środa, 1 maja 2013

Rozdział 11

Leżąc na łóżku Jeydona uświadomiłam sobie parę istotnych rzeczy.
Od jutra szukam pracy.
Zamieszkałam w hotelu.
Zakochałam się w dopiero co poznanym chłopaku.
Będę łowcą potomków Szatana.
Nie chcę wracać do Shannon i Billiego.
Nadal prześladuje mnie Śmierć.

Zamknęłam lekko oczy i próbowałam połączyć jakoś te fakty w jedną, składną całość. Im bardziej próbowałam to zrobić, tym mniej mi się to udawało. Z zamyślem wyrwał mnie Jay, który trzasnął łazienkowymi drzwiami. Spojrzał na mnie ukratkiem ale zaraz skręcił do salonu, gdzie stała duża kanapa. Wygodnie położył się i w ciągu dziesięciu minut zasnął.

Nie mam pojęcia dlaczego tak wszystko się potoczyło. Czemu tu jestem, dlaczego poznałam Jeydona. Początek mego życia był monotonny. A teraz? Do codziennego cyklu wkroczyło istne szaleństwo. Jeszcze nie wiem czy sobie z nim poradzę. Jedno jest pewne - nie powinnam tu być. Same słowa Śmierci, które mówiła. Aż przeszedł mnie dreszcz... Te sny... Dziwna, straszna melodia. Wszystko to przypominało horror. I tak właśnie się czułam. Jakby tu gdzieś była ukryta kamera i śledziła każdy mój ruch a autor filmiku śmiałby się chisterycznie. Ktoś próbuje mnie zastraszyć? Nie. Grozi mi niebezpieczeństwo? Tak. Ale przysięgłam sobie. Obiecałam, że zmienię swoje życie, podejmę nową drogę nawet jeśli zaprowadzi mnie do śmierci.

Zamknęłam oczy i przykryłam się kołdrą, która zaraz podarowała mi miłe ciepło. Zaczęłam wyobrażać sobie jak to by było gdybym teraz wróciła do domu. Szlaban na niewychodzenie z domu. Haha, mam go przez całe życie. Kara na komputer? Używam go tylko do korzystania ze stron naukowych, edukacyjnych. Reszta z nich jest zablokowana. Telefon, który w kontaktach miał tylko dwa numery. Mianowicie Shannon i Billiego.

Cała ja byłam pod w pewnym znaczeniu, ukryciu. Nie mogę kontaktować się z ludźmi, wychodzić z domu, chodzić do szkoły. Tak naprawdę nikt o mnie nie wie, oprócz Jeydona, Andrewa, kolesia spod bramy, taksówkarza i pani z recepcji. Aha i facetów z lasu. Naprawdę... dużo ich.

To było zupełnie tajne.

Po tej myśli od razu zasnęłam. Nie wiedząc jak powędrowałam w śnie na szczyt naszego hotelu.



***

- Posłuchaj, chcemy oszczędzić ci bólu! Zrozum! - krzyknął jakiś wysoki mężczyzna o strasznie jasnej karnacji i bardzo ciemnych włosach. Oprócz nas była tu jeszcze Rose Luvery. Poznałam ją po długich rudych włosach. Stała tyłem, nie byłam pewna co chce zrobić.

- Już wam wierzę! Najpierw zamknęliście mnie w jakiejś starej ruderze, później śledziliście mnie aż do teraz! Chcecie mnie zabić za to, że ukryłam moje dziecko! Nawet nie wiecie jak wiele bym dała by go nigdy nie urodzić!

- Nie przesadzaj. - powiedział grubym głosem, tęgi mężczyzna stojący tuż za mną. W ogóle go nie zauważyłam, dlatego na dźwięk jego głosu, wzdrygnęłam się.

- Nigdy go nie zdobędziecie. Nie dowiecie się gdzie jest. Spaliłam wszystkie dokumenty!

- Wiemy, zdążyliśmy to zauważyć. Chcemy tylko byś nam powiedziała wszystko od początku! - odpowiedział zdenerwowany pierwszy z moich towarzyszy.

- Mogę wam powiedzieć tylko jedno.

Nastała chwila ciszy. Rozejrzałam się wokół siebie. Panował zachód słońca. Widok ze szczytu hotelu był nieziemski. Na północ długi, fascynujący most, który przecinał wielką kałużę wody. To pewnie Ocean, który można zauważyć z mojego okna.

- Dziecko jest dobrze ukryte a więc ciężko będzie wam je znaleźć. - nie zdążyłam zaaragować a Rosalie Luvery zeskoczyła z krawędzi hotelu. Oboje mężczyźni wpadli w szał, zaczęli krzyczeć i obrażać pewnie już nieżywą kobietę.

A więc Rose Luvery nie została zabita przez tych potworów.

Popełniła samobójstwo.


***

- O mój Boże! - wrzasnęłam gdy spanikowana i zasapana zobaczyłam nad sobą znajomą czarną postać.

- Musisz iść do domu... - wyszeptała ociężale i musnęła mój policzek. Poczułam, że mam ochotę zwymiotować. To było jedno z najobrzydliwszych dotyków na świecie. Jakby coś oślizgłego wycierało się na mojej twarzy.

- Co jest? - Jeydon szybko podbiegł do mnie a Śmierć rozpłynęła się w powietrzu.

Pokręciłam głową i zamknęłam oczy. Nie chciałam teraz patrzeć na ciemności.

- Zapal światło, proszę. - chłopak szybko spełnił moją prośbę.

Zaraz znowu stanął przy mnie i ponownie zapytał co się stało.

- Rose skoczyła z tego hotelu. Ona popełniła samobójstwo... - zaczęłam szeptać jak opętana.

- O czym ty mówisz? - złapał mnie za rękę. Nie mogłam ją tak bezczynnie trzymać więc wyrwałam się z jego uścisku i zaczęłam obgryzać paznokcie.

- Przestań i się uspokój! - rozkazał pochopnie. - Powiedz co ci się śniło.

- Byłam na dachu tego hotelu. Stała tam Rose Luvery i para mężczyzn. Obserwowałam to w przeszłości. Rose mówiła, że spaliła wszystkie dokumenty i nigdy nie powie im gdzie ukryła dziecko. Dziwne jest to, że zaraz dopowiedziała iż chciałaby nigdy go nie urodzić. Zamknęli ją gdzieś w lesie po czym uciekła do tego hotelu. Gdy wymówiła ostatnie zdanie, skoczyła. Zabiła się. - tłumaczyłam wyraźnie i w dobrym tempie.

- Niewiarygodne. - powtarzał co sekundę. Jego oczy błyszczały z podekscytowania. Złapał się za głowę i mocno mnie uścisnął.

- Za co to? - zapytałam wytrącona z równowagi. Ciągle kręciło mi się w głowie.

- Naprowadziłaś nas na trop. Wiemy gdzie trzeba szukać potrzebnych informacji.

Super, stałam się właśnie królikiem doświadczalnym. W pewnym sensie...



- Skoro Rose zmarła przez skok z dachu tego hotelu to musiała tu mieszkać. Przecież nie weszła by tam - wskazał palcem górę budynku - z przypadku.

To brzmiało bardzo logicznie. Pewnie jej śmierć była bardzo zaskakująca. Nikt nie spodziewał się tego, że skoczy. A więc media musiały być bardzo zainteresowane... Jak nazywa się ten hotel? - zapytałam, wychodząc z pokoju Jeydona i pędząc pod numer 38. Otworzyłam hotelowe drzwi i skierowałam się do mojego laptopa. Zgarnęłam jeszcze dokumenty, które były rozrzucone po moim pokoju i z zaskoczeniem zauważyłam, że balkon jest otwarty. Poczułam się jak naiwna dziewczyna z horroru, która usłyszała coś podejrzanego i mimo niebezpieczeństwa chce zobaczyć co wzbudziło jej uwagę. Durne ale prawdziwe.

Cała spocona, powolnym krokiem podeszłam do wejścia na balkon. Po pierwszym rzucie oka, zauważyłam kłąb rudych włosów.

- Kim jesteś? - zapytałam przestraszona. Kobieta odwróciła się do mnie przodem. O Mój Boże... To. To.

- Rose Luvery. - odpowiedziałam sobie. Przybyszka uśmiechnęła się do mnie lekko ale zaraz zaczęła wspinać się na barierkę.

- Nie! Poczekaj. - poprosiłam, wyciągając rękę daleko do przodu. Próbowałam złapać Rosalie za jej niebieską sukienkę w, którą była ubrana. Ale jak można złapać ducha? Zanim wykrztusiłam jeszcze jedno słowo, kobieta skoczyła. Zupełnie jak we śnie. Złapałam się za głowę i wycofywałam się do wnętrza pokoju. Przy okazji wpadłam na łóżko i rozejrzałam się dramatycznie po pokoju. Czyżby właśnie tutaj mieszkała? To by było jej miejsce? A jeśli nie to dlaczego mnie nawiedza?

Wstałam i zaciskając uścisk w którym trzymałam laptopa i dokumenty popędziłam do pokoju Jeydona.

Otwierając drzwi wykrzyknęłam spanikowana.

- Ona była w moim pokoju! Rzuciła się z balkonu...

- Mój Boże. - stanął przede mną i zaczął się jąkać. - Jak? Gdzie, widziałaś ją?

- Zdążyłam wziąść to ze sobą i zauważyłam, że drzwi do balkonu są otwarte. Gdy tam weszłam, zobaczyłam ją jak stała przy barierce. Zapytałam się kim jest, po jej odwróceniu, natychmiast rozpoznałam. Później skoczyła. Nic nie mówiąc. - nie wiem czemu ale mówiąc o tym, strasznie się czuję. Jakby ktoś mnie krzywdził.

- To znaczy, że kiedyś tam mieszkała. - potwierdził moje wczesne przemyślenia.

- Tak, też o tym pomyślałam. Ale najpierw trzeba sprawdzić czy w Internecie pisali o wypadku. - oznajmiłam ciągle dygocząc.

- Racja. Ja go włączę a ty jeszcze raz przejrzyj te papiery. - rzucił okiem na dokumenty, które mocno ściskałam.

Podobno ona je spaliła.

A jednak, ciągle je mam.
Prawie, że Rose Luvery.
Warwick San Francisco Hotel ;)
Pozostawcie po sobie komentarze, następna część za dwa dni! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz