czwartek, 28 lutego 2013

Rozdział 6


To było gorsze niż jakikolwiek koszmar- pomyślałam. Co sekundę potykałam się o korzenie drzew a w dodatku zaczął padać deszcz. Świetnie, teraz będę jeszcze mokra.

Nie musiałam czekać, by cała kurtka i buty się przemoczyły.

- Aaa! – krzyknęłam wściekła w niebogłosy.

Mimo zdenerwowania, nadal biegłam. Nie mogłam pozwolić by dokumenty, które były cenne także przepadły. A przecież już bardzo blisko miasta.

Zaczęłam dyszeć i powoli moje nogi odmawiały posłuszeństwa. Nie, nie teraz. Muszę wytrzymać – powtarzałam sobie.

Ale moje słowa nic nie dały. Upadłam. I płakałam. Chciałam teraz siedzieć i patrzeć się w lustro.

Po paru minutach zasnęłam a sen nawiedził mnie po raz kolejny…

***

Tym razem nie byłam na moście ani na ścieżce. Stałam w archiwum, w którym przed zaśnięciem byłam. Tyle, że … nie wisiały tu zdjęcia. Widziałam tylko grupkę ludzi stojących nad łóżkiem jakiejś kobiety.

Znajdowałam się za posłaniem, dokładniej w drzwiach, więc nie mogłam dostrzec twarzy. Zaraz zauważyłam też, że jestem tu jak obserwator. Nikt mnie nie widzi ale za to ja mogę wszystko obserwować.

Powędrowałam w kierunku kobiety. Już po paru krokach mogłam ustalić, że ma rude włosy. Więc mogła to być albo Jessica Albinos albo Rose Luvery.

- Zrodź nam demonicznego potomka… - szeptał mężczyzna, który był jej najbliżej.

Więc to czarna msza. Tak jak opowiadał mi Andrew, pełno tu było znaków liczby 666. Wyryte były na ciemnych ścianach pomieszczenia.

- Proszę, wypuśćcie mnie stąd! – błagała Jess lub Rose.

Lecz jej słowa nic nie pomagały.

Nagle nastąpił zwrot akcji. Ktoś zaczął wyłaniać się zza szafy, przy której stała jakaś kobieta. Próbowałam ją ostrzec ale nie mogła mnie usłyszeć. Postać wyglądała zupełnie jak w realu i w moim poprzednim śnie. Czarne, zakapturzone, przezroczyste ciało. Śmierć.

- Czego ode mnie chcesz? – wysyczałam ze strachem.

- Ja nic. Ostrzegam cię, lepiej zawróć do domu. – powiedziała pewnie. Głosu nie mogłam ustalić. Był zarazem dziki, charczący ale i wysoki.

- Nie rozumiem.

- Pokazuję ci co może cię spotkać jeśli pójdziesz dalej. Cher, jesteśmy do siebie bardzo podobni.

- Skąd znasz moje imię i co mi pokazujesz? Ta cała czarna msza? O co chodzi? – wrzeszczałam.

- Jestem śmiercią, cały czas mnie widzisz… pomyśl nad tym.

A po tych słowach, zniknęliśmy.

 ***

Wstrząśnięta, obudziłam się z kropelkami potu na czole.

Ten sen był jeszcze gorszy od poprzedniego. Rozmawiałam ze Śmiercią! Tą, która próbowała mnie zabić w białym domu. I te jej słowa… ,, Cały czas mnie widzisz… pomyśl nad tym”.

Cholera, cały czas o tobie myślę! – warknęłam w myśli.

A chciałam tylko uciec od normalności.

Mimo to, że tak panicznie się jej bałam to ona chyba nie życzyła mi źle. Doradzała, żebym zawróciła do domu i powiedziała, że pokazuje mi co może mnie spotkać.

Ale bynajmniej nie chodziło jej o czarną mszę.

,, Cały czas mnie widzisz, pomyśl nad tym”…

Ona jest Śmiercią.

Cały czas ją widzę.

Pokazuje mi siebie.

Jeśli wyruszę w drogę to spotka mnie śmierć. W mieście może coś się zdarzyć, co mnie zabije.

Ten poprzedni sen.

,, Skończył ci się czas”

Byłam na ścieżce i cały czas szłam. Donikąd. Gdy nie miałam już siły iść, przyszła ona. Zabrała mnie ze sobą.

Ostrzegała mnie.

Nie mogę iść dalej – pomyślałam od razu.

Pamiętam też chłopaka, który mówił: Musisz przebyć drogę.

I kogo mam posłuchać?

Siebie. – odpowiedziałam.

Dlatego wstałam i postanowiłam, że pójdę dalej.

Myśl o tym, że mogę umrzeć przerażała mnie z każdym krokiem w przód.  

Po paru minutach drogi usłyszałam odgłos jadących samochodów. Głęboko ucieszona tym zjawiskiem zaczęłam śmiało biec. Wkrótce zobaczyłam drogę. Uradowana starałam się złapać głębszy oddech i z całej siły, krzyknąć do jakiegoś kierowcy by się zatrzymał i podwiózł do miasta. Oczywiście, że się bałam wsiąść do obcego samochodu no ale co innego miałam do wyboru?

- Proszę się zatrzymać! – błagałam.

Kierowca siedzący w czarnym jeepie nie zareagował.

Tym razem zaczęłam skakać i machać ręką. 

Zarośnięty mężczyzna wyjrzał przez szybkę i zachęcił mnie dłonią bym podeszła.

- Na co czekasz, wsiadaj. – zawołał. W jego tonie głosu można było rozpoznać czułość i wydawało mi się, że nie miał złych zamiarów.

Nieśmiało podeszłam i zapytałam:

- Podwiezie mnie pan do miasta? – spytałam.

Mężczyzna otworzył drzwiczki i ponownie zachęcił:

- Jasne, gdziekolwiek chcesz.

Uśmiechnęłam się i żwawo zajęłam miejsce obok faceta.

Z biegiem czasu, przedstawił mi się i opowiedział dużo o San Francisco. Gdy dojeżdżaliśmy do miasta, pokazywał ulice i wyjaśniał co się na nich znajduje. Rice – jego imię – był już dziadkiem. W domu czekała na niego córka z dziećmi. Jego żona od niego odeszła rok temu – nie wyjaśnił powodu.

- Gdzie mam cię zostawić? – zapytał gdy przejeżdżaliśmy obok  Lombard Street.

Ulica ta była dosyć kręta o obok było pełno zasadzonych roślin. Nie przypominała ulicy w Las Vegas czy Los Angeles. Była skromna ale i fajna. Może wydawało mi się tak bo nigdy nie widziałam na oczy ulicy. Tylko na filmach…

- To Serpentyna. – wyjaśnił mi Rice. – Zjazd samochodów na Lombard Street.

- Piękna. – powiedziałam.

Rice kiedy wybrnął z tej ,, najbardziej pozakręcanej ulicy”, oznajmił mi, że zna dobry hotel w, którym mogłabym się zatrzymać. Niestety nie miałam pieniędzy więc kiepsko widziałam nocowanie w hotelu z czterema gwiazdkami.

- Masz za co się zatrzymać? – zapytał Rice jakby czytał moje myśli.

- Nie. – pokręciłam przecząco głową.

- Mogę dać ci  na start dwadzieścia dolców. Starczy ci na jedną noc, powiedz, że jesteś siostrzenicą Rice Camerona a pani w recepcji na pewno się uśmiechnie i obniży ci cenę.

Potaknęłam, podziękowałam i szybko wysiadłam z samochodu.

Stałam na środku ulicy i kompletnie nie wiedziałam co robić.

Rice zapomniał powiedzieć mi gdzie jest ten słynny hotel. A przechodnich wolałam nie pytać. Jakoś nie miałam do nich przekonania…

Więc szłam zupełnie nieświadoma niczego. Patrzyłam się na każdego przechodniego licząc, że któryś z nich pierwszy mnie zaczepi. I, że będzie starsza pani, która na pewno nie będzie miała złych zamiarów.

Dziwnym trafem, na ulicy była sama młodzież.

Nici z moich ,,odważnych planów”.

- Przepraszam, wie Pani gdzie jest może jakiś dobry i tani hotel? – odważyłam się zapytać kobietę, która miała na oko czterdzieści lat.

- Nie mam czasu. – burknęła i przyspieszyła kroku.

Prychnęłam w duchu i pomyślałam: Mili ci ludzie z miasta.

- Dziękuję! – krzyknęłam do jej pleców.

- Za co mi dziękujesz? – zapytał jakiś głos za mną. Zdziwiona szybko się obróciłam i oniemiałam.

Przede mną stał chłopak podobny do tego we śnie. Wysoki o krótkich, ciemnych, zmierzwionych niestarannie włosach. Jego oczy były nieco inne niż w śnie. Teraz miały kolor piwny. Ubrany był w białą, obcisłą podkoszulkę i spodenki za kolano. Na stopach założone miał japonki. Podkoszulka idealnie opinała się na mocno wyrzeźbionym brzuchu. Chłopak dziwacznie na mnie patrzył . Niby był mną zainteresowany ale też zgrywał niedostępnego. Ale co ja tam mogę wiedzieć?

- Jak ci na imię? – powiedział chrapliwym tonem.

- Cher.

- Jeydon. – wyciągnął silną i zgrabną dłoń.

- Wiesz gdzie jest tu dobry i tani hotel?

Usta wygiął w nieśmiałym uśmiechu. Na policzkach ujawniły się słodkie dołeczki.

- Ten czterogwiazdkowy? – spytał idąc do przodu.

Dogoniłam go i patrzyłam na jego idealny profil.

- Tak, Rice mi…

- Rice ? Ten podrywacz? – zaśmiał się krótko Jay.

- Nie wiem. Podwiózł mnie do miasta. – wyjaśniłam ale towarzysz nie pozwolił mi dokończyć.

- To najpewniej on. Nie wsiadaj z nim więcej do samochodu.

- Nie miałam wyjścia. Uciekałam z domu i byłam w środku lasu a gdy wreszcie dotarłam do ulicy to jechał tylko ten typ. – powiedziałam. Jay spojrzał na mnie nieodgadnionym wzrokiem.

- Czemu uciekłaś z domu? – spytał zdezorientowany.

- Nie muszę ci się tłumaczyć. – powiedziałam szybko. – Gdzie ten hotel?

- Myślę, że jeśli powiem ci nazwę ulicy to i tak nie będziesz wiedziała gdzie go szukać. – spostrzegł bystro. Miał racje.

- Co zamierzasz? – zatrzymał się i odwrócił do mnie twarzą. Jego oczy przeszywały moją twarz.

- Zaprowadzę cię tam jak powiesz mi jakie masz nazwisko.

Spuściłam wzrok. Jasne.

Każdy teraz pewnie myśli, że jestem dzieckiem demona.

- Nie ważne. – odburknęłam.

- Dobra, chodź. – wyszeptał zdenerwowany i znów zaczął iść w nieznanym mi kierunku.




Przepraszam że długo nie dodawałam rozdziału ale nie miałam za bardzo czasu :/

2 komentarze:

  1. bardzo ładny blog, piszesz bardzo ciekawie. podoba mi sie :)
    zapraszam
    http://szmaragdowytalizman.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję bardzo, na pewno zajrzę na twojego bloga ;)

    OdpowiedzUsuń