poniedziałek, 27 maja 2013

Kolejny fragment rozdziału 12

Kim była ta dziewczyna na plaży? Dlaczego szukałam czegoś u siebie w pokoju? Wszystko zdawało się być podejrzane i dziwne - jak całe moje życie.
Przez cały czas od kiedy tu jestem - chodzi o moje nowe życie w mieście, nie na odludziu - czuję się jak obcy. Nie rozumiem zachowania innych ludzi, zwyczaji panujących tutaj. Nie dałabym sobie rady na studiach w San Francisco czy nawet w zwykłej szkole, nie wiem nawet czy zdobędę jakąkolwiek pracę. Nie mam przecież żadnego doświadczenia. Załamka... W dodatku postanowiłam zostać zabójcą ludzi.




Jestem do niczego.


Rozejrzałam się zdołowana po pokoju i z niechęcią stwierdziłam, że Jeydona tu nie ma. Zostawił chyba kartkę - pomyślałam, wstając z bardzo wygodnego łóżka i podchodząc do blatu kuchennego. Leżał na nim biały skrawek papieru.


Wrócę o 14. Wieczorem idziemy do klubu Night See. Powodzenia w znalezieniu pracy! Szukaj na Halley Street.




Jay.



No pięknie. Mam pięć godzin na : przebranie się, znalezienie pracy, naszykowanie się do wieczornego wyjścia. Klub Night See... Hmm. Nie wiem czy to dobry pomysł. Ludzie mogą mnie skojarzyć z dzieckiem Rose. Tego wolałabym uniknąć. Jeydon zostawił obok liściku klucze. Wzięłam je do ręki i wyszłam z pokoju Jaya. Zamknęłam za sobą drzwi i pobiegłam do siebie. Przed postawieniem kroku w przód, zawahałam się. Przypominając sobie wydarzenie minionego wieczoru miałam wielką ochotę cofnąć się. Cóż, w coś muszę się przebrać. Z wahaniem wkroczyłam na pole zagrożenia. Spojrzałam się na balkon i z ulgą stwierdziłam, że nikogo na nim nie ma. Nieśmiało przeszłam jeszcze parę stóp i sięgnęłam po swoją czerwoną, podróżną torbę. Szlag! Przecież nie wzięłam ze sobą żadnych ciuchów... Muszę iść na spotkanie o pracę tak jak teraz, czyli... - spojrzałam w lustro - jak potwór z Loch Ness. Rozczochrane, brudne włosy, spocona koszulka... Muszę odstraszać. Biegiem rzuciłam się do łazienki i wzięłam poranny prysznic. Po wysuszeniu włosów - suszarka była w łazience - wróciłam się do pokoju Jeydona i napisałam mu list, że pożyczam od niego koszulę w kratę. Będę wyglądał jak klaun. No trudno. Kiedy wyszłam z hotelu, odetchnęłam miejskim powietrzem. San Francisco to bardzo ładne miasto. Zadbane domy jednorodzinne. Białe, stojące szeregowo. Nie równe ulice, kręte, pochyłe... Masa przechodnich. To życie jest lepsze od życia w lesie. Zdecydowanie lepsze.

Planowałam spytać kogoś o drogę na ulicę Halley. Wypatrzyłam sobie starszą panią, która czekała na autobus.

- Przepraszam panią, czy wie pani może jak dojść na Halley Street? - spytałam po próbie wahania.

Staruszka obrzuciła mnie niepewnym spojrzeniem lecz ton jej głosu wcale nie wzbudzał podejrzeń:

- Właśnie tam jadę. Może pojedziesz ze mną?

Pokiwałam głową i podziękowałam szczerze za miłe potraktowanie.

- Co cię tam sprowadza? To długa ulica, łatwo się na niej zgubić. - wyjaśniła poprawiając sobie ramię torby, które jej spadało.

- Szukam pracy. - powiedziałam krótko. Zorientowałam się, że zabrzmiało to niezbyt przyjemnie więc kontynuowałam - Niedawno wprowadziłam się do San Francisco i zupełnie nie znam tego miasta... Wcześniej mieszkałam w leśnym domku.

Uśmiechnęła się przyjacielko i odrzekła :

- San Francisco to bardzo piękne miasto, myślę, że szybko się w nim zaklimatyzujesz. Proponuję abyś poszukała pracy u Betty. To moja bliska znajoma, prowadzi sklep z płytami muzycznymi.

Zaskakująco dziwne, że ta kobieta była dla mnie tak miła. Odchrząknęłam. Nie miałam pojęcia jak się zachować. Oczywiste jest to , że powinnam podziękować za dobre intencje ale bałam się wchodzić w dalsze kontakty z kimkolwiek oprócz Jeydona. Dlatego też odpowiedziałam staruszcze:

- Dziękuję.

Po czym odeszłam parę kroków.

Obserwowałam przejeżdżające samochody, grupę nastolatków idących gdzieś razem, matkę z dzieckiem, które próbuje ją przekonać żeby kupiła mu coś w sklepie z zabawkami. Życie jak z telewizora - bo tylko takie widziałam. Aż do teraz. Wreszcie mam szansę być jak wszyscy tutaj. Nareszcie mogę być normalną, beztroską i bawiącą się dziewczyną w samym środku dużego miasta. Teraz do szczęścia brakuje mi tylko brak pracy, mała ilość pieniędzy no i brak przyjaciela. Pff, przecież nigdy go nie miałam. Z zadowoleniem zauważyłam nadjeżdżający autobus. Gdy tylko się zatrzymał, spokojnym krokiem weszłam do jego wnętrza. Ludzie gorączkowo rozmawiali, śmiali się, żartowali. Ja zaś, stojąc obok znajomej staruszki i trzymając się srebrnej, ciepłej poręczy, rozmyślałam. Ale wbrew wcześniejszym refleksjom nie myślałam o Rose Luvery. Zastanawiałam się gdzie jest Shannon i czy się o mnie martwi. Z jednej strony miałam ochotę sięgnąć po komórkę i wykręcić do niej numer ale z drugiej zaś - chciałam być wolna. Nie trzymana na smyczy przez swoją ciotkę i wujka. I właśnie San Francisco mi to dało.

Gdy zauważyłam, że moja towarzyszka wysiada z autobusu, podążyłam za nią. Kiedy postawiłam krok na gładkim asfalcie i podniosłam wzrok, zamarłam.


Długa, czysta i pełna ulica rozciągała się chyba przez całe miasto. Po obu jej stronach stały sklepy, począwszy od spożywczych aż do markowych z ubraniami i ciuchami. Pewnie biblioteki multimedialne będą gdzieś w środku. Ruszyłam przed siebie podziwiając złote, świecące się sklepy, które zachęcały przychodniów do ich odwiedzenia. Maszerowałam wgapiając się w jeden z nich. Z zewnątrz wyglądał jak antyczna restauracja. Wielkie, szklane wrota otoczone srebrno - złotą falbaną. Obok drzwi, piękne, malownicze okna rozciągające się przez całą ścianę restauracji. Prosto było można zobaczyć wnętrze. Na przeciwko wejścia, szerokie, nienaganne schody. Obok nich porostawiane stoliki, na których położony był bardzo starannie obrus, na nim para świec. Całe pomieszczenie sprawiało wrażenie romantycznego i pobudzającego. Tak bardzo chciałam tam wejść. Obawiam się jednak, że miejsce to przeznaczone jest głównie dla par. A z tym muszę raczej poczekać. Pobiegłam parę metrów dalej. Obok sklepu spożywczego ,, Orange " zauważyłam bibliotekę z płytami ,, U Betty". Sklep wyglądał o wiele dbalej niż reszta, nie licząc przepięknej restauracji. Weszłam po schodkach, które prowadziły do wejścia i otworzyłam drzwi. Dzwonek zabrzmiał a przyjemnie wyglądająca pani młodsza od staruszki, powiedziała:

- Witaj. Mogę ci w czymś pomóc?

Uśmiechnęłam się by wzięła mnie za równie miłą.

- Szukam pracy. Pewna uprzejma, starsza pani oznajmiła, że pracuje tu jej przyjaciółka. Pomyślałam, że mogłabym zapytać panią...

- Oczywiście. Nie ma problemu. Masz jakieś wykształcenie? - spytała nie zmieniając tonu głosu. Przyniosła z zaplecza plik dokumentów, CV.

Odchrząknęłam. Nie znam swojego nazwiska...

- Właśnie o to chodzi, że niestety nie... - wyszeptałam. Kobieta pokiwała tylko głową i zaraz odpowiedziała, podnosząc swoje wybałuszone, naturalne oczy.

- W porządku. Będziesz ustawiała płyty na półki. Co ty na to? Płacę ci piętnaście dolców za dzień. Nie pracujesz tylko w niedziele i soboty.

Uradowana, pisknęłam.

- To wspaniale! Dziękuję! - wykrzyknęłam pocieszona.

Odwzajemniła uśmiech. Była ładna. Brązowe, kręcone włosy opadały jej na wąskie ramiona. Nietęga czterdziestolatka ubrana w różową, zwiewną sukienkę. Będzie nam się dobrze pracowało - stwierdziłam.

- Kiedy chcesz zacząć?

- Nawet od zaraz. - odpowiedziałam. - Nie miałam okazji się przedstawić. Jestem Cherry Beverly.

- Mira Loglend. Dla znajomych, Miriam. - przedłużyła spojrzenie swych piwnych oczu i ponownie zaczęła mówić. - Wypełnimy teraz twoje CV a później możesz zacząć. Dziś pracujesz do siedemnastej.

Przypomniałam sobie o wieczornym wypadzie do klubu i przez chwilę znieruchomiałam. A co jeśli ludzie pomyślą, że jestem...

- Jak się nazywasz, powtórz proszę.

- Cherry Beverly. Urodziłam się w 1994 roku w ... na obrzeżach San Francisco.

- Uhm. Dzień i miesiąc poproszę.

Przełknęłam gulę w gardle.

- 13 lipiec. - wyjąkałam niepewnie.

Kobieta podjerzliwie wyjrzała zza kartki ale zaraz się uśmiechnęła.

- Numer telefonu?

Nie powinnam tego robić. Shannon i Bill wręcz zabraniali podawać komukolwiek numer telefonu czy adres zamieszkania. Ale w tej sytuacji na pewno by zrozumieli.

- 856-890-767.

- Ok. Wykształcenie żadne. Rozumiem, że skończyłaś szkołę?

- Tak. - odpowiedziałam odruchowo.

- Gdzie teraz mieszkasz?

- Tymczasowo w Grand Hotel. Dopiero się tutaj wprowadziłam.

Pokiwała tylko głową i pokazała mi stertę płyt leżących na jej biurku. Zorientowałam się, że muszę je ułożyć na półkach. Dlatego też, wzięłam je w garść i rozpoczęłam swoją pierwszą w życiu pracę.







Witam Was. Pozostawiajcie po sobie komentarze!  Pełna weny mam pomysł na kolejną książkę! Lecz najpierw musze skończyć Drogę do Śmierci. Trzymajcie kciuki by ta okazała się być jeszcze lepszą od Ciemnego Światła ;)





Gdyby nie proste włosy to tak by wyglądała Miriam. Przynajmniej tak ją sobie wyobraziłam . :)
Pozdrawiam !!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz