Kolejny dzień taki sam. Lustro, śniadanie,
lustro, obiad, lustro, lekcje, lustro, kolacja, lustro, lustro, lustro…
To takie męczące powtarzać coś w
kółko. Macie czasami tak, że chcecie już z czymś skończyć ale nie macie siły
tego zrobić? Jeśli nie to trudno. Nikt nie potrafi mnie zrozumieć. Może
popełniam błąd siedząc tu i użalać się nad sobą ale co innego mi pozostało?
Spacer po lesie? Kogo tam spotkam? Ja po prostu potrzebuję towarzystwa. Jakiejś
osoby, która mimo to, że nie będzie mogła mnie zrozumieć to chociaż mi pomoże.
Powie, że ładnie dziś wyglądam, że jestem miła, że zasługuję na coś więcej. Ja
po prostu potrzebuję przyjaciela. A nie mam żadnej szansy nawet go poszukać.
Codziennie zatapiam się w lustro wyobrażając sobie, że chodzę do szkoły, płaczę
przez znany mi powód, mam przyjaciółkę, która niebawem tu się zjawi. Ale o tym
mogę tylko pomarzyć.
Chodzę po pokoju i myślę co mam
zrobić. Nie mogę wiecznie czekać na kogoś kto powie mi: Cher, słuchaj wiem kim
jesteś i zaraz ci to opowiem.
Nie.
Raczej usłyszę: Cher, nie wychodź
dalej niż na kilometr, nie mogę nawet myśleć, że coś by ci się stało.
Zerknęłam na zegar z motywem Adele i
zobaczyłam, że już prawie ósma. Nie ma sensu już patrzeć się w lustro, idę
spać.
Zrzuciłam z siebie sweter i dresy i w
samej bokserce położyłam się na łóżku. Myśląc o wszystkim, czekałam na sen.
***
Stałam na jakimś moście
i widziałam o parę metrów dalej, mężczyznę. Przystojny, w moim wieku. Wysoki
blondyn patrzył na mnie swoimi niebieskimi oczami i nic nie mówił. Lecz grymas
jego twarzy tłumaczył mi, że coś chce przekazać. Podeszłam do niego i stanęłam
na tyle blisko, żeby zobaczyć co odbija się w oku. Krzyż. A na nim wisiał
ukrzyżowany Jezus.
- Musisz przebyć drogę.
– wreszcie się odezwał.
Nie zdążyłam go o nic
zapytać, bo od razu przeniosłam się na jakieś pole.
Wyraźnie wyodrębniona
ścieżka zachęcała mnie bym stawiała na niej kroki. Szłam i szłam. Donikąd.
Z czasem czułam się
coraz gorzej, brakowało mi sił na dalszą drogę ale gdy zmęczenie ustawało,
podnosiłam się na duchu. Nie zdążyłam dojść do końca. Niespodziewanie stanęła
przede mną postać. Była zakapturzona a jej ciało okrywał czarny płaszcz.
- Skończył ci się czas.
– powiedziała.
- Kim jesteś?
- Śmiercią.
***
Obudziłam się cała spocona i spanikowana. Otarłam pot
z czoła i wstałam z łóżka. Ciągle miałam przed oczyma postać odzianą w czarne
szaty. Chodziłam po pokoju i ciągle nie mogłam uwierzyć w to co zobaczyłam. Ten
mężczyzna, a później ta droga… Co to może oznaczać? Patrząc na te wszystkie
ściany, zaczęłam się naprawdę bać. Teraz zdawało mi się, że w każdym kącie
kryła się ta postać ze snu, a mianowicie Śmierć. I jak wam się podoba początek ,, Drogi do śmierci" ??
Wyobraźcie sobie , że nagle wyskakuje wam taki koleś z kosą, strach by was obleciał co?? :)
Baaradzo mi się podoba. Piszesz genialnie. Sen świetnie opisany. Już się nie mogę doczekać następnej notki. :)
OdpowiedzUsuńIdę sobie i nagle przede mną wyskakuje koleś z kosą. Na początku bym się przestraszyła, ale później bym pomyślała, że to jakiś przebieraniec. xD
Zapraszam do mnie: calietia.blogspot.com
Dzięki za miłe słowa :) Tak jak napisałam w następnej notce, będę dodawała nowy rozdział codziennie. :) Oczywiście, że wejdę na twojego bloga ;)
OdpowiedzUsuń