Czy ktoś kiedyś myślał co będzie
później? Później jako po śmierci. Niebo, piekło? Czy w ogóle to istnieje? Teraz
mam odpowiedź.
Niedokładnie wiem
kim teraz jestem. Ale wiem jakie jest moje fałszywe oblicze.
Jasnego Światła
już nie ma. Pozostaje to drugie. Tak, Ciemne.
Czarne. Białe. Zupełne
przeciwieństwo. Ale czy prawdopodobne jest być czymś w środku? Jakbym szarym?
Czuję się jak mieszaniec. Dobra i zła.
- Obudziłaś się? –
otworzyłam nagle oczy. Wokół mnie było nic. Tak zgadza się, nic. Biała pustka.
A w niej słychać było czyjś głos.
- Tak. Kim jesteś? –
spytałam słabym głosem. Wdała się w niego odrobina chrypki. Szybko ją usunęłam
i zapytałam ponownie tyle, że głośniej. W odpowiedzi, starszy mężczyzna
powiedział:
- Powinnaś spytać kim
jesteś ty. Bo o to ci chodzi, prawda?
Hmm czy powinnam
rozmawiać z tą osobą? Bo nie wiem kim jest, jaki ma cel i co przez to chce
osiągnąć.
- Lavende żyjesz? – spytał
ktoś z zza pleców. Odwróciłam się gwałtownie na głos Heatha i od razu wstałam.
Wskoczyłam mu w ramiona i pocałowałam.
- Lav. Kochanie, żyjesz.
Jesteś tu. – zaczął wodzić dłońmi moją twarz, ręce, tak jakby chciał się
upewnić czy wróciłam.
- Co się stało? – wydałam
z siebie. Czułam się tak fatalnie. Kiedy ja ostatnio położyłam się spać?
- Zabili cię. Widziałem.
Wyrwali ci skrzydła.
Rozumiem.
Odrodziłam się na
nowo.
Tylko o co
chodziło w tym śnie? Tym w którym świat zniknął? Może to jeszcze nie koniec. Co
jeśli to dopiero początek?
- Gdzie jesteśmy?
- W czasoprzestrzeni. – wyjaśnił
Heath. – Pomiędzy ruchem a zatrzymaniem.
- To skomplikowane? –
pytam uśmiechając się do niego.
Potaknął głową.
- Chcę już wracać. –
powiedziałam zmęczona.
- Do tego Piekła?
- Niestety tak.
I wyruszyliśmy w
kierunku nicości.
Efekt drogi a raczej przejścia
był niesamowity. To uczucie gdy czujesz jak coś ci się rozdwaja od wewnątrz,
taki dyskomfort.
Teraz gdy znów
leżę na polu bitwy, cała zakrwawiona, rozumiem.
Byłam w
czasoprzestrzeni chwilowo. Heath specjalnie to zrobił bym mogła to wszystko
przemyśleć i wrócić. Dopełnić tego co zaczęłam.
Nade mną ślęczał Gave z
Jerrym. Mieli w swoich brudnych łapach me skrzydła. Świetnie. Jestem bezbronna.
- No i czego się tak
szczerzysz? – zapytałam niespodziewanie, jednocześnie kopiąc Jerrego i Gave w
twarz. Na chwilę tracą równowagę. Ja tymczasem biegnę. Nie wiem gdzie ani w
jakim kierunku. Po prostu. Przed siebie.
- Złapiemy cię Purry! A
jak to zrobimy to nie przeżyjesz!
Prychnęłam.
Przyspieszyłam kroku. Lecz liczyłam się ze świadomością, że kiedyś muszę
stanąć. I teraz właśnie nadszedł ten moment. Gave nadleciał nade mną i wylądował
tuż przy mojej twarzy. Na plecach zaś poczułam nieprzyjemny oddech Louisa.
- I co? – spytał jeden z
nich. Na moim czole pojawiły się kropelki potu.
- Nic. – odpowiedziałam
szybko.
- Nie boisz się nas?
Spróbowałam
odepchnąć jednego z nich, bez skutku.
- Nie.
- To zaraz zaczniesz. –
zaczęli się śmiać. W chwili gdy ręka Jerrego powędrowała na mój kark, ziemia
się poruszyła. Wszystko zaczęło się trząść. Upadłam na ziemię. Obserwowałam jak
z daleka biegną Upadli. A raczej ich cała masa. Armia.
Nadciągali wściekli,
nieopanowani, niebezpieczni. Czarne skrzydła były tak wielkie, że niemal
ciągały się po ziemi.
Teraz jest ten moment.
Ten ze snu. Muszę uwolnić siebie. Swoją duszę.
Zrób to! Uwolnij siebie!
-Uwolnij duszę! Zrób
to! Masz parę sekund.
Ja. Lavende Purry. Jasnowidz. Medium.
Upadła. Ciemne Światło. JASNE ŚWIATŁO.
Teraz popełniam samobójstwo. Próbuję się zabić. Bo zależy mi na życiu
mych najbliższych a nie tylko na swoim własnym. Staram się wydostać z siebie mą
normalną Lav. Tą dziewczynę, której największym problemem była klasówka z
geometrii czy zapoznanie się ze strasznym snem. Za chwilę czuję, jak wychodzi,
jak przedostaje się przez moje serce w postaci ducha. Stoi teraz plecami do
mnie. Widzę jej długie, za pośladki brązowe włosy, które idealnie pasowały do
brązowej bluzki. Tej, którą dostałam od taty na siedemnaste urodziny. Wyciąga
zaraz rękę by dotknąć jednego z Upadłych. Gdy już to zrobiła, od jednego ze
złych aniołów przepłynęła fala białego strumienia. Wszystkie złe Istoty
połączyły się ze sobą przez tą właśnie wyczarowaną nić.
Ale to nie wszystko. Serce
zaczyna kłuć aż w końcu tryska z niego smuga białego, czystego anielskiego
światła. Skierowana jest wprost do nieba. Tam gdzie moje miejsce. Za chwilę
widzę swoją postać jako Jasne Światło. Błękitne oczy, tego samego koloru
skrzydła, uśmiech na twarzy. Ona także wychodzi poza mnie i stąpa w kierunku
tego samego Upadłego co normalna Lavende. Dotyka jego dłoń aż zaraz pojawia się
czarna nić, która okrążyła całą polanę Złych. Zostało tylko dwóch Upadłych.
Zostali ci, których znałam.
Ciemne Światło przeciska
się przez me serce a ja stękam i wrzeszczę z bólu. Znacie uczucie ukłucia igły?
To nic w porównaniu z tym co teraz czuję. To jakby przeszywanie serca. Jakby
wyrwanie mi go z piersi. Ale na chwilę ból ustaje a Lavende, Ciemne Światło o
czarnych i tego samego koloru oczach podbiega do dwóch pozostałych moich
sobowtórów i łapie Upadłego za ramię. Nagle świat zniknął.
Kompletnie.
Pustka.
Białe światło.
Nowe życie.
Nowe przeznaczenie.
Ja jako … Światło.
Ja jako Ciemne
Światło. Uśmiechnęłam się sama do siebie z myślą, że już po wszystkim.
Ale to dopiero
początek. A mogę tak sugerować po słowach które powiedział mi Heath.
Następny rozdział może jutro. Ale proszę, napiszcie komentarz czy podobają wam się ostatnie rozdziały... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz