecznie zszedłem na skrzypiące podłoże. Rozejrzałem się dookoła i zauważyłem, że owe pomieszczenie jest dość duże, zagracone i bardzo zakurzone. Przede mną stały kolejne drzwi, po prawo pudła i skrzynie a po lewo stare meble. Było cicho, złowieszczo cicho a jedyne światło jakie mi towarzyszyło pochodziło ze starej lampy. Wziąłem głęboki oddech i zrobiłem krok do przodu. Nie chcę się przyznać, że paraliżował mnie strach. W tym samym momencie coś usłyszałem. Dźwięk przesuwającego się przedmiotu. Spojrzałem w lewo. Wszystko stało na swoim miejscu. Jednak... wytężyłem wzrok. Na fotelu siedziała jakaś postać, przynajmniej coś o kształcie człowieka. Było to okrutnie nieruchome, tak jakby na złość wstrzymało oddech.Nie miałem odwagi by nakierować światło na owe zjawisko. Było to dziwne  bo ostatnimi czasy niczego się nie bałem. Zduszonym głosem odezwałem się:
                                               - Kto tu jest? - zero odpowiedzi. Znów ten dźwięk. Coś się przesuwało na starych deskach. Chwila, deski w piwnicy? Poczułem zapach stęchlizny i wilgoci. Na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka. Cholerny Sheppelin nagadał mi do głowy jakiś bzdur a ja głupi w nie wierzę. Lampa nadal skierowana była  na kolejne drzwi, ciało zaś wyrywało mnie ku fotelowi by sprawdzić bo lub kto na nim siedzi. Zacząłem iść w jego kierunku. Kropelki potu pojawiły się na moim czole i uporczywie spływały po twarzy.
                                        Oliverze weź się w garść - powiedziałem sobie. Gdy byłem bardzo blisko temu czemuś powoli zmieniałem położenie lampy. Już za sekundę miałem to zobaczyć, cholera sekunda minęła. No tak. Na fotelu postawiona była skrzynia o owalnej przykrywce, na której leżała piłka. Skrzynia pokryta była białym prześcieradłem. Moja wyobraźnia daje mi się we znaki. Z daleka całość wyglądała jak postura człowieka, każdy by tak to odebrał. Zaciekawiony tym co znajduje się w skrzyni, otworzyłem ją. Doznałem szoku. Pierwsze co w niej zauważyłem to owa książka lub pamiętnik ze snu w pociągu. Wyglądał zupełnie tak samo. Nie byłem pewny czy powinienem to ze sobą zabrać ale niestety ciekawość wzięła górę. Pod tym przedmiotem leżało wiele ostrych narzędzi. Przeraziło mnie to i to bardzo, ponieważ większość z nich była brudna a na ich powierzchni zaschnięta była krew. No cóż można to pewnie jakoś wytłumaczyć. Na każde pytanie znajdzie się odpowiedź. Szukałem dalej. W moje ręce wpadł jakiś twardy, średniej wielkości przedmiot. Wyciągnąłem go i ujrzałem drewnianą szkatułkę. Otworzyłem ją po czym  postawiłem lampę naftową na podłodze. W środku pudełka leżała zwinięta kartka papieru a pod nią kluczyk. Zafascynowany przedmiotami jakie tu znalazłem wyszedłem z piwnicy. Powędrowałem do salonu. Za oknem zaczynało się ściemniać. Miałem do wyboru trzy rzeczy. Każdą z nich zamierzałem zrobić jeszcze dzisiaj.  Pierwsza: odczytać to co było na tej kartce. Druga: sprawdzić do czego pasuje owy kluczyk. Trzecia: zacząć czytać książkę Carlosa. Rozwinąłem zwinięty kawałek papieru.


                                        Tato boję się. Tu jest tak ciemno, tak ciasno. Proszę przyjedź po mnie. Wszystko naprawię, obiecuję ale błagam nie zostawiaj mnie samego w tym piekle. Ona mnie zamknęła i kazała czekać a ja nie wiem na co. Proszę, wybacz mi. Ja chciałem utrwalić tylko to co było, nie miałem zamiaru jej zabijać. Dobrze wiesz co jej się stało. Została opętana. Wszystko mnie boli a szczególnie dłoń bo wbiła mi w nią nóż. Wyjąłem go ale nadal krwawię. Jeśli kiedykolwiek to przeczytasz to przyjedź po mnie. Gdybym już nie żył to spal ten dom a w szczególności tą piekielną książkę.
                                                                                                                J.J.S.


Kartka splamiona była krwią. Już nic nie rozumiem. Wszystko wskazuje na to, że historia starca była prawdziwa - przerażało mnie to, nie powiem. Opętana kobieta próbująca zabić własną rodzinę. Opętana przez matkę morderczynię syna Anny. Cholera, wpakowałem się w niezłe bagno. No tak, chciałem uciec od nudy i wspomnień pozostawionych w starym mieszkaniu w Londynie. Udało mi się. Dobrze, przestańmy zrzędzić i zastanówmy się. Muszę skleić to wszystko do kupy. List napisany jest a raczej nabazgrany niestarannie przez tajemniczego J.J.S., który podaje się za syna jakiegoś mężczyzny, najprawdopodobniej męża Anny. Boi się jej i prosi aby ojciec po niego przyjechał a więc pisał go po wyprowadzce Johanna z domu. Co mówił Sheppelin? Chwila... Johann Jacob Sheppelin , Johann Peter Sheppelin. Czemu ten staruch ma to samo nazwisko co mąż Thierin? Przecież wynika z tego, że powinien być jej synem a jeszcze lepiej powinien już nie żyć. W tamtej chwili zgłupiałem. Zajmę się tym później. Opowieść o tej rodzinie mówiła, że drugi syn zabił się lub raczej umarł trzy miesiące po wyprowadzce swojego ojca. Wtedy mógł napisać owy list. Ale coś tu nie gra. Czemu Jacob tak bardzo pragnął pomocy skoro sam zdecydował się na to, że zostanie w tym domu. Może to nie była jego decyzja? No ale kto mógłby go namówić? Kolejna rzecz, z jakiego powodu syn prosił ojca o wybaczenie? I najważniejsza. Z treści tego listu wynika, że Jacob pisał go z przerażeniem, miał mało czasu czego dowodem jest niestaranne pismo a więc dlaczego był on ukryty w szkatułce w skrzyni, która dodatkowo przykryta była prześcieradłem? Nie sądzę by nadawca nie chciał aby ktoś go  odczytał, przecież wręcz prosił ojca o kontakt. Kto więc go ukrył? Zaczynałem żałować, że w taki sposób potraktowałem tego staruszka. Musiałem ponownie z nim porozmawiać. Dobrym rozwiązaniem byłoby aby zaprosić do siebie również Carlosa. On także ma pojęcie o tym domu. Odłożyłem list na stół i przyjrzałem się książce kupionej na kiermaszu. Wziąłem ją w dłoń i otworzyłem. Na pierwszej stronie napisane było:
                      Opisana przeze mnie historia zdarzyła się naprawdę. 
Nic więcej. Co może się takiego zdarzyć jeśli ją przeczytam? Przecież gdyby mi się nie spodobała zawsze mógłbym ją odłożyć na bok i zapomnieć o jej istnieniu.
Jak bardzo byłem głupi i naiwny swoim przekonaniom, dowiecie się za bardzo długi czas.



  Zeszlibyście? Bo ja tak ale na pewno nie sama....

Bardzo podoba mi się ten obrazek i nie wiem czy nie dałabym go na okładkę tej książki.


Dobrej nocy wszystim :* Pozostawcie po sobie komentarz!!
Mroczna Kraina.

środa, 2 kwietnia 2014

Proszę o wsparcie w glosowaniu!!! To pilne!

https://apps.facebook.com/napodium/zgloszenia/praca/129




To jest link do strony, w której należy zagłosować na siostrę mojego bliskiego przyjaciela. Bardzo proszę Was o głosy, ponieważ dzięki nim dziewczyna będzie mogła dostać stypendium.
Zróbcie to by spełnić jej marzenia!
Proszę, proszę! Potrzeba 70 głosów. Prosi was o to Mroczna Kraina, która będzie pisała wam częściej rozdziały, haha :)

P.S.!
https://apps.facebook.com/napodium/zgloszenia/praca/129
Jeszcze raz głosujcie!


z góry dziękuję , dobranoc <3

poniedziałek, 31 marca 2014

Rozdział 3

 



      Fałszywy spokój

 
 
 
 
 
                                                - Cholerny kran. - powiedziałem wściekły. Woda tryskała mi prosto w twarz. Już od ponad godziny klęczałem w łazience cały umoczony. Cierpliwość powoli wygasała, podtrzymywałem ją faktem, że wieczorem trzeba się umyć. Miałem nadzieję, że naprawa kranu nie będzie trwała więcej niż pół godziny - przeliczyłem się. Dlaczego Carlos tak bardzo ją zaniedbał? Nie powinien zostawiać łazienki w tak strasznym stanie, ponadto liczył na to, iż jakiś głupek jak ja będzie miał serce nad nią ślęczeć. Mocno zdenerwowany wziąłem kurki w dłonie jeszcze raz i mocno zakręciłem. Woda nie kapała już na umywalkę ale gdy się ją odkręcało zamieniała się w istny wodospad. 
                                   Wstałem z kafelek i wyszedłem z łazienki. Przede mną były drzwi, te, których Peleponer zabraniał otwierać. Gdy tak na nie patrzyłem przypominał mi się pewien moment w moim dzieciństwie. Bodajże miałem zejść po konfiturę do piwnicy w swoim domu. Starszy brat zawsze straszył mnie, że na dole czeka na mnie zły duch a gdy ja tylko go zobaczę natychmiast mnie pojmie i zabierze do piekła. Wiem, absurd. Absurd dla dorosłego człowieka, nie sześcioletniego dziecka. Teraz kiedy stałem już jako dojrzały mężczyzna i patrzyłem na zniszczone lekko drzwi wydawało mi się, że nie ma rzeczy, której mógłbym się bać. Dlatego więc ruszyłem śmiało do przodu. Złapałem za klamkę. Usłyszałem pukanie do drzwi.
                                                - Naprawdę? - zadałem pytanie losowi. Zirytowany zaciągnąłem klamkę do siebie i szybkim krokiem udałem się do korytarza. Byłem bardzo ciekawy kto chciał mnie odwiedzić. Z Carlosem widziałem się całkiem niedawno a nikogo innego w pobliżu nie znałem. Wątpię, że to ktoś z ryneczku. Otworzyłem drzwi.
                                                - Witam. Nazywam się Johann Jacob Sheppelin. Czy dobrze zrozumiałem, że chciał pan ze mną porozmawiać? - spytał starzec. Tak jak słyszałem z ust Carlosa mężczyzna ten wyglądał tragicznie i chorowicie. Dałbym mu dziewięćdziesiąt lat. Miał pomarszczoną skórę, oblaną płatami dziwnych barw. Jego oczy były białe. Chyba niewidomy - pomyślałem.
                                                 - Tak. Proszę wejść. - zaprosiłem go do środka. Rozejrzał się po wnętrzu domu i powiedział:
                                                 - Dawno tu nie byłem. Wydawało by się, że minęło sto lat. - z jego gardła wydobył się chrapliwy śmiech. Zadziwiony zauważyłem, że ubrany był w czarny płaszcz. Czy ci ludzie naprawdę nie czują upału? Zaprowadziłem towarzysza do salonu i razem usiedliśmy na znajdujących się tam kanapach.
                                                - Napije się pan? - zapytałem grzecznie.
                                                - Nie piję alkoholu. - przyznał.
                                                - Chodziło mi raczej o herbatę. - uśmiechnąłem się poruszony błyskotliwością starszego pana.
                                                - Ach, nie. Dziękuję ale proszę spokojnie wyjaśnić mi na jaki temat chciałby pan ze mną rozmawiać? - popatrzył na mnie tak jakby był widomy. Tak jakby doskonale wiedział, że przerażał mnie swoją obecnością i wyglądem.
                                                - Carlos Peleponer wynajął mi ten dom na wakacje. Podczas jazdy tu zdążył opowiedzieć mi streszczoną jego historię. Domu, rzecz jasna. Ciekawy jestem szczegółów a podobno pan je zna. Pomyślałem więc, że może będzie pan zgodny mi je zdradzić? - patrzył na mnie cały czas w ten sam sposób, nie zmieniając nawet postawy ciała. Miałem niemal wrażenie, że nie oddychał, co było oczywiście abstrakcyjne.
                                                - Jest pan pewny? - spytał wreszcie.
                                                - Jak niczego na świecie. - odparłem rozpierając się wygodnie na fotelu.
                                                - Proszę więc zająć wygodnie miejsce. To będzie dość długa historia a podczas mojego mówienia proszę nie zadawać pytań. To wtrąca mnie z tematu a zważając na mój wiek trudno będzie mi znów w niego wejść.
                                                - Jasne, rozumiem.
                                                - Owy dom, w którym właśnie się znajdujemy wybudowany został w 1828 roku przez Daniela Hoffmana. Niby zwykłego, cichego mężczyznę pisarza. Ludzie zawsze traktowali go jak dziwaka. Siedział tu całe dnie próbując stworzyć bestseller. Żadnego nigdy nie napisał a uznania wśród mieszkańców nie zdobył. Był więc nieszczęśliwym człowiekiem tłoczącym się w tym ogromnym domu. Pewnego dnia usłyszał pukanie do drzwi. Uradowany poszedł je otworzyć. Ujrzał bowiem mężczyznę przedstawiającego się jako Hans Tresckow. Proponował on dwanaście milionów dolarów w zamian za to, że Hoffman szybko się wyprowadzi. Ten zaś zafascynowany faktem, iż stał się bogaczem wyniósł się w ciągu niecałej godziny. Hans jeszcze tego samego dnia wprowadził się tutaj wraz ze swoją żoną, Anną Barbarą Thierin. Jej imię i nazwisko znałem jako jedyny z ich znajomych. Hans był moim bliskim przyjacielem więc znałem przyczynę tajemniczości jego żony. Widzisz, Tresckow bardzo kochał Annę i za żadne skarby nie dałby jej nikomu skrzywdzić. Przeszłość ich jednak decydowała o tym, że kobieta ta musiała pozostać anonimowa. Miała wroga i to dość potężnego. Była nim  jej matka. Thierinowie należeli do tych świętych rodzin z tradycjami i ustalonymi zasadami. Anna kiedy zaszła w ciążę z Hansem i urodziła pierwsze dziecko wprowadziła w rodzinie poważną kłótnię. Matka kobiety zabiła ich syna w 1821 roku. Wtedy już nie żyła. Jako duch opętała tego człowieka. Wiem, że to może brzmieć bardzo abstrakcyjnie ale to prawda. Hans wtedy zabrał małżonkę tutaj. Wprowadzili się w 1830 roku. Moi przyjaciele obawiali się, że matka znajdzie swoją córkę a wraz z nią jej drugie dziecko urodzone w 1800 roku. Na szczęście mieli chwilowy spokój. Żyli tutaj całkiem spokojni gdy nagle Anna  zaczęła dziwnie się zachowywać. Miewała boleści głowy, widziała różne, nierealne rzeczy, sądziła, że  ich domu jest jej matka próbująca zabić Jacoba - jej syna. Hans twierdził, że żona gada już ze starości głupoty i nie traktował ukochanej poważnie. Kobieta umarła w 1875 roku. Tresckow zwołał lekarza, który nie mógł stwierdzić przyczyny śmierci jego żony. Wściekły wdowiec dopiero wtedy pojął, że Anna miała rację. Ten dom ją zabił. Przeklął go i w tym samym roku się z niego wyprowadził. Jego syn postanowił, że tu zostanie. Umarł trzy miesiące później. Dwadzieścia lat posiadłość Hoffmana stała pusta, do czasu gdy się nią nie zainteresowałem. Przez prawie kolejne dwadzieścia lat dbałem o niego i troszczyłem. Towarzyszył mi Carlos, który go wykupił. Zdaję sobie sprawę, że wiele rzeczy może być przez pana nie zrozumiałych ale opowiedziałem panu tę historię jak najlepiej umiem.
                                                 - Czy mogę zadawać pytania? - spytałem cicho wstrząśnięty tym co usłyszałem. Mieszkałem w jakimś przeklętym domu?!
                                                 - Tak, oczywiście.
                                                 - W którym roku urodziło się ich pierwsze dziecko?
                                                 - O ile dobrze pamiętam chyba w 1799 roku.
                                                 - Ile więc lat miała Anna?  - towarzysz uśmiechnął się mizernie i odpowiedział:
                                                 - 15. - to dlatego jej rodzice tak bardzo byli wzburzeni. - Pewnie dobrze pan teraz podejrzewa, że to był właśnie ich powód, dla którego zaczęli nienawidzić i przeklinać własne dziecko.
                                                  - Jakie ma pan dowody na to, że matka Anny zabiła jej syna jako duch? Nie sądzi pan, że brzmi to nieprawdopodobnie? Staruszek nie zmieniając pozycji, powiedział:
                                                  - Dowód ma pan u siebie w domu. - popatrzył na książkę Carlosa leżącą na stole. Zostawiłem tam ją po przyjściu z centrum.
                                                  - Chodzi panu o tą powieść? - zapytałem niedowierzanie.
                                                  - Tak. Dokładnie o nią. Proszę nie robić takiej miny.
                                                  - Naprawdę nie rozumiem w jaki sposób...
                                                  - Jeśli pan zacznie ją czytać, co oczywiście odradzam przypomni pan sobie tą rozmowę i zrozumie, że popełnił pan błąd. Jeszcze nie jest za późno by stąd uciec, Oliverze. Masz jeszcze szansę. Mężczyzna przekroczył granicę rozumu i mojej cierpliwości dlatego wstałem i dość jasno dałem mu do zrozumienia, że ma opuścić mój dom.
                                                  - Nie życzy pan sobie słuchania prawdy dość prostej do zrozumienia więc zanim wyjdę powiem ci tylko, że zakazany owoc może i jest zakazany ale najlepiej smakuje. - po tych słowach odprowadziłem towarzysza do drzwi i umiarkowanym głosem go pożegnałem.
                                                  - Jeśli będziesz ze mną chciał kiedykolwiek porozmawiać, powiedz Carlosowi. On przekaże ci wiadomość. - popatrzyłem na niego zniecierpliwionym wzrokiem. - Trzymaj się przy zdrowiu, Oliverze.
Trzasnąłem drzwi.
                                           Ten cały Sheppelin był szaleńcem. Pewnie ta cała historia o Hansie Tresckow i Annie Thierin jest zmyślona. Carlos jak i ten starzec kłamie. Próbują zwędzić jakiegoś półgłupka i wywęszyć od niego pieniądze. Zacząłem kląć jak szewc więc postanowiłem, że dla relaksu wyjdę na plażę. Zamknąłem drzwi wyjściowe i skierowałem się  na tył domu. Niebo powoli nabywało pomarańczowo - fioletowego koloru a słońce nieśmiało chowało się chmurami. Taki widok chciałem zachować w swojej pamięci do końca życia. Usiadłem na nagrzanym piasku i wyciągnąłem do przodu nogi. Zamknąłem oczy i wsłuchałem się w szum oceanu. Nadal nie byłem pewien czy to nie morze. Przypomniałem sobie nagle o moim śnie w pociągu. Tam też byłem nad wodą, trzymałem w dłoni książkę. Wtedy wydawało mi się, że to pamiętnik ale teraz gdy mam w domu powieść Carlosa jestem prawie przekonany, że to ona mi się wyśniła. W dodatku ta kobieta z obu marzeń sennych. Zdaje się, że była ona taka sama.
                                                       - Oliver...
                                               Wystraszony rozejrzałem się wokół. Nikogo nie widziałem a głos pochodził gdzieś stąd. Ktoś pewnie robi sobie żarty. Ponownie zamknąłem oczy.
                                                       - Oliverze... - to kobieta. Jestem pewny. - Znajdź mnie. Jestem blisko... - przyjemny głos, taki hipnotyzujący. Oczarowany wstałem i zacząłem iść. Szedłem w niewiadomym kierunku. Chciałem ją spotkać, zobaczyć, poczuć, dotknąć. Moje nogi same podążały, one znały drogę.
                                                        - Gdzie jesteś? - pytałem.
                                                        - Oliverze.... Otwórz oczy. - szepnęła.
Tak zrobiłem.
Byłem w domu.
Przede mną stały drzwi.
Drzwi od piwnicy.






Moi drodzy to już 3 rozdział, pisanie ostatnio idzie mi jak burza a moje palce bolą od stukania na maszynie!
Piszcie jak podoba wam się ta historia!
Pozdrawiam,  chora Mroczna Kraina ....