sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział 8

                              Pierwsza faza umierania




          Nie poszedłem spać. Nie miałbym odwagi zmrużyć oka. Wszędzie, w każdym kącie widziałem przerażoną twarz Jacoba Sheppelina i widmo jego babki. Coraz bardziej obawiałem się myśleć, że podłoga na której stoję była chodzona przez Annę, Hansa i ich syna. Coraz to mocniej przerażał mnie fakt, iż willa ta naprawdę była i jest nawiedzona. Coraz potężniej czułem przyciąganie tego domu. Jego przestrzeń wypełniały tysiące lub miliony macek oplatających me nogi, ręce, brzuch, twarz, ciągnących mnie za włosy. Nie chciały wypuścić, nie pozwalały zaczerpnąć oddechu. Gdy próbowałem zrobić krok do przodu i uciec, one umacniały swój uścisk odsuwając mnie od wolności.
*** drobna uwaga …
Dzisiaj, spisując tą historię i siedząc na wózku inwalidzkim nie żałuję, że tam byłem. Dowiedziałem się jak to jest się bać, nauczyłem się słuchać i myśleć. Doświadczyłem śmierci. W dzień kiedy wprowadziłem się do domku na Channel Island zacząłem umierać, w noc po rozmowie z Peleponerem i Sheppelinem rozpoczęła się pierwsza faza śmierci. Okres dzielący te dwa zdarzenia był tylko przedsmakiem, prologiem tego co jeszcze miało mnie czekać. Nie wiem czy chcecie znać tą opowieść, nie jestem przekonany czy opowiadać wam jej finał. To nie historia z happy endem, to nie bajka, osoby przedstawione w powieści kiedyś naprawdę żyły. Anna Barbara Thierin, Jacob Sheppelin to nie fikcyjne postacie. Nie wymyśliłem ich. To książka o przeklętej książce.
***
Po odłożeniu powieści Carlosa udałem się na plażę. Siedząc na piasku bacznie obserwowałem księżyc. Był tak wielki i jasny – jeden na cały świat. Może gdzieś, po drugiej stronie patrzy na niego moja córka. Moja żona. Może niebo naprawdę istnieje? Może naprawdę jest tam dobrze, bezpiecznie i miło? Wiele razy próbowałem odpowiedzieć na pytania Rosi, co dzieje się z nami po śmierci. Nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi. Za każdym razem gdy o tym myślałem wydawało mi się to absurdalne i nierealne. Anioły? Niebo? Bóg? Teraz, biorąc pod uwagę ten dom i wszystko co mnie spotkało zaczynam się cofać z moimi dotychczasowymi przemyśleniami. Dlaczego rzecz, którą nie widać pojmowana jest za rzecz, która nie istnieje? Czy miłość, ból, nienawiść jest widoczna? Czemu wiemy o obecności tych uczuć i wierzymy w nie a nie potrafimy dostrzec obecności Boga? Warto się nad tym zastanowić.
Czekałem na wschód słońca. Dopiero wtedy kiedy nadszedł zdecydowałem się wrócić do domu. Otworzyłem wszystkie okna ze względu na idący upał. Dziś dobry dzień na wizytę w ogrodzie – pomyślałem. Udam się tam. Być może jest szansa na uratowanie niektórych roślin. Zanim tam pójdę muszę się czegoś napić.
- Dobra, teraz czas na odpoczynek w promieniach słońca. Niech żaden dupek mi w tym nie przeszkodzi. – powiedziałem sam do siebie.
Nie, to nie wariactwo. Robiłem to świadomie, żeby zagłuszyć nieznośną ciszę.
Wszedłem do kuchni i zabrałem się za robienie kawy. Pod nosem nuciłem sonatę d-moll Claude Debussy’ego by umilić sobie nieco atmosferę. Wstawiłem wodę, wyjąłem szklankę, naszykowałem cukier. W między czasie spojrzałem w lustro by zbadać jak wyglądam. Lekko nieuczesany ale reszta w normie. Powinienem wziąć kąpiel – stwierdziłem. Spojrzałem na wstawioną wodę. Zdążę.
Szybko znalazłem się w sypialni. Zabrałem ze sobą czyste ciuchy i skierowałem się do łazienki. Zrzuciłem z siebie wszystko i wszedłem do wanny. Myłem się w chłodnej wodzie ciesząc się chwilowym złudzeniem zimna. Nadal towarzyszyła mi melodia sonaty i myśl wypicia kawy. Rozkoszuję się jej smakiem by choć na chwilę zapomnieć o tym domu – pomyślałem.
- O nim nie da się zapomnieć… - usłyszałem. – Nie teraz… za późno…
Zerwałem się jakby ktoś, paradoksalnie – przecież siedziałem w chłodnej wodzie – mnie oparzył. Słyszałem ten głos, to kobieta. Znów. Nie, uspokój się Oliver – tłumaczyłem. Nikogo tu nie ma a ty po prostu jesteś przewrażliwiony.
- Wiesz, że to nie prawda.
Nie słuchaj tego. To dzieje się tylko i wyłącznie w twojej głowie. Wszystko jest w najlepszym porządku: bierzesz kąpiel, zaraz napijesz się kawy, wyjdziesz do ogrodu. W dodatku świeci słońce, masz wakacje – czego chcieć więcej?
Z rozmyślań wybudził mnie dźwięk gwizdka. Woda zaczęła się gotować. Wstałem z wanny zawiedziony, że kąpiel trwała tak krótko. Wytarłem się i szybko ubrałem. Gwizd stawał się coraz bardziej męczący i głośniejszy. Wyszedłem z łazienki, stanąłem naprzeciw kuchenki i momentalnie nastała cisza.
Nie, to nie ja wyłączyłem wodę. Zdziałała to niewidzialna siła, istota, mój towarzysz. Nie przestraszyłem się ani nie zdenerwowałem. Zaczynałem się przyzwyczajać do obecnej sytuacji. Przynajmniej nie jest nudno, w dodatku ten ktoś był tak miły, że pofatygował się by mi pomóc. Nie pozostawało nic innego jak podziękować.
- Dziękuję. Kimkolwiek jesteś. – szepnąłem.
Zapomniałem o sprawie i zaparzyłem kawy. Wziąłem kubek w dłoń i udałem się do salonu. Godzinkę tu posiedzę, poczytam, napiję się a potem będę mógł spokojnie pracować w ogrodzie. Dzisiejszy dzień będzie inny od minionych, ponieważ nie będę przejmował się moimi przywidzeniami - tak mówiłem. A więc zająłem miejsce przy otwartym na ocean oknie, chwyciłem książkę w rękę i znów rozpłynąłem się w odwróconej rzeczywistości.
***
Serce biło mi jak szalone. Przed oczami miałem twarz mamy a za plecami demona babki. Czułem chłód na plecach, miałem przyspieszony oddech, w powietrzu unosił się zapach starości. Jak przerażający on był w scenerii z ciemnością i świadomością, iż bytuje tu duch. Zły duch. Próbowałem o tym nie myśleć. Chciałem móc odwrócić się i pobiec do swojego pokoju lecz za bardzo wierzyłem w ryzyko, że wpadnę w ramiona babci. Zacisnąłem oczy i zatkałem uszy.
- Aaa! – wrzasnąłem z całej siły. Miałem nadzieję, że tata się obudzi i zaraz wszystko wróci do normy. Rozluźniłem ucisk na jedno ucho. Niemal po minucie usłyszałem jego głos i głośny bieg w moim kierunku. Leciutko otworzyłem powieki i ujrzałem, że mama ponownie schowała się w pomieszczeniu.
W momencie gdy na plecach poczułem jego dłonie, zwróciłem się do ojca całym sobą i rzuciłem w mizerne ramiona.
- Co ty tu robisz? – zapytał mnie zaspany. – Coś się stało? Czemu krzyczysz? – pytał.
Nie wiedziałem czy teraz zacząć rozmowę czy nie… Nie miałem na to siły ani nerwów. Zamiast tego, zapytałem skruszony:
- Mogę dzisiaj nocować w twoim pokoju?
- Tak... Tak, oczywiście. - wyjąkał zaspany i zadziwiony moim zachowaniem.
Wstałem z podłogi i wpatrzony w swoje stopy poszedłem do pokoju taty. Dawniej, powiedziałbym, że do sypialni rodziców ale przecież teraz mama ma swój własny, prywatny gabinet. Wtuliwszy się w ciepłą kołdrę, przymknąłem oczy. Chyba nie muszę pisać kogo ciągle widziałem we wspomnieniach.
---
Tutaj kończy się rozdział ale nie moja chęć. Postanowiłem czytać dalej.
---
Jest kolejny wieczór. Rozmawiałem z ojcem. Wściekł się jak mu powiedziałem, że wtedy w nocy byłem u mamy. Kiedy go ostrzegłem przed babką wydał z siebie prychnięcie i odesłał mnie do kościoła. Cytuję : ,, Jeszcze ty mi ześwirujesz".
Miałem ochotę go uderzyć, zabrać mamę i uciec od niego, od tego domu. Tyle, że wiedziałem, iż nie miałoby to sensu. Ona by nas znalazła. Nienawidziła swojej córki i mego ojca. Podobno zaczęło się od tego, że wpadła z jakimś facetem i zaszła w ciążę. Urodziła moją mamę a kiedy ona urodziła mego starszego, nieżyjącego już brata w wieku szesnastu lat, babka się wściekła. Powiedziała jej, że ma córkę cudzołożnicę i że nie ma dla niej miejsca w świecie Boga. Gdy zamordowała Johanna , mego brata, podobno nie była żywa. Opętała go i wykończyła. Był to rok 1821. Różne osoby jeszcze mówią, że za życia cierpiała na chorobę psychiczną, otóż mogła mieć coś z sadysty. Wkrótce moja matka uciekła wraz z mężem i kolejnym dzieckiem, które nosiła w brzuchu.  Wprowadzili się tu w 1830. Jestem pewny, że  już nie raz miałem nie żyć. Do dziś dręczą mnie wspomnienia koszmarów sennych a może i jawnych w których to widzę starszą kobietę o siwych włosach, bladej skórze z widocznymi niebieskimi żyłkami, powieszoną za szyję na sznurze, wiszącą nad moim łóżeczkiem i bujającą się z paraliżującym, klaunowatym uśmiechem. To musiała być ona - po wyprowadzce córki popełniła samobójstwo.  Wynika z tego, że nigdy jej na żywo nie widziałem, jedyne co to mogłem stworzyć jej obraz w głowie dzięki opisom tworzonym przez rodziców gdy podrosłem. Do wczorajszej nocy nie zdawałem sobie sprawy, że mogła tu powrócić i próbować nas zabić. Co kolejne, nadal nie rozumiałem jaki miała motyw, dlaczego chce to zrobić?  Czy wszystkie jej poczynania wynikają z choroby i złego zachowania córki?  Zbliża się północ, postanowiłem, że dziś też porozmawiam z mamą. Może uda mi się dowiedzieć czegoś jeszcze.
--- Przewróciłem stronę i nieomal krzyknąłem. Wybiegłem z domu tak by móc zobaczyć go całego, w okazałości. Na zewnątrz padało a ja ubrany byłem w letnie ciuchy ale to nic. Wreszcie zrozumiałem. Anna Barbara Thierin była matką Jacoba Sheppelina - autora książki. Jej mężem wcale nie był Hans Tresckow ale Johann Peter Sheppelin (ojciec Jacoba w książce). Mieszkali dokładnie w tym domu, to w nim grasował demon babki. Kobieta ze snów i wizji, które miewam to Anna. W pociągu, wtedy prosiła mnie bym oddał jej coś w rodzaju książki. Książki, która leży u mnie na stole. Książki, która jest historią tej rodziny. Owy staruszek, Sheppelin z którym rozmawiałem to nikt inny jak autor powieści. Lecz kim w tej całej historii jest Carlos?  I jeszcze jedna sprawa... Skoro mieszkam w domu Anny i Johanna to czemu nie ma on w środku schodów? Teraz, kiedy na niego patrzę wydaje się być szerszy niż jest w środku. Podbiegłem do drzwi, otworzyłem je i wystawiłem głowę by porównać szerokości. Faktycznie, wewnątrz jakby wstawiono ściankę, która odgradzała od ukrytej części korytarza, pewnie tej ze schodami. Schodami, które prowadziły na pierwsze piętro - sypialnia rodziców oraz samego Jacoba oraz... więzienie Anny.
Wróciłem się do środka i złapałem za głowę. Szybkim krokiem znalazłem się w salonie i otworzyłem książkę. Do końca pozostało dwieście stron. Czułem, że przeczytam je szybciej niż podejrzewałem.





http://records.ancestry.com/anna_barbara_thierin_records.ashx?pid=63651181      Jako dowód, że Anna naprawdę kiedyś żyła tak jak Jacob i Johann.
Miłej reszty dnia :)


1 komentarz: