niedziela, 28 kwietnia 2013

Kontynuacja rozdziału 10

Lecz dekorację tworzyły szerokie, rozciągające się na całe ściany okna. Widok z nich był nieziemski. Cała panorama San Francisco, razem z ulicami, morzem, mostem.
- Cudnie tu. przyznałam, kładąc się na łóżku. Jay leżał na fotelu i patrzył na mnie.

- Taaak. ziewnął.

- Chyba jesteś zmęczony. O której musisz wstać? zapytałam bawiąc się poduszką, która nie chciała się przygnieść.

Spojrzał na budzik.

- Jakoś o szóstej. Pójdę jeszcze do sklepu zrobić zakupy.

Ciągle w to wszystko nie wierzyłam. Siedzę sobie w luksusowym hotelu gawędząc z chłopakiem, który jest nierealnie idealny, jednocześnie rozmyślając czy popełniłam dobrą decyzję. Może faktycznie powinnam wrócić się do domu? Zostawić Jeydona i wszystko co tu poznałam? Ale co na mnie czeka? Zatroskana Savannah i nieskupiony na swojej pracy, Billy? Czy naprawdę moim przeznaczeniem jest siedzenie w pokoju i gapienie się na samą siebie.




- Cher?


Przejmujący głos towarzysza obudził mnie z rozmyśleń.

- Przepraszam. Co mówiłeś? - zapytałam. Poczułam się skrępowana tą sytuacją. Ile czasu byłam nieobecna?

- Pytałem czy u ciebie wszystko w porządku. Wydajesz się taka zamyślona.

- Czy to co dzisiaj powiedziałeś mi na dole to prawda? Znasz mnie nawet nie jeden dzień.

Uśmiechnął się skrycie i pochylił głowę. Jego jasne włosy były mokre od prysznicu, który pewnie przed moim przyjściem brał.

- Dlaczego ty mi nie wierzysz... - chciałam coś odpowiedzieć lecz zanim to zrobiłam, kontynuował wypowiedź. - Nie mogę przecież powiedzieć, że jesteś dla mnie ważna czy coś bo nie znam cię na tyle dobrze bym mógł to ocenić. Jestem tylko przekonany, że nie należysz do najgorszych typów. Lubię cię. Po prostu. - leżałam na miękkim łóżku i słuchałam jak mówi. Jak wymawia każde słowo wyraźnie, tak bym mogła go zrozumieć. Tyle, że ja nie byłam w stanie. Nie rozumiem.

Co go tak zmieniło?

Czy gdybym była tym potomkiem Szatana nadal by darzył mnie sympatią czy....

po prostu by mnie zabił?


- Obawiam się, że będziesz sama musiała poszukać pracy. - mruknął niedbale. Spojrzałam na niego i napotkałam na sobie jego wzrok.

- Czemu sądzisz, że jesteś nielubiany w San Francisco? - było to aż niemożliwe. Oczywiście, nie należał do osób towarzyskich, miłych. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Wydawał się być obrażony, zły, arogancki.

- Naraziłem się wielu osobom. I pewnie narażę się jeszcze nie jednemu człowiekowi.

- Co takiego złego zrobiłeś?

Pokręcił smutno głową. W jego oczach momentalnie pojawiła się iskra przegranej.

- Cher, dobrze wiesz, że poluję na potomki Lucyfera. W naszej pracy nie ma dla nich litości. Jeśli mamy wystarczające dowody nie wahamy się ani chwili. Nie patrzymy czy ten osobnik jest dobry czy ma rodzinę. Nie ma to znaczenia. Liczy się tylko to, że został stworzony przez Szatana. Jestem chrześcijaninem, kocham Boga. Nie pozwolę by zło wdarło się w nasz świat. I tak jest go za wiele. Parę lat temu miałem taką sytuację. Poznałem dziewczynę. Bardzo ją polubiłem, nie zdawałem sobie sprawy jednak, że będzie stawiała zagrożenie. Nie miałem wyboru, ja... - zamilknął na chwilę i wytarł oczy od łez. - pokochałem ją ale moja praca wymagała bym ją zabił.

Przełknęłam gulę, która narosła mi w gardle.

- Skąd wiedziałeś, że jest Jego dziedzicem?

- Zdobyliśmy dokument z nazwiskami potomków, którzy narodzili się w tamtym roku.

- Kiedy?

- W 2008.

Pokiwałam głową. Nie miałam odwagi by o coś go jeszcze zapytać. Wiedziałam, że nie ma siły opowiadać dalej. Pomyliłam się.

- Zawiodłem jej rodzinę. Byli zrozpaczeni śmiercią swojej Mel. Próbowałem im wytłumaczyć przyczynę tego co zrobiłem. Ale oni nie słuchali. Znienawidzili mnie raz na zawsze. Było wiele takich sytuacji. Uwierz, plotki w tym mieście szybko się rozchodzą. Wystarczało, że zabiłem jedną czwartą mieszkańców tego miasta i dowiedziała się o tym reszta San Francisco.

Nie chciałbym, żebym się na tobie zawiódł. Dlatego na początku miałem podejrzenia. Zdobyliśmy informacje o wyglądzie ostatniego potomka. Rude włosy, zielone oczy, kobieta. Wszystko wskazywało na to, że to ty. Właśnie dlatego kazałem ci się przedstawić, wtedy na ulicy.

- Rozumiem. Pójdę sama, nie ma sprawy. - uśmiechnęłam się do niego słabo i opadłam bezwładnie na łóżko.

- Widzę, że jesteś zmęczona. - powiedział i ruszył w kierunku łazienki.
 
 
 
 
File:San Francisco Street on Nob Hill.jpg
 
Ulica w San Francisco. Chyba chciałabym tam pojechać :) A wy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz