niedziela, 30 września 2012

Rozdział XXVII



                - Więc on nadal żyje?! – spytałam osłabiona.
                - Tak, zgadza się.
Świetnie. – pomyślałam. Oddałam całą siebie na tą bandę Upadłych a tak naprawdę Aaron nadal jest!
                - Ale co to znaczy? Co muszę jeszcze zrobić?! Bo teraz jestem Ciemnym Światłem, prawda?
                - No właśnie… Nie do końca. Jesteś w trakcie przemiany między Jasnym a Ciemnym Światłem.
Oburzona wstałam z kamienia. W Ogrodzie jak zawsze oprócz Heatha był mój ojciec. Przyglądał się naszej rozmowie, nic nie mówiąc.
                 - Co?
Heath opuścił głowę i zacisnął pięści.
                 - Przykro mi ale tak jest.
                 - Dobrze więc co teraz mam robić? – pytam. Po chwili wahania, mój chłopak odpowiada:
                 - Nie mogę ci powiedzieć.
                 - Możesz. – powiedział Wódz. Niespodziewanie stanął obok Heatha, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Masz moje pozwolenie, chłopcze. Postępuj rozważnie.
Oboje zdziwieni nagłą obecnością Wodza, spojrzeliśmy się na siebie. Nigdy nie wypada kłócić się z samym Niebem więc Heath zaczął mówić od razu:
                 - Musisz go odnaleźć i zabić a wtedy staniesz się w pełni Ciemnym Światłem.
                 - Ale przecież jego ciało już nie istnieje, tak jak Upadli. Więc co jeszcze?
                 - No właśnie nie wszyscy zostali usunięci. – spojrzał na Wodza.
Dał mi do zrozumienia, że ma on coś w tym wspólnego.
                  - Pamiętasz kiedy ci mówiłem, że na świecie musi istnieć równowaga? Zło i dobro? Jasność i Ciemność?
                   - Tak. Ale nadal nierozumiem. Co ma to w tym wspólnego?
                   - Kiedy zabijesz Aarona, pozostanie dobro. A samo ono nie może istnieć. Ale jeśli zaś pokonasz dobro, pozostanie zło. Więc wniosek jest taki, że?
                    - Trzeba pokonać dobro, żeby zniknęło zło.
Potaknął.
I w tej chwili zrozumiałam.
Te wszystkie podpowiedzi, wskazówki od Wodza. Mam go zabić!
                   - Nie zrobię tego. Nawet nie mam jak. Oderwali mi skrzydła, całą duszę. Tak właściwie to jakim cudem ja jeszcze żyję?
                   - Ach dziecinko, masz skrzydła.
Spojrzałam się za siebie. Faktycznie były. Tylko, że jedno białe a drugie czarne.
                   - No dobrze ale dusza?
                   - Podczas przemiany w Ciemne Światło, odzyskałaś trochę swojego istnienia. Ta odrobina ma starczyć na pokonanie mnie.
Więc co ja mam zrobić? Zabić WODZA? Nie, nie, nie. Musi być jakieś inne rozwiązanie. Tylko, do licha nikt nie może go znaleźć! Część Aarona jest w Wodzu? Jak to możliwe?
                  Z drugiej zaś strony, za bramą właśnie jest koniec świata. Mogą zginąć rodzice moich przyjaciół, lub już prawdopodobnie umarli. Czy poświęcenie się dla paru Istot odda cześć Bogu? Czy nie skaże mnie na wieczne potępienie?
                    Teraz patrząc się w oczy, smutne oczy mego światła, nie rozumiem. Nie pojmuję sensu życia. Zabić dobro by zniknęło zło? Ale to by znaczyło, że świat przestanie istnieć.
                    - Na świecie musi istnieć równowaga. SAM to mówiłeś. – powiedziałam szczerze.
                    - Zgadza się.
                    - Więc czemu mam cię zabić?
                    - Ależ nie mnie. Tylko tą złą część.
No tak. Nie pomyślałam o tym. Haha – wybuchnęłam śmiechem w myślach. Czy ja nie rozmawiam ze samą sobą?! A to dziwne, bo przecież została cząstka jednej ze mnie. Zaraz, czemu ja w ogóle śmieje się w takim momencie? To nie stosowne. Czemu nie? Bo nie!
Otrząsnęłam się. Ktoś siedzi w mojej głowie!
                     - Ach, to normalne. To tak zwany dajmon. Istnieje u wszystkich paranormalnych Istot.
                     - Aha. Dobrze, więc mam pokonać w tobie zło?
                     - Nie. Masz zabić Aarona siedzącego tam gdzieś w głębi. Zło musi pozostać.
                     - Więc ty jesteś po części zły?! – spytałam podniosłym, zdziwionym głosem. Heath zaśmiał się.
                     - Każdy ma to coś w sobie.
                     - Jak mam to zrobić?!
Podszedł do mnie i wcisnął w dłoń karteczkę. Spojrzałam na niego umownie i odwinęłam liścik.
Zło, czarne, Upadłe Anioły,
Wypędźcie z dobrego te demony.
Usuńcie się w cień, odstąpcie nam miejsca,
A zaznacie wiecznego spokoju.
                     - Mam to przeczytać?
                     - Tak ale w momencie kiedy rozwiniesz skrzydła, a ja będę leżał już pod presją rytuału.
                     - Jakiego rytuału? – spytałam oszołomiona. Cały czas dowiaduję się to nowszych rzeczy. Masakra – podkreślenie mojego istnienia.
                     - Trzeba rozstawić świece na wszystkich kierunkach świata. W środku ja kładę się a ty poza kręgiem wymawiasz to zaklęcie. Tylko musi wybić równo północ.
Pokiwałam z zamyśleniem głową. ,, Artur i Maminki” . Czemu ten właśnie film mi się skojarzył?
                    - Dobrze, ja idę się przygotować. Odpocznijcie trochę. – uśmiechnął się do nas przywódca Niebios a następnie udał się wzdłuż śnieżnej alejki.
                    - No to co kochanie? – spytał mnie Heath. Objął w talii i delikatnie do siebie przyciągnął.
                    - Nie, nie, nie. – odepchnęłam go od siebie. – Gdzie jest Argie i reszta?
                    - Chodzi ci o Reachel, Davida, i resztę ludzi i aniołów?
                    - Tak.
                    - Część Aniołów poległa. Argie David, Vee, Reachel i Northy są u Wodza. Zostali w śniegu . – zachichotał.
Uśmiechnęłam się smutno.
                   - Ostatnio jesteś taka smutna.
Spojrzałam zapłakanymi oczami na ukochanego.
                   - Chyba jak wszyscy. Przytul mnie jeszcze raz. – poprosiłam bezradna.
Przygarnął mnie do siebie i trzymał tak bardzo długo. Po paru minutach położyliśmy się na trawie i zasnęliśmy. Nic już nas nie interesowało. A niech świat się wali – pomyślałam. 



Co sądzicie o tym rozdziale? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz