- A więc jedziemy do Tiffanego? - zapytał Jay. Co jakiś czas ukratkiem na mnie patrzył. Może liczył, że mu przebaczę. Niedoczekanie.
Chyba.
- Owszem. A gdy się go pozbędziemy wracamy do hotelu. Rada musi zapewnić nam inną siedzibę ale do tego czasu w Grands będziemy bezpieczni. - wyjaśniła czarnowłosa sadystka. Podziwiałam ją za to opanowanie i zero strachu a przynajmniej za to, że go nie pokazywała. Była to chyba najodważniejsza dziewczyna na świecie.
- Czy mogę w tym nie uczestniczyć? - zapytała nagle Madison kiedy stanęliśmy na przystanku.
- Jasne. - odpowiedziałam łapiąc ją za dłoń. Przyjaciółka nieco przestała żartować, martwilo mnie to. To tak jakby nie była sobą.
- Mamy autobus. - poinformował nas Jay.
- Wspaniale. - wyszczerzyła się Elena. - Mam nadzieję, Jay, czy jak ci tam, że umiesz strzelać z łuku?
- Oczywiście, lata spędzone u mojego byłego szefa dużo mnie nauczyły.
- Świetnie. Strzała nasączona będzie wodą święconą. Musi przebić jego serce. - mówiła rozentuzjowana Elena. Lekko ją pchnęłam by przestała mówić o śmierci ojca Madison. Ona cierpiała.
Dziewczyna zorientowała się o co chodzi i zmieniła temat:
- Wsiadamy.
Całą drogę jazdy milczeliśmy. Chcieliśmy przygotować się wewnętrznie na to by zaraz zabić ojca naszej przyjaciółki. Z jednej strony bardzo chciałam zostać z Madison i pozwolić Jeydonowi i Elenie aby oni sami go zabili, jednakże mogłabym ich skazać na pewne niebezpieczeństwo. Ja jestem pół demonem, będę najsilniejsza z całej naszej trójki. Wysiedliśmy po trzech przystankach i skierowaliśmy się ku ulicy Halley. Z daleka widziałam Baker Beach i Golden Gate. Tak bardzo chciałabym, żeby moja randka z Jayem własnie trwała a wszelkie inne wydarzenia po niej, w ogóle nie miały miejsca. Warto czasem pomarzyć.
Miałam szczęście, że przed tornadem zdążyłam przebrać się w jakieś ubranie. Inaczej parodiowałabym teraz w koszuli szpitalnej.
Kiedy wreszcie stanęliśmy przed domem Toma Tiffanego, sprawdziłam czy pistolet jest naładowany. Elena schowała rękę w kieszeń swojego płaszcza, patrząc czy nadal znajduje się tam sztylet. Jeydonowi najtrudniej było ukryć łuk a więc miał czekać przy drzwiach by na odgłos wystrzału wejść do środka.
Elena zapukała a Jay schował się za ścianę. Tom od razu otworzył.
- Witam. Przesyła mnie Ellie Waslaw z Rady Diemontów. Muszę przeprowadzić z Panem wywiad. - mówiła Elena. Ja natomiast założony miałam czarny kaptur a włosy ukryłam tak aby żaden rudy kosmyk nie zdradzał kim jestem. Choć pewnie, Tiffany i tak zaraz sie zorientuje o co chodzi.
- Oczywiście, proszę wejdźcie. - powiedział zapraszając nas do środka. Kiedy obok niego przechodziłam, spuściłam głowę.
- Proszę usiąść. - nakazał.
- Nie będzie nam wygodnie. - odparłam.
Tom zmiarknął się, że coś się kręci i podejrzliwie na nas spojrzał.
- Pierwsze pytanie. - zaczęła Elena. - Czy woli pan śmierć zadaną sztyletem, ugodzeniem w serce strzałą nasączoną wodą święconą czy może kulka w łeb?
Wystrzeliłam nabój w sufit. Momentalnie do akcji wkroczył Jeydon i namierzył Tiffanego lecz niestety w niego nie trafił. Tom zaczął uciekać a Elena go gonić. Świetnie się bawiła.
- No Tom, nie uciekaj. Ja jestem zwykłym człowiekiem a ty demonem. Załatwmy to jak mężczyźni.
Wybuchnęłam śmiechem.
Jego dom był naprawdę ogromny.
Chciałam go zastrzelić ale bałam się, że przez przypadek trafię Elenę. Biegła przede mną i utarczywie rzucała żyletkami. Jedna została w udzie Toma. On jednak był demonem i nie reagował na ból tak jak człowiek. Nieco zwolnił.
- Nie masz już siły, Tiffany?! A jak krzywdziłeś Rose Livery to ją miałeś? - warknął Jay i wystrzelił kolejną strzałę. Trafiła Toma w plecy. Niestety za nisko, by mówić że w serce.
- Oh, no dawaj, zatrzymaj się. Chcemy się tylko pobawić. - zaśmiała się Elena nie przerywając biegu.
- Poczekajcie. Mam propozycję. - wreszcie ustanął.
- Dobrze. Cher, Jay wstrzymajcie się.
Mężczyzna odwrócił się do nas i zaczął mówić:
- Jeśli mi ją oddacie, ja obiecuję, że wam nic nie zrobię. Odejdziecie sobie.
- Jak możesz tak mówić, ona jest przyjaciółką twojej córki! - krzyknęła Elena.
Tom zaśmiał się a jego oczy poczerniały.
- Ja nie mam córki. Dla mnie ona nie istnieje.
Nie mogłam tego słuchać. Wyrwałam z rąk Jeydona łuk, naciągnęłam go i puściłam. Strzała wbiła się prosto w serce demona, sprawiając, że zaczął parować i upadać.
Miałam w oczach łzy.
- Dobra robota, Cher. - powiedziała Elena.
Wybuchnęłam płaczem. W jednej chwili poczułam czyjeś, męskie ramiona. Jeydon tulił mnie do siebie i trzymał. Głaskał po głowie i powtarzał: Już po wszystkim.
Nie było po wszystkim.
Nie czułam się wolna.
I doskonale wiedziałam, że coś się zbliża. Z środka mnie.
Rozdział 44
Nigdy nie czułam się lepiej. Byłam w swoim pokoju w hotelu. Stałam na balkonie i patrzyłam na Golden Gate. Kochałam ten widok. Cholernie pragnęłam go widzieć cały czas. Ni z tąd ni z owąd usłyszałam, że ktoś za mną stoi. Ten ktoś płakał. Odwróciłam się powoli i go ujrzałam.
Nie wiedziałam co myśleć . Nie wiedziałam co robić. Patrzenie na jego cierpiące oczy było zbyt bolesne. Czy właśnie mnie nienawidzi? Czy właśnie mnie kocha? Dlaczego płacze, czemu zaciska pięści? Wykonywał swoją pracę od kliku lat. Co więc sprawiało mu problem? Jestem kolejnym diemontem, potworem, którego musi zabić.
- Śmiało. Możesz to zrobić. - powiedziałam nie unikając jego spojrzenia.
Cisza. Nie odpowiedział.
- Przecież musisz wykonać swoją pracę. Zabij mnie, niedawno nie miałeś żadnych skropułów żeby to zrobić. - przełknęłam ślinę. - Przecież jestem dla ciebie śmieciem.
Jeydon pokręcił rozpaczliwie głową i ruszył w moim kierunku. Chciałam się bronić, krzyczeć ale w końcu zrozumiałam. Jay mnie całował. Najzwyczajniej w świecie jakby nic się nie stało, jakby wcale nie musiał się mnie pozbyć. Wtuliłam się w jego silny i ciepły tors i czekałam. Czekałam aż przestaniemy płakać.
- Nigdy bym cię nie zabił. Nigdy
Wyjrzałam zza jego objęć.
- Ale ja muszę umrzeć. Jeżeli nie zrobisz tego ty, zrobi to ktoś inny. Wiem, że poczułabym się lepiej gdybyś to ty dokonał tego czynu.
- Nie potrafię. Jesteś dla mnie zbyt ważna.
- Nie chcę być potworem.
- Zawszę będę cię pamiętał. Musisz o tym wiedzieć. - Przymknęłam lekko oczy i powiedziałam:
- Jay, ja nie mam duszy, jestem demonem...
- Nie zakochałbym się w demonie. Ich nie można pokochać. - przypomniał słowa, które wypowiedziałam parę tygodni temu.
- Nie zabiję cię. Nigdy w życiu bym tego nie zrobił, teraz już wiem. - wyszeptał mi do ucha.
- Kocham cię najbardziej na świecie, oddałabym wszystko byle by tylko zostać tu z tobą i Madison oraz Eleną ale wiem, że prędzej czy później dopadną mnie chrześcijanie. W tych ostatnich chwilach chciałabym Cię widzieć. Zapamiętać na wieczność twoje oczy. Czuć twoje ciało. Tylko wiem. Wiem, że gdy umrę przestaniemy o sobie pamiętać.
- Bredzisz. Na zawsze będziesz ze mną. - ponownie zbliżył swoje usta do moich ust.
- Jestem szczęśliwa. Wreszcie jestem szczęśliwa.
- Możemy uciec. - zapewnił. - Gdzie tylko się da.
Pokręciłam przecząco głową.
- Nie chcę być demonem. Jeśli ty mnie nie zabijesz, ja to zrobię.
- O czym ty mówisz? Cher, proszę...
- Moja matka rzuciła się z dachu tego hotelu. Zrobię to samo by pokazać jej, że się nie różnimy. Jeżeli chce mnie zabić nawet po śmierci, znaczy, że nie ma serca. Ja jestem demonem, moja dusza w połowie jest okrutna. Jestem taka sama jak ona.
- Jesteś mądrzejsza. Będę o tobie pamiętał.
- Ja o tobie też. Zawsze.
A później zamknął moje usta pocałunkiem.
Epilog
Stałam na krawędzi dachu Grands Hotel i patrzyłam. Patrzyłam na otaczający mnie, okrutny świat. Wyciągał do mnie sidła, przyciągał ku sobie, bym szybko skoczyła.
Nie chciałam być chroniona. Uciekłam od jedynej, bezpiecznej bazy jaką miałam. Schroniłam się w pułabce, ba ta cała zasadzka składała się z wielu pułapek. Pragnęłam przebyć drogę. Obiecałam sobie, że nie zrezygnuję nawet jeśli miałabym umrzeć. Dotrzymałam obietnicy. Odwróciłam delikatnie głowę i spojrzałam na te piwne, zaufane, kochane oczy. Sączyły się z nich łzy. Kapały na białą koszulkę. Jay nie zwracał na to uwagi. Przełykał z trudnem ślinę a gdy tylko chciał coś powiedzieć, od razu zamykał usta, kręcąc rozpaczliwie głową. Podszedł do mnie parę kroków i wyciągnął rękę. Nie mogłam się wycofać. Nie teraz. Szepnęłam cicho: kocham cię, odwróciłam z powrotem głowę, w kierunku przepaści i powiedziałam w myślach jeszcze raz: Jeydon, pamiętaj, że zawszę będę cię kochać. Madison byłaś moją prawdziwą przyjaciółką. Pożegnanie z toba byłoby zbyt bolesne. Eleno, jesteś moim spełnieniem. Dziękuję, że byłaś. Jesteś wspaniała.
A potem skoczyłam, kończąc ten piekielny żywot na tym nic nie wartym świecie.
Nie mogłam doczekać się aby dodać epilog!
To już koniec historii o Cher. Mam nadzieję, że wam się podobała. Proszę, pozostawcie po sobie komentarz!
Mroczna Kraina
NIE MOGĘ UWIERZYĆ ŻE TO JUŻ KONIEC. MAM NADZIEJE ŻE ZACZNIESZ PISAĆ NOWE OPOWIADANIE PAMIĘTAJ JESTEŚ ŚWIETNĄ PISARKĄ
OdpowiedzUsuńTAK. KUR.. MAĆ TAK. ZAJEBISTY EPILOG. Jedna pisarka chociaż potrafi napisać szczęśliwe zakończenie!
OdpowiedzUsuńA teraz mniej milsze sprawy.
Jak czytałam że ona mu wybaczyła i ...że...się...cału..(trzęsie się z obrzydzeniem)...o mało przez ciebie nie żygnełam, dopiero co śniadanie zjadłam.
Ta gonitwa Eleny za Tiffanim mnie rozwaliła. Żócała w niego żyletkami?...ciekawe, też muszę to na kimś wypróbować. Będzie śmiesznie.
"- Czy woli pan śmierć zadaną sztyletem, ugodzeniem w serce strzałą nasączoną wodą święconą czy może kulka w łeb?" - zajebisty pomysł.
No gratuluje skończenie książki. Dziś wielu blogerów nie dodaje epilogów tylko w jakimś momęcie po prostu porzuca bloga...wkurzają mnie tacy ludzie.
Bardzo fajna historia.
Pozdrawiam i życzę duuużo weny, czekam na nowa historię.
Sztyletnica
Świetny! Szkoda, że to już koniec tej historii. Mam nadzieję, że założysz nowy blog i zaczniesz pisać inne opowiadanie. Zapamiętaj UBÓSTWIAM TEN BLOG, ŚWIETNIE PISZESZ, TWOJE OPOWIADANIA SĄ ZAJEBISTE! !!
OdpowiedzUsuńMój Boże, kolejne miłe komentarze!
OdpowiedzUsuńNie wiem czy pisałabym dalej gdyby nie wasz ślad po sobie.
Dziękuję serdecznie !!!
Kolejna notka niestety dopiero po 2 lutym :(
W między czasie postaram się dodać posty na nowego bloga. Znajdziecie go na moim profilu
:) Pozdrawiam
Czemu zabiłaś w swoim opowiadaniu Cher?... Przecież główne bohaterki nie powinny
OdpowiedzUsuńginąć... Mogłoby się to zakończyć inaczej.
Owszem mogłoby ale zakończenia nie zawsze muszą być wesołe i szczęśliwe. Wcale nie jest tak, że główne bohaterki nie powinny ginąć. Weźmy np. pod uwagę książkę pt. Marina. Tytułowa bohaterka, jednocześnie główna umiera. :)
OdpowiedzUsuńCher zabiła się dlatego, iż chciała pokazać matce, że wcale się nie różnią. Mimo tego iż Rose uważała swoje dziecko za demona, sama postąpiła podobnie wydając Cher w sklepie u Miriam. Postąpiła podle, nie zasługuje na jakiekolwiek wybaczenie a więc można ją uważać również za potwora.
Pozdrawiam :)