sobota, 30 marca 2013

Kontynuacja rozdziału 9 i fragment rozdziału 10


W późniejszym czasie rozmawialiśmy o błahostkach. Droczyliśmy się ze sobą lub pytaliśmy o rzeczy zupełnie nieistotne. Dziwnie tak było rozmawiać z kimś kogo tak naprawdę nie znam. Patrzeć na niego, odpowiadać na pytania, śmiać się nieprzymusowo i nie przejmować życiem.

- Czy jutrzejsza kolacja jest nadal aktualna? – zapytał, odsłaniając zęby.

- Czekaj, czekaj. Jeszcze dzisiaj nad ranem miałeś mnie za kompletną idiotkę i zbywałeś mnie… Co cię tak zmieniło? – sprawiłam, że przez dobre pięć minut nic nie mówił. Opuścił wzrok, nadal się uśmiechając. Chciałam przerwać tą krępującą sytuację gdy ten nagle zaczął mówić zaskakujące mnie słowa.

- Jesteś inna niż myślałem. Muszę przyznać, na początku uważałem cię za dziewczynę, która szuka… pocieszenia na ulicy. Teraz wiem, że tak nie jest. Dziwnym trafem, wtedy na ulicy chciałem do ciebie zagadać bo … sam nie wiem dlaczego, może po dłuższej znajomości będę umiał ci to wyjaśnić. Podoba mi się twój styl bycia, jesteś niby taka zainteresowana ale z drugiej strony niedostępna. – zupełnie tak jak ty – dodałam w myślach, byłam wstrząśnięta jego słowami – mam nadzieję, że kiedyś będę mógł powiedzieć ci coś więcej niż dzisiaj. I wiedz, że nie jestem idealnym typem mężczyzny. Mam swoje wady.

- Każdy je ma. – przyznałam zarumieniona.

- Jeszcze tego nie wiem. Nie poznałem wszystkich. To jak, ta jutrzejsza kolacja, aktualna? – spytał znowu.

- Myślę, że tak ale może to być raczej spotkanie towarzyskie przed godzinami południowymi? – zadałam pytanie neutralnym tonem. Odgarnęłam włosy padające mi na oczy.

- Jasne. Pracę zaczynam jutro dopiero o ósmej wieczorem.

- Dobrze, to przyjdziesz do mnie, ok? Muszę poszukać pracy.

- Aha. Haha. – roześmiał się szczerze.

Spojrzałam na niego dziwacznie a on jeszcze bardziej się roześmiał.

- Szukasz pracy u mego boku? – zapytał już spokojny.

- A co w tym dziwnego? – nie rozumiałam go. Naprawdę był dziwny.

- Wiesz, nie robiłbym tego.

Obrzuciłam go zdziwionym spojrzeniem.

- Uwierz, nikt nie da ci pracy.

Teraz to ja się roześmiałam. Gdy brzuch przestał mnie boleć od śmiechu, zapytałam:

- Nie wierzysz w moje umiejętności?

- Nie chodzi o ciebie. To mnie nikt nie lubi w San Francisco.

Kluska stanęła mi w gardle.

Ale nie dlatego, że Jay zażartował.

Śmierć stała przy jego krzesełku.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 10

 

- Jeydon, proszę cię, to niemożliwe. – odpowiedziałam przerażona.

- Nie żartuję. Naraziłem się im i to nieźle. – powiedział zupełnie nie znając powagi sytuacji.

- Myślę, że już powinieneś iść. 

- Niestety tak. – wstał przygnębiony i powiedział – Do jutra.

- Pa. – odsapnęłam gdy Śmierć zniknęła.

- Jestem za tobą. – rozległ się cichy szept. Ostrożnie i powoli odwróciłam głowę za siebie. Nie kłamała.

- Wiesz już kim jest S.B? – spytała strasznym głosem.

- Nie.

- Dać ci wskazówkę, byś wreszcie zawróciła do domu?

Pokiwałam twierdząco głową. Siedziałam jak sparaliżowana.

- Jesteś z nią związana.

Ponownie zesztywniałam. Nie czułam rąk ani nóg.

- Ale … Cherry Beverly, wymyśliłam to by okłamać tego faceta… - wyszeptałam. Wiedziałam bardzo dobrze, że i tak mnie usłyszy.

- Masz dobrą wyobraźnię, lecz musisz wiedzieć, że to nie twoje prawdziwe nazwisko.

- Jak to? – zapytałam ale jej już nie było.
 
 
Z okazji Świąt Wielkanocnych, życzę Wam : Dużo zdrowia, szczęścia, pomyślności, uśmiechu i Mokrego Śniegusa ;)

piątek, 29 marca 2013

Rozdział 9


Jay czekał na mnie przy wejściu do restauracji w hotelu, która w niczym nie różniła się od pozostałych pomieszczeń. Jakby starożytna, antyczna i bogata. Sprawiała wrażenie czystej i schludnej aczkolwiek bardzo drogiej.

- Hej, Cher. – przywitał się mój towarzysz. Przenikał mnie wzrokiem. Ubrany był w czarny garnitur a włosy jak zwykle ułożone niedbale.

- Ładnie wyglądasz. – przyznałam nieśmiało. Obrzucił mnie zaskakującym wzrokiem ale po chwili uśmiechnął się zupełnie ładnie.

- Ty też, naprawdę. – zmieniłam tok myślenia.

- Gdzie usiądziemy? – spytałam. Rozejrzał się po sali restauracyjnej i odpowiedział:

- Może tam? – wskazał stolik przy oknie. Za nim widniała panorama San Francisco.

- Na, którym piętrze jesteśmy? – zapytałam rozkojarzona. Idąc tutaj myślałam tylko o śnie.

- Na ostatnim – przerwał swoją wypowiedź. – Cher, czy ty się dobrze czujesz?

Nie odpowiedziałam tylko ruszyłam do przodu. Rozglądając się na boki zauważyłam, że w restauracji nie było ruchu. Oprócz nas tylko dwa stoliki były zajęte.

Usiadłam i poprawiłam biały obrus, który niechcąco pomarszczyłam. Jeydon zajął miejsce przede mną i otworzył usta by zawołać kelnerkę.

Tak, jasnowłosą kelnerkę o błękitnych oczach i długich nogach.

- Witaj, Nolan. – szepnął bezwarunkowo Jay.

Kobieta wyprostowała się i uśmiechnęła.

- Cześć, Jay, co zamawiacie? – spytała nie patrząc na mnie.

- Ja poproszę spaghetti. – powiedziałam.

- Dla mnie to samo. – oznajmił. Gdy Nolan odeszła od razu zaczął pytać. – Powiesz mi jak tu się znalazłaś? Powiedziałaś wcześniej, że uciekłaś z domu. Wytłumaczysz dlaczego?

Zastanawiałam się co odpowiedzieć.

Nie wiem kim jestem. Miałam tego dosyć, dlatego uciekłam. –miałam wielką ochotę tak powiedzieć. Niestety kłamstwo znów zwyciężyło.

- Pokłóciłam się z Shannon.

- Shannon? – powiedział pytająco.

- To moja ciotka.

Pokiwał głową.

- To była ta przyczyna, tak? – zadał pytanie jeszcze raz.

- Owszem. Może pogadamy o tych dokumentach i Rose. – zaproponowałam.

- Zgadzam się. – odpowiedział kładąc dłonie na stole.

- Śniło mi się… coś co było przerażające. – odrzekłam zdruzgotana.

Przychylił się w moją stronę na tyle mocno, że poczułam jego perfumy. Pachniał zniewalająco, świeżo, sama nie wiem dokładnie jak. Ale wiedziałam, że był to zapach jedyny w swoim rodzaju. Pokochałam go od razu. Jego czysto niebieskie oczy przyciągały jeszcze bardziej niż perfumy.

- Co takiego ci się śniło? – spytał powtórnie.

- Widziałam tylko żółte oczy i miałam świadomość, że jestem w archiwum w Białym Domu. To coś powiedziało: Nie uciekniesz przede mną, Cherry Beverly.

- Co? – zapytał głośno. Uciszyłam go i kontynuowałam.

- Insynuował mi, że tak się nazywam. Wydaje mi się to …

Wpadka.

- Czekaj, czekaj. Czyli tak się nie nazywasz, tak?

- Nie. Naprawdę nazywam się Cher Houston.

Pokiwał głową.

- Więc, nie rozumiem…

- Posłuchaj dalej. Zapytałam się tego kogoś, kto to S.B.

- I co? – dopytywał bardzo zainteresowany.

- Proszę, wasze spaghetti. – oboje odskoczyliśmy od siebie gdy Nolan z trzaskiem i niezadowoleniem położyła talerze na stoliku. Uśmiechnęliśmy się równocześnie.

- Dziękuję. – nawet na nią nie spojrzał. Wpatrywał się tylko w moje oczy .  Miałam wrażenie, że jest oschły dla każdego tylko nie dla mnie.

- Mów dalej. – zachęcił gdy kelnerka odeszła.

- Mam sama się domyślić. – powiedziałam w końcu.

Odetchnął ciężko.

- No to nadal nam nic to nie mówi. – przyznał zasmucony.

- Mam do ciebie pytanie. – wzięłam do ust pierwszy kęs spaghetti. To samo uczynił Jeydon. Smak tej potrawy był przepyszny. Jeszcze nigdy nie skosztowałam lepszego spaghetti. – Jak to możliwe, że tak szybko przybiegłeś do mnie?

- Nie kierowałem się do domu tylko do kawiarni.

- Aha. Hmm, dobre to spaghetti. – mruknęłam.

- Bardzo dobre. – wybełkotał.

Oboje zaczęliśmy się szczerze śmiać. I oboje nie wiedzieliśmy dlaczego.



 Podobna restauracja.
 A tak wygląda podawane spaghetti w San Francisco.

Pozdrawiam ;)

środa, 27 marca 2013

C.d 8 rozdziału


- Czekaj, coś ci pokażę. – zachęciłam Jaydona by na chwilę zamilkł.

Drżącą dłonią wzięłam papier z identyfikacją ostatniego potomka Lucyfera.

- Tu napisane jest, że po roku gdy Rose Luvery urodziła dziecko została zamordowana. Piszą, że sprawiała kłopoty. Co to może znaczyć?

Nie zastanawiał się ani chwili.

- To logiczne. Uciekła im parę dni później. W 1994 gdy urodziła dziecko, chciała się go pozbyć. W tą samą noc była zamordowana.

- Skąd ta pewność? – zapytałam.

- Rada nie pozwoliłaby żyć kobiecie, która uciekła z ich więzienia. Mieli dużo informacji na jej temat i najpewniej ją śledzili. Stąd mogli też obserwować dziecko, nie słyszeli imienia ani nazwiska ale zauważyli jego kolor oczu i włosów. W noc kiedy chciała pozbyć się dziecka zabili ją. By …

- Potomka mieć dla siebie.

- Dokładnie. Tyle, że to im się nie udało… - wyjaśnił przerażony.

- Interesuje mnie tylko kto to Jack Halley, Tom Tiffany i S.B.

- Tiffany musiał być jednym z tych satanistów. S.B napisała, że brał udział w czarnej mszy na Rose.

- A Jack Halley musiał być takim jak my.

- Wszystko na to wskazuje.

S.B – to inicjały kobiety.

Dźwięk dzwoniącego telefonu rozproszył mnie z myśli. Otworzyłam moją torbę i wyjęłam czarnego Samsunga. Na wyświetlaczu pokazał się numer Shannon. Odrzuciłam połączenie i wyłączyłam komórkę. Nie mam ochoty teraz się tłumaczyć.

- Czemu nie odebrałaś? – Jay podniósł wzrok znad kartek.

- Nieznany numer. – wyjaśniłam.

Pokiwał głową.

- Widziałaś te zdjęcia? – zapytał zainteresowany.

- Jasne. - A to? – podał mi fotografię przedstawiającą grupę ludzi ubranych w czarne ciuchy.

- Tu gdzieś musi być Tom Tiffany.

- Właśnie. Zdjęcie pochodzi z 1993.

- Rok ostatniej czarnej mszy.

Przeszukałam wzrokiem stertę dokumentów i zauważyłam kolejną kopertę.

***

1994, San Francisco

Rose Luvery biegła przez ciemną uliczkę miasta. Bała się odwrócić bo tuż za nią podążali ci mężczyźni.

- Panno Luvery, proszę się zatrzymać! – krzyczeli.

- Tom, ona się nie podda. Trzeba przyspieszyć. – usłyszała głos głównego bohatera tamtej nocy.

Po paru minutach poczuła na swoich plecach czyjeś ręce. Potykając się o kogoś nogę runęła na ziemię.

- Rosalie, popełniłaś duży błąd uciekając od nas. To, że pozbyłaś się demona wcale nie oznacza, że jesteś bezpieczna.

- Nie możemy pozwolić by ktoś kto uciekł z naszego więzienia przeżył. – powiedział Tom.

- Gdzie ukryłaś dziecko?

- Nie powiem wam. – wyjąkała bezsilna.

Tiffany kopnął ją w głowę. Poczuła, że powoli odpływa i zasypia ale słyszała ostatnie pytanie.

- W jakim szpitalu je urodziłaś?

- W San Francisco, UCSF Medical Center…

Straciła przytomność.

***

- Cher? Cher, słyszysz mnie? – usłyszałam głos Jeydona jak przez mgłę.

- Tak. – wyszeptałam.

- Co ci się stało?- spytał przestraszony.

- Sama nie wiem. Chyba powinnam położyć się spać. – zamknęłam oczy i dokończyłam – Jak chcesz to weź te papiery ze sobą i zostaw mnie na jakieś dwie godziny. Spotkamy się o szesnastej na dole.

- W restauracji?

- Tak, a co? – zapytałam zniecierpliwiona.

- Pracuję tam jako kelner. Zaczynam pracę o 14:30. – powiedział lekko rozbawiony. Zebrał do kupy tonę dokumentów i wstał z zimnej podłogi. – Postaram się być na czas.

- Ok. Idź już. – szepnęłam.

Nie pamiętam kiedy zasnęłam.

***

Sen zaczął się od przedstawienia mi pewnego pomieszczenia. Nie rozpoznałam go od razu ale gdy przed moimi oczami pojawił się stół z zabłoconymi dokumentami, wiedziałam, że znajdowałam się w archiwum.

Biała Willa.

Tyle, że jej ściany były w czarnych plamach. Na deskach rozlana krew.

Istny koszmar. Modliłam się by jak najszybciej się obudzić.

Niestety, sen trwał o wiele za długo.

Usłyszałam trzask zamykanych drzwi i okien i nagle zrobiło się kompletnie ciemno. Z głębokiej czerni świeciły się tylko żółte oczy.

- Nie uciekniesz przede mną, Cherry Beverly. – w oddali rozległ się nieprzyjemny i bolesny ton głosu.

- Cherry Beverly?

- Tak się nazywasz.

- Niemożliwe.

- Nie wierzysz? Sprawdź. – rozkazał.

- Jak? – pytałam.

- Sama do tego dojdź.

- Kto to S.B? – dopytywałam.

W odpowiedzi usłyszałam tylko kapryśny i chrapliwy śmiech.

***
Pisać czy fajne te rozdziały ;) Na moje gg: 32202116 możecie informować co mogę jeszcze wrzucać na bloga by was zainteresowało, zdjęcia, filmy, co chcecie ;)

sobota, 23 marca 2013

C.d 8


Nie wiem czy byłabym na to przygotowana ale teraz nie umiałam zrezygnować. Jedynie wplątanie w tą sprawę może mnie uspokoić.

- Tak. W razie konieczności… - odpowiedziałam.

Pokiwał głową i zapytał:

- Wierzysz w Boga, prawda?

- Jasne. – wyszeptałam.

- Czekaj, co to jest? – zadał kolejne pytanie tym razem biorąc do ręki kopertę zaadresowaną do Jacka Halleya.

Drogi Jacku.

Nie wiem czy bezpiecznie jest pisac list do ciebie, w dodatku w takim czasie ale chyba mnie to nie obchodzi.

Wczoraj bylam swiadkiem pewnego okrutnego zdarzenia jakie poniosła moja przyjaciolka. Ktos  ja  porwal  do Bialego Domu i poddal  czarnej mszy. To  okropne, slyszalam  jej  placz  a mimo to balam sie zaaragowac. Rose  najpewniej  siedzi teraz zamknieta w archiwum. Pisze ten list  bedac bezpieczna w domu. Chcialabym bys przyjrzał  sie temu piekielnemu miejscu z bliska. Prosze, wejdz  do srodka i uwolnij  ja z tamtad. Nie moge nawet wyobrazic sobie ze cos jej sie stanie.

Tom Tiffany bral w tym udział.

Moja przyjaciolka nazywa sie Rose Livery. Wiem, ze zajmujesz sie zabijaniem potokmkow Lucyfera i pewnie nie masz czasu na chodzenie do tego demonicznego miejsca ale postaraj sie prosze.

Musze juz konczyc.

Kocham cie, mam nadzieje ze kiedys cie zobacze.

S. B.

 

  - Odpisał? – zdołałam tylko zapytać.

- Kim była S.B? I ten cały Jack Halley, Tom Tiffany.

- Oni wszyscy są powiązani z tą Rose Livery i ostatnim potomkiem, prawda?

Pokiwał twierdząco głową.

środa, 20 marca 2013

C.d 8 rozdziału


Położyłam swoją torbę na ziemi i otworzyłam drzwi hotelowego pokoju. W jego wnętrzu  było tak jak w innych częściach tego budynku. Przytulnie, zachwycająco, bogato.

Na wprost wejścia stał przy ścianie narożny blat kuchenny. Na nim znajdowała się mikrofalówka i solniczka. Przy lewej ścianie stała lodówka razem z kuchenką a na prawo było kolejne wejście do sypialni. Łóżko, komoda, biurko, wszystko to wykonane z ciemnego drewna. Na podłodze panele a przy biurku szklane drzwi prowadzące na balkon.

Widok z niego był jeszcze bardziej zachwycający. Rozwidlała się tutaj panorama całego miasta. A na samej północy widoczny był długi, oświetlany most  obok którego leżało szerokie i czyste morze.

Już wyobrażam sobie jak ten obraz musi być piękny nocą. Nie mogło mnie spotkać większe szczęście.

I niemal już zapomniałam o przerażających i dziwnych zdarzeniach dotyczących mojej śmierci. Aż do teraz.

Mrużąc oczy od jasnego słońca i patrząc na te dalekie morze, usłyszałam głośne pukanie do drzwi.

- Otwarte! – zawołałam za siebie.

- Pukałem parę razy ale może nie słyszałaś. – powiedział niezbyt donośnie Jay.

Wycofałam się do sypialni i usiadłam na łóżku. Jedwabista pościel miała kolor jasnego fioletu.

- Mogę tutaj wam je pokazać? Nie chce mi się stąd wychodzić. – wyjaśniłam chłopakowi. Jego zmierzwione włosy zachęcały by je ułożyć.

- Jasne. Dlatego tu przyszedłem. – wyszeptał siadając obok mnie. – W kuchni jest twoja torba, zostawiłaś ją przed drzwiami.

- Dziękuję. – podniosłam się z wygodnego łoża i podbiegłam do torby. Otworzyłam ją i wyjęłam teczkę z dokumentami leżącą na samym wierzchu.

Zaniosłam je do sypialni i rozłożyłam na podłodze.

Pierwszy dokument, który odłożyłam to dane ostatniego potomka Szatana. Czyli dziewczyna, która podobna jest do mnie z wyglądu ale tak naprawdę mną nie jest.

- Rany. – powiedział załamanym głosem Jeydon. – Ty naprawdę je masz. Skąd? Jak ci się udało je zdobyć? – pytał zaciekawiony jednocześnie kucając na podłożu.

- Zabrałam je z Białego Domu. - odpowiedziałam patrząc się na kartki papieru.

- Co? – wykrzyknął kompletnie zdezorientowany Jeydon. – Żartujesz, prawda?

- Nie. – odrzekłam podnosząc wzrok na chłopaka.

- Mój Boże.

- O co ci chodzi? – zapytałam oburzała. Zachowywał się jak jakiś nienormalny.

- Wiesz, że to miejsce czystego zła? Tam kiedyś odbywały się czarne msze i to tam właśnie stworzono ostatniego potomka. Tego, który nadal żyje.

Zamarłam.

Weszłam do przeklętego miejsca.

Byłam w pokoju, w którym mordowano i gwałcono kobiety.

Chodziłam po tej podłodze, po której chodził kiedyś sam Lucyfer.

A najgorsze było to, że zostawiłam w nim tego chłopaka…

- Jesteś pewny, że mówimy o tym samym miejscu?

- Biała willa położona w samym środku lasu przy San Francisco. Nikt tam nie wchodził od 1994 roku.

- Dlaczego? – spytałam zaciekawiona.

- Doszło tam do brutalnego gwałtu na kobietę Rose Livery.

Przeszukałam wzrokiem wszystkie papiery i dostrzegłam zdjęcie kobiety o tym imieniu i nazwisku.

Podałam je Jeydonowi a on natychmiast wciągnął powietrze do płuc.

- To… to… ona. Masz zdjęcie. To niemożliwe. – wstał zszokowany i zaczął chodzić po pokoju. – Byłaś tam sama? Wchodził ktoś z tobą do tego pokoju, gdzie znalazłaś to? – pokazał ruchem dłoni dokumenty.

- Nie. Nikt nie widział, że je oglądałam.

- To bardzo dobrze.

- Dlaczego?

- Jak już wcześniej mówiłem, zostały zniszczone ponad dwa lata temu. Na moich oczach były palone w kominku.

Zrobiło mi się słabo. Na chwilę świat zatrzymał się w miejscu.

- Dobrze się czujesz? – zapytał zaniepokojony Jay.

Pokręciłam przecząco głową. Wzięłam drżącą dłonią pożółkły papier, który najbardziej wstrząsnął mną w Białym Domu.

- Ciekawe, imię i nazwisko nieznane.

- Właśnie. Wszędzie podana jest nazwa dziecka a tutaj wyjątkowo nie. Może Rose zdążyła uciec zanim urodziła dziecko?

- Całkiem prawdopodobne. A gdy się urodziło ukryła je gdzieś nie podając jego tożsamości.

Serce podskoczyło mi do gardła.

Nie wiem jak się nazywam.

Nic o sobie nie wiem.

Ciotka z Billym ukrywała mnie w lesie w jakimś nędznym domku.

- Chcę wam pomóc. – oznajmiłam. Wtedy uspokoję swoje sumienie.

BOŻE CO JA WYGADUJĘ?

NIE JESTEM 666 POTOMKIEM LUCYFERA! – wrzasnęłam w myśli.

- Nie mam pewności co do słuszności tego pomysłu. – wydukał chłopak.

- Zaufaj mi.

- Nie chodzi tu o zaufanie ale o to czy dasz radę w razie czego zabijać?




To jeszcze nie całość ;) Polecam wam fajną piosenkę, fajną to za mało powiedziane... ;) Świetny utwór w wykonaniu Florence: ,, Seven Devils".
Kocham, cały czas jej słucham :)
Piszcie czasami komentarze, jest mi naprawdę miło z samego : Super, Fajna.
Każde słowo się dla mnie liczy.
Wejście do hotelu :)
Mniej więcej takie widoki z balkonu jak tutaj.
 Podobny wystrój wnętrza.
Pisać czy podoba wam się to wyobrażenie hotelu i czy wy również sobie go takim wyobraziliście.

poniedziałek, 18 marca 2013

Rozdział 8 - fragment


Zastanawiałam się przez jakiś czas, kim mógłby być ten drugi mężczyzna, ten który uratował mi życie.

- Pokaż mi te dokumenty. – zażądał gruby, męski głos z oddali.

- Zostaw ją. Nie widzisz, że jest pobita i nie ma siły na cokolwiek? – zapytał znajomy ton. To Jeydon. To on mnie oderwał od tego faceta.

Podał mi dłoń i pomógł wstać. Nieco osłabiona i zdezorientowana spojrzałam mu w oczy i ledwie słyszalnym głosikiem, powiedziałam:

- Dzięki.

Pokiwał głową, odsłonił lekko zęby i zaraz się odwrócił do drugiego mężczyzny.

- Może pójdziemy gdzieś, gdzie będzie mogła nam je pokazać? – zapytał. – Merlon, nie ma dowodów, że to ona jest Jego dziedzicem.

- Ale wszystko na to wskazuje. – powiedział Merlon.

- Nie dokładnie. – wtrąciłam, kołysząc się na nogach. Zaraz miała ponownie runąć na ziemię. Brzuch bolał a głowa pękała … nie byłam w najlepszym stanie.

- To co, idziemy do hotelu? – Jay odwrócił wzrok. Merlon cały czas mierzył mnie wzrokiem, jakby uważał, że zaraz rzucę się na niego z nożem. Czy coś w tym rodzaju.

Potaknęłam głową i ruszyłam powolnym krokiem przed siebie. Gdy skręciłam w prawo ujrzałam wielki, brązowy budynek. Okna duże, szerokie i przejrzyste a samo wejście do hotelu zachęcało przechodnich. Drzwi ozdobione były złotymi światłami a wokół nich rosły zielone… hmm rośliny?  Nigdy nie widziałam aż tak pięknego miejsca. Nie patrzyłam na okolicę. Na te stare kamienice, brudne bramy i śmierdzące śmietniki. Miałam przed oczyma ogromny hotel, w którym będę mieszkać. I pomyśleć, że nie tak dawno siedziałam jak sierota i wpatrywałam się w lustro.

Przeszłość.

Czas to wymazać z pamięci.

- Nie wejdziesz? – szepnął Jay. Wyciągnął rękę do przodu i popchnął drzwi.

- Przepraszam, zapatrzyłam się.

- Poczekaj aż zobaczysz wnętrze. – powiedział rozbawiony.

Zrobiłam krok przed siebie i oniemiałam. Jakbym ujrzała cud.

Wielki hol, wypełniony był przeróżnymi antycznymi rzeźbami, a na ścianach wisiały obrazy przedstawiające epokę renesansu. Były tak skopiowane, że z tej odległości, w której teraz jestem powiedziałabym że to oryginał. Jeydon patrzył na tą salę równie z uwielbieniem. Ale znał to miejsce. On wiedział co znaczy piękno.

Ja musiałam nacieszyć się tym widokiem.

Ściany pomalowane na kremowo, na podłodze kremowa, odblaskująca posadzka. Gdy patrzyłam w dół mogłam opisać wygląd sufitu. Była tak wypolerowana, że przypominała lustro.

Odwróciłam wzrok, jeszcze nie chciałam przypominać sobie samej siebie.

- Pięknie nie sądzisz? – spytał mój towarzysz.

W tle grała muzyka klasyczna.

- Nawet nie potrafię wyrazić tego słowami.

- Nigdy tu nie byłaś? – zapytał podejrzliwie Merlon.

- Nie. Nie pochodzę z San Francisco. – wyjaśniłam spokojnie. Odwróciłam się twarzą do Jeydona.

- Gdzie mam się zameldować i zapłacić? – Jay szybko wskazał mi palcem, recepcję przy której siedziała ładna, młoda blondynka.

Recepcja ta znajdowała się na samym końcu, ogromnego holu po prawej stronie. Wokół mnie stały kręte schody, które prowadziły na następne piętra. Oddzielone były ścianą.

- Masz wystarczająco pieniędzy?

- Tylko dwadzieścia dolców. – wyjaśniłam przygnębiona, że nie stać  mnie na zapłacenie.

Jay włożył rękę do kieszeni spodenek i wyciągnął drugie dwadzieścia dolarów. Wyłożył je wymownie w moim kierunku i powiedział, żebym je przyjęła. Więc tak zrobiłam.

Ruszyłam w głąb holu obserwując napotkane obrazy, rzeźby i podziwiając piękno tego miejsca.

Na końcu ogromnego pomieszczenia, zaraz przy recepcji zauważyłam kremowe, skórzane sofy, na których można było przysiąść i poczekać na swoją kolej w rezerwacji pokoi. Miałam szczęście, że nie musiałam czekać.

Podeszłam do lady, uśmiechnęłam się uprzejmie do recepcjonistki i zapytałam:

- Ile muszę zapłacić za pokój na dwa tygodnie?

Kobieta chwilę się zastanowiła. Spojrzała na jakąś kartę, wiszącą z tyłu na korkowej tablicy i odpowiedziała:

- Za jeden dzień płaci się trzydzieści dolarów. Przelicz sobie.

Mam przy sobie czterdzieści dolców. Nie starczy mi nawet na pobyt na dwa dni – pomyślałam zdołowana.

,, Starczy ci na jedną noc, powiedz, że jesteś siostrzenicą Rice Camerona a pani w recepcji na pewno się uśmiechnie i obniży ci cenę” – dźwięk głosu Rice zaśnieżył moje przygnębienie.

- Nie chcę się narzucać ale… - blondynka zniecierpliwiona spojrzała na mnie i prychnęła sarkastycznie. Mimo jej chamskiej reakcji, postanowiłam, że dokończę moją wypowiedź. – Jestem siostrzenicą Rice Camerona.

Kobieta w jednej chwili wyprostowała się i oznajmiła zupełnie odmieniona. Na lepsze.

- Piętnaście dolarów za tydzień.

Wybałuszyłam mocno oczy.

- Jak chcesz to możesz zapłacić mi później. – powiedziała serdecznie.

Pokręciłam przecząco głową.

- Nie, zapłacę dzisiaj. – wyłożyłam na ladę czterdzieści dolarów a blondynka szybko oddała mi moją resztę.

Super, dziesięć dolców na całe życie. Muszę znaleźć pracę i to dzisiaj.

- Jak masz na imię? – spytałam jeszcze zanim odeszłam.

- Ive. – przedstawiła się dziewczyna.

- Cher. – podałam jej dłoń. Odwzajemniła uścisk.

- Twój pokój to numer 38. – wyciągnęła kluczyk z zamykanej szafki i podała mi go.

Bez od wzajemnego spojrzenia ruszyłam przed siebie.

- Masz jeszcze resztę? – zapytał zdziwiony Jeydon.

Uśmiechnęłam się zadowolona i przyspieszyłam kroku.

Na prawo od recepcji zobaczyłam ciągnący się w nieskończoność korytarz. Skręciłam do niego i zauważyłam schody na samym jego końcu.

Oglądałam się na boki sprawdzając numery pokoi i ze smutkiem stwierdziłam, że mój pokój jest pewnie pierwszy na piętrze. Tutaj kończy się na numerze 37.

Dźwigając swoją torbę podróżną i ubrana w brudne ubrania razem z moimi towarzyszami weszłam po schodach i wreszcie mogłam wejść do swojego pokoju.

- Mój to 45. – powiedział Jay. – Jak się ogarniesz z tym wszystkim to wpadnij z dokumentami. – uśmiechnął się i razem z drugim mężczyzną poszedł w głąb drugiego korytarza.

Korytarza o brązowo – czerwonych ścianach i złożonego z roślin rosnących po sufit. Na podłodze rozłożony był czerwony dywan. Miło tutaj a w dodatku pachnie omletem.  Zaburczało mi w brzuchu. Dosyć długo już nie jadłam .



Na razie tyle. Piszcie czy podobają wam się te rozdziały :)  Kolejny widoczek w San Francisco. MIASTO

czwartek, 7 marca 2013

C.d


Super.

Poznałam chłopaka.

I już się w nim zauroczyłam. Nawet nie zdążyłam dojść do tego całego hotelu.

Poszłam przed siebie i skręciłam w prawo a ujrzałam przed sobą wielki śmietnik z śmierdzącą zawartością.

Jakoś nie widzę tu żadnego hotelu. Dalej pobiegłam bo bałam się trochę tego miejsca. Przyprawiało mnie o dreszcze i przypominało… hmm wspomnienia.

Po paru minutach uniosłam wzrok i zobaczyłam przed sobą budynek. Tak, założyłabym się, że jeszcze parę metrów temu nie widziałam go.

Może to nie ten hotel? W końcu nie widzę żadnych złotych gwiazdek ani luksusowych drzwi.

Ładny obrazek wymarzonego hotelu przyćmiła brudna, mokra brama. Spojrzałam w górę i stwierdziłam, że to na pewno nie jest to miejsce, jakiego szukam.

- Czego tutaj chcesz? – warknął jakiś mężczyzna. Na początku nie mogłam zobaczyć jaki wygląda ale kiedy wyłonił się z bramy spostrzegłam niskiego, rudego dość tęgiego faceta.

- Szukam tego słynnego hotelu. – powiedziałam nieśmiało.

Zrobił dwa kroki w przód i wyciągnął rękę z  kieszeni.

- Musisz skręcić jeszcze raz w prawo … czekaj, czekaj… Jak się nazywasz? – rzucił na mnie podejrzanym okiem.

- Ja… Ja… - wyszeptałam przestraszona jednocześnie cofając się.

- Gadaj. – ryknął i ruszył w moim kierunku. Popchnął mnie swoimi silnymi i krótkimi rękoma a ja runęłam na chodnik.

- Nie wiem. Naprawdę… Chery.

- Jaka Chery, do cholery! Mów albo nie wyjdziesz stąd żywa!

- Chery Beverly.

- Prawdę, masz powiedzieć prawdę! – kopnął mnie w brzuch. Wzrok zaćmił się i nie byłam w stanie określić kto biegł do mnie i krzyczał z przerażeniem.

- Zostaw ją! Nie jest tą której szukamy!

- Wygląda zupełnie jak ta opisana w dokumentach!

Nagle przypomniałam sobie co mam ze sobą.

- Mam je…

- Co? – zapytał rudy mężczyzna.

- Te dokumenty. – przyznałam ledwie słyszalnie.

- Niemożliwe, zostały zniszczone dwa lata temu. – powiedział drugi z moich towarzyszy a ja nie mogłam wykrztusić z siebie głosu. Bo w mojej torbie znajdowało się coś co nie powinno istnieć.
 
 
 
Tak wyobrażam sobie Jeydona. :)