Krew, połamane skrzydła,
krzyk – trzy rzeczy, które zobaczyłem jako pierwsze. Nigdy nie zastanawiałam
się jak może wyglądać bitwa… Oczywiście na historii pani nam tłumaczyła, że
jest pewne pole bitwy na którym walczą rycerze. Ale ten widok, który teraz widziałam
nie przypominał bitwy między państwami. To życie i śmierć. Albo przeżyć albo
umrzeć.
Kiedy zobaczyłam Heatha jak
próbuje sie bronić przed Aaronem zamarłam. Jego skrzydło było oberwane a z
pleców ciekła błękitna krew. Zduszona płaczem postanowiłam, że muszę coś
zrobić. Skierowałam się do Niebios. Wódz musi coś poradzić.
Najszybciej jak mogłam skierowałam
się do Ogrodu. Nie zajęło mi to dużo czasu. Zaledwie po paru minutach stałam na
początku alejki do Wodza. Stąpałam teraz stopami po asfalcie potykając się co
chwila. Moje ciało jak sparaliżowane w ogóle nie chciało ze mną współpracować.
Byłam w szoku. Mięśnie rąk i nóg trzęsły się jak opętane. Kiedy z ulgą
zobaczyłam wodza siedzącego na tronie próbowałam przyspieszyć kroku. Niestety
zajęło mi to nieco dłużej niż bym chciała.
- Co cię do mnie
sprowadza, Lavende? – spytał gdy stanęłam przed nim.
- Wodzu, na polu panuje
bitwa.
Jego twarz naburmuszyła się a
oczy skierowały w górę.
- Kto ją rozpoczął?
- Aaron. – wyjaśniłam po
cichu.
Pokręcił, zdenerwowany głową
i obszedł mnie w koło.
- Mogłem się tego
spodziewać… Dobrze. Zaraz tam przybędę. Poczekaj w górze. – po czym rozwinął
swe skrzydła.
Ich widok sprawił, że
przez chwilę przestałam się martwić. Dał mi ukojenie na poszarpane rany w moim
wnętrzu. Uczucie lekkości, spokojności. Sprawiły, że mogłam przestać płakać i
,, urodzić się na nowo”. Kiedy już straciłam go z punktu widzenia, udałam się
do białej róży. Wiem, że nic tam już nie będzie na mnie czekać. Lorena nie ma.
Jest Heath Loren Baker. Jedna Istota. A jednak to kocham ich obu. Nie potrafię
sobie wyobrazić życie z Heathem wiedząc, że kiedyś był inny. Bo przecież rozmawiałam
i chodziłam tylko z jego cząstką… Tą silniejszą.
Może nawet silniejszą ode
mnie.
Jak mogę sobie wytłumaczyć
mój ostatni stan psychiczny? Cały czas płaczę, martwię się, nawet umieram. Nie
tylko poprzez przemianę w Jasne Światło ale także moja osobowość, moja dawna
Lav umiera wraz z nowymi informacjami objaśniającymi kim jestem.
A może to wszystko nieprawda?
Może zaraz się obudzę?
A co jeśli tak naprawdę to sen?
Jeśli Heath w ogóle nie istnieje a
jego postać jest zwykłą, błahą zjawą?
Wariuję. Mój stan pogarsza
się. Czuję, że coś we mnie pękło. Obumarło. Nieodwracalnie odeszło. Mam dość.
Mam dosyć bólu. Mam dosyć życia. Umieram. Staczam się na zimny piasek przy
róży. Głowa uderza mocno o ziemię. Oczy widzące jak przez mgłę zamykają się.
Jedyna myśl trzyma mnie jeszcze przy życiu – Heath czuje się tak samo.
Dokładnie teraz. Dokładnie w tym samym czasie co ja, umiera. A mianowicie dnia
5 maja. W nasze urodziny…
***
Heath
Cierpi. Krzyczy. Płacze ale to nic nie daje – tak właśnie się czuje.
Ona. Jego miłość na zawsze, Lavende Purry. Dziewczyna medium, Jasne Światło,
jego wybranka do serca, umiera. A on nie może nic na to poradzić bo jest w tym
samym stanie co ona. Wokół niego panuje bitwa. Leje się krew, lecą połamane
skrzydła. Nie zwraca uwagi na otaczający lud. Myśli tylko o niej – o Lavende.
Kocha ją. Miłość jest silniejsza niż śmierć – mówią ludzie. Nieprawda. Bo
śmierć niszczy wszystko co się kocha. On – niby dobry Anioł zawiódł. Zabił
swojego pobratymca. Nie chronił swojego wyznania. Zdradził. Sam skazał się na
potępienie. Ona dobra – los wybrał dla niej niebo. Ale może tak jest lepiej? Co
by było gdyby stracił ją przed swoją śmiercią? Teraz przynajmniej wie, że nikt
z nich nie będzie cierpiał.
Z
drugiej zaś strony – co to jest miłość?
To wcale nie radość – teraz wcale nie czuje się
radośnie.
Nie szczęście – co za szczęście pozwoliłoby umrzeć komuś
kogo się kocha?
Ból – bo właśnie się tak czuje.
Śmierć – bo wraz ze śmiercią fizyczną umierają
wszelkie uczucia.
Jedno wie na pewno – bo przebudzeniu będzie inny.
***
Lavende
Otworzyłam oczy. Poczułam się
inna. Jakby ktoś mnie stworzył zupełnie na nowo.
Podniosłam się na przedramiona i
ujrzałam wokół siebie stos białych piór. Spanikowana tym widokiem ostrożnie
zwróciłam wzrok na swe skrzydła. Kiedy zobaczyłam, że nie są koloru białego,
zamarłam. Zamiast śnieżnego koloru znów
ujrzałam czarne jak smoła skrzydła. Stałam się znów Upadłą? Jak to możliwe? Czy
moim przeznaczeniem będzie zawsze Ciemne Światło? Nie chcę być Złą. Nie teraz.
- Wcale się nie mylisz.–
usłyszałam głos zza moich pleców. Energicznie odwróciłam się do tej osoby
przodem i zobaczyłam Wodza.
- Wodzu o co w tym
wszystkim chodzi? Objaśnij mi to. Proszę. – powiedziałam głośno i pewnie. Czy
naprawdę ja jedyna nie mogę znać odpowiedzi?
- Pamiętasz ostatnie słowa
przepowiedni?
W moim mózgu automatycznie
pojawił się napis na bramie. Jak to było? Skrzydła jednego zabłysną błękitnie…
- I spełni się nieba
niebieskiego słowo,
razem upadną by powrócić na
nowo. O to chodzi? – spytałam drżącym głosem.
Uśmiechnął się.
- Przemyśl słowa: ,,
razem upadną, by powrócić na nowo”.
Tak więc zrobiłam. Starałam
się krok po kroku analizować ten zwrot. Razem upadną: czyli najwyraźniej ja i
Heath. Pamiętam, że przed zemdleniem moja myśl była taka, że Heath jest w tym
samym stanie co ja. Upadną by powrócić na nowo…
- Chodzi o to, że póki
nie wypełnimy zadania będziemy upadłymi?
- Niezupełnie…
Jeszcze raz skupiłam się uważnie na tych
słowach. By powrócić na nowo. Upadniemy aby później powrócić na nowo! To jest
to!
- Jeśli wypełnimy
zadanie staniemy się dobrymi?! – zapytałam entuzjastycznie. – Ale w takim razie
kim jestem teraz? Jesteśmy? – wszystko może zaczynało nabierać sensu ale…
- Bez różnicy jakie
macie skrzydła czy oczy, nadal jesteście Upadłymi. Twoje narodzenie nie poszło
prawidłowo. Co prawda stałaś się Jasnym Światłem lecz jako Czarna Istota. Wyjątek. O białych skrzydłach i takich samym
oczach. Heathowi skrzydła zabłysły błękitnie… Lecz to nie zmienia rzeczy, że
jest Ciemną Istotą.
- Wiedziałeś o tym?
Zacisnął pięści.
- Tak.
Naburmuszona tą całą
plątaniną wstałam i powiedziałam mocnym i przekonującym głosem:
- Żądam abyś
powiedział mi co mam robić.
Zaskoczony moimi słowami
ukrył twarz w dłoniach i głośno westchnął.
- Jeśli właśnie w
tej chwili nie wygrasz bitwy, na zawsze staniesz się Upadłą wraz z Heathem. A
jeśli…
- Jeśli
przezwyciężymy Aarona, staniemy się całkowicie Istotami Jasności, prawda? –
dokończyłam.
- Zgadza się.
- Ale co znaczy
Upadną? I to razem?
- Loren już to
zrobił. Zabił jednego ze swoich, lecz całkiem nieświadomie. Teraz twoja kolej.
Resztę musisz domyślić się sama.
Bez zastanowienie wzbiłam się
w górę.
Muszę poukładać sobie to
wszystko w głowie. Po pierwsze: Jasne Światło ma odstąpić miejsca Złym i
ratować Dobrych. Ciemne Światło czyli przepędzenie Złych do Piekła i
odstąpienie miejsca na ziemi Dobrym. Po drugie: Uratowałam już Aniołów z
niewoli. Więc teraz panuje bitwa. By mogła się potoczyć oni musieli zadać
pierwszy cios. Jeśli nie wypełnię zadania i nie wygram jej, stanę się w całości
Czarną Istotą. Oczywiście już Upadłam ale nadal mam w sobie coś dobrego… Heath
teraz prawdopodobnie łudzi się o co w tym wszystkim chodzi. Powracając do tematu
– po wygraniu bitwy, narodzimy się na nowo jako całkowicie dobrzy. To
skomplikowane.
Przypomniałam sobie nagle
słowa Wodza, kiedy po raz pierwszy odwiedziłam Niebiosa. Powiedział, że gdybym
stała się Ciemnym Światłem bez problemu mogłabym usunąć Złych ze świata. Cena
by była taka, że stałabym się Czarną Istotą. A ja tego nie chcę. Ale może muszę
to zrobić? Może lepiej by było uratować masę Istot niż tylko parę osób? Tylko
jak tego dokonać? No jasne. Wiem.
Przepraszam, że tak długo nie dodawałam nowego rozdziału lecz kompletnie zabrakło mi czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz