poniedziałek, 10 grudnia 2012

Rozdział XXXVI


                          Kolana ugięły się pode mną. Nie, nie. To nie może być prawda. Może to zwykły sen, wspomnienie lub durna wizja. Nie uwierzę w to, że chce by Najwyższy Wódz Piekieł powrócił…
                            - Lavende, naprawdę nie rozumiesz? Wódz, powrócił. Istnieje dobro. A co ze złem? Nie pamiętasz słów Gabriela?
                            - Śledziłeś mnie? – syknęłam.
                            - Oczywiście, że nie. Przecież nie mam dostępu do Nieba. W każdym razie…
                            - Nie pozwolę ci na to.
                            - Więc ja nie odnowię czasu.
Ok. Denerwował mnie. Irytował. I nie wiem co jeszcze ale w tym momencie ma rację. Pamiętam dokładnie słowa Wodza, Gabriela – poprawiłam się w myśli – Dobro nie może istnieć bez Zła, a Zło bez dobra. Na świecie musi istnieć równowaga. I właśnie dlatego powiedziałam słowa, za które Chyba pójdę do Piekła. Boże! Przecież ja już w nim jestem.
                              - Oddam twoje skrzydła, ty wskrzesisz Aarona, zaprowadzisz mnie do Heatha i odnowisz czasoprzestrzeń. Ale co potem? Nie uwierzę, że Aaron tak po prostu da mi spokój… - powiedziałam wolno. Sama nie mogłam uwierzyć, że to wyszło z moich ust… Dużo się pozmieniało.
                               - Zawrzyjmy układ. Ty oddasz skrzydła w zamian ja gwarantuję ci spokój. I oczywiście uruchomię czasoprzestrzeń. Od momentu…
                                - Po śmierci Argie. Czyli w momencie gdy Heath, zdąża mnie złapać za rękę. Pasuje? – spytałam trochę gniewnie.
                                - Wspaniale. – powiedział odchodząc.
Przypomniało mi się…
                              - Co z moją mamą?
                              - Nie chcę z nią być i nigdy nie chciałem, Lav.
Potaknęłam głową. Fakt, chciał być przy mnie. Jak to zabrzmiało – skarciłam się w myśli. To znaczy, to Aaron pragnął się mnie pozbyć więc Gave spełniał jego poleeeeceee….
                               - Gave? – szepnęłam.
                               - O co chodzi? – odwrócił się lekko.
                               - Co jeśli Aaron cię wykorzystuje. A później zabije? Jestem jasnowidzem. Potrafię to wyczuć. A wiesz mi… Już dawno wywęszyłam, że Aaron to zły koleś.
Cisza. Pokręcił głową ale nic nie mówił. Po prostu zniknął. Nie wiem jak, kiedy. To było jak… Jak Snape w Harrym Potterze. Fascynujące ale i przerażające.  
                           Obawia się tego – podszeptywały moje myśli.
Boi się.                                                                         
                      I nagle świat runął. A przynajmniej ja. Moje oczy zaczęły płakać. Lecieć strumykiem po policzkach, ciele. Wstrząsnęły mną dreszcze, a głowa bolała rozpętując w niej piekło.
Wizja.
Koszmar.
Śmierć.
Tylko to wiedziałam.
Że ktoś umrze.
Jutro.




1 komentarz:

  1. Wiem , że krótki ale to nie całość. Po prostu ostatnio nie mam zbyt wiele czasu :)

    OdpowiedzUsuń