piątek, 16 stycznia 2015

Rozdział 10. - mały fragment





                                      Już nie uciekniesz





Wbrew pozorom, które ostatnio sam stworzyłem, wcale się nie bałem. Miałem w ręku ciężkie narzędzie. Chciałem nawet zejść na dół i sprawdzić kim okazał się mój gość ale nagle dotarła do mnie pewna myśl.
Przecież okna i drzwi są zamurowane. Żaden człowiek nie mógłby się tu dostać. Człowiek nie ale duch tak – od razu pomyślałem. 
Postanowiłem, że nie będę się tym przejmować i pójdę dalej. Jeśli to coś się tu zjawiło to oznacza, że chce mnie widzieć. W takim razie podąży na górę a wtedy go zaatakuję. Szedłem odważnie do przodu zadowolony z siebie, że nie dałem się zwieść i nie zszedłem na dół. Przystanąłem obok drugich drzwi na piętrze. Złapałem za klamkę a na dłoniach poczułem powiew zimnego powietrza. Popchnąłem drzwi i ujrzałem przed sobą coś niepokojącego. Pokój zmącony był w nie ładzie, przewrócona szafka, rozwalone łóżko, brudny dywan i pomazane… krwią ściany. Chciałem przyjrzeć  się napisom bliżej i je odczytać.
Memento mori… Już nie uciekniesz…

 To robiło wrażenie. Było ciemno, duszno a w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach pleśni. Krew na ścianie była zaschnięta. Ktoś kto to napisał musiał zrobić to jeszcze za życia Jacoba, czyli jakieś pięćdziesiąt lat temu. Nie rozumiałem tylko co się tu stało. Dlaczego wszystko jest zniszczone, pokój wygląda tak jakby przeszło przez niego tornado. Czułem dreszcz ale nie bałem się. Wręcz przeciwnie, była we mnie nić poruszenia i zdeterminowania by odkryć całą prawdę. Nawet za cenę śmierci.
- Nie mam jak uciec… - powiedziałem na głos by móc usłyszeć jakikolwiek głos. Zdawałem sobie sprawę, że prędko nie wyjdę na zewnątrz co zwiastowało mi kontakt sam ze sobą lub co gorsza z kimś kto nie żyje. Musiałem sobie poradzić i znaleźć sposób na ucieczkę. Wątpiłem w to jednak stojąc w tym pokoju i patrząc na ten napis. Rozejrzałem się. W kącie leżała roztrzaskana szafka a koło niej rozsypane papiery, pióra co spowodowało rozlew atramentu. Podszedłem do wysypiska i zacząłem przebierać kartki. W dłoń wpadła mi jedna… z podpisami pod przejęciem domu. Coś w rodzaju kupna ziemi. Domyśliłem się, że jeden z nich należał do Hoffmana, drugi zaś… pozostawał mało wyraźny. Myślę że zaczynał się na literę T co mogło nieść nazwisko męża Anny. To bardzo prawdopodobne.  Odłożyłem na bok oglądany przeze mnie akt własności i zauważyłem coś ciekawszego. 




Dzisiaj taki krótki fragment. Za chwilę dodam moje przemyślenia filozoficzne. :)
Pozdrawiam! 

środa, 7 stycznia 2015

Rozdział 9.

 


                                       Bez wyjścia





                    Siedziałem, niemal  w obłąkanym stanie. Myślałem, że wizyta u Sheppelina była w moim śnie a tymczasem widzę pod sobą kałużę wody. Jeśli naprawdę to by działo się w mojej głowie to by jej tu nie było. Gdybym zaś naprawdę udał się do Jacoba to w jaki sposób znalazłem się w domu? Zupełnie nie pamiętałem co działo się po słowach gospodarza domu. Co on właściwie powiedział? Zwrócił się do tajemniczego głosu, słyszałem ,,mamo”.  Wstałem po dobrej godzinie namysłu i wyjrzałem za okno. Słońce grzało niemiłosiernie a jego promienie odbijały się od tafli wody. Poczułem nagłą chęć by się w niej zatopić, poczuć jej dotyk na mojej skórze. 
Zostawiłem mokrą podłogę w spokoju i udałem się do wyjścia. Patrzyłem na swoje ubranie, nieprzemoczone. Skąd więc wzięła się ta woda, do cholery? Nagle zderzyłem się ze ścianą.
- Co jest do… - zacząłem gdy nagle zupełnie oniemiałem. Przede mną nie było drzwi. Zamurowane przejście. Odwróciłem się tyłem i ujrzałem korytarz a na jego końcu, kuchnię. – Nie, to nie może być prawda. To tylko mi się śni. Zaraz się obudzę. – zamknąłem oczy i zacząłem się szczypać, bić, Bóg tylko pamięta co jeszcze. Jednak, gdy me powieki się otworzyły, nawet po kilkunastu razach, widok pozostawał ten sam. – Zabiję was! – zacząłem wrzeszczeć. Darłem się niemiłosiernie, uderzałem pięściami w ścianę aż zaczęły krwawić, napawała mną nienawiść do wszystkich w to wmieszanych.  Jak mocno bym starał się ją rozwalić i tak nic bym nie zdziałał. Jak ja stąd teraz wyjdę? Kończy mi się jedzenie… W dodatku… Nie, nie wytrzymam tu.
Okno. – wpadła mi myśl. Ruszyłem więc do najbliższego pokoju, jakim był salon. Zdziwiła mnie nagła ciemność w pomieszczeniu. Jego również nie było. – To niemożliwe. Przed chwilą jeszcze tu było.
Pobiegłem do sypialni, kuchni ale tam spotkałem się z tym samym. Cholernym żartem. Wszystkie okna były zamurowane, tak jak i drzwi. Tkwiłem sam w nawiedzonym domu bez żadnego światła. – Może je zapal, geniuszu. – powiedziałem sam do siebie. A więc chodziłem po wnętrzu posiadłości i zapalałem wszystko co się da. Zajęło mi to mało czasu.  Po wszystkim, zachodziłem w głowę kto i jak mógł to zrobić. I kiedy… Przecież usłyszałbym a poza tym to wymaga czasu. Okna zamurowano dosłownie w ciągu paru sekund co było niemożliwe. Nikogo tu nie było, tylko ja. To nie może być normalne, nie może mieć rozsądnego wytłumaczenia. Moje kroki nigdzie nie prowadziły, ruszałem się po kwadracie, myśląc, myśląc i myśląc. Jak, do cholery? No jak? Ktoś zaczyna ze mną grać. W kotka i myszkę. Chyba nie muszę pisać jaką miałem rolę.
Nie miałem ochoty na czytanie. Teraz, kiedy zostałem tu uwięziony tak bardzo zapragnąłem poczuć ciepło słońca. Tęskniłem za oceanem, za powietrzem. Długo tu nie wytrzymam. Przecież mogę się udusić – nie mam sposobu by wprowadzać tu nowy tlen. Daję sobie kilka dni, najwyżej tydzień. To dość przestrzenne miejsce. Może uda mi się jakoś stąd wydostać. Potrzebowałem narzędzi… Tylko skąd je wziąć? W kuchni znaleźć można najwyżej nóż. W salonie i sypialni dosłownie nic nie nadaje się do użycia. Jeśli dawni gospodarze mieli jakiekolwiek narzędzia a powinni je mieć to musieli je gdzieś trzymać. Zwykle chowa się je na strychu lub…
Piwnicy.
***
Nie dałem za wygraną. W jednej sekundzie chwyciłem lampę naftową a w drugiej schodziłem po schodach prowadzących do złej ciemności. Otaczała mnie cisza. Miałem przeczucie, że zaraz coś spadnie lub mnie uderzy a ja polecę z hukiem na dół i połamię sobie kręgosłup. Ogarniał mnie też lęk, że za moment kogoś zobaczę, postać podobną do ducha, która będzie tylko stała i na mnie patrzyła – wtapiała we mnie nienawistne oczy. Ogarnij się. – przywołałem rozsądek do porządku. Poświeciłem na boki i upewniłem się, że jestem tu sam. To wcale nie było pocieszające…  Mimo to, lepiej niż gdybym był z nieproszonym gościem. Gdy poczułem równą powierzchnię pod stopami zwróciłem lampę przed siebie. Zobaczyłem kolejne drzwi, o których istnieniu zupełnie zapomniałem oraz trzy, wielkie pudła. Stały sobie z zakurzonym kącie, stare, kryjące pewnie straszne tajemnice. Podszedłem na tyle blisko by dojrzeć  co jest w ich wnętrzu. Ucieszyłem się, ponieważ choć raz los mi sprzyjał. W środku kartonu leżał stos narzędzi. Począwszy od młotka, śrubokrętu, klucza, kominiarek, dłuta, topora do siekiery. W drugim pudle zobaczyłem stare książki, poniszczone i zapomniane. Carlos pewnie zaraz by je przepraszał… Nienawidzę go. – pomyślałem zaraz. To on mnie w to wpakował. Zajrzałem do trzeciego kartonu ale w nim leżały tylko jakieś brudne obrusy i szmaty. Wziąłem ten gdzie były potrzebne mi przedmioty i wróciłem się do salonu.  Postanowiłem, że spróbuję rozwalić ścianą  toporem i młotkiem. Silne nimi uderzenia mogły się okazać skuteczne.  Pełen energii, siły i wiary udałem się na korytarz. Stanąłem nie przed drzwiami, jakbyście mogli się spodziewać ale przed tajemnym przejściem. Położyłem na bordowej ścianie swą dużą dłoń i zacząłem badać jej powierzchnię. W jednym miejscu występowało dziwne zgrubienie, ogólnie rzecz biorąc była nie równa. Tak jakby ktoś postawił i zamalował ją w pośpiechu, jakby się spieszył. Widocznie szybko chciał tą stronę domu od kogoś lub od siebie odgrodzić. Jeszcze nie wiedziałem czy jestem gotowy by zobaczyć co tam się ukrywa ale wolałem coś robić. Nie siedzieć bezczynnie i poddawać czyjejś władzy. Jakakolwiek by ona nie była.
Uniosłem rękę i z całej siły walnąłem toporem w ścianę.  Wielki płat farby i tynku odleciał i runął na podłogę. W powietrzu unosił się biały pył i po chwili pokrył mnie od głowy do brzucha. Po pięciu minutach uderzania zaczęła boleć mnie ręka. Byłem jednak zadowolony, ponieważ niektóre cegły zaczęły się chwiać ukazując mi drugą stronę. Gdy dwie wyleciały uklęknąłem przy otworze i spojrzałem przez niego. Ujrzałem schody tak jak się tego spodziewałem i parę obrazów wiszących na ścianie.  Odsapnąłem  parę minut i wróciłem do pracy. Z każdą sekundą rosło moje zadowolenie i podniecenie. Jeszcze tylko trochę a będę mógł poznać pierwsze piętro tej posiadłości. Wejść do pokoju Jacoba, do pomieszczenia, w którym więziona była Anna. Przeszedł mi strach, została fascynacja. Tak jakbym nie mógł się tego doczekać. Cieszyło mnie to bo znaczyło to, że przestałem wariować i wracam do siebie. Do Olivera, którego przeraża tylko śmierć bliskich i … niektóre sny.
Po piętnastu minutach dziura w ścianie była wystarczająca bym mógł przez nią przejść. Pochyliłem się i zrobiłem krok do przodu – stałem właśnie na nieznanej ziemi. Rozejrzałem się dookoła ale jedyne co przykuło moją uwagę to tylko wąskie, średniej wysokości schody. Obrazy, które wcześniej przyuważyłem przedstawiały bitwy rycerskie. Te przeważnie, niektóre jeszcze mieściły na sobie Niebo i Boga. Nie patrzyłem na nie długo bo wszystko prowadziło mnie na górę. Wchodziłem z uśmiechem na ustach, usatysfakcjonowany tym, że przechytrzyłem Carlosa i Sheppelina. Uważali mnie za naiwnego głupka, który nie domyśli się ich tożsamości. Po chwili, gdy stałem już na piętrze a przede mną ukazał się niedługi korytarzyk z kilkoma drzwiami usłyszałem krzyk. Sprężyłem się i popatrzyłem za i przed siebie. Szybko dotarły do mnie również prędkie kroki. Na dole. Miałem gościa. 




Proszę, oto kolejny, bardzo krótki ale dla mnie ważny rozdział. Czekam na jakiekolwiek od was słowo. PROSZĘ, ODEZWIJCIE SIĘ! :D Pozdrawiam wszystkich i życzę dużo zdrowia bo mi ostatnio ono nie dopisuje :( 

 Bardzo lubię tego aktora i jeśli miałabym pokazać wam jak wyobrażam sobie Olivera, głównego bohatera to myślę, że wskazałabym tego pana. Co o tym myślicie?

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Kontynuacja rozdziału 8.

---
Była dokładnie, dwunasta trzydzieści w nocy gdy wyszedłem ze swojego pokoju i niespokojnie ale jak najciszej przedostałem się do więzienia mamy. Zapukałem leciutko i wymówiłem szeptem ,,mamo".
- Jacobie? - usłyszałem jak mówi moje imię z odrobiną zdziwienia. - Nie wystraszyłeś się ostatnim razem?
- Chcę z tobą porozmawiać. Chcę ci pomóc. - po dwóch sekundach okrutnej ciszy wreszcie uchyliły się drzwi. Ujrzałem jej przetłuszczone, długie, czarne włosy i brudną już białą koszulę nocną. Na jej policzku widniała czerwona rysa. - Co ci się stało?
- Jeśli chcesz o coś zapytać to to zrób teraz. Nie mam za wiele czasu.
Zastanowiło mnie co takiego miała pilnego zrobić.
- Co mam robić? Tata nie uwierzył a ponad to zakazał mi tu przychodzić. Boję się, że zaraz mnie nakryje. - mówiłem szeptem. Moja twarz była za blisko jej twarzy.
- Piszesz o nas książkę, prawda? - Zadziwiłem się jej pytaniem.
- Tak ale...
- Przynieś ją tu. Chciałabym przeczytać.
Uśmiechnąłem się.
- Dopiero jak ją skończę. Ale powiedz mi... skąd wiesz?
- Widziałam... w nocy. Leżała na biurku.
Popatrzyłem za siebie by upewnić się, że ojciec ani... nikt inny nas nie podsłuchuje. Na korytarzu było pusto. W zasadzie nic nie wydawało się podejrzanego. Oprócz jednego faktu o którym myślałem już dzisiaj rano. Jakim cudem matka zdołała otworzyć drzwi? Przecież ojciec ma klucz.
- Jak się stąd wydostałaś?
- Twój ojciec jest bardzo roztargniony. Ostatnio przynosząc mi tu jedzenie zapomniał zamknąć. W nocy udałam się do sypialni i go znalazłam.
- Tata się nie zorientował?
- Oczywiście, że się zorientował.
- I co? - nie rozumiałem.
- I nic. Ukryłam klucz. Teraz mnie nie zamknie a nic nie poradzi. Nie może wyjść z domu bo zostawiłby mnie z tobą lub co gorsza, samą. Boi się, że mogłabym zrobić coś złego.
- Ale równie dobrze możesz uciec teraz. - powiedziałem siadając wygodnie na podłodze. Mama oddaliła się nieco i oparła o ścianę.
- Nie chodzi tu o ucieczkę. Chodzi o to, żebym nie zrobiła ci krzywdy.
- Ale skoro twoje i moje drzwi są otwarte a on śpi to...
- On nie śpi, Jacobie. Jestem tego pewna. Powinieneś już iść. Może zaraz tu przyjść. - nakazała mi władczym tonem. - Jeśli chcesz, przyjdź jutro ale nieco później. Przyjdź, jeśli oczywiście się nie boisz.
- Powiesz mi jutro co robić?
- Powiem ci dzisiaj. - uśmiechnęła się ale jej wzrok utkwiony był w ścianę.
- Dokończ książkę jak najszybciej i dopilnuj by zawierała całą prawdę. Potem ją wydaj i spal ten dom. Ominą cię konsekwencje. Nie pozwól by ktoś kogo lubisz czy kochasz się tu wprowadził. Jej demon nadal tu będzie czuwał. Wiesz dlaczego?
- Bo my tu nadal będziemy?
- Rzecz jasna. W najbliższym czasie wszyscy tu umrzemy, Oliverze. Tu będzie nasz grobowiec. Na wieki wieków.
Przeszył mnie dreszcz. Poczułem, że wiotczeją mi ręce a mózg przestaje pracować. Byłem jeszcze młody, miałem plany na przyszłość. Nie chciałem umierać. Dlaczego? Czemu nie możemy się wyprowadzić i zamieszkać w innym kraju? Może nawet na końcu świata?
- Mamo, nie rozumiem.
- Nie zostało ci dużo czasu. Musisz zdążyć ukończyć książkę i przekazać ją wydawnictwu. Konieczne jest również by w ostatnim momencie zapalić ten dom. Nikt nie może tu mieszkać.
- Czemu? Przecież duch babci dręczy naszą rodzinę.
- Nie mamy wyboru. Musimy umrzeć. Nie ma miejsca na świecie gdzie ona nie poszłaby za nami. Synku, wierzysz w Boga. On się nami zaopiekuje.
- Dlaczego więc mam spalić dom? Co jeśli nie zdążę?
- Wtedy... wtedy współczuję temu kto tu zamieszka.

***
Z impetem zamknąłem książkę. Nie mogłem uwierzyć w to co przeczytałem. To istny horror, bajka dla niegrzecznych dzieci. Jeśli to okazało się prawdą, gdzieś tutaj odnajdę dwa a może i trzy ciała. Nie wiedziałem czy ojciec Jacoba umarł w tym domu. Podobno wyprowadził się po śmierci Anny i zamieszkał bez syna. Ten natomiast w chwili przed śmiercią napisał do niego list, który znalazłem ja, głęboko ukryty w piwnicy. Ktoś musiał go tam ukryć i nie był to Jacob. Może Johann wrócił tu,  przeczytał słowa syna i uznając je za bzdurne schował z innymi klamotami. W takim bądź razie gdzie jest jego ciało? Musiałem wyciągnąć te informacje od kogoś kto napisał tą książkę a teraz prawdopodobnie ( paradoksalnie, piszę prawdopodobnie) już nie żyje. Wstałem i podszedłem do okna. Pogoda się nie zmieniła. Nadal padało a więc moje plany odnośnie pracy w ogrodzie legły w gruzach.  Mogłem jednak wziąć parasolkę i rozejrzeć się w okolicy. Może Sheppelin mieszka blisko? Naprawdę nie wiem jak można mówić, że duch gdzieś mieszka...
Ubrałem się w sweter i długie, plisowane spodnie. Na grzbiet założyłem czarny płaszcz a na głowę kapelusz w tym samym kolorze. Wziąłem parasol i wyszedłem z domu. Nie zamykałem go bo i tak ktoś był w domu. Najprawdopodobniej poprzedni właściciele.
Nie udałem się w tą stronę co zawsze - w kierunku rynku - ale w drugą, której jeszcze nie znałem. Wydawała się być dłuższa, prowadziła chyba gdzieś na odludzie ale mimo to nie zwątpiłem. Choć deszcz ciężko padał na zewnętrzną stronę parasola a moje buty zagłębiały się w piachu, ma chęć uwolnienia się z sideł niepewności była silniejsza niż jakiekolwiek niedogodności.
Szedłem po dość wąskiej dróżce, po której prawej stronie usiana była trawa. Za nią rozciągała się przepaść wodna, Oceanu Atlantyckiego. Pięknie to wyglądało, musiałem przyznać. Czysto niebieska woda doskonale odznaczała się od szarego, płaczącego nieba. Pomyślałem sobie zaraz, że jeśli Bóg istnieje to chyba nie przepada za tą częścią świata... Przecież tak często tu pada.
Po dziesięciu minutach drogi zobaczyłem przed sobą rozwidlenie dróg. Gdybym poszedł w lewą stronę dotarłbym najprawdopodobniej do ryneczku a jeśli w prawą, nie wiadomo. Skręciłem więc w nieznanym kierunku. Nie miałem pojęcia czy tam, na końcu drogi spotkam Sheppelina. Bardzo tego chciałem ale wiedziałem, że wszechświat nie jest nam skłonny. Przynajmniej, nie zawsze.
Zastanawiałem się co dzieje się teraz w domu. Czy ktoś lub coś chodzi po starych deskach korytarza? A może siedzi na kuchennym krześle, tam gdzie zostałem zaatakowany tak jak i syn Anny. Czy nieodkryta przeze mnie część domu skrywa w sobie pewien sekret? I ostatnie pytanie, które obecnie mnie dręczy... W jakiej części posiadłości leżą ciała rodziny. Miałem czystą nadzieję, że dowiem się tego od Sheppelina. Może on znajdzie w sobie tą chęć by mi wszystko wyjaśnić.
Podniosłem wzrok znad swoich butów i zobaczyłem przed sobą dom. Mały, drewniany, ledwo co trzymający się ziemi. Miał powybijane okna a w nich zawieszone stare szmaty, drzwi były zamknięte ale też one były niestabilne. Podszedłem bliżej, po schodkach na ganek i zapukałem. Ktoś był w środku. Usłyszałem kroki a zważając na to, iż jestem praktycznie na odludziu, żaden hałas mi nie przeszkadzał. Jednak to, nikt nie otwierał. Pomyślałem, że może nie mieszka w nim Jacob i powinienem się jak najszybciej zmywać. Zrobiłem nawet dwa kroki do tyłu i zaczynałem się odwracać gdy nagle, drzwi się otworzyły.
Stał w nich Sheppelin, we własnej osobie. Z tym samym wyrazem twarzy, jakby zmęczenia życiem, z tymi samymi oczami, które może i zmieniały kolor ale patrzyły na mnie wiecznie tak samo. Ubrany w czarny, pomięty garnitur trzymał w ręku fajkę. Nie był zdziwiony na mój widok. Stał i patrzył jakby się mnie spodziewał.
I tak też było.
- Wiedziałem, że tu przyjdziesz. Proszę, wejdź. Na zewnątrz nie jest przyjemnie. - powiedział ochryple. Wdzięczny złożyłem parasol i wgramoliłem się do środka. A wewnątrz było podobnie jak i na zewnątrz. Odrapane ściany, stara podłoga i meble, które nie nadawały się do użycia. Powiewało chłodem. Nie tylko z okien ale i od samego gospodarza. Stanąłem naprzeciw niego a on ułożył wyraz w pytajnym uśmiechu.
- Rozumiem, że chcesz ze mną o czymś porozmawiać, Oliverze. A więc... Jestem tu i ty też. Na co czekasz?
Przypomniałem sobie zaraz po co tu przyszedłem. Automatycznie podwyższyła mi się temperatura i już w ogóle nie czułem skapywającego ze mnie deszczu.
- Myślę, że wiem kim jesteś. I proszę cię o szczerość. - odpowiedziałem odważnie wchodząc w temat. Nie chciałem go od razu spłoszyć.
- Usiądźmy. - przeszedł koło mnie i zaprosił do, tak myślę, salonu. Stał tam dębowy stół i para krzeseł. Oprócz nich, w ścianie gościł kominek, co prawda nie rozpalony ale dodający iskrę ciepła temu mrocznemu domowi.
Udałem się za Jacobem i tak jak on, usiadłem.
- Sądzisz, że wiesz kim jestem. Tymczasem ja jestem bardzo tego ciekaw. Słucham. Kim jestem? - spytał mnie poważniej.
Zamyśliłem się chwilę. Teraz, patrząc na niego jak na żywego ale bardzo starego człowieka, zacząłem śmiać się z siebie, że pomyślałem, iż mógłby być duchem. No bo jak by to było możliwe? Przecież, siedzi tu i ze mną rozmawia.
Rosi też z tobą rozmawiała i ją widziałeś... A przecież już nie żyła...
Usłyszałem jej głos... Znów tej kobiety.
- Jesteś Jacob Sheppelin. Syn  Anny Barbary Thierin i Johanna Scheppelina. Urodziłeś się gdy oni wprowadzili się do domu, w którym obecnie mieszkam. Napisałeś tą książkę, w której opisałeś życie swojej rodziny. Anna została opętana przez swą matkę. Kazała ci dopisać powieść i spalić dom. Prawdopodobnie spalić go w dzień śmierci. Jeśli wierzyć tej, mojej może i abstrakcyjnej teorii, to powinieneś nie żyć. Twoje ciało powinno leżeć gdzieś w moim domu. Nie sądzisz, że to przeraża? - mówiłem jak oszalały bo nie chciałem by mi przerwano. Wtedy, najpewniej nigdy nie zdał bym się na odwagę powiedzieć o swoich podejrzeniach.
Mężczyzna uśmiechnął się pojednawczo, podrapał po brodzie i odpowiedział:
- Mnie nie przeraża. Memento mori. W obliczu śmierci, każdy jest równy. Ty też umrzesz. Niebawem.
Spiorunowałem go wzrokiem.
- Nie przestraszy mnie już ani jedno twoje słowo. Proszę cię, powiedz mi prawdę. Powiedz, że jesteś jej synem.
Jacobie...
To ona. Anna. Była tu z nami.
Jacobie, mamy gościa?
Sheppelin roześmiał się okrutnie. W jego głosie usłyszałem demoniczny pomruk.
- Tak mamo. Twój nowy przyjaciel.
***
Zerwałem się jak oparzony z krzesła. Nie byłem u Jacoba ale u siebie w domu. Ubrany byłem w ciuchy, które chodziłem cały dzień przed wyjściem. Jakim wyjściem? Przecież to był sen... W rzeczywistości cały czas tu siedziałem i czytałem książkę aż nagle mi się przysnęło.
Miałem już wstać aby zrobić sobie kolejną kawę gdy zauważyłem mokrą kałużę pod krzesłem.








Jak podobają wam się rozdziały? Nic nie piszecie :( Mroczna jest smutna :/

sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział 8

                              Pierwsza faza umierania




          Nie poszedłem spać. Nie miałbym odwagi zmrużyć oka. Wszędzie, w każdym kącie widziałem przerażoną twarz Jacoba Sheppelina i widmo jego babki. Coraz bardziej obawiałem się myśleć, że podłoga na której stoję była chodzona przez Annę, Hansa i ich syna. Coraz to mocniej przerażał mnie fakt, iż willa ta naprawdę była i jest nawiedzona. Coraz potężniej czułem przyciąganie tego domu. Jego przestrzeń wypełniały tysiące lub miliony macek oplatających me nogi, ręce, brzuch, twarz, ciągnących mnie za włosy. Nie chciały wypuścić, nie pozwalały zaczerpnąć oddechu. Gdy próbowałem zrobić krok do przodu i uciec, one umacniały swój uścisk odsuwając mnie od wolności.
*** drobna uwaga …
Dzisiaj, spisując tą historię i siedząc na wózku inwalidzkim nie żałuję, że tam byłem. Dowiedziałem się jak to jest się bać, nauczyłem się słuchać i myśleć. Doświadczyłem śmierci. W dzień kiedy wprowadziłem się do domku na Channel Island zacząłem umierać, w noc po rozmowie z Peleponerem i Sheppelinem rozpoczęła się pierwsza faza śmierci. Okres dzielący te dwa zdarzenia był tylko przedsmakiem, prologiem tego co jeszcze miało mnie czekać. Nie wiem czy chcecie znać tą opowieść, nie jestem przekonany czy opowiadać wam jej finał. To nie historia z happy endem, to nie bajka, osoby przedstawione w powieści kiedyś naprawdę żyły. Anna Barbara Thierin, Jacob Sheppelin to nie fikcyjne postacie. Nie wymyśliłem ich. To książka o przeklętej książce.
***
Po odłożeniu powieści Carlosa udałem się na plażę. Siedząc na piasku bacznie obserwowałem księżyc. Był tak wielki i jasny – jeden na cały świat. Może gdzieś, po drugiej stronie patrzy na niego moja córka. Moja żona. Może niebo naprawdę istnieje? Może naprawdę jest tam dobrze, bezpiecznie i miło? Wiele razy próbowałem odpowiedzieć na pytania Rosi, co dzieje się z nami po śmierci. Nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi. Za każdym razem gdy o tym myślałem wydawało mi się to absurdalne i nierealne. Anioły? Niebo? Bóg? Teraz, biorąc pod uwagę ten dom i wszystko co mnie spotkało zaczynam się cofać z moimi dotychczasowymi przemyśleniami. Dlaczego rzecz, którą nie widać pojmowana jest za rzecz, która nie istnieje? Czy miłość, ból, nienawiść jest widoczna? Czemu wiemy o obecności tych uczuć i wierzymy w nie a nie potrafimy dostrzec obecności Boga? Warto się nad tym zastanowić.
Czekałem na wschód słońca. Dopiero wtedy kiedy nadszedł zdecydowałem się wrócić do domu. Otworzyłem wszystkie okna ze względu na idący upał. Dziś dobry dzień na wizytę w ogrodzie – pomyślałem. Udam się tam. Być może jest szansa na uratowanie niektórych roślin. Zanim tam pójdę muszę się czegoś napić.
- Dobra, teraz czas na odpoczynek w promieniach słońca. Niech żaden dupek mi w tym nie przeszkodzi. – powiedziałem sam do siebie.
Nie, to nie wariactwo. Robiłem to świadomie, żeby zagłuszyć nieznośną ciszę.
Wszedłem do kuchni i zabrałem się za robienie kawy. Pod nosem nuciłem sonatę d-moll Claude Debussy’ego by umilić sobie nieco atmosferę. Wstawiłem wodę, wyjąłem szklankę, naszykowałem cukier. W między czasie spojrzałem w lustro by zbadać jak wyglądam. Lekko nieuczesany ale reszta w normie. Powinienem wziąć kąpiel – stwierdziłem. Spojrzałem na wstawioną wodę. Zdążę.
Szybko znalazłem się w sypialni. Zabrałem ze sobą czyste ciuchy i skierowałem się do łazienki. Zrzuciłem z siebie wszystko i wszedłem do wanny. Myłem się w chłodnej wodzie ciesząc się chwilowym złudzeniem zimna. Nadal towarzyszyła mi melodia sonaty i myśl wypicia kawy. Rozkoszuję się jej smakiem by choć na chwilę zapomnieć o tym domu – pomyślałem.
- O nim nie da się zapomnieć… - usłyszałem. – Nie teraz… za późno…
Zerwałem się jakby ktoś, paradoksalnie – przecież siedziałem w chłodnej wodzie – mnie oparzył. Słyszałem ten głos, to kobieta. Znów. Nie, uspokój się Oliver – tłumaczyłem. Nikogo tu nie ma a ty po prostu jesteś przewrażliwiony.
- Wiesz, że to nie prawda.
Nie słuchaj tego. To dzieje się tylko i wyłącznie w twojej głowie. Wszystko jest w najlepszym porządku: bierzesz kąpiel, zaraz napijesz się kawy, wyjdziesz do ogrodu. W dodatku świeci słońce, masz wakacje – czego chcieć więcej?
Z rozmyślań wybudził mnie dźwięk gwizdka. Woda zaczęła się gotować. Wstałem z wanny zawiedziony, że kąpiel trwała tak krótko. Wytarłem się i szybko ubrałem. Gwizd stawał się coraz bardziej męczący i głośniejszy. Wyszedłem z łazienki, stanąłem naprzeciw kuchenki i momentalnie nastała cisza.
Nie, to nie ja wyłączyłem wodę. Zdziałała to niewidzialna siła, istota, mój towarzysz. Nie przestraszyłem się ani nie zdenerwowałem. Zaczynałem się przyzwyczajać do obecnej sytuacji. Przynajmniej nie jest nudno, w dodatku ten ktoś był tak miły, że pofatygował się by mi pomóc. Nie pozostawało nic innego jak podziękować.
- Dziękuję. Kimkolwiek jesteś. – szepnąłem.
Zapomniałem o sprawie i zaparzyłem kawy. Wziąłem kubek w dłoń i udałem się do salonu. Godzinkę tu posiedzę, poczytam, napiję się a potem będę mógł spokojnie pracować w ogrodzie. Dzisiejszy dzień będzie inny od minionych, ponieważ nie będę przejmował się moimi przywidzeniami - tak mówiłem. A więc zająłem miejsce przy otwartym na ocean oknie, chwyciłem książkę w rękę i znów rozpłynąłem się w odwróconej rzeczywistości.
***
Serce biło mi jak szalone. Przed oczami miałem twarz mamy a za plecami demona babki. Czułem chłód na plecach, miałem przyspieszony oddech, w powietrzu unosił się zapach starości. Jak przerażający on był w scenerii z ciemnością i świadomością, iż bytuje tu duch. Zły duch. Próbowałem o tym nie myśleć. Chciałem móc odwrócić się i pobiec do swojego pokoju lecz za bardzo wierzyłem w ryzyko, że wpadnę w ramiona babci. Zacisnąłem oczy i zatkałem uszy.
- Aaa! – wrzasnąłem z całej siły. Miałem nadzieję, że tata się obudzi i zaraz wszystko wróci do normy. Rozluźniłem ucisk na jedno ucho. Niemal po minucie usłyszałem jego głos i głośny bieg w moim kierunku. Leciutko otworzyłem powieki i ujrzałem, że mama ponownie schowała się w pomieszczeniu.
W momencie gdy na plecach poczułem jego dłonie, zwróciłem się do ojca całym sobą i rzuciłem w mizerne ramiona.
- Co ty tu robisz? – zapytał mnie zaspany. – Coś się stało? Czemu krzyczysz? – pytał.
Nie wiedziałem czy teraz zacząć rozmowę czy nie… Nie miałem na to siły ani nerwów. Zamiast tego, zapytałem skruszony:
- Mogę dzisiaj nocować w twoim pokoju?
- Tak... Tak, oczywiście. - wyjąkał zaspany i zadziwiony moim zachowaniem.
Wstałem z podłogi i wpatrzony w swoje stopy poszedłem do pokoju taty. Dawniej, powiedziałbym, że do sypialni rodziców ale przecież teraz mama ma swój własny, prywatny gabinet. Wtuliwszy się w ciepłą kołdrę, przymknąłem oczy. Chyba nie muszę pisać kogo ciągle widziałem we wspomnieniach.
---
Tutaj kończy się rozdział ale nie moja chęć. Postanowiłem czytać dalej.
---
Jest kolejny wieczór. Rozmawiałem z ojcem. Wściekł się jak mu powiedziałem, że wtedy w nocy byłem u mamy. Kiedy go ostrzegłem przed babką wydał z siebie prychnięcie i odesłał mnie do kościoła. Cytuję : ,, Jeszcze ty mi ześwirujesz".
Miałem ochotę go uderzyć, zabrać mamę i uciec od niego, od tego domu. Tyle, że wiedziałem, iż nie miałoby to sensu. Ona by nas znalazła. Nienawidziła swojej córki i mego ojca. Podobno zaczęło się od tego, że wpadła z jakimś facetem i zaszła w ciążę. Urodziła moją mamę a kiedy ona urodziła mego starszego, nieżyjącego już brata w wieku szesnastu lat, babka się wściekła. Powiedziała jej, że ma córkę cudzołożnicę i że nie ma dla niej miejsca w świecie Boga. Gdy zamordowała Johanna , mego brata, podobno nie była żywa. Opętała go i wykończyła. Był to rok 1821. Różne osoby jeszcze mówią, że za życia cierpiała na chorobę psychiczną, otóż mogła mieć coś z sadysty. Wkrótce moja matka uciekła wraz z mężem i kolejnym dzieckiem, które nosiła w brzuchu.  Wprowadzili się tu w 1830. Jestem pewny, że  już nie raz miałem nie żyć. Do dziś dręczą mnie wspomnienia koszmarów sennych a może i jawnych w których to widzę starszą kobietę o siwych włosach, bladej skórze z widocznymi niebieskimi żyłkami, powieszoną za szyję na sznurze, wiszącą nad moim łóżeczkiem i bujającą się z paraliżującym, klaunowatym uśmiechem. To musiała być ona - po wyprowadzce córki popełniła samobójstwo.  Wynika z tego, że nigdy jej na żywo nie widziałem, jedyne co to mogłem stworzyć jej obraz w głowie dzięki opisom tworzonym przez rodziców gdy podrosłem. Do wczorajszej nocy nie zdawałem sobie sprawy, że mogła tu powrócić i próbować nas zabić. Co kolejne, nadal nie rozumiałem jaki miała motyw, dlaczego chce to zrobić?  Czy wszystkie jej poczynania wynikają z choroby i złego zachowania córki?  Zbliża się północ, postanowiłem, że dziś też porozmawiam z mamą. Może uda mi się dowiedzieć czegoś jeszcze.
--- Przewróciłem stronę i nieomal krzyknąłem. Wybiegłem z domu tak by móc zobaczyć go całego, w okazałości. Na zewnątrz padało a ja ubrany byłem w letnie ciuchy ale to nic. Wreszcie zrozumiałem. Anna Barbara Thierin była matką Jacoba Sheppelina - autora książki. Jej mężem wcale nie był Hans Tresckow ale Johann Peter Sheppelin (ojciec Jacoba w książce). Mieszkali dokładnie w tym domu, to w nim grasował demon babki. Kobieta ze snów i wizji, które miewam to Anna. W pociągu, wtedy prosiła mnie bym oddał jej coś w rodzaju książki. Książki, która leży u mnie na stole. Książki, która jest historią tej rodziny. Owy staruszek, Sheppelin z którym rozmawiałem to nikt inny jak autor powieści. Lecz kim w tej całej historii jest Carlos?  I jeszcze jedna sprawa... Skoro mieszkam w domu Anny i Johanna to czemu nie ma on w środku schodów? Teraz, kiedy na niego patrzę wydaje się być szerszy niż jest w środku. Podbiegłem do drzwi, otworzyłem je i wystawiłem głowę by porównać szerokości. Faktycznie, wewnątrz jakby wstawiono ściankę, która odgradzała od ukrytej części korytarza, pewnie tej ze schodami. Schodami, które prowadziły na pierwsze piętro - sypialnia rodziców oraz samego Jacoba oraz... więzienie Anny.
Wróciłem się do środka i złapałem za głowę. Szybkim krokiem znalazłem się w salonie i otworzyłem książkę. Do końca pozostało dwieście stron. Czułem, że przeczytam je szybciej niż podejrzewałem.





http://records.ancestry.com/anna_barbara_thierin_records.ashx?pid=63651181      Jako dowód, że Anna naprawdę kiedyś żyła tak jak Jacob i Johann.
Miłej reszty dnia :)