niedziela, 23 września 2012

Kontynuacja XXIV rozdziału :)


To trochę dziwne ale w jednym z nich byłam ja.
                           Tak ja. Lavende Purry, brązowowłosa, wysoka dziewczyna około siedemnastu lat. Tyle, że jej oczy nie były czarne. Ani białe. Po prostu naturalne. Brązowe. Kasztanowe. Jak bym była sprzed paru miesięcy. Zwykła, naturalna, a przynajmniej taka się czułam.
                             I w tej chwili zrozumiałam. Już wiem dlaczego po Upadku i narodzeniu się na nowo nie mogę być normalna. Bo to Aaron  ma tą moją część w sobie. Ma ją po to by przetrwać, by być silniejszym. A ja muszę mu to odebrać. Jak najszybciej.
                             - Lavende! – odezwałam się w kierunku mojego sobowtóra.
Spojrzała na mnie energicznie. Z oczu popłynęła łza. Po chwili wystąpiła. Wyjęła dłoń z kieszeni spodni i dotknęła mojego serca. Tak. Nie mylę się. Właśnie ją we mnie wkłada. O do licha?! Co się dzieje?
               Cześć piękna.
              Uważaj jak się przewracasz, bo wiesz to jeszcze nie koniec dnia.
              Lavende Purry? Czemu siedzisz jak ze mną rozmawiasz?
             Co za nerwuska… Nerwuska to za mało powiedziane.
             […] Bo stał przede mną chłopak ze wspomnień.
Heath Loren Baker.


                       Otworzyłam oczy. Nade mną stała masa Aniołów. Czy jestem w niebie? Tego nie wiem. Jak się nazywam?
                        - Słyszysz mnie? Lavende?! Otwórz oczy.
Ach, Lavende. Nieładne imię. Wolałabym Lav. Kto tak się dopytuje? Przecież wszystko ze mną w porządku.
                         - Lav! – ktoś wrzasnął.
Zerwałam się z zimnej ziemi. Gdy ujrzałam twarz mego ukochanego wiedziałam, że się nie udało. Nie pokonałam wszystkich.
                                 -  Żyję. Ale przed chwilą chyba straciłam pamięć.
Uklękła przy mnie Argie i powoli wypowiadała słowa:
                          - Aaron nie został pokonany. Gdy twoja dawna cząstka, ta naturalna Lav weszła w twe ciało, zniszczyłaś część Aarona. Niestety jego drugą połówką były Upadłe. Ale niestety ty ich nie pokonałaś.
                           - Więc kto? – spytałam z nadzieją. Heath zacisnął pięści i odszedł od nas parę metrów. Powoli wstałam i podbiegłam do ukochanego. Złapałam go za rękę. Na chwilę się zatrzymał lecz nie odwrócił.
                            - Lav. Zabiłem Jasną Istotę. Jestem potępiony. Upadłem.
                             - Wiem. Ale poczekaj jeszcze trochę. Nie mogę ci teraz powiedzieć co muszę zrobić, bo dobrze wiesz, co za to grozi. Z tego powodu drugi raz nie upadnę lecz zginę. Więc proszę, poczekaj na mnie.
Odwrócił się energicznie. I spojrzał na mnie żółtymi oczami. Jego twarz przepełniał grymas bólu, cierpienia, smutku… Jak długo wytrzymamy? Co nas jeszcze spotka? Czy naprawdę było to dla nas przeznaczone? Umierać? Parę razy?
                              - Poczekać na ciebie? Co to znaczy? – spytał zdziwiony.
Przytknęłam mu palec do ust tak by nie mógł nic więcej mówić.
                              - Powiedz mi tylko ile masz czasu ?
                              - Nie wiadomo. Postaram się by mój mózg nie był silniejszy ode mnie. Wszystko będzie mnie ciągnęło bym Upadł. A wiesz, że Wodospad Upadku jest niedaleko.
                              - Faktycznie. Po drugiej stronie polany.
Przytaknął.
                              - Co się stało z Aaronem?
                              - Pamiętasz jak Wódz powiedział, że Aaron to czyste zło?
                              - Tak. – powiedziałam zaciekawiona co może mi powiedzieć.
                              - Więc zło dotychczas dzieliło się na wszystkich Upadłych i niego samego. Ale po śmierci twego ojca chciał znaleźć ciebie a nie udało by mu się to gdyby nie zdobył części twojej duszy. Gdy poprosiłaś o pomoc duchy, one zabiły niestety tylko jego ciało. Lavende, ta twoja stara część weszła w ciebie natomiast Upadli nadal żyją. Gdy ich pokonasz …
                              - Zabiję Aarona.
                              - Tak. – potwierdził.
Przytuliłam go. Tak bardzo się o niego martwiłam gdy byłam w Dallas. Nie wyobrażam sobie, że mogło by go nie być.
                              - Z wzajemnością. – powiedział po cichu. Uśmiechnęłam się lekko lecz nadal z ciężkością na sercu. Nie mogę mu nic zdradzić. Nic a nic. Więc najlepiej będzie jak już stąd pójdę.
Odsunęłam się szybko i powiedziałam jednocześnie wzbijając się w górę:
                               - Daj mi trzy godziny. A już zawsze będziemy razem, ukochany. Kocham cię.
                               - Ja ciebie też.
A później leciałam w kierunku Ogrodu. Muszę porozmawiać z moim tatą. A właściwie poradzić się  jak mam zabić miliony Upadłych… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz