Gabinet Billiego znajdował się na
parterze, zaraz przy drzwiach wejściowych, a więc dosyć długą drogę musiałam
przebyć by w końcu usiąść przed biurkiem. Ubrana w szary, wyciągnięty sweter i
luźne dresy zajrzałam na chwilę do kuchni. Shannon właśnie gotowała coś na
kolację a powinna być u swojej przyjaciółki Ann jak zawsze w piątki.
- Czemu tu jesteś? Nie wybierasz się
do miasta? – spytałam podchodząc do kuchenki przy, której kucała ciotka.
- Jakoś źle się czuję. – przyznała,
łapiąc się za głowę. – Chyba mam gorączkę a przecież ktoś musi zająć się
kolacją. – popatrzyła na mnie przez chwilę i wzięła moją twarz w dłonie.
- Mogę ci pomóc jak tylko skończę
lekcje. – słowo lekcje, wzięłam w niewidzialny cudzysłów.
- Nie potrzeba, naprawdę. –
powiedziała nieprzekonywująco.
- Jeśli tak uważasz. – odpowiedziałam
jej nie patrząc w oczy. Wyszłam z kuchni i powolnym krokiem skierowałam się do
gabinetu Billiego.
Zapukałam do drzwi a po chwili
usłyszałam dźwięk głosu wuja.
- Wejdź.
Chwyciłam za klamkę i pociągnęłam ją
niespokojnym ruchem.
- Siadaj, mamy dzisiaj dużo do
omówienia. Na początek zapisz temat: Charakterystyka średniowiecza.
Nie uśmiechając się, usiadłam na
krześle, które naszykował mi Billy i położyłam na jego biurku wszystko co jest
mi potrzebne. Otworzyłam zeszyt i zapisałam to co kazał Billy. Nie miałam
ochoty się uczyć a szczególnie nie w tym domu. Ciągle w nim jestem.
- Dobrze więc, zaczynajmy. Początek
epoki nie jest dokładnie znany ale przyjmuje się datę 395 r. Koniec zaś to rok
1492. To raczej tyle, jeśli chodzi o daty. Nie musisz znać ich więcej. Dzisiaj
poopowiadam ci parę ciekawostek. – uśmiechnął się promiennie a ja odczuwałam
już senność. Muszę dać Billiemu szansę. To wykształcony człowiek, który jak na
swój młody wiek, wygląda dość staro i niezdrowo.
- Jestem bardzo ciekawa. – udałam zainteresowaną.
Nie, wcale nie miałam ochoty słuchać czegoś co dotyczyło nauki.
- Myślę, że to coś co cię
zainteresuje, bo wiem, że bardzo lubisz fioletowy kolor. – spojrzał na mnie
wymownie, chciał się upewnić, że myśli prawidłowo.
Pokiwałam głową i odpowiedziałam:
- Tak, to prawda.
- Kiedyś tego koloru były suknie
ślubne, mam na myśli, okres średniowiecza.
Ale ciekawe… - prychnęłam w duchu.
Wuj widząc, że nie zainteresowałam
się tym co do mnie powiedział, pokręcił głową i sięgnął do półki na książki.
Wyciągnął jakąś starą księgę i zdmuchnął kurz. Niektóre jego pyłki wleciały mi
do nosa i głośno kichnęłam.
- Ooo, tak, tak. O tym też coś
znalazłem. – przerwał na chwilę ale gdy zaczął kartkować książkę, dokończył - Życzenie na zdrowie po kichnięciu wzięło się z Francji, z czasów, gdy w
Europie szalała "czarna śmierć". Zarażonych dżumą męczyło kichanie,
kichającemu więc życzono "na zdrowie" by kichanie nie było objawem
tej choroby. – przeczytał.
Świetnie, będę się uczyć o kichaniu.
Mam ochotę stąd zwiać.
- Ciekawe, prawda? – liczył, że
odpowiem twierdząco. Cóż, pomylił się.
- Mam coś zapisać? – spytałam niechętnie.
Billy pokręcił smutno głową i
zaproponował:
- Widzę, że dzisiaj jesteś jakaś
rozkojarzona. Może chcesz już dzisiaj skończyć?
Uradowana tą propozycją, wstałam i
odpowiedziałam udawanie, smętnie:
- Tak, nie za dobrze się czuję…
Billy wskazał drzwi a ja powędrowałam
do swojego pokoju, ponownie mając na celu wpatrywać się w lustro.
Wniosłam pewne poprawki do prologu :
1993r, San Francisco, sabat czarownic
Ktoś tu jest. Za mgłą stała postać i
nachalnie patrzyła na Rose Luvery. Ona zaś przywiązana była do łóżka, nie mogąc
wydusić z siebie głosu. Została porwana, a zaraz miała być zgwałcona. Sabat
czarownic- miejsce i czas czarnej mszy.
Dzisiaj w nocy, jacyś ludzie wkradli
się do jej domu. Nie żądali okupu, dokumentów, nie chcieli zabić Rose z
miejsca. Mieli na celu wykorzystać ją na mszy poświęconej Szatanowi.
- Puśćcie mnie! – ryknęła przerażona.
Wreszcie otworzyła szerzej oczy i
ujrzała tłum ludzi, ubranych na czarno i szyderczo się śmiejących. Stali przed
łóżkiem, na którym leżała. Kobiety umalowane były bardzo wyraźnie, uśmiechające
się do swoich towarzyszy i nucące melodie przypominające mroczne piosenki z
horrorów. Może to coś w rodzaju zaklęcia, przecież w końcu to sabat czarownic.
- Zaczynajmy już. Nie mogę się
powstrzymać – powiedział jeden z mężczyzn. Zbliżał się do niej coraz szybciej.
Nie pozostało nic innego jak krzyczeć
i błagać o pomoc.
Ale kto może ją usłyszeć w jakiś
pomieszczeniach pod ziemią?
- Proszę - nie róbcie mi nic złego. –
wrzasnęła błagalnie. – Pomocy!
Facet o głębokich, zielonych oczach
położył dłoń na jej sercu i wyszeptał:
- Wejdź w nią nasz Zbawco! Lucyferze,
wypełnij jej duszę i zrodź nam demonicznego potomka!
Kobiety poczęły cicho śpiewać:
Potomek o krwi nieczystej, pół
demonicznej, potomek o krwi nieczystej, o zrodź nam go Lucyferze.
- Nie krzywdźcie mnie! Nikomu o was
nie powiem! - zrezygnowana i zapłakana
zaczęła łkać. Jej czarne włosy wpadały jej w usta i w oczy więc nie mogła
trzymać ich cały czas otwartych. Wiedziała, że nie otrzyma odpowiedzi.
Przestała błagać o pomoc, wtopiła się w tylko demoniczny śpiew:
- Lucyferze, Lucyferze zrodź nam
demonicznego potomka.
MROCZNA KRAINA
a tak sobie wyobrażam Cher:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz