niedziela, 2 września 2012

Rozdział XXII


                   - Musimy coś ustalić. – zaczął Heath. Wódz Niebios znowu zaczął mówić. Zatrzymał czas tylko na pół godziny więc wszystko już wróciło do normy.
Jasnowłosa, Jasna Istota cały czas wymądrzała się swoimi pomysłami. Denerwowała mnie. Ale jako Jasne Światło muszę zachować zimną krew.
                  - Wiesz, jak ci na imię? – spytała. Na początku nie bardzo wiedziałam czy patrzy na mnie czy na mojego chłopaka. Wkrótce ktoś szepnął, że to do mnie.
                  - Lavende. Ale lubię jak mówią do mnie Lav.
Pokiwała głową po czym znów zajęła się oglądaniem swoich paznokci.
                  - O której ma to się zacząć?- spytał z oddali jakiś brunet. Miał na oko dwadzieścia lat. Był nawet przystojny.
                  - Niby o szóstej na polanie, ale musimy tam się zjawić godzinę wcześniej. Dzisiaj nocujemy tutaj. Aha i jeszcze jedno. Nie próbujcie nas wystawić. – powiedział Heath.
                  - Kiedy mnie wypuścisz Aniołku? – spytał z oddali dziewczęcy głos. Nie musiałam wstawać, żeby zobaczyć kogo to głos. Argie.
                  - Gdy uświadomisz sobie, że jesteś dobra. – odpowiedziałam patrząc w jej żółte oczy.
                  - Jestem Upadłą, złamałam prawa. Nie jestem dobra.
Pokręciłam przecząco głową. Owszem może i Upadła ale nadal ma dobre serce! Wierzę w to.
                  - Argie pamiętasz wieczór w, którym u ciebie nocowałam?
Ujrzałam w jej oczach przemianę. Z żółtego stały się z powrotem błękitne. Ale była to tylko krótka chwila.
                  - Tak. Ale to nic nie znaczy. – podkreśliła. Chyba muszę poprosić wodza o pomoc. Chociaż prosiłam go, żeby oczyścił Argie. Może poczekać?
                 - Co mamy ustalać? – spytała ponownie blondynka.
                 - Nie atakujemy pierwsi. – odrzekłam. Wszyscy zwrócili na mnie wzrok. – Musimy poczekać aż to oni zaczną atak, jasne?
Uśmiechnęłam się na widok, że każdy Anioł zgadza się ze mną.
Wszyscy oprócz jednej osoby. Oprócz Argie.
                 - Pójdziecie gdzieś z Heathem? Ja chcę porozmawiać z moją przyjaciółką. – oznajmiłam głośno. Za chwilę każdy rozłożył skrzydła i odlecieli. Pozostałam tylko ja i Argie.
                 - Nadal chcesz udawać złą? Wiem, że jest coś w tobie dobrego. Kocham cię wiesz?  - spojrzałam jej w oczy, mając nadzieję, że mnie zrozumie. Nic nie odpowiedziała bo jej ciało nagle i gwałtownie wzniosło się do Nieba. Było tak jak z Heathem. Przeistaczała się. Z jednej strony czułam ulgę. Jej oczy zmieniały kolor na błękitny. Z drugiej strony zaś nie wiedziałam jak mam się zachować. Owszem cieszyłam się, że moja przyjaciółka przechodzi na dobrą stronę ale jak będzie wyglądać nasze życie? Oczywiście wiem, że nie będzie tak jak kiedyś, bo będzie zupełnie inaczej.
                   Gdy ujrzałam, że zamiast strasznych i czarnych piór wyrastają błękitne jak u Heatha rozpromieniona zaczęłam chodzić wokół przyjaciółki. Po paru sekundach upadła na ziemię. Jej ciało oblężone było czarnymi piórami. Strzepałam je z niej i powiedziałam:
                    - Jak się czujesz?
Otworzyła lekko oczy i cichym, niemalże niesłyszalnym szeptem wymamrotała:
                    - Wody…
I skąd ja mam wziąć jej picie? Przecież nie ma tu jakiegoś sklepu, prawda?
                    - Argie, przykro mi ale nie mogę ci jej dać…
Nagle wybuchnęła niepohamowanym śmiechem.
                    - Haha. Nabrałaś się. Wody, wody. – wydukała śmiesznie.
Leciutko ją pchnęłam. Przyjaciółka odpowiedziała mi tym samym.
                    - No i to rozumiem. Błękitne piórka. Wypas. Jestem Jasną Istotą, prawda?
                    - Tak, aniołku, jesteś Jasną Istotą. – wyszczerzyłam zęby. – Będziesz z nami walczyć no nie?
                    - Jasne. Jak nauczycie mnie z Heathem tego używać… - pokazała na skrzydła. Jeszcze tak niedawno sama nie wiedziałam jak zacząć latać.
                    - To takie proste. Jak będziesz chciała rozwinąć skrzydła to po prostu sobie to wyobraź. Tak samo zrób z lataniem.
                    - Mam sobie to wyobrazić i już? Żartujesz? – powiedziała sarkastycznie wstając z ziemi. Otrzepała trawę z nogawek swoich spodni i zamknęła oczy. Po jej twarzy poznałam, że koncentruje się na lataniu. Za chwilę zobaczyłam jak jej stopy unoszą się od powierzchni ziemi a Argie wzbija się w górę.
                    - Faktycznie jest tak jak mówiłaś. Ale ekstra! Widzę jak Heath z kimś walczy, Haha!
Co? Heath z kimś walczy?
                    - Argie! Czekaj! – rozwinęłam swoje białe skrzydła i dołączyłam do przyjaciółki.
                   Na polanie gdzie wydarzyło się tyle między mną a Heathem trwała bijatyka. Pełno Aniołów, Upadłych… Istoty po kolei odlatywały, przywołując pomoc. Z tamtego miejsca słychać było odgłosy walki. Jęki, piski, krzyki… Po chwili ujrzałam mego Heatha jak z zadziornością walczy z jakimś Upadłym. Musimy im pomóc.
                    - Lecimy tam! – wykrzyknęłam.
                    - Dobra. – i po słowie wypowiedzianym przez Argie coś wybuchło. O mało co a byśmy wylądowały ze złamanymi skrzydłami z powrotem w Ogrodzie. Dziwne było to, że nie widziałam żadnego ognia…
                    - To ze świata dnia! Nadchodzi apokalipsa! – zaczęła panikować moja towarzyszka.
Pokręciłam stanowczo głową. I co mam zrobić?! Na świecie dnia jest moja mama i pies. Jeśli ich nie uratuję, zginą. Zaś na polanie o śmierć i życie walczy Heath. Rozdwojona myślami i ciężarem postanowiłam, że przyprowadzę Reachel i Northiego tutaj. Schronię ich w Ogrodzie. Nie domyślą się, że są gdzieś poza światem. Tylko, żebym zdążyła.
                    - Argie! – krzyknęłam po kolejnym buchnięciu. – Leć do Heatha! Ja muszę uratować mamę i psa.
                    - Psa? Ty masz jakieś zwierzę?! – spytała zupełnie spokojnie. Do licha, panuje koniec świata a ona jeszcze tutaj jest?
                    - Leć! – rozkazałam. Za chwilę odwróciła się do mnie plecami i skierowała się ku polanie.
                    Zaczęłam płakać. Nie wybaczę sobie jeśli Reachel coś się stanie. To moja jedyna rodzina… To moja mama! Czemu to nadeszło teraz? Nie jutro? Czemu?! Może Aaron specjalnie to zaplanował? Może chciał doprowadzić do takiej sytuacji w której teraz się znajduję? Spanikowana i naburmuszona leciałam. Przyspieszałam tempa gdy miałam otwartą przestrzeń. Wkrótce zobaczyłam bramę. Wylądowałam na kuckach i pociągnęłam za klamkę. Nie chciała się otworzyć. Do licha! – krzyknęłam na głos. Przestraszone ptaki zaczęły z nikąd wlatywać do tej krainy. Zdałam sobie sprawę, że coś przeoczyłam. Ponownie wzbiłam się w górę i ujrzałam maleńką dziurkę. W której prześwitywały promienie słońca. Zbliżyłam się do niej i próbowałam rozsunąć. Okazało się, że ściana jest zbudowana z twardej gliny, więc użyłam największej siły jaką mam i rozsunęłam dziurę. Teraz można było swobodnie przez nią przejść. Kiedy wleciałam do Dallas otępiałam. Wszędzie rozwalone budynki. Z każdym wybuchem leciały jak kostki domino. Ziemia zaczęła się rozstępować a z oddali ujrzałam  falę tsunami. To takie straszne! Nie zastanawiając się czy może mi się coś stać, skierowałam się na ulicę Glower Street.  Z biegiem czasu wybuchy były coraz większe i głośniejsze. Jestem jeszcze daleko. Nagle obok mnie wybuchł jakiś budynek. W moich uszach zadźwięczał nieskazitelnie wyraźny pisk a siła ognia odrzuciła mnie wprost pod czyjś dom. Spojrzałam w górę i zobaczyłam dom Davida. Spanikowana i zapłakana wbiegłam do domu wrzeszcząc:
                             - Dev! Jesteś?!
Ktoś zszedł równym i spokojnym krokiem z drugiego piętra. Spojrzałam na twarz tej osoby i dostrzegłam w moim przyjacielu szok.
                              - Lav, ty, ty żyjesz? – zaczął nerwowo płakać.
                              - Dev, żyję. Ale lepiej spójrz przez okno,
 Zrobił zdziwioną minę i zrobił tak jak kazałam. Patrzył się przez minutę i zapytał:
                              - Co miałem zobaczyć?!
                              - Jest koniec świata! – wybuchłam.
                              - Co? Ja tu nic nie widzę.
Podeszłam do drugiego okna i odsłoniłam firankę. Fala tsunami była coraz bliżej. A może to Aaron stoi za tym? Ogień, woda, powietrze… Upadek! Chce wszystkich ludzi przemienić w Upadłych!
                       - Dev wskakuj mi na plecy!
                       - Ale nie wiem czy ty żyjesz! – krzyknął.
                       - Żyję. Rób co każę. – zrobił to. Kopniakiem otworzyłam drzwi i wyleciałam z jego domu.
                       - Woooowww! – wrzeszczał na głos. – To niesamowite. Jak ty to zrobiłaś?
                       - Jestem Aniołem.
 Po tych słowach ucichł. Po drodze zabrałam też Vee. Odstawiłam ich na cmentarzu i nakazałam by przeszli przez bramę. Wracając krzyknęłam do ludzi:
                       - Uciekajcie na cmentarz! Tam będzie brama! – oczywiście patrzyli na mnie jak na nienormalną. Kto o zdrowych zmysłach jest w powietrzu i w biały dzień krzyczy, że jest koniec świata? – Nadchodzi apokalipsa! – po tych słowach dzieci zaczęły piszczeć i krzyczeć oraz błagać rodziców by poszli tam gdzie każę. Część ludzi zostało w miejscu nie przejmując się mną, natomiast większość uciekała na cmentarz. Nieco uspokojona doleciałam do mojego domu. Szybkim krokiem wbiegłam po schodkach i zawołałam:
                         - Mamo, Northy! Do salonu! – pierwszy wbiegł uradowany pies. Wskoczył mi na ręce. Za nim ujrzałam Reachel.
                         - Lav…
                         - Złap się mocno za moje plecy.
                         - Co?
                         - Nie każ mi odpowiadać. Zrób to!
Przestraszona obeszła mnie do tyłu. Zrobiła to co każę aż w końcu wylecieliśmy z Glower Street.
                         - Córeczko gdzie jesteśmy? – spytała gdy prawie wylądowałam na cmentarzu.
                         - W Dallas.
                         - Ale, jak my lecimy?
                         - Jestem Aniołem. O nic więcej nie pytaj.
Zatrzymałam się przed samą bramą. Kiedy chciałam ostatni raz krzyknąć do ludzi, ogromna fala tsunami zbliżała się do Reachel.
                         - Nieeee!!! – wrzasnęłam. Mama spanikowana wpadła na bramę po czym ją otworzyła. Ludzie zaczęli się przepychać. Kiedy już wszyscy byli w środku ostatni raz pomyślałam czy o nikim nie zapomniałam. Niestety tylko tyle mogę uratować. Czeka na mnie Heath.
                        - Co się dzieje? – spytała piskliwie jakaś mała dziewczynka. Jej brązowe włoski i niezwykle błękitne oczy przypominały mnie z dzieciństwa.
                        - Jest koniec świata. – wyjaśniłam.
                        - Ale my nic nie widzieliśmy. – powiedział starszy mężczyzna.
                        - Owszem ale nie wiedzielibyście nawet kiedy Upadniecie. – wyszeptałam. – Chodźcie za mną.
Prowadziłam ich przez pole. Z daleka słychać było odgłosy straszliwej walki. Bałam się o Heatha. Straszliwie.
              Po trzydziestu minutach byliśmy w Ogrodzie. Ludzie pytali gdzie są, co się z nimi stanie. Niestety nie potrafiłam im odpowiedzieć. Nie mogłam zdradzić. Teraz wiem jak czuł się Heath.
Po krótkim pożegnaniu z Vee, Davidem i Reachel wyszłam z Ogrodu. Wzbiłam się w powietrze i skierowałam na bitwę. Życia i śmierci…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz