Madison i Elena zawiozły mnie do szpitala. Miałam złamane obie ręce, lekki wstrząs mózgu i straciłam sporą ilość krwi. Nie pamiętałam dokładnie kto mnie skrzywdził. Czy był to Merlon, Jeydon czy ktoś inny - nie interesowało mnie to. Wszyscy byli potworami. Gorszymi ode mnie. Leżałam teraz na szpitalnym łóżku, ubrana w białą koszulę, podłączona do kroplówki. Lekarz dziwił się, że nie utraciłam przytomności, cóż byłam pół demonem. Byłam nieco inna niż moi rówieśnicy.
Wpatrywałam się w sufit i karciłam, dlaczego zaufałam Jayowi. Mogłam przewidzieć, że kiedy dowie się kim jestem będzie chciał mnie zabić. Nie miał zachamować dla swojej byłej. Teraz pewnie zgarnie fortunę razem ze swoimi kumplami i będzie nadal zabijał.
Ktoś zapukał.
- Cześć. - przywitała mnie Madison.
Uśmiechnęłam się na siłę i lekko obróciłam głowę w jej kierunku. Moja przyjaciółka ubrana była w długą, sięgającą do kostek czarną sukienkę. Na stopach założone były glany.
- Nowa stylóweczka? Sukienka i glany? - spytałam niemrawo.
Dziewczyna usiadła na moim łóżku i odpowiedziała:
- Oczywiście. I to nie jedyna, wymyśliłam jeszcze więcej ... hmm kreacji. Zademonstruje ci w hotelu. - z mojej twarzy uśmiech zniknął.
- Jeśli w ogóle kiedykolwiek do niego wrócę.
- Cher, nie łam się. Zanim się zorientujesz, będziesz zdrowa.
- Nie. Tu nie chodzi o to.
- A o co? - spytała mnie.
- O to, że nadal nie zabiłam twojego ojca, Mad. Przykro mi, że to mówię ale muszę sie go pozbyć. I to jak najszybciej, bo on jest blisko. A jeśli mnie dorwie i poświęci na czarnej mszy... zostanie wywołana Katherina Halley. Najpotężniejsza demonica na świecie.
Patrzyłam i czekałam aż coś odpowie. Nie miała nastroju do żartów o swoim ojcu. Cierpiała, bo mimo jego natury - kochała go.
- Rozumiem. Taka jest kolej rzeczy... Ktoś musi umrzeć.
Pokiwałam głową.
- Dziękuję, że jesteś. - podałam jej moją dłoń a Madison szybko ją uścisnęła.
- Elena chce z tobą porozmawiać. Może już pójdę?
- Okej. Odpocznij. - wysiliłam się na uśmiech.
Dziewczyna odwzajemniła go i wyszła z pomieszczenia. Po paru sekundach ujrzałam Elenę. Ubrana w ciuchy Łowcy wyglądała groźnie. Ona także miała zadrapania i ślady po walce z Jayem.
- Jak się czujesz? - spytała.
- W miarę. A ty?
- Nic mi nie jest. Bardzo mnie przestraszyłaś. Wtedy gdy uciekłaś z siedziby Rady. Myślałam, że zwariuję. - przyznała.
- Nie wiedziałam, że tak się o mnie martwisz. - zaśmiałam się lekko. - Co z ...
- Hallem?
Pokiwałam głową.
- Żyje. Leży w tym samym szpitalu.
Zesztywniałam.
- Ale spokojnie. Jestem twoim ochroniarzem. Raz go pokonałam, zrobię to ponownie.
- Co teraz? Kiedy zabijemy Toma Tiffanego? I co z Katheriną i Jackiem?
- Została nam tylko ta trójka. Jednakże, najtrudniej będzie z rodzeństwem. Ich trzyba odpędzić przez rytuał. - szepnęła beztialsko.
- A kiedy mogę z tąd wyjść? - zapytałam.
- Jako demon niezywkle szybko się regenerujesz. Myślę, że jutro w południe możemy zawieść cię do nowego domu.
No tak, mam wybudowaną posiadłość niedaleko San Francisco.
- Mam mieszkać tam sama? - szczerze liczyłam na odpowiedź nie. Chciałabym by była ze mną Madison lub Elena. Najlepiej obie.
- Oczywiście, że nie. - odetchnęłam. - Zamieszkasz ze mną.
- A czy Madison może się przyłączyć? Nie chce zostawiać jej samej w Grands Hotel... - wyjasniłam.
- Muszę porozmawiać o tym z Ellie.
- Dobrze.
- Bolą cię jeszcze? - spojrzała na moje ręce.
- Na szczęście tylko jedna. Druga chyba wyzdrowiała. Wiesz, czasami fajnie jest mieć w sobie coś z demona.
Zaśmiała sie.
- I z sadysty. Wiesz jak kopnąć faceta, żeby od razu zmiękł.
Obie zaczęłyśmy się śmiać.
- Jesteś najlepszą przyjaciółką jaką kiedykolwiek miałam.
Dziewczyna spochmurniała.
- W moim życiu nie ma miejsca na przyjaciół. Lubię samotność i chciałabym, żeby tak zostało. - pokiwałam głową. - Jednakże, mogę zrobić wyjątek.
Uniosłam wzrok i poczułam pulsowanie w skroni. Obraz zaczął się zamazywać. Elena rozpływać a ściany szpitala przybierały dziwny odcień. Kręciło mi się w głowie i nie słyszałam już głosu Eleny. Nagle przed moim łóżkiem stanęła jakaś postać. Wysoka, bez twarzy, owinięta czarną szatą.
- Cher, moja siostrzenico.
Wybałuszyłam oczy. To Katherina! Otworzyłam usta by krzyczeć ale nic się nie działo. NIE MOGŁAM WYDUSIĆ Z SIEBIE GŁOSU. ZOSTAŁAM SPARALIŻOWANA.
- Nie wysilaj się tak. Musisz teraz odpoczywać. Przyszłam tylko by oznajmić ci, że ja i mój brat czekamy na ciebie. Jeśli się nie zjawisz ta twoja przyjaciółka - jedna i druga - oraz ukochany zginą. Zabije ich powoli, tak by cierpieli i poznali smak prawdziwego bólu. Wyssam z nich duszę i napoję się nimi by powrócić jeszcze silniejsza. Ich ciała nie będą pogrzebane, będziesz je widzieć wszędzie. Dokąd byś nie uciekła one będą przy tobie. Czekamy na ciebie za dwa dni w pokoju Rose. Przyjdź sama.
Po jej ostatnim zdaniu świat znów wrócił do normalności. Stał nade mną lekarz i próbował mnie reanimować. Kiedy zobaczył, że znów się poruszam a serce zaczyna bić odetchnął.
- Cher, jesteś z nami? - zapytał.
- Tak. - szepnęłam.
- Co ci się stało? - pytała natarczywie Elena. - Wyglądałaś jakbyś umarła ale miała nadal otwarte oczy. Śmiertelnie mnie wystraszyłaś.
- Chcę zostać sama z Eleną. Proszę, wyjdźcie z tąd. Już dobrze. Wróciłam do normy. - przekonałam Madison i lekarza by odeszli. Lecz ten ostatni musiał sporo się nagadać zanim zamknął drzwi. Kiedy wreszcie zostałyśmy same, zaczęłam mówić:
- Nie możemy tu zostać. Grozi mnie i wam śmiertelne niebezpieczeństwo.
- O czym ty gadasz do licha?!
- Była tu... Katherina. Kiedy mnie nie było, nawiedziła mnie! Mam się zjawić w hotelu w moim pokoju za dwa dni. Jeśli tam nie przyjdę, zabije ciebie, Madison i Jaya. Musimy działać! Musimy pozbyć się Tiffanego!
- Spokojnie, poczekaj. Muszę to przetrawić. - czekałam dwie minuty by przyjaciółka znów zaczęła mówić. - Dobrze, poczekaj. - zaczęła mnie odlączać od kroplówki. Ja odkryłam się z kołdry i założyłam na siebie prześcieradło. W samej koszuli było mi strasznie zimno.
- Złap się mnie. - nakazała. Nie miałam siły by się jej przeciwstawiać. - Teraz nie widać nas obu. Powoli wychodzimy. Kiedy zauważysz Madison złap ją również.
- A co z Jeydonem? - zapytałam.
- Ten koleś chciał cię zabić! - wrzasnęła.
- Wiem, nienawidzę go ale lepiej miec go na oku. Co jeśli wyjdzie ze szpitala i nadal będzie nas węszył?
Elena prychnęła i biegiem wyszłyśmy z sali szpitalnej. Przy drzwiach siedziała Madison. Szybko złapałam ją za ramię i pociągnęłam za sobą.
- Bądź cicho i biegnij. - powiedziałam szeptem.
O dziwo, nie protestowała.
Skręciłyśmy w boczny korytarz i biegłyśmy do samego jego końca. Elena kopnęła drzwi numer 6 i razem weszłyśmy do sali Jeydona. Kiedy zobaczyłam go, obandarzonego i śpiącego znów powróciły do mnie uczucia. Elena nie pozwoliła mi się nad nim rozczulać i pociągnęła naszą dwójkę ku jego łóżku. Odłączyła go od kroplówki i zerwała go aby się obudził.
- Co jest? - zapytał obudzony.
- Uciekamy ze szpitala. Nie próbuj krzyczeć bo cię zabiję.
- Kim jesteś?
- Zamknij się!
Ponownie wyrwaliśmy z sali szpitalnej i kierowaliśmy się do drzwi wyjściowych. Sprawnie omijaliśmy ludzi i krzesła by nikt nie zorientował się, że coś sie dzieje. Mieliśmy szczęscie, że kiedy Elena wywarzyła drzwi nikt nie stał w pobliżu.
Kiedy przekroczyliśmy próg szpitala wybuchnęłyśmy śmiechem. Jay nie odzywał się słowem. Chyba domyślił się, że dzieli nas jedna osoba.
Puściliśmy się dopiero przed moją siedzibą. Znajdowała się całkiem blisko szpitala. Dom był duży, z basenem i garażem. Miał trzy piętra. Nie podobał mi się. Był za bardzo bogaty.
- Mam tu mieszkać? - zapytałam smutna.
- Tak. Przez jakiś czas.
Pokiwałam głową i opuściłam wzrok.
- Cher, możemy porozmawiać? - zapytał mnie Jay.
- Zostaw mnie w spokoju. - wyrzuciłam z siebie i pobiegłam do drzwi wejściowych domu.
Wnętrze było również urządzone z przepychem. Gdzie tylko się nie spojrzałam, widziałam drogie obrazy, schody, masę najnowszych mebli, dwa laptopy, 60 calowy telewizor plazmowy.
- Przygotujcie się bo za piętnaście minut odprawiamy rytuał.- powiedziała Elena.
- Jaki rytuał? - zapytała się Madison i wymownie na mnie patrzyła.
- Musimy odpędzić Katherinę i Jacka Halley. - odpowiedziałam jej. Dziewczyna zesztywniała i napięła wszystkie mięśnie. - Mi to też się nie widzi.
Rozdział 42
- Mamy świece? - zapytała Elena.
- Pójdę poszukać. Przynieść coś jeszcze? - byłam strasznie podekscytowana. Oczywiście, obecność Jeydona krępowała mnie ale nie miałam zamiaru przejmować się nim nawet w najmniejszym stopniu.
- Białą kredę lub farbę, kamień, kartkę i długopis. - wymieniła.
Pokiwałam głową i ruszyłam w głąb domu.
Skierowałam się do salonu i otworzyłam wielki kredens. Były w nim czarne ciuchy i buty. Obok szafy stało biurko a na nim dwie świeczki. Co prawda były małe i zapachowe ale pomyślałam, że na wszelki wypadek, wezmę je ze sobą. Hmm to salon a więc musi tu gdzieś być jakiś notatnik z długopisem. Szuflada biurka...Otworzyłam ją i przekonałam się, że zeszyt z ołówkiem leżą w niej jakby czekały aż po nie przyjdę. Uśmiechnęłam się sama do siebie i wyjęłam przedmioty z szuflady.
Jeszcze biała farba.
Piwnica!
Dużo czasu mi zajęło to, żeby ją znaleźć. Wszystkie drzwi prowadziły albo do kolejnych sypialni, kuchni czy łazienek. Chyba dwudzieste z kolei okazały się prowadzić na dół domu. W piwnicy stała wysoka drabina, rulon dywanu i dwa pudełka białej farby. Ten dom był magiczny. Wszystko co było potrzebne, mogłam w nim znaleźć.
Ucieszona wróciłam do Eleny, Madison i Jeydona.
- Dobrze. Cher zakreśl białą farbą trójkąt. Jego wierzchołki powinny oznaczać miejsce w którym każdy z nas stoi.
- Ale.. jest nas czwórka. - wyjąkałam zdezorientowana.
- Nie, ty będziesz stała w środku kręgu.
- Dobrze. - Wsadziłam palec w farbę i zaczęłam kreślić trójkąt na tyle wielki, który mógłby pomieścić nas wszystkich.
- Doskonale. - powiedziała Elena kiedy skończyłam.
- Co teraz?
- Zapal świeczki i postaw jedną na północy, drugą na południu.
- Ale ja... nie wiem gdzie jest północ a gdzie południe. Wujek nigdy mnie tego nie uczył.
- O matko. Dobra, jedną ustaw przed sobą drugą za sobą. Oczywiście, najpierw stań w środku trójkątu.
Zrobiłam wszystko według instrukcji Eleny.
- W porządku. Na kartce napisałam ci słowa, które będziesz musiała mówić. Jest ich sporo ale damy radę. - Elena widząc, że jestem gotowa powiedziała - Dobrze, zajmijmy swoje miejsca. Usiądźcie na kolanach. Nie możecie odezwać się ani słowem. Kiedy powiem pewne zdanie, będziecie musieli je powtarzać po kolei po dziewięć razy. W trakcie rytuału musicie być cicho. Wszystko jasne?
- Kiedy mam wiedziec co mówić? - zapytałam zdenerwowana.
- Kiedy przestaniemy mówić. Musisz być poważna i przekonująca, pamiętaj.
Potaknęłam i przełknęłam ślinę. Strasznie stresowałam się, że powiem coś źle. Nie miałam czasu na przemyślenie bo Elena zaczęła mówić.
- Demony zła, odejdźcie w imię Pana Naszego. Demony zła, odejdźcie w imię Pana Naszego. - i tak dziewięć razy.
Po niej mówiła Madison i Jeydon. Gdy mój były wypowiedział dziewiąte zdanie, zaczęłam czytać:
- Katherino i Jacku Halley, zwracamy się bezpośrednio do was. Zostawcie nas i powróćcie tam z kąd przybyliście. Bóg was wyprasza. Nie ma dla was tu miejsca. Skrzywdziliście miliony ludzi, ingerujecie w nasze życie teraz czas byśmy my poingerowali w wasze. O cwane istoty, odejdźcie z tego świata! Nakazuję! JAKO POTOMKINI DEMONÓW, ROZKAZUJĘ! W IMIĘ OJCA, SYNA I DUCHA ŚWIĘTEGO, AMEN!
W jednej chwili otworzyły się wszystkie okna a świece zostały zdmuchnięte. Biała farba zaczęła się rozmazywać a kartka, którą trzymałam w dłoniach zaczęła płonąć. Przestraszona spojrzałam na Elenę. Ona kazała mi siedzieć i nie ruszac się z miejsca. Ogień był bardzo blisko moich rąk. Jedna z nich nadal bolała. Musiałam wytrzymać. Nagle coś rzuciło obrazem w Jeydona. Chłopak w ostatniej chwili zdołał się uchylić, nie przerywając kręgu. Usłyszałam zgrzyt. Spojrzałam na sufit i uświadomiłam sobie, że coś zaczyna odkręcać lampę. Za sekundę runie i nas zabije. Dom był wysoki a więc siła z jaką lampa będzie spadać, będzie wysoka.
- O cwane istoty, odejdźcie z tego świata! Nakazuję! JAKO POTOMKINI DEMONÓW, ROZKAZUJĘ! W IMIĘ OJCA I SYNA I DUCHA ŚWIĘTEGO, AMEN! O cwane istoty, odejdźcie z tego świata! Nakazuję! Jako potomkini demonów, rozkazuję! W imię Ojca, Syna i Ducha Świętego ,Amen!
W jednej chwili wszystko ucichło i uspokoiło się. W drugiej za oknem lunął deszcz i rozpałętała się potężna burza. Przerażeni zobaczyliśmy jak w oddali tworzy sie tornado.
- Koniec rytuały, DO PIEKŁA DEMONY! - krzyknęliśmy jednocześnie i przerwaliśmy krąg.
Tornado jednak nadal żyło i nieubłaganie szło w naszym kierunku.
- Do piwnicy, biegem! - krzyknęła ostrzegawczo Elena. Jak w wojsku wszyscy razem popędziliśmy do drzwi, które prowadziły na dół domu. Ostatni był Jeydon i zamknął drzwi. Zgnieździliśmy się na podłodze, leżąc koło siebie i modląc by tornado nas nie zabiło. Elena cały czas powtarzała: Wiara, nadzieja, dobro. Wiara, nadzieja, dobro. Postanowiłam, że się do niej dołącze.
Pięć sekund starczyło byśmy poczuli silny wiatr. Drewniane schody nad nami zaczęły się łamać a drzwi zostały wyrwane. Ogromna siła tornado zaczęła wpełzać i podnosić nas z podłogi. Lecz wszyscy trzymaliśmy się siebie. Nadal trwał krąg. Słowa Eleny były chyba słowami zaczynającymi kolejny rytuał. Zła siła nie mogła nas tknąć. Zanim odetchnęłam tornado ulotniło się pozostawiając po sobie zupełne nic. Dom już nie istniał.
- Udało się? - zapytała przerażona Madison.
- Tak. Popatrzcie! - wskazała nam niebo. Zaświeciło przyjemne słońce a obok niego chmury ukształtowały się w znak krzyża.
- Bóg nam dziękuje. Dokonaliśmy cudu.
- Jakiego?
- Odpędziliśmy dwa najpotężniejsze demony.
Nagła wena sprawiła, że jutro pojawi się epilog.
Przepraszam, za opóźnienie ale potrzebowałam czasu by to napisać.
Pozdrawiam wszystkich moich czytelników mając dla was dobrą wiadomość. Po skończeniu Drogi do Śmierci, piszę kolejną książkę. Ale to napiszę wam później.
Papa :)
...nagła wena to coś co by mi się przydało....
OdpowiedzUsuńA teraz objadę te dwa rozdziały.
Nieźle, nieźle Klaudia. Moim zdaniem jest to jedna z twoich lepszych notek. Wszystko fajnie opisane, rozmowy...
Czepie się tego rytuału. Wszystko ok( kreda, świeczki, latające obrazy...) ale dziwne wydało mi się to że powtarzali aż 9 razy te...inkantacje, ( tak się wyrażę). Ale to twój blog, a ja jeszcze tematem rytuałów nie zajmuje.
I coś mnie rozwaliło w tej inkantacji " O cwane istoty.."?...(śmiech) przeczytałam te słowo kilka razy bo chciałam mieć pewność że dobrze przeczytałam
No chyba tyle. Życzę weny. ( Czekam na nowego bloga).
Sztyletnica