Zastanawiałam się przez jakiś czas,
kim mógłby być ten drugi mężczyzna, ten który uratował mi życie.
- Pokaż mi te dokumenty. – zażądał
gruby, męski głos z oddali.
- Zostaw ją. Nie widzisz, że jest
pobita i nie ma siły na cokolwiek? – zapytał znajomy ton. To Jeydon. To on mnie
oderwał od tego faceta.
Podał mi dłoń i pomógł wstać. Nieco
osłabiona i zdezorientowana spojrzałam mu w oczy i ledwie słyszalnym głosikiem,
powiedziałam:
- Dzięki.
Pokiwał głową, odsłonił lekko zęby i
zaraz się odwrócił do drugiego mężczyzny.
- Może pójdziemy gdzieś, gdzie będzie
mogła nam je pokazać? – zapytał. – Merlon, nie ma dowodów, że to ona jest Jego
dziedzicem.
- Ale wszystko na to wskazuje. –
powiedział Merlon.
- Nie dokładnie. – wtrąciłam,
kołysząc się na nogach. Zaraz miała ponownie runąć na ziemię. Brzuch bolał a
głowa pękała … nie byłam w najlepszym stanie.
- To co, idziemy do hotelu? – Jay
odwrócił wzrok. Merlon cały czas mierzył mnie wzrokiem, jakby uważał, że zaraz
rzucę się na niego z nożem. Czy coś w tym rodzaju.
Potaknęłam głową i ruszyłam powolnym
krokiem przed siebie. Gdy skręciłam w prawo ujrzałam wielki, brązowy budynek.
Okna duże, szerokie i przejrzyste a samo wejście do hotelu zachęcało
przechodnich. Drzwi ozdobione były złotymi światłami a wokół nich rosły
zielone… hmm rośliny? Nigdy nie
widziałam aż tak pięknego miejsca. Nie patrzyłam na okolicę. Na te stare
kamienice, brudne bramy i śmierdzące śmietniki. Miałam przed oczyma ogromny
hotel, w którym będę mieszkać. I pomyśleć, że nie tak dawno siedziałam jak
sierota i wpatrywałam się w lustro.
Przeszłość.
Czas to wymazać z pamięci.
- Nie wejdziesz? – szepnął Jay.
Wyciągnął rękę do przodu i popchnął drzwi.
- Przepraszam, zapatrzyłam się.
- Poczekaj aż zobaczysz wnętrze. –
powiedział rozbawiony.
Zrobiłam krok przed siebie i
oniemiałam. Jakbym ujrzała cud.
Wielki hol, wypełniony był
przeróżnymi antycznymi rzeźbami, a na ścianach wisiały obrazy przedstawiające
epokę renesansu. Były tak skopiowane, że z tej odległości, w której teraz
jestem powiedziałabym że to oryginał. Jeydon patrzył na tą salę równie z
uwielbieniem. Ale znał to miejsce. On wiedział co znaczy piękno.
Ja musiałam nacieszyć się tym
widokiem.
Ściany pomalowane na kremowo, na
podłodze kremowa, odblaskująca posadzka. Gdy patrzyłam w dół mogłam opisać
wygląd sufitu. Była tak wypolerowana, że przypominała lustro.
Odwróciłam wzrok, jeszcze nie
chciałam przypominać sobie samej siebie.
- Pięknie nie sądzisz? – spytał mój
towarzysz.
W tle grała muzyka klasyczna.
- Nawet nie potrafię wyrazić tego
słowami.
- Nigdy tu nie byłaś? – zapytał
podejrzliwie Merlon.
- Nie. Nie pochodzę z San Francisco.
– wyjaśniłam spokojnie. Odwróciłam się twarzą do Jeydona.
- Gdzie mam się zameldować i
zapłacić? – Jay szybko wskazał mi palcem, recepcję przy której siedziała ładna,
młoda blondynka.
Recepcja ta znajdowała się na samym
końcu, ogromnego holu po prawej stronie. Wokół mnie stały kręte schody, które
prowadziły na następne piętra. Oddzielone były ścianą.
- Masz wystarczająco pieniędzy?
- Tylko dwadzieścia dolców. –
wyjaśniłam przygnębiona, że nie stać
mnie na zapłacenie.
Jay włożył rękę do kieszeni spodenek
i wyciągnął drugie dwadzieścia dolarów. Wyłożył je wymownie w moim kierunku i
powiedział, żebym je przyjęła. Więc tak zrobiłam.
Ruszyłam w głąb holu obserwując
napotkane obrazy, rzeźby i podziwiając piękno tego miejsca.
Na końcu ogromnego pomieszczenia,
zaraz przy recepcji zauważyłam kremowe, skórzane sofy, na których można było
przysiąść i poczekać na swoją kolej w rezerwacji pokoi. Miałam szczęście, że
nie musiałam czekać.
Podeszłam do lady, uśmiechnęłam się
uprzejmie do recepcjonistki i zapytałam:
- Ile muszę zapłacić za pokój na dwa
tygodnie?
Kobieta chwilę się zastanowiła.
Spojrzała na jakąś kartę, wiszącą z tyłu na korkowej tablicy i odpowiedziała:
- Za jeden dzień płaci się
trzydzieści dolarów. Przelicz sobie.
Mam przy sobie czterdzieści dolców.
Nie starczy mi nawet na pobyt na dwa dni – pomyślałam zdołowana.
,, Starczy ci na jedną noc, powiedz, że jesteś
siostrzenicą Rice Camerona a pani w recepcji na pewno się uśmiechnie i obniży
ci cenę” – dźwięk głosu Rice zaśnieżył moje przygnębienie.
- Nie chcę się narzucać ale… -
blondynka zniecierpliwiona spojrzała na mnie i prychnęła sarkastycznie. Mimo
jej chamskiej reakcji, postanowiłam, że dokończę moją wypowiedź. – Jestem
siostrzenicą Rice Camerona.
Kobieta w jednej chwili wyprostowała
się i oznajmiła zupełnie odmieniona. Na lepsze.
- Piętnaście dolarów za tydzień.
Wybałuszyłam mocno oczy.
- Jak chcesz to możesz zapłacić mi
później. – powiedziała serdecznie.
Pokręciłam przecząco głową.
- Nie, zapłacę dzisiaj. – wyłożyłam
na ladę czterdzieści dolarów a blondynka szybko oddała mi moją resztę.
Super, dziesięć dolców na całe życie.
Muszę znaleźć pracę i to dzisiaj.
- Jak masz na imię? – spytałam
jeszcze zanim odeszłam.
- Ive. – przedstawiła się dziewczyna.
- Cher. – podałam jej dłoń.
Odwzajemniła uścisk.
- Twój pokój to numer 38. –
wyciągnęła kluczyk z zamykanej szafki i podała mi go.
Bez od wzajemnego spojrzenia ruszyłam
przed siebie.
- Masz jeszcze resztę? – zapytał
zdziwiony Jeydon.
Uśmiechnęłam się zadowolona i
przyspieszyłam kroku.
Na prawo od recepcji zobaczyłam
ciągnący się w nieskończoność korytarz. Skręciłam do niego i zauważyłam schody
na samym jego końcu.
Oglądałam się na boki sprawdzając
numery pokoi i ze smutkiem stwierdziłam, że mój pokój jest pewnie pierwszy na
piętrze. Tutaj kończy się na numerze 37.
Dźwigając swoją torbę podróżną i
ubrana w brudne ubrania razem z moimi towarzyszami weszłam po schodach i
wreszcie mogłam wejść do swojego pokoju.
- Mój to 45. – powiedział Jay. – Jak się
ogarniesz z tym wszystkim to wpadnij z dokumentami. – uśmiechnął się i razem z
drugim mężczyzną poszedł w głąb drugiego korytarza.
Korytarza o brązowo – czerwonych
ścianach i złożonego z roślin rosnących po sufit. Na podłodze rozłożony był
czerwony dywan. Miło tutaj a w dodatku pachnie omletem. Zaburczało mi w brzuchu. Dosyć długo już nie
jadłam .
Na razie tyle. Piszcie czy podobają wam się te rozdziały :) Kolejny widoczek w San Francisco. MIASTO
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz