poniedziałek, 4 lutego 2013

Część dalsza I rozdziału


Gabinet Billiego znajdował się na parterze, zaraz przy drzwiach wejściowych, a więc dosyć długą drogę musiałam przebyć by w końcu usiąść przed biurkiem. Ubrana w szary, wyciągnięty sweter i luźne dresy zajrzałam na chwilę do kuchni. Shannon właśnie gotowała coś na kolację a powinna być u swojej przyjaciółki Ann jak zawsze w piątki.

- Czemu tu jesteś? Nie wybierasz się do miasta? – spytałam podchodząc do kuchenki przy, której kucała ciotka.

- Jakoś źle się czuję. – przyznała, łapiąc się za głowę. – Chyba mam gorączkę a przecież ktoś musi zająć się kolacją. – popatrzyła na mnie przez chwilę i wzięła moją twarz w dłonie.

- Mogę ci pomóc jak tylko skończę lekcje. – słowo lekcje, wzięłam w niewidzialny cudzysłów.

- Nie potrzeba, naprawdę. – powiedziała nieprzekonywująco.

- Jeśli tak uważasz. – odpowiedziałam jej nie patrząc w oczy. Wyszłam z kuchni i powolnym krokiem skierowałam się do gabinetu Billiego.

Zapukałam do drzwi a po chwili usłyszałam dźwięk głosu wuja.

- Wejdź.

Chwyciłam za klamkę i pociągnęłam ją niespokojnym ruchem.

- Siadaj, mamy dzisiaj dużo do omówienia. Na początek zapisz temat: Charakterystyka średniowiecza.

Nie uśmiechając się, usiadłam na krześle, które naszykował mi Billy i położyłam na jego biurku wszystko co jest mi potrzebne. Otworzyłam zeszyt i zapisałam to co kazał Billy. Nie miałam ochoty się uczyć a szczególnie nie w tym domu. Ciągle w nim jestem.

- Dobrze więc, zaczynajmy. Początek epoki nie jest dokładnie znany ale przyjmuje się datę 395 r. Koniec zaś to rok 1492. To raczej tyle, jeśli chodzi o daty. Nie musisz znać ich więcej. Dzisiaj poopowiadam ci parę ciekawostek. – uśmiechnął się promiennie a ja odczuwałam już senność. Muszę dać Billiemu szansę. To wykształcony człowiek, który jak na swój młody wiek, wygląda dość staro i niezdrowo.

- Jestem bardzo ciekawa. – udałam zainteresowaną. Nie, wcale nie miałam ochoty słuchać czegoś co dotyczyło nauki.

- Myślę, że to coś co cię zainteresuje, bo wiem, że bardzo lubisz fioletowy kolor. – spojrzał na mnie wymownie, chciał się upewnić, że myśli prawidłowo.

Pokiwałam głową i odpowiedziałam:

- Tak, to prawda.

- Kiedyś tego koloru były suknie ślubne, mam na myśli, okres średniowiecza.

Ale ciekawe… - prychnęłam w duchu.

Wuj widząc, że nie zainteresowałam się tym co do mnie powiedział, pokręcił głową i sięgnął do półki na książki. Wyciągnął jakąś starą księgę i zdmuchnął kurz. Niektóre jego pyłki wleciały mi do nosa i głośno kichnęłam.

- Ooo, tak, tak. O tym też coś znalazłem. – przerwał na chwilę ale gdy zaczął kartkować książkę, dokończył -  Życzenie na zdrowie po kichnięciu wzięło się z Francji, z czasów, gdy w Europie szalała "czarna śmierć". Zarażonych dżumą męczyło kichanie, kichającemu więc życzono "na zdrowie" by kichanie nie było objawem tej choroby. – przeczytał.  

Świetnie, będę się uczyć o kichaniu. Mam ochotę stąd zwiać.

- Ciekawe, prawda? – liczył, że odpowiem twierdząco. Cóż, pomylił się.

- Mam coś zapisać? – spytałam niechętnie.

Billy pokręcił smutno głową i zaproponował:

- Widzę, że dzisiaj jesteś jakaś rozkojarzona. Może chcesz już dzisiaj skończyć?

Uradowana tą propozycją, wstałam i odpowiedziałam udawanie, smętnie:

- Tak, nie za dobrze się czuję…

Billy wskazał drzwi a ja powędrowałam do swojego pokoju, ponownie mając na celu wpatrywać się w lustro.





Wniosłam pewne poprawki do prologu :

1993r, San Francisco, sabat czarownic

 

Ktoś tu jest. Za mgłą stała postać i nachalnie patrzyła na Rose Luvery. Ona zaś przywiązana była do łóżka, nie mogąc wydusić z siebie głosu. Została porwana, a zaraz miała być zgwałcona. Sabat czarownic- miejsce i czas czarnej mszy.

Dzisiaj w nocy, jacyś ludzie wkradli się do jej domu. Nie żądali okupu, dokumentów, nie chcieli zabić Rose z miejsca. Mieli na celu wykorzystać ją na mszy poświęconej Szatanowi.

- Puśćcie mnie! – ryknęła przerażona.

Wreszcie otworzyła szerzej oczy i ujrzała tłum ludzi, ubranych na czarno i szyderczo się śmiejących. Stali przed łóżkiem, na którym leżała. Kobiety umalowane były bardzo wyraźnie, uśmiechające się do swoich towarzyszy i nucące melodie przypominające mroczne piosenki z horrorów. Może to coś w rodzaju zaklęcia, przecież w końcu to sabat czarownic.

- Zaczynajmy już. Nie mogę się powstrzymać – powiedział jeden z mężczyzn. Zbliżał się do niej coraz szybciej.

Nie pozostało nic innego jak krzyczeć i błagać o pomoc.

Ale kto może ją usłyszeć w jakiś pomieszczeniach pod ziemią?

- Proszę - nie róbcie mi nic złego. – wrzasnęła błagalnie. – Pomocy!

Facet o głębokich, zielonych oczach położył dłoń na jej sercu i wyszeptał:

- Wejdź w nią nasz Zbawco! Lucyferze, wypełnij jej duszę i zrodź nam demonicznego potomka!

Kobiety poczęły cicho śpiewać:

Potomek o krwi nieczystej, pół demonicznej, potomek o krwi nieczystej, o zrodź nam go Lucyferze.

- Nie krzywdźcie mnie! Nikomu o was nie powiem!  - zrezygnowana i zapłakana zaczęła łkać. Jej czarne włosy wpadały jej w usta i w oczy więc nie mogła trzymać ich cały czas otwartych. Wiedziała, że nie otrzyma odpowiedzi. Przestała błagać o pomoc, wtopiła się w tylko demoniczny śpiew:

- Lucyferze, Lucyferze zrodź nam demonicznego potomka.
 
 
 
MROCZNA KRAINA
 
 
 a tak sobie wyobrażam Cher:
 
 
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz