Nie zamierzałem czekać. Ruszyłem do przodu, pewny swoich poczynań i zamiarów. Nigdy się nie bałem i nigdy nie wierzyłem w duchy. Nie mogłem pozwolić by coś mną omotało i zabrało resztki godności czy zdrowego rozsądku. Wtargnąłem do kuchni, zaklnąłem i wziąłem do ręki szczotkę. Pozamiatałem rozbitą porcelanę i usiadłem na krześle. Czekałem aż przyjdzie Carlos z Jacobem.
Czułem się okropnie oszukany. Miałem spędzić tu wakacje, czas, który wynagrodził by mi tragiczne przeżycia zostawione w Londynie. Nie oczekiwałem ekstremalnych przygód, chciałem po prostu odreagować. Poznać kogoś nowego, zaprzyjaźnić się, nauczyć się nowych rzeczy. Tymczasem, moje grono poznanych osób ogranicza się do szaleńca, starszego szaleńca i wariatki z rynku. Oczywiście nie zapominając o tajemniczym, cichociemnym gościu z domu.
- Świetnie. Może i ja wyląduję w psychiatryku. - mruknąłem. W między czasie zerkałem na zegar. Do dwudziestej brakowało tylko dwudziestu minut. Zastanawiałem się nawet czy nie przyrządzić herbaty. Myśl tą jednak szybko wypchnąłem z głowy - nie mogę być miły bo nie zdradzą mi prawdy. Trzeba pokazać Carlosowi, że to ja płacę i wymagam.
Tak bardzo byłem ciekawy czy to się uda. Jestem tu może czwarty czy piąty dzień. Wszystko dzieje się niebywale szybko. To aż komiczne, banalne. Miałem wrażenie, że znajduję się w scenariuszu jakiegoś filmu, spisku czy czegoś, Bóg wie sam, innego. Pewnie ten ktoś to krąży po moim domu, ma za zadanie mnie śledzić i spisywać codzienne czynności. Przekazuje to Carlosowi, który wyciąga ode mnie pieniądze i robi ze mnie głupka. To ma sens.
Nie, to nie ma sensu.
- Oliver? - pukanie do drzwi i głos Jacoba, przywołały moją świadomość do rzeczywistości.
Wstałem i równym krokiem skierowałem się ku gościom. Otworzyłem im i bez słowa zaprosiłem do środka. Dwóch mężczyzn - jeden młodszy, drugi siwy, starszy, ubranych łudząco podobnie do siebie stało na deskach tego domu. Przyglądając się sobie i mi nie wyrażali żadnych uczuć. Ich twarze były zamaskowane, pozbawione wyrazu, bezinteresowne, tajemnicze, przerażające. Blada karnacja, podpuchnięte oczy, czarne tęczówki... Wyglądali jak... trupy. Dlaczego teraz to zauważyłem?
- Witam, panowie. Musimy porozmawiać. - powiedziałem im kiedy już usiedliśmy na kanapie w salonie.
Jacob pochylił głowę i złapał się za siwą brodę.
- Słuchamy Oliverze. - odezwał się Carlos. Wnikliwie patrzył mi w oczy.
- Mieszkam sobie w tym domu, czytam książkę, schodzę do piwnicy, rozmawiam z ludźmi z rynku i coraz bardziej uświadamiam sobie w jaki bajzel się wpakowałem. W dodatku ktoś tutaj jest... w tej willi i mnie śledzi. Nie, nie zwariowałem. Przynajmniej nie jeszcze. Cała ta historia wydaje mi się dziwna, przeklęta a wręcz zakazana by o niej wspominać. Ostrzegacie mnie przed książką, przed głupim przedmiotem, który nie jest człowiekiem. A jednak, wciągam się w nią coraz bardziej i coraz mocniej zaczynam rozumieć. Umiem wiązać fakty.
- Do czego zmierzasz? - zapytał Carlos.
- Kim jesteście? - spojrzałem na Jacoba. Siedział w tej samej pozycji. Nieruchomy, jakby nieżywy.
Gdy miałem już spytać się go czy dobrze się czuje, on nagle się poruszył. Tak jakby chciał coś powiedzieć, odezwać się. Otworzył już usta i wymówił pierwszą głoskę gdy Carlos go wyprzedził.
- Ludźmi, Oliverze. Oczywiście, że ludźmi. Jesteśmy tacy jak ty tyle, że nieco starsi i mądrzejsi. Ostrzegałem cię, żebyś nie schodził do piwnicy ani nie czytał mojej książki. To tylko i wyłącznie twój wybór, twoje decyzje. Nie możesz mieć do nas żadnych pretensji.
- Przestań gadać bzdury, Peleponer. Wiem, że jesteście rodziną Anny Thierin.
Chłodna macka zimna oplotła mi szyję. Poczułem się rozdrażniony i zagrożony. Targnęła mną obawa.
- Chyba naprawdę zaczynasz wariować. Jakim cudem? Przecież to nie zgodne z matematyką. Według lat, w których ona żyła bylibyśmy ...
- Martwi, tak wiem. Dlatego to ja was pytam, jak to możliwe?
- Może, ustalmy pewne fakty, panie Oliverze. - odezwał się Jacob. Popatrzyłem na niego z nadzieją. Naprawdę chciałem dowiedzieć się prawdy, w końcu to ja tu mieszkam i to mnie przytrafiają się ostatnio przerażające rzeczy. - Faktycznie, mamy powiązanie genaologiczne z tamtejszą rodziną ale wszystko co powinien Pan wiedzieć to Pan wie. Nie ma potrzeby byśmy opowiadali tu Panu niestworzone rzeczy.
Pokręciłem zrezygnowany głową.
- Coś próbowało mnie zabić. Jakaś bestia, bez kształtu. Słyszę śmiech, widzę kobietę, podążam za jej głosem, przedmioty same się poruszają, kran w łazience jest nie do naprawienia, w dodatku ten list i klucz...
- Jaki list? - zapytał nagle pobudzony Carlos. Pobudzenie to nie należało do tych zaniepokojonych ale raczej podnieconych. Prawie, że a doszedłbym do wniosku, że się cieszył.
- W piwnicy, w kufrze. Znalazłem tam list od J.J.S. Tak się podpisał. Dziwnym zbiegiem okoliczności są to inicjały pana, Jacobie. - znów rzuciłem na niego okiem. Pozostawał nieporuszony.
- Jest wiele mężczyzn o takich skrótach literowych. Proszę mi nie wmawiać kłamstwa.
- Oczekuję tylko prawdy. - wytłumaczyłem się.
- Proszę go pokazać. - rozkazał Peleponer.
Wstałem i podszedłem do książki leżącej na półce. Wyjąłem z niej owy skrawek papieru i podałem Carlosowi. Przeczytał go i przymknął oczy. Poruszył lekko głową, spinając wszystkie jej mięśnie i szyję. Zachowywał się bardzo dziwnie.
- Nie warto zaśmiecać sobie tym głowy. Korzystaj z wakacji. - zaczął powoli wstawać.
- Siadaj do cholery! - krzyknąłem. Niewzruszony cmoknął i rozbawiony powiedział:
- Naprawdę myślisz, że mógłbym mieć coś z tym wspólnego?
- Napisałeś tą książkę, w dodatku jest ona o twoim życiu. Miałeś opętaną matkę, w powieści zaś jest nią Anna. Z historii tego domu to własnie ona została zabita przez swój dom - a właściwie przez demona swojej matki. Miała męża i syna, Jacoba Sheppelina. Istnieje jednak jeden haczyk. Dlaczego jej mąż nazywał się Hans Tresckow skoro na rzeźbie w ogrodzie widnieją inne inicjały? Wszystko to przemyślałem i naprawdę zaczyna mnie to przerażać.
- Inteligentny jesteś lecz nie do tego stopnia by móc pojąć tą sytuację. Odpowiedź dostaniesz gdy przeczytasz książkę. Skoro zacząłeś ją czytać, zmuszony jesteś dobrnąć do samego końca. Przykro mi ale innego rozwiązania nie ma. Jeśli się boisz mogę wysłać do ciebie pewną osobę. Dotrzyma ci towarzystwa, z pewnością.
Może i miał racje? Może to ja wyolbrzymiam sprawę a to wszystko to jedna wielka bajka i bujda? Czemu tak bardzo drążę temat? Nigdy nie kręciły mnie zjawiska paranormalne. Przeczytam książkę do końca i wrócę do Londynu. Tymczasem pomysł o osobę towarzyszącą nie wydaje się być złym pomysłem. Chciałem poznać przyjaciół, teraz taka okazja stoi przede mną otworem.
- W porządku. Zgadzam się.
- Wspaniale. Czekamy więc na twój telefon, kiedy będziesz gotowy poznać odpowiedź. - oboje wstali z kanapy i skierowali się do drzwi wyjściowych. - Niebawem kogoś tu wyślę.
Pozostałem w salonie patrząc na przedmiot leżący na półce. Nie było tak późno, mogłem jeszcze dzisiaj coś przeczytać. Byłbym o krok bliżej.
***
Była dwunasta w nocy kiedy zebrałem się w sobie i poszedłem do zamkniętego pokoju mamy. Tak bardzo się bałem. Nie tylko reakcji ojca ale też o swoje życie. Ostatnio nie było tu biezpiecznie. W żadnym razie. Po cichu zbliżyłem się do drzwi sypialni ojca. Podsłuchałem czy już śpi. Głębokie chrapnięcie utwierdziło mnie w przekonaniu, że droga wolna. Złapałem za klamkę i wszedłem do środka. Klucz powinien leżeć w kieszeni spodni. Wisiały na krześle. Wyciągnąłem rękę i zacząłem badać. Jest! Naprawdę tam były. Przez przypadek zadzwoniły aż pojawiły mi się kropelki potu na czole. Obawiałem się czy tata się nie obudził. Stałem w miejscu aż do następnego chrapnięcia a potem wyszedłem na korytarz. Pokój mamy był na samym jego końcu. Z każdym zbliżającym się krokiem mój oddech stawał się cięższy i szybszy. Najgorzej było przed samymi drzwiami, kiedy to włożyłem klucz do zamka i przekręciłem.
- Mamo? - szepnąłem. Chciałem by odezwała się swoim normalnym głosem, by przytuliła mnie do siebie i przekonała, że to ojciec ma problem i, że musimy uciekać.
- Jacob? Jesteś sam? - zapytała.
- Tak mamusiu. Mogę wejść? - uchyliłem drzwi. Siedziała w środku, z podkulonymi nogami, ubrana w białą szmatę.
- Nie zabraniam. Tylko uważaj, ciemno tu. - przełknąłem ślinę. Człowieku, jak możesz bać się własnej matki? - pomyślałem i wszedłem do klitki. - Czemu tu jesteś?
- Chciałem z tobą porozmawiać. Dobrze się czujesz? - mówiłem troskliwie.
- Nie, synku. Jesteśmy w niebezpieczeństwie. Wierzysz mi?
- Chyba tak. Widzę, że coś się dzieje. Ostatnio, wtedy w kuchni. Widziałaś wszystko... ja nie miałem kontroli. Coś chciało mnie zabić.
- Ktoś, Jacobie. Twoja babcia.
- Barbara? Czego od nas chce?
- Duszy. Próbuje nas opętać, zniszczyć. Walczę z nią ale to nie łatwe kiedy nie masz wsparcia. Twój ojciec nie chce mnie słuchać i zamyka mnie tu, myśląc, że to ja jestem chora.
- Wiem. Nienawidzę go.
- Nie, nie mów tak. On próbuje cię ochronić, tylko nie bardzo wie w jaki sposób. Musisz mu wytłumaczyć, pokazać.
- Jak?
- Spróbuj z nim porozmawiać. Mnie nie chce słuchać ale myślę, że ciebie zechce. Przekaż mu, że ona tu jest i konieczne jest spalenie tego domu.
- Spalenie? Czemu? Nie rozumiem...
- Ona próbuje w nas wejść, kierować naszymi poczynaniami, wpływa na nasze myśli, żyje nami. Mieszka tu, wtapia się w dany przedmiot a później w inny. Opętała tą willę. Trzeba ją więc zniszczyć.
- To brzmi strasznie i tak nieprawdopodobnie.
- Boisz się, kochanie, ja też się boję. Ale nie możemy pozwolić by nas zabiła, prawda?
Pokręciłem głową.
- Mamo, mam jeszcze jedno pytanie.
- Słucham cię.
- Czemu wtedy chciałaś skaleczyć tatę? Tak bardzo cię nie mogłem rozpoznać. A potem siedziałaś przy moim łóżku i miałaś takie obce oczy... Byłaś ... straszna.
- Co?
- No... mogę powtórzyć...
- Nie. Jacobie, zrób o co cię prosiłam i wyjdź stąd.
- Ale...
- Teraz. - popchnęła mnie na drzwi, które pod wpływem nacisku się otworzyły. Wyleciałem na korytarz i szybko zbliżyłem się do rąbka uchylonych drzwi.
- Mamusiu, czemu to zrobiłaś? Boję się...
- Wykonaj zadanie i wracaj do pokoju.
- Dobrze, obiecuję. Posłucham cię bo cię kocham. Wierzę ci.
- Ona tu jest. - szepnęła.
- Kto?
- Stoi za tobą. Nie odwracaj się. - szepnęła i domknęła drzwi.***
Zacząłem szybko oddychać i odepchnąłem od siebie książkę. Miałem dreszcze i byłem zaniepokojony. moje serce biło szybko nie pozwalając na wzięcie oddechu.
Spojrzałem na zegar.
Minęły trzy godziny.
Nikogo nie było.
A jednak czułem kogoś obecność.