piątek, 28 września 2012

Rozdział XXVI


           Czy ktoś kiedyś myślał co będzie później? Później jako po śmierci. Niebo, piekło? Czy w ogóle to istnieje? Teraz mam odpowiedź.
Niedokładnie wiem kim teraz jestem. Ale wiem jakie jest moje fałszywe oblicze.
Jasnego Światła już nie ma. Pozostaje to drugie. Tak, Ciemne.

                   Czarne. Białe. Zupełne przeciwieństwo. Ale czy prawdopodobne jest być czymś w środku? Jakbym szarym? Czuję się jak mieszaniec. Dobra i zła.
                   - Obudziłaś się? – otworzyłam nagle oczy. Wokół mnie było nic. Tak zgadza się, nic. Biała pustka. A w niej słychać było czyjś głos.
                    - Tak. Kim jesteś? – spytałam słabym głosem. Wdała się w niego odrobina chrypki. Szybko ją usunęłam i zapytałam ponownie tyle, że głośniej. W odpowiedzi, starszy mężczyzna powiedział:
                    - Powinnaś spytać kim jesteś ty. Bo o to ci chodzi, prawda?
Hmm czy powinnam rozmawiać z tą osobą? Bo nie wiem kim jest, jaki ma cel i co przez to chce osiągnąć.
                    - Lavende żyjesz? – spytał ktoś z zza pleców. Odwróciłam się gwałtownie na głos Heatha i od razu wstałam. Wskoczyłam mu w ramiona i pocałowałam.
                    - Lav. Kochanie, żyjesz. Jesteś tu. – zaczął wodzić dłońmi moją twarz, ręce, tak jakby chciał się upewnić czy wróciłam.
                     - Co się stało? – wydałam z siebie. Czułam się tak fatalnie. Kiedy ja ostatnio położyłam się spać?
                      - Zabili cię. Widziałem. Wyrwali ci skrzydła.
Rozumiem.
Odrodziłam się na nowo.
Tylko o co chodziło w tym śnie? Tym w którym świat zniknął? Może to jeszcze nie koniec. Co jeśli to dopiero początek?
                       - Gdzie jesteśmy?
                       - W czasoprzestrzeni. – wyjaśnił Heath. – Pomiędzy ruchem a zatrzymaniem.
                       - To skomplikowane? – pytam uśmiechając się do niego.
Potaknął głową.  
                       - Chcę już wracać. – powiedziałam zmęczona.
                       - Do tego Piekła?
                       - Niestety tak.
I wyruszyliśmy w kierunku nicości.



                 Efekt drogi a raczej przejścia był niesamowity. To uczucie gdy czujesz jak coś ci się rozdwaja od wewnątrz, taki dyskomfort.
Teraz gdy znów leżę na polu bitwy, cała zakrwawiona, rozumiem.
Byłam w czasoprzestrzeni chwilowo. Heath specjalnie to zrobił bym mogła to wszystko przemyśleć i wrócić. Dopełnić tego co zaczęłam.
                    Nade mną ślęczał Gave z Jerrym. Mieli w swoich brudnych łapach me skrzydła. Świetnie. Jestem bezbronna.
                    - No i czego się tak szczerzysz? – zapytałam niespodziewanie, jednocześnie kopiąc Jerrego i Gave w twarz. Na chwilę tracą równowagę. Ja tymczasem biegnę. Nie wiem gdzie ani w jakim kierunku. Po prostu. Przed siebie.
                     - Złapiemy cię Purry! A jak to zrobimy to nie przeżyjesz!
Prychnęłam. Przyspieszyłam kroku. Lecz liczyłam się ze świadomością, że kiedyś muszę stanąć. I teraz właśnie nadszedł ten moment. Gave nadleciał nade mną i wylądował tuż przy mojej twarzy. Na plecach zaś poczułam nieprzyjemny oddech Louisa.
                      - I co? – spytał jeden z nich. Na moim czole pojawiły się kropelki potu.
                      - Nic. – odpowiedziałam szybko.
                      - Nie boisz się nas?
Spróbowałam odepchnąć jednego z nich, bez skutku.
                      - Nie.
                      - To zaraz zaczniesz. – zaczęli się śmiać. W chwili gdy ręka Jerrego powędrowała na mój kark, ziemia się poruszyła. Wszystko zaczęło się trząść. Upadłam na ziemię. Obserwowałam jak z daleka biegną Upadli. A raczej ich cała masa. Armia.
                         Nadciągali wściekli, nieopanowani, niebezpieczni. Czarne skrzydła były tak wielkie, że niemal ciągały się po ziemi.
Teraz jest ten moment. Ten ze snu. Muszę uwolnić siebie. Swoją duszę.
Zrób to! Uwolnij siebie!
                           -Uwolnij duszę! Zrób to! Masz parę sekund.
Ja. Lavende Purry. Jasnowidz. Medium. Upadła. Ciemne Światło. JASNE ŚWIATŁO.  Teraz popełniam samobójstwo. Próbuję się zabić. Bo zależy mi na życiu mych najbliższych a nie tylko na swoim własnym. Staram się wydostać z siebie mą normalną Lav. Tą dziewczynę, której największym problemem była klasówka z geometrii czy zapoznanie się ze strasznym snem. Za chwilę czuję, jak wychodzi, jak przedostaje się przez moje serce w postaci ducha. Stoi teraz plecami do mnie. Widzę jej długie, za pośladki brązowe włosy, które idealnie pasowały do brązowej bluzki. Tej, którą dostałam od taty na siedemnaste urodziny. Wyciąga zaraz rękę by dotknąć jednego z Upadłych. Gdy już to zrobiła, od jednego ze złych aniołów przepłynęła fala białego strumienia. Wszystkie złe Istoty połączyły się ze sobą przez tą właśnie wyczarowaną nić.
                   Ale to nie wszystko. Serce zaczyna kłuć aż w końcu tryska z niego smuga białego, czystego anielskiego światła. Skierowana jest wprost do nieba. Tam gdzie moje miejsce. Za chwilę widzę swoją postać jako Jasne Światło. Błękitne oczy, tego samego koloru skrzydła, uśmiech na twarzy. Ona także wychodzi poza mnie i stąpa w kierunku tego samego Upadłego co normalna Lavende. Dotyka jego dłoń aż zaraz pojawia się czarna nić, która okrążyła całą polanę Złych. Zostało tylko dwóch Upadłych. Zostali ci, których znałam.
                    Ciemne Światło przeciska się przez me serce a ja stękam i wrzeszczę z bólu. Znacie uczucie ukłucia igły? To nic w porównaniu z tym co teraz czuję. To jakby przeszywanie serca. Jakby wyrwanie mi go z piersi. Ale na chwilę ból ustaje a Lavende, Ciemne Światło o czarnych i tego samego koloru oczach podbiega do dwóch pozostałych moich sobowtórów i łapie Upadłego za ramię. Nagle świat zniknął.
Kompletnie.
Pustka.
Białe światło.
Nowe życie.
Nowe przeznaczenie.
Ja jako … Światło.




































Ja jako Ciemne Światło. Uśmiechnęłam się sama do siebie z myślą, że już po wszystkim.
Ale to dopiero początek. A mogę tak sugerować po słowach które powiedział mi Heath. 








Następny rozdział może jutro. Ale proszę, napiszcie komentarz czy podobają wam się ostatnie rozdziały... :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz