sobota, 15 września 2012

Rozdział XXIII


                  Krew, połamane skrzydła, krzyk – trzy rzeczy, które zobaczyłem jako pierwsze. Nigdy nie zastanawiałam się jak może wyglądać bitwa… Oczywiście na historii pani nam tłumaczyła, że jest pewne pole bitwy na którym walczą rycerze. Ale ten widok, który teraz widziałam nie przypominał bitwy między państwami. To życie i śmierć. Albo przeżyć albo umrzeć.
                  Kiedy zobaczyłam Heatha jak próbuje sie bronić przed Aaronem zamarłam. Jego skrzydło było oberwane a z pleców ciekła błękitna krew. Zduszona płaczem postanowiłam, że muszę coś zrobić. Skierowałam się do Niebios. Wódz musi coś poradzić.
                  Najszybciej jak mogłam skierowałam się do Ogrodu. Nie zajęło mi to dużo czasu. Zaledwie po paru minutach stałam na początku alejki do Wodza. Stąpałam teraz stopami po asfalcie potykając się co chwila. Moje ciało jak sparaliżowane w ogóle nie chciało ze mną współpracować. Byłam w szoku. Mięśnie rąk i nóg trzęsły się jak opętane. Kiedy z ulgą zobaczyłam wodza siedzącego na tronie próbowałam przyspieszyć kroku. Niestety zajęło mi to nieco dłużej niż bym chciała.
                     - Co cię do mnie sprowadza, Lavende? – spytał gdy stanęłam przed nim.
                     - Wodzu, na polu panuje bitwa.
Jego twarz naburmuszyła się a oczy skierowały w górę.
                     - Kto ją rozpoczął?
                     - Aaron. – wyjaśniłam po cichu.
Pokręcił, zdenerwowany głową i obszedł mnie w koło.
                     - Mogłem się tego spodziewać… Dobrze. Zaraz tam przybędę. Poczekaj w górze. – po czym rozwinął swe skrzydła.
                      Ich widok sprawił, że przez chwilę przestałam się martwić. Dał mi ukojenie na poszarpane rany w moim wnętrzu. Uczucie lekkości, spokojności. Sprawiły, że mogłam przestać płakać i ,, urodzić się na nowo”. Kiedy już straciłam go z punktu widzenia, udałam się do białej róży. Wiem, że nic tam już nie będzie na mnie czekać. Lorena nie ma. Jest Heath Loren Baker. Jedna Istota. A jednak to kocham ich obu. Nie potrafię sobie wyobrazić życie z Heathem wiedząc, że kiedyś był inny. Bo przecież rozmawiałam i chodziłam tylko z jego cząstką… Tą silniejszą.
Może nawet silniejszą ode mnie.
Jak mogę sobie wytłumaczyć mój ostatni stan psychiczny? Cały czas płaczę, martwię się, nawet umieram. Nie tylko poprzez przemianę w Jasne Światło ale także moja osobowość, moja dawna Lav umiera wraz z nowymi informacjami objaśniającymi kim jestem.
          A może to wszystko nieprawda?
          Może zaraz się obudzę?
          A co jeśli tak naprawdę to sen?
          Jeśli Heath w ogóle nie istnieje a jego postać jest zwykłą, błahą zjawą?
Wariuję. Mój stan pogarsza się. Czuję, że coś we mnie pękło. Obumarło. Nieodwracalnie odeszło. Mam dość. Mam dosyć bólu. Mam dosyć życia. Umieram. Staczam się na zimny piasek przy róży. Głowa uderza mocno o ziemię. Oczy widzące jak przez mgłę zamykają się. Jedyna myśl trzyma mnie jeszcze przy życiu – Heath czuje się tak samo. Dokładnie teraz. Dokładnie w tym samym czasie co ja, umiera. A mianowicie dnia 5 maja. W nasze urodziny…


***
Heath

                Cierpi. Krzyczy. Płacze ale to nic nie daje – tak właśnie się czuje. Ona. Jego miłość na zawsze, Lavende Purry. Dziewczyna medium, Jasne Światło, jego wybranka do serca, umiera. A on nie może nic na to poradzić bo jest w tym samym stanie co ona. Wokół niego panuje bitwa. Leje się krew, lecą połamane skrzydła. Nie zwraca uwagi na otaczający lud. Myśli tylko o niej – o Lavende. Kocha ją. Miłość jest silniejsza niż śmierć – mówią ludzie. Nieprawda. Bo śmierć niszczy wszystko co się kocha. On – niby dobry Anioł zawiódł. Zabił swojego pobratymca. Nie chronił swojego wyznania. Zdradził. Sam skazał się na potępienie. Ona dobra – los wybrał dla niej niebo. Ale może tak jest lepiej? Co by było gdyby stracił ją przed swoją śmiercią? Teraz przynajmniej wie, że nikt z nich nie będzie cierpiał.
             Z drugiej zaś strony – co to jest miłość?
To wcale nie radość – teraz wcale nie czuje się radośnie.
Nie szczęście – co za szczęście pozwoliłoby umrzeć komuś kogo się kocha?
Ból – bo właśnie się tak czuje.
Śmierć – bo wraz ze śmiercią fizyczną umierają wszelkie uczucia.
Jedno wie na pewno – bo przebudzeniu będzie inny.


***
Lavende



              Otworzyłam oczy. Poczułam się inna. Jakby ktoś mnie stworzył zupełnie na nowo.
               Podniosłam się na przedramiona i ujrzałam wokół siebie stos białych piór. Spanikowana tym widokiem ostrożnie zwróciłam wzrok na swe skrzydła. Kiedy zobaczyłam, że nie są koloru białego, zamarłam.  Zamiast śnieżnego koloru znów ujrzałam czarne jak smoła skrzydła. Stałam się znów Upadłą? Jak to możliwe? Czy moim przeznaczeniem będzie zawsze Ciemne Światło? Nie chcę być Złą. Nie teraz.
                    - Wcale się nie mylisz.– usłyszałam głos zza moich pleców. Energicznie odwróciłam się do tej osoby przodem i zobaczyłam Wodza.
                    - Wodzu o co w tym wszystkim chodzi? Objaśnij mi to. Proszę. – powiedziałam głośno i pewnie. Czy naprawdę ja jedyna nie mogę znać odpowiedzi?
                    - Pamiętasz ostatnie słowa przepowiedni?
W moim mózgu automatycznie pojawił się napis na bramie. Jak to było? Skrzydła jednego zabłysną błękitnie…
                     - I spełni się nieba niebieskiego słowo,
razem upadną by powrócić na nowo. O to chodzi? – spytałam drżącym głosem.
Uśmiechnął się.
                      - Przemyśl słowa: ,, razem upadną, by powrócić na nowo”.
                  Tak więc zrobiłam. Starałam się krok po kroku analizować ten zwrot. Razem upadną: czyli najwyraźniej ja i Heath. Pamiętam, że przed zemdleniem moja myśl była taka, że Heath jest w tym samym stanie co ja. Upadną by powrócić na nowo…
                       - Chodzi o to, że póki nie wypełnimy zadania będziemy upadłymi?
                       - Niezupełnie…
 Jeszcze raz skupiłam się uważnie na tych słowach. By powrócić na nowo. Upadniemy aby później powrócić na nowo! To jest to!
                       - Jeśli wypełnimy zadanie staniemy się dobrymi?! – zapytałam entuzjastycznie. – Ale w takim razie kim jestem teraz? Jesteśmy? – wszystko może zaczynało nabierać sensu ale…
                       - Bez różnicy jakie macie skrzydła czy oczy, nadal jesteście Upadłymi. Twoje narodzenie nie poszło prawidłowo. Co prawda stałaś się Jasnym Światłem lecz jako Czarna Istota.  Wyjątek. O białych skrzydłach i takich samym oczach. Heathowi skrzydła zabłysły błękitnie… Lecz to nie zmienia rzeczy, że jest Ciemną Istotą.
                        - Wiedziałeś o tym?
Zacisnął pięści.
                         - Tak.
Naburmuszona tą całą plątaniną wstałam i powiedziałam mocnym i przekonującym głosem:
                          - Żądam abyś powiedział mi co mam robić.
Zaskoczony moimi słowami ukrył twarz w dłoniach i głośno westchnął.
                           - Jeśli właśnie w tej chwili nie wygrasz bitwy, na zawsze staniesz się Upadłą wraz z Heathem. A jeśli…
                           - Jeśli przezwyciężymy Aarona, staniemy się całkowicie Istotami Jasności, prawda? – dokończyłam.
                           - Zgadza się.
                           - Ale co znaczy Upadną? I to razem?
                           - Loren już to zrobił. Zabił jednego ze swoich, lecz całkiem nieświadomie. Teraz twoja kolej. Resztę musisz domyślić się sama.
Bez zastanowienie wzbiłam się w górę.
                    Muszę poukładać sobie to wszystko w głowie. Po pierwsze: Jasne Światło ma odstąpić miejsca Złym i ratować Dobrych. Ciemne Światło czyli przepędzenie Złych do Piekła i odstąpienie miejsca na ziemi Dobrym. Po drugie: Uratowałam już Aniołów z niewoli. Więc teraz panuje bitwa. By mogła się potoczyć oni musieli zadać pierwszy cios. Jeśli nie wypełnię zadania i nie wygram jej, stanę się w całości Czarną Istotą. Oczywiście już Upadłam ale nadal mam w sobie coś dobrego… Heath teraz prawdopodobnie łudzi się o co w tym wszystkim chodzi. Powracając do tematu – po wygraniu bitwy, narodzimy się na nowo jako całkowicie dobrzy. To skomplikowane.
Przypomniałam sobie nagle słowa Wodza, kiedy po raz pierwszy odwiedziłam Niebiosa. Powiedział, że gdybym stała się Ciemnym Światłem bez problemu mogłabym usunąć Złych ze świata. Cena by była taka, że stałabym się Czarną Istotą. A ja tego nie chcę. Ale może muszę to zrobić? Może lepiej by było uratować masę Istot niż tylko parę osób? Tylko jak tego dokonać?  No jasne. Wiem.


Przepraszam, że tak długo nie dodawałam nowego rozdziału lecz kompletnie zabrakło mi czasu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz