- Musimy coś ustalić. –
zaczął Heath. Wódz Niebios znowu zaczął mówić. Zatrzymał czas tylko na pół
godziny więc wszystko już wróciło do normy.
Jasnowłosa, Jasna Istota cały
czas wymądrzała się swoimi pomysłami. Denerwowała mnie. Ale jako Jasne Światło
muszę zachować zimną krew.
- Wiesz, jak ci na imię? –
spytała. Na początku nie bardzo wiedziałam czy patrzy na mnie czy na mojego
chłopaka. Wkrótce ktoś szepnął, że to do mnie.
- Lavende. Ale lubię jak
mówią do mnie Lav.
Pokiwała głową po czym znów
zajęła się oglądaniem swoich paznokci.
- O której ma to się zacząć?-
spytał z oddali jakiś brunet. Miał na oko dwadzieścia lat. Był nawet
przystojny.
- Niby o szóstej na polanie,
ale musimy tam się zjawić godzinę wcześniej. Dzisiaj nocujemy tutaj. Aha i
jeszcze jedno. Nie próbujcie nas wystawić. – powiedział Heath.
- Kiedy mnie wypuścisz
Aniołku? – spytał z oddali dziewczęcy głos. Nie musiałam wstawać, żeby zobaczyć
kogo to głos. Argie.
- Gdy uświadomisz sobie, że
jesteś dobra. – odpowiedziałam patrząc w jej żółte oczy.
- Jestem Upadłą, złamałam
prawa. Nie jestem dobra.
Pokręciłam przecząco głową.
Owszem może i Upadła ale nadal ma dobre serce! Wierzę w to.
- Argie pamiętasz wieczór w,
którym u ciebie nocowałam?
Ujrzałam w jej oczach
przemianę. Z żółtego stały się z powrotem błękitne. Ale była to tylko krótka
chwila.
- Tak. Ale to nic nie znaczy.
– podkreśliła. Chyba muszę poprosić wodza o pomoc. Chociaż prosiłam go, żeby
oczyścił Argie. Może poczekać?
- Co mamy ustalać? – spytała
ponownie blondynka.
- Nie atakujemy pierwsi. –
odrzekłam. Wszyscy zwrócili na mnie wzrok. – Musimy poczekać aż to oni zaczną
atak, jasne?
Uśmiechnęłam się na widok, że
każdy Anioł zgadza się ze mną.
Wszyscy oprócz jednej osoby.
Oprócz Argie.
- Pójdziecie gdzieś z Heathem? Ja chcę
porozmawiać z moją przyjaciółką. – oznajmiłam głośno. Za chwilę każdy rozłożył
skrzydła i odlecieli. Pozostałam tylko ja i Argie.
- Nadal chcesz udawać złą?
Wiem, że jest coś w tobie dobrego. Kocham cię wiesz? - spojrzałam jej w oczy, mając nadzieję, że
mnie zrozumie. Nic nie odpowiedziała bo jej ciało nagle i gwałtownie wzniosło
się do Nieba. Było tak jak z Heathem. Przeistaczała się. Z jednej strony czułam
ulgę. Jej oczy zmieniały kolor na błękitny. Z drugiej strony zaś nie wiedziałam
jak mam się zachować. Owszem cieszyłam się, że moja przyjaciółka przechodzi na
dobrą stronę ale jak będzie wyglądać nasze życie? Oczywiście wiem, że nie
będzie tak jak kiedyś, bo będzie zupełnie inaczej.
Gdy ujrzałam, że zamiast
strasznych i czarnych piór wyrastają błękitne jak u Heatha rozpromieniona
zaczęłam chodzić wokół przyjaciółki. Po paru sekundach upadła na ziemię. Jej
ciało oblężone było czarnymi piórami. Strzepałam je z niej i powiedziałam:
- Jak się czujesz?
Otworzyła lekko oczy i
cichym, niemalże niesłyszalnym szeptem wymamrotała:
- Wody…
I skąd ja mam wziąć jej
picie? Przecież nie ma tu jakiegoś sklepu, prawda?
- Argie, przykro mi ale nie
mogę ci jej dać…
Nagle wybuchnęła
niepohamowanym śmiechem.
- Haha. Nabrałaś się. Wody,
wody. – wydukała śmiesznie.
Leciutko ją pchnęłam.
Przyjaciółka odpowiedziała mi tym samym.
- No i to rozumiem.
Błękitne piórka. Wypas. Jestem Jasną Istotą, prawda?
- Tak, aniołku, jesteś
Jasną Istotą. – wyszczerzyłam zęby. – Będziesz z nami walczyć no nie?
- Jasne. Jak nauczycie mnie
z Heathem tego używać… - pokazała na skrzydła. Jeszcze tak niedawno sama nie
wiedziałam jak zacząć latać.
- To takie proste. Jak
będziesz chciała rozwinąć skrzydła to po prostu sobie to wyobraź. Tak samo zrób
z lataniem.
- Mam sobie to wyobrazić i
już? Żartujesz? – powiedziała sarkastycznie wstając z ziemi. Otrzepała trawę z
nogawek swoich spodni i zamknęła oczy. Po jej twarzy poznałam, że koncentruje
się na lataniu. Za chwilę zobaczyłam jak jej stopy unoszą się od powierzchni
ziemi a Argie wzbija się w górę.
- Faktycznie jest tak jak
mówiłaś. Ale ekstra! Widzę jak Heath z kimś walczy, Haha!
Co? Heath z kimś walczy?
- Argie! Czekaj! –
rozwinęłam swoje białe skrzydła i dołączyłam do przyjaciółki.
Na polanie gdzie wydarzyło się tyle między mną
a Heathem trwała bijatyka. Pełno Aniołów, Upadłych… Istoty po kolei odlatywały,
przywołując pomoc. Z tamtego miejsca słychać było odgłosy walki. Jęki, piski,
krzyki… Po chwili ujrzałam mego Heatha jak z zadziornością walczy z jakimś
Upadłym. Musimy im pomóc.
- Lecimy tam! –
wykrzyknęłam.
- Dobra. – i po słowie
wypowiedzianym przez Argie coś wybuchło. O mało co a byśmy wylądowały ze
złamanymi skrzydłami z powrotem w Ogrodzie. Dziwne było to, że nie widziałam
żadnego ognia…
- To ze świata dnia!
Nadchodzi apokalipsa! – zaczęła panikować moja towarzyszka.
Pokręciłam stanowczo głową. I
co mam zrobić?! Na świecie dnia jest moja mama i pies. Jeśli ich nie uratuję,
zginą. Zaś na polanie o śmierć i życie walczy Heath. Rozdwojona myślami i
ciężarem postanowiłam, że przyprowadzę Reachel i Northiego tutaj. Schronię ich
w Ogrodzie. Nie domyślą się, że są gdzieś poza światem. Tylko, żebym zdążyła.
- Argie! – krzyknęłam po kolejnym buchnięciu.
– Leć do Heatha! Ja muszę uratować mamę i psa.
- Psa? Ty masz jakieś
zwierzę?! – spytała zupełnie spokojnie. Do licha, panuje koniec świata a ona
jeszcze tutaj jest?
- Leć! – rozkazałam. Za
chwilę odwróciła się do mnie plecami i skierowała się ku polanie.
Zaczęłam płakać. Nie
wybaczę sobie jeśli Reachel coś się stanie. To moja jedyna rodzina… To moja
mama! Czemu to nadeszło teraz? Nie jutro? Czemu?! Może Aaron specjalnie to
zaplanował? Może chciał doprowadzić do takiej sytuacji w której teraz się
znajduję? Spanikowana i naburmuszona leciałam. Przyspieszałam tempa gdy miałam
otwartą przestrzeń. Wkrótce zobaczyłam bramę. Wylądowałam na kuckach i pociągnęłam
za klamkę. Nie chciała się otworzyć. Do licha! – krzyknęłam na głos.
Przestraszone ptaki zaczęły z nikąd wlatywać do tej krainy. Zdałam sobie
sprawę, że coś przeoczyłam. Ponownie wzbiłam się w górę i ujrzałam maleńką
dziurkę. W której prześwitywały promienie słońca. Zbliżyłam się do niej i
próbowałam rozsunąć. Okazało się, że ściana jest zbudowana z twardej gliny,
więc użyłam największej siły jaką mam i rozsunęłam dziurę. Teraz można było
swobodnie przez nią przejść. Kiedy wleciałam do Dallas otępiałam. Wszędzie
rozwalone budynki. Z każdym wybuchem leciały jak kostki domino. Ziemia zaczęła
się rozstępować a z oddali ujrzałam falę
tsunami. To takie straszne! Nie zastanawiając się czy może mi się coś stać,
skierowałam się na ulicę Glower Street. Z
biegiem czasu wybuchy były coraz większe i głośniejsze. Jestem jeszcze daleko.
Nagle obok mnie wybuchł jakiś budynek. W moich uszach zadźwięczał
nieskazitelnie wyraźny pisk a siła ognia odrzuciła mnie wprost pod czyjś dom. Spojrzałam
w górę i zobaczyłam dom Davida. Spanikowana i zapłakana wbiegłam do domu
wrzeszcząc:
- Dev! Jesteś?!
Ktoś zszedł równym i
spokojnym krokiem z drugiego piętra. Spojrzałam na twarz tej osoby i
dostrzegłam w moim przyjacielu szok.
- Lav, ty, ty żyjesz? – zaczął nerwowo
płakać.
- Dev, żyję. Ale
lepiej spójrz przez okno,
Zrobił zdziwioną minę i zrobił tak jak
kazałam. Patrzył się przez minutę i zapytał:
- Co miałem zobaczyć?!
- Jest koniec
świata! – wybuchłam.
- Co? Ja tu nic
nie widzę.
Podeszłam do drugiego okna i
odsłoniłam firankę. Fala tsunami była coraz bliżej. A może to Aaron stoi za
tym? Ogień, woda, powietrze… Upadek! Chce wszystkich ludzi przemienić w
Upadłych!
- Dev wskakuj mi na
plecy!
- Ale nie wiem czy ty
żyjesz! – krzyknął.
- Żyję. Rób co każę. –
zrobił to. Kopniakiem otworzyłam drzwi i wyleciałam z jego domu.
- Woooowww! – wrzeszczał
na głos. – To niesamowite. Jak ty to zrobiłaś?
- Jestem Aniołem.
Po tych słowach ucichł. Po drodze zabrałam też
Vee. Odstawiłam ich na cmentarzu i nakazałam by przeszli przez bramę. Wracając
krzyknęłam do ludzi:
- Uciekajcie na
cmentarz! Tam będzie brama! – oczywiście patrzyli na mnie jak na nienormalną.
Kto o zdrowych zmysłach jest w powietrzu i w biały dzień krzyczy, że jest koniec
świata? – Nadchodzi apokalipsa! – po tych słowach dzieci zaczęły piszczeć i
krzyczeć oraz błagać rodziców by poszli tam gdzie każę. Część ludzi zostało w
miejscu nie przejmując się mną, natomiast większość uciekała na cmentarz. Nieco
uspokojona doleciałam do mojego domu. Szybkim krokiem wbiegłam po schodkach i
zawołałam:
- Mamo, Northy! Do
salonu! – pierwszy wbiegł uradowany pies. Wskoczył mi na ręce. Za nim ujrzałam
Reachel.
- Lav…
- Złap się mocno za moje plecy.
- Co?
- Nie każ mi
odpowiadać. Zrób to!
Przestraszona obeszła mnie do
tyłu. Zrobiła to co każę aż w końcu wylecieliśmy z Glower Street.
- Córeczko gdzie
jesteśmy? – spytała gdy prawie wylądowałam na cmentarzu.
- W Dallas.
- Ale, jak my lecimy?
- Jestem Aniołem. O
nic więcej nie pytaj.
Zatrzymałam się przed samą
bramą. Kiedy chciałam ostatni raz krzyknąć do ludzi, ogromna fala tsunami zbliżała
się do Reachel.
- Nieeee!!! –
wrzasnęłam. Mama spanikowana wpadła na bramę po czym ją otworzyła. Ludzie
zaczęli się przepychać. Kiedy już wszyscy byli w środku ostatni raz pomyślałam
czy o nikim nie zapomniałam. Niestety tylko tyle mogę uratować. Czeka na mnie
Heath.
- Co się dzieje? –
spytała piskliwie jakaś mała dziewczynka. Jej brązowe włoski i niezwykle
błękitne oczy przypominały mnie z dzieciństwa.
- Jest koniec świata. –
wyjaśniłam.
- Ale my nic nie
widzieliśmy. – powiedział starszy mężczyzna.
- Owszem ale nie
wiedzielibyście nawet kiedy Upadniecie. – wyszeptałam. – Chodźcie za mną.
Prowadziłam ich przez pole. Z
daleka słychać było odgłosy straszliwej walki. Bałam się o Heatha. Straszliwie.
Po trzydziestu minutach byliśmy w
Ogrodzie. Ludzie pytali gdzie są, co się z nimi stanie. Niestety nie potrafiłam
im odpowiedzieć. Nie mogłam zdradzić. Teraz wiem jak czuł się Heath.
Po krótkim pożegnaniu z Vee,
Davidem i Reachel wyszłam z Ogrodu. Wzbiłam się w powietrze i skierowałam na
bitwę. Życia i śmierci…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz