sobota, 1 września 2012

Rozdział XXI


                Głęboko patrząc mi w oczy, wyciągnął swoją prawą dłoń sugerując, że powinnam ją uściskać. Ku jego niezadowoleniu wycofałam się o krok i wymownie dałam mu znak, że nie przywitam się z nim tak jakby chciał.
                 - No cóż. Nie przychodzisz w pokoju. – stwierdził.
Uśmiechnęłam się złośliwie i odpowiedziałam:
                 - Nie wypełnię zadania. – na dźwięk mojego głosu, Aaron spojrzał podejrzliwie na Heatha i odrzekł:
                 - Czy ty nie powinieneś być tam? – wskazał ręką na miejsce pracy niewolników. Heath dał mi do zrozumienia, że nigdzie się nie ruszy więc ja zaczęłam przemawiać do Upadłego:
                 - Drogi Aaronie, Heath nigdzie nie odejdzie bo nie jest niewolnikiem. Ani twoim, ani nikogo. Przybyłam tu by sprzeciwić się twoim rozkazom i mojemu zadaniu. Nie zaprowadzę Dobrych Aniołów do Piekła byście wy mogli zawładnąć światem!
Zdziwiony Aaron odwrócił się do nas plecami i powiedział cicho:
                 - Chodźcie ze mną. Musimy ustalić szczegóły.
Prowadził nas do ciemnego pomieszczenia, w którym nie mogłam dojrzeć nic innego jak tylko czarne biurko i komputer. Komputer?! Po co im tutaj? To naprawdę dziwne miejsce. Dziwne i przerażające. Szłam wciąż prosto aż w końcu przeszliśmy do jego pokoju. Pokazał nam gdzie możemy stanąć, nie było na czym usiąść, bo czym spojrzał na nas wymownie i proponował byśmy powiedzieli resztę. A raczej ja powiedziała.
                 - Wiem, że kazałeś zabić mojego ojca za to, że nie wypełnił zadania. I jestem pewna, że będziesz próbował to samo zrobić ze mną. Więc jestem gotowa. Mogę z tobą walczyć. Ale jeśli cię pokonam, i resztę twoich fatałaszków to odstępujesz nam miejsce na ziemi! Wy przestajecie istnieć…
                 - Co jeśli wygram bo to jest najbardziej prawdopodobne? – spytał zgorzkniały.
                 - Wtedy ja robię ci miejsce na ziemi.
Obejrzał Heatha i odrzekł w jego kierunku:
                 - Jesteś Upadłym. Walczysz z nami.
Loren pokręcił głową i jednoznacznie powiedział:
                 - Nie.
Oburzony Aaron, rozwinął swe piekielnie czarne skrzydła i wzniósł się nad nami a następnie stanął na ziemi i w trakcie opuszczania pomieszczenia odpowiedział na słowa mojego chłopaka.
                  - Jutro o szóstej. Na polanie w Krainie Istot. Nie spóźnijcie się. Aha i radzę wam już się pożegnać z rodziną. – po czym zniknął. Spojrzałam otępiała na Heatha i zabrakło mi słów. Dopiero teraz, w tym właśnie momencie uświadomiłam sobie, że nie dam rady. Ile jego niewolników będzie walczyć? Ile Upadłych? Czy trzyosobowa armia wystarczy na ich miliony? Czy naprawdę to jest takie trudne? Jak długo to będzie trwało? Może rok, parę miesięcy, tydzień? A co jeśli nie będzie trwała nawet sekundy. Bo nie wierzę, żeby grupka dobrych Aniołów pokonała wielo tysięczną armię Ciemnych i Czarnych Istot. Po prostu nie wierzę…
                   - Mam plan. – powiedział w końcu Heath. Potrząsnął mną abym się obudziła z moich przemyśleń i zaczęła racjonalnie myśleć.
                   - Jaki? – odrząknęłam. Nie miałam czasu na jakieś wymysły Heatha… Muszę coś zrobić. Coś poradzić. Tylko nie wiem jeszcze co.
                   - Idźmy do Niebios.
Wstrząśnięta jego słowami spojrzałam zdziwiona na jego twarz, która pozostała nawet nie drgnięta.
                   - Zwariowałeś? Padło ci na mózg? Nie możemy! – wykrztusiłam słyszalnie. Teraz to on prychnął po czym wziął moją dłoń i wyprowadził z tego okrutnego miejsca.
                   - Słuchaj. A co jeśli teraz wyprowadzisz Jasne i Białe Istoty z Piekła? Co jeśli je uwolnisz? Będziesz miała więcej istot do walki! Tylko musisz mieć pozwolenie od Niebios.
Mówił śmiertelnie poważnie. Tak wskazywała jego mina, oczy, postawa ciała, nawet ton głosu. Faktem jest, że gadał też prawdę. To jedyne rozwiązanie. Tylko jak mogłabym to zrobić?!
                   - Jak? – zdołałam tylko powiedzieć.
Uśmiechnął się do mnie gdy już byliśmy na polanie. Spojrzałam na otaczającą nas Krainę i marzyłam by powtórzył się dzień w którym jeszcze o niczym nie wiedziałam. Jak mogłam być tak uparta, żeby chcieć tak bardzo poznać prawdę? Tak wiele bym teraz zmieniła… Może mogłabym uratować mojego ojca?
                  - Zaprowadź mnie tam. Teraz. – bez odpowiedzi ponownie wędrowaliśmy po polanie. Przypomniałam sobie obrazy z wizji i mojego narodzenia. Góry, wzgórza, pagórki wszystkie coraz wyżej. Wspinanie się po nich by w końcu poddać się i upaść. Skoczyć. Zabić. Przestać wierzyć. Płonąć. Drżeć, aż narodzić się na nowo.
                  - Wiesz gdzie jest to miejsce? Już tam byłaś.
Pokręciłam przecząco głową.
                  - To w ogrójcu.
Lekko zarumieniona, że powiedział do mnie w taki sposób zdałam sobie sprawę co miał na myśli. Loren wspomniał, że w Niebiosach będzie czekać na mnie pewien Anioł, który przyprowadzi nas do wodza. Wiem kogo zobaczyłam, jak tylko weszłam do Ogrodu Istot. Ivan Purry – mój ojciec. Pomocnik wodza. Służba Nieba.
                  Stanęłam w miejscu chwiejąc się na nogach i próbując dojść do siebie. Z moich oczu, zaczęły skapywać łzy. Czy tak wiele muszę przechodzić? Czemu ta głupia, ukryta kamera nie może przestać nagrywać?
                    - Czy on? – wydukałam powoli z żalem, że mogę tak obdarzyć mego ojca. Płaczem. Nie zasłużył na to. Powinnam się cieszyć i skakać z radości. Tyle, że ja już boję się cieszyć. Wolę zanurzyć się w smutku i niepewności by potem znowu być przygotowanym na najgorsze.
                    - Tak. Jest asystentem wodza. – przystanął koło mnie i odwrócił się tak by spojrzeć mi w zapłakane oczy. Nachylił się powoli i obdarował pocałunkiem. Staliśmy się jednością. Ciałem, które zostało stworzone by być jednym.
                    - Musimy iść. – oderwałam się od niego i sama zaczęłam iść. Nie potrzebuję przewodnika. Znam to miejsce tak jak swój dom. Byłam tam tylko raz ale zapamiętam go na wieki. Przez piętnaście minut wolnego marszu jesteśmy już na miejscu. Widzę ładnie, oświetlone wejście do ogrodu po czym przez nie przechodzę. Przy białej róży stoi mój ojciec. Uśmiecha się promiennie na mój widok i wymawia słowa:
                    - Zaprowadzę was do mego wodza. – skłonił się i prowadził w kierunku zielonego raju.
                    Wszędzie było tak pięknie. Ale co się dziwić skoro znajdowałam się w niebie?! Wszędzie białe kwiaty. Róże, niezapominajki, tulipany. Wiem, to jest nierealne ale mówię to co widzę. Zakochałam się w tym miejscu. Mam ochotę tu zostać i zapomnieć o problemach, które otaczają mnie poza Niebiosami. Błahe wyobrażenia jak to miejsce może wyglądać nie liczyły się z prawdą. Wcale nie ma chmur, aniołów z harfami. To raj. Raj, który jest cały biały i błękitny. Choć przepełniają go zimne kolory to atmosfera jest w nim ciepła i naprawdę piękna. Chciałabym tu przyprowadzić Reachel, Northiego. Wszystkich, których kocham. Ale tak się stanie. Jak uwolnię Dobrych Aniołów. Oczywiście, muszę też wygrać. Z Aaronem. A to będzie bardzo trudne zadanie.
                      - Teraz idźcie do przodu tą alejką aż w końcu zauważycie tron. Na nim będzie siedział Ten kogo szukacie. – ucałował mnie w policzek i odszedł ku Ogrodowi.
                   Przed nami ciągła się dróżka. Przysypana białym piaskiem i oświetlona żółtym światłem wyglądała jak zaśnieżona. Obok niej stały choinki. Także miały na sobie coś białego. Gdybym nie wierzyła w to, że tu jestem pomyślałabym, że zima zastała nas o wiele wcześniej.
Idąc szybkim, zdenerwowanym krokiem pierwsza zobaczyłam tron. Również śnieżny, ogromny i fascynujący stał na podeście. Na początku nie zauważyłam wodza, który na nim przesiadywał. Dopiero po paru minutach zbliżania się do niego mogłam dostrzec jego mizerną, wychudzoną twarz. Usta miał wygięte w prawdziwym, przyjacielskim uśmiechu. Siwy brodacz wstał i skinął mi głową po czym pierwszy zaczął przemawiać. Nie spodziewałam się, że jego ton głosu może być tak ukajający i uspokajający. Odpłynęłam. Poczułam, że zastał mnie spokój.
                      - Jasne Światło. Córko mego strażnika. Jak miło cię ujrzeć w moim królestwie. – skłonił się nisko. Do oczu napłynęły mi łzy. Nie, nie pozwolę sobie płakać jeszcze raz w tym dniu.
                       - Wodzu Niebios. Przybywam byś dał mi zgodę na uwolnienie Białych i  Jasnych Istot spod władzy i niewoli Aarona. Przywódcy Piekieł.
Starszy człowiek spojrzał się na mnie otępiały. Na jego ciele mogłam dostrzec drgawki.
                       - Nigdy nie wymawiaj jego imienia. Nie w Niebiosach.
                       - Bardzo przepraszam. Pierwszy raz jestem w tak pięknym miejscu jak ten.
Uśmiechnął  się ponownie i podszedł do nas bliżej. Właśnie, Heath tu w ogóle jest? Odwróciłam się by móc go zobaczyć ale przerażana dostrzegłam, że go tu nie ma.
                       - Został tam. – pokazał Ogród. – To miłe, że dostrzegasz w tym miejscu piękno. Wiele Istot ocenia je jako zimne i nieprzyjemne.
Podniosłam zdziwiona brwi. Jak można tak pomyśleć? Przecież to istne piękno.
                       - Nigdy bym tak nie pomyślała. – wydukałam szczerze.
                       - Mylisz się. – zwróciłam wzrok na jego oczy. Koloru jasnego błękitu, przypominały mi moje kiedy miałam 5 lat.  – Gdybyś przyszła tu przed Upadkiem, jako Ciemne Światło nie powiedziałabyś tak.
Pokręciłam głową.
                        - Byłam w tej Krainie jako Czarna Istota. Podobało mi się tak jak teraz.
                        - Owszem, w Krainie byłaś. Ale w Niebiosach nie. Prawda?
Przypomniałam sobie bieg wydarzeń z tamtego życia. Faktycznie, nie byłam w Ogrójcu.
                       - Tak. Masz racje. – przyznałam.
                       - Wiem o co chcesz mnie prosić, Jasne Światło.
Podał mi dłoń. Chwyciłam ją a moje ciało przeszedł dreszcz.
                       - Chcesz uwolnić Istoty Jasne  i Białe spod niewoli mego wroga. Pozwolę ci na to. Lecz musisz wiedzieć, że nie dam ci zgody na wojnę. Istoty Niebios nie są stworzone by zabijać, lecz by chronić.
                      - Nawet złych?
                      - Tak.
                      - Ale jeśli uwolnię Dobrych, to pozostawię świat na ich obecność, prawda?
                      - Jeśli mówisz o Aniołach w niewoli to nie. Gdybyś zapragnęła przeprowadzić tych ze świata, owszem.
Zrozumiałam. Jeszcze nie wszystko stracone.
                       - Ale w takim razie… Zło nadal by istniało.
                       - Na świecie musi być równowaga. Zło i Dobro. Zdrowie i Choroba. Szczęście i nieszczęście.
                       - Tyle, że to nic by nie dało. Co z tego, że uwolnię Dobre Anioły? Jeśli na ziemi będą istniały Złe?
Pokazał ręką bym podeszła z nim do tronu.
                       - Gdybyś stała się na nowo Ciemnym Światłem, mogłabyś wyprowadzić je do Piekła. Wtedy nie dręczyły by na ziemi. Cena jest jednak taka, że musiałabyś stać się Czarną Istotą.
                       - To wykluczone. Chcę być dobrą. Chcę być Jasnym Światłem. – oznajmiłam. Brodacz spojrzał na moje oczy i wymówił kolejne słowa:
                       - Musisz poczekać aż to oni pierwsi zaatakują. Wtedy pozwalam na walkę. Jednakże, wy poczekajcie. Nie atakujcie pierwsi. Co mogę dla ciebie zrobić?
                       - Uwolnij Argie z roli potępionej i pozwól mi przeprowadzić Dobre Anioły.
                       - Potrzebujesz armii, prawda? – spytał podnosząc brew. Uśmiechnęłam się szczerze i wyjąkałam nieśmiale:
                      - Tak.  
Odwrócił się plecami i zaczął szeptać. Do końca nie wiem, czy do mnie, czy do siebie.
                               Jasne Światło ale jak jasne. Ciemne Światło ale jak ciemne. Zatrzymaj czas na to by uwolnić mogła. Dobre Anioły od niewoli zła.

Podczas gdy wypowiadał te słowa, przypomniałam sobie pewną rzecz. Heath jest strażnikiem czasu. Mógłby go zatrzymać!
                     - Wodzu! – powiedziałam gdy przestał mówić. Zauważyłam, że nie rusza się. Usta miał otwarte a ciało nawet nie drgające. Wszystko ustało. Cichy, ciepły wiatr. Moje włosy, które latały na wszystkie strony. Jestem w czasoprzestrzeni. Mam czas.
                Biegnę alejką i szukam wyjścia. Patrzę się po wszystkich stronach czy aby na pewno nie pominęłam jakiejś bramy, która wyprowadziła by mnie z Niebios. Niestety nic nie dostrzegam. Wiem, że jedyne wyjście znajduje się w Ogrójcu. Kiedy widzę już nieruchomego mojego ojca, biorę Heatha za rękę. Z bólem dostrzegam, że on także się nie rusza. Muszę iść sama.
Wybiegam zdołowana i zapłakana z Ogrodu. Rozglądam się w prawo i w lewo i stwierdzam, że muszę biec w kierunku polany. Moje stopy powoli odmawiają ruchu ale zmuszam je by w końcu zaczęły biec. Niestety, długo nie wytrzymały. Po paru sekundach świat zaczął wirować a ja upadam na podłogę. Nieprzytomna i sparaliżowana próbuję coś zrobić.  Wyobrażam sobie Heatha, który rozwija skrzydła. Dotyk jego piór. Takie miękkie, przyjemne, lekkie. Po chwili odczuwam, że coś pode mną rośnie. Wkrótce patrzę oczami w bok i widzę coś białego. Śnieżnego. To moje skrzydła! Ale cóż mi z nich kiedy nie wiem jak polecieć? Jeśli moje wyobrażenia spowodowały, że wykorzystuję swoje przywileje jako Anioł to co jeśli mogę także wyobrazić sobie jak latam ? Próbuję zobaczyć Heatha i mnie jak w piątkowy wieczór wznosimy się w górę  i szybujemy w powietrzu. Czujemy się wolni, potrzebni i swoi. Wkrótce ja także tak się czuję i zanim dostrzegam, że już nie leżę na ziemi, lecę. Kieruję się ku czarnej grocie w której tak samo jak wszystko inne stanęło w miejscu. Muszę się spieszyć, bo nie mam pojęcia kiedy wszystko wróci do normy. Kiedy lecę już jakieś pięć minut zatrzymuję się przed grotą i spokojnym lecz szybkim krokiem wchodzę środka. Czarno i nieprzyjemnie. Nie można tego porównać z Niebem. Rozglądam się na boki aż widzę pomieszczenie harujących Jasnych i Białych Istot. Biegiem tam wchodzę i dostrzegam, że Anioły, które chcę uwolnić się poruszają.
                     - Słuchajcie. Chodźcie ze mną. Jestem Jasne Światło i chcę was uwolnić! – spojrzały po sobie aż w końcu uśmiechnęły się niepewnie w moim kierunku.
                     - Jak chcesz to zrobić? – spytała jasnowłosa Anielica.
                     - Czas został zatrzymany przez samego Wodza Nieba.
Uszczęśliwione Istoty zaczęły przepychać się do wyjścia. – Kiedy już wyjdziecie, polećcie na polanę. Tam się spotkamy! – zawołałam za nimi.
Posprawdzałam jeszcze inne pomieszczenia i żadnego śladu po Argie. Może odleciała z resztą Aniołów? Nie! Przecież ona jest Upadłą!
Zdenerwowana przeszukuję całą grotę oprócz pokoju Aarona. Boję się tam wejść. To tam może być moja przyjaciółka. Lecz co jeśli, Aaron normalnie żyje i się porusza? Wchodzę po paru minutach do środka i widzę stojącą Argie przed biurkiem Aarona. Chwytam ją za rękę i ciągnę po ziemi byśmy mogły w końcu wyjść. Lecz po chwili rozwijam skrzydła i unoszę się w powietrzu razem z przyjaciółką. Wylatujemy z groty i kierujemy się ku polanie. Kiedy widzę stado Jasnych i Białych Aniołów uspokajam się z myślą, że mam z kim walczyć. Ląduję z Argie na łące i przemawiam do mojej armii:
                    - Jutro, jeśli chcecie być wolni musicie stoczyć ze mną bitwę!
Krzyczą chórem:
                   - Będziemy walczyć!
Uśmiechnięta i pocieszona, że mam wsparcie, razem z Aniołami udaliśmy się do Ogrodu.  
                   


Jak podobał wam się? 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz