- Christian Figher? - zapytałam dzwoniąc następnego ranka pod numer, który podała mi Alex.
Po paru sekundach głos w słuchawce odpowiedział:
- Tak, zgadza się. Z kim rozmawiam?
- Mówi Cher Livery.
Mężczyzna zamarł. Nie odzywał się przez dwie minuty. Wreszcie spytałam czy nadal siedzi po drugiej stronie.
- Jestem. - wyjąkął. - Na pewno mam doczynienia z Cher...?
- Tak, jestem córką Rose Luvery - pół demonem.
- Czemu do mnie dzwonisz? - przeszedł na ty.
- Interesuje mnie księga Diemontów. Poleciła mi ją Alex. Pańska znajoma jak sądzę. - powiedziałam.
- Tak, zgadza się. Moja księgarnia jest na drugim końcu San Francisco. Musisz iść przez cały Golden Gate i kierować się w kierunku lasu. Kiedy zobaczysz starą fabrykę, zapukał trzy razy do drzwi. Nikomu nie mów gdzie idziesz.
- Rozumiem. Do której mam czas?
- Bądź o ósmej wieczorem.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. -burknął.
- Jeszcze jedno.
- Tak?
- Nie pozwoliłam panu mówić do mnie na ,,ty".
Christian przerwał połączenie.
Mam cztery godziny do wizyty w księgarni. Co teraz powinnam robić? Może spotkać się z Jeydonem? W końcu jesteśmy razem. Jeszcze.
Wstałam z fotela i otworzyłam lodówkę. Dzisiaj rano byłam w sklepie ,,Ossy". Kupiłam trochę rzeczy do jedzenia więc nie musiałam iść do restauracji. Na spokojnie usmażyłam sobie omleta - zajęło mi to może dwadzieścia minut, zrobiłam herbaty i włączyłam telewizor.
UWAGA! ZAGROŻENIE!
W San Francisco grasuje ostatni potomek Lucyfera. Jeszcze nie ustaliliśmy gdzie on przebywa, wszystkich obywateli prosimy o ostrożność!
Głosił komunikat w programie informacyjnym TV NEWS. Westchnęłam i z trudem przełknęłam omleta. Był jeszcze gorący. Przełączyłam kanał BEST MOVIES na, którym leciał film pod tytułem Inni. Matka z dwójką dzieci zamieszkująca dużą willę. Pracuje w niej sprzątaczka i ogrodnik. Oby dwoje okazują się być duchami, z resztą tak jak matka dzieci, które zabiła gdy były małe. No cóż, fabuła niezła. Wbiła mnie w fotel aż na półtorej godziny. Przestraszona uświadomiłam sobie, że zostało mi tylko dwie i pół godziny. Wyłączyłam telewizor i pozmywałam po obiedzie. Gdy wymyłam wszystkie naczynia, naszykowałam ciuchy, które założę. Po dziesięciu minutach byłam już pod prysznicem. Obmyłam lekko swoje ciało - poczułam się odrobinę lepiej.
Była osiemansta trzydzieści gdy wyszłam z hotelu. Nie zaminiłam słowa z Jayem czy Madison a przecież powinnam. Wyjęłam komórkę z kieszeni dżinsów i wysłałam esemesa do obojga z nich:
Jadę do Christiana. Będę w nocy. Nie czekajcie na mnie.
Odetchnęłam i przyspieszyłam kroku. Na ulicy Halley panoszyło się pełno nieciekawych typków. Niektórzy z nich pili piwo, inni zaczepiali młode dziewczyny. Bardzo przestraszona zaczęłam biec - fatalny pomysł na bycie niezauważalną.
- Hej, mała! - krzyknął jakiś.
Nie zaaragowałam. Biegłam dalej. Przestałam gdy zobaczyłam, że stoi przede mną Tom Tiffany.
-Gdzie się tak spieszysz, Luvery? - zapytał swoim cwaniackim głosikiem.
Zmierzyłam go badawczo wzrokiem.
- Czego chcesz? - burknęłam spuszczając głowę.
- Myślę, że mogłabyś się nam przydać. Pół demon stworzony z pół demona i demona mógłby być jeszcze silniejszy niż demon i człowiek, prawda? - spytał odsłaniając swoje żółte zęby.
Obruszona jego słowami wycofałam się parę kroków.
- Nie wiem o czym mówisz. - rzekłam zdenerowanym tonem. Nie daj po sobie poznać, że się boisz! - nakazał mi mój mózg.
- Inni nie muszą się dowiedzieć, że to zrobiliśmy. Mam na myśli wszystkich diemontów oprócz mnie, Halleya i Camilli.
- Chcesz urządzić czarną mszę? Chcesz... chcesz mnie na niej poświęcić? - zadałam pytanie cofając się szybciej.
- Niczego nie pragnę bardziej. - rzucił i uderzył mnie w twarz. Upadłam na chodnik. Po chwili poczułam metaliczny zapach krwii. Spojrzałam na swoje dłonie - były pokrwawione. Pode mną została rozbita butelka a część szkła wbiła mi się w ręce i brzuch. Zaczęłam się dławić i jęczeć. Nie miałam siły by cokolwiek wykrzyczeć. Jeśli śmierć miała nadejść teraz, zgodzę się.
***
Otworzyłam oczy i zobaczyłam znane mi pomieszczenie. Dość duży pokój, wielki stół, szafa. Za oknem ciemny las. Jestem w archiwum. Jestem w Białym Domu. Spanikowana obejrzałam się wokół i zobaczyłam, że nikogo ze mną nie ma. Moje ręce są opatrzone i przyklejone taśmą klejącą do drewnianego łóżka. Nogi przywiązane sznurami do jego ram. Ubrana byłam tylko w stanik i majtki. Zaczęłam wrzeszczeć.
- Pomocy!
Niemal po sekundzie ktoś wszedł do pomieszczenia.
- Nie drzyj się tak. - rozkazał kobiecy głos. To pewnie Camillia Ping - koleżanka Billiego, wspólniczka Tiffanego.
- Po co to robicie? Co wam da kolejna ofiara? - pytałam załamana.
- O wiele więcej niż myślisz.
- Podaj przykład.
- Pół demony są silniejsze od nas. Czy nie lepiej zawładnąć światem mając u boku takich jak ty? Rose, twoja matka byłaby z ciebie dumna.
- Postanowiła być taka jak wy. Choć nieświadomie. Mam rację? Pozwoliła by nienawiść do mnie nią zawładnęła?
- Owszem. Tak sądzimy, jednakże nie mamy pewności. - powiedziała. Wreszcie stanęła przed łóżkiem. Ubrana w długą czarną suknię, umalowana bardzo wyraźnie. Wyglądała jak upiór.
- Jakoś nie czuję się silniejsza od ciebie. Raczej jestem bezsilna.
- Jeszcze nie poznałaś swoich możliwości. - odpowiedziała, uśmiechając się.
- Odpowiesz na moje pytania zanim to zrobicie? - zapytałam bezsilna.
- Dwa pytania. Nie więcej.
- Dlaczego jestem pół demonem? Jak to się stało?
Camillia zaśmiała się histerycznie.
- Chcieliśmy zrobić eksperytment. Mając w historii 665 demonów czuliśmy ogromną więź między nami a Lucyferem. Było nam jednak jeszcze mało. Wyczytaliśmy w księdze plemienia Diemonts, że pół demony są silniejsze od demonów - przemieniają się niekontrolowanie, nie panują nad sobą, potrafią zrobić z człowiekiem rzeczy, które dla demonów są niemożliwe - nie tylko ich opętać ale rozedrzeć ich ciało od środka. 11 października 1993 roku postanowiliśmy, że spróbujemy poprosić Lucyfera o zesłannika wprost z Piekieł - właśnie ciebie. I jesteś. Teraz będziemy tworzyć pół demonów jeszcze więcej.
- Księga Plemienia Diemonts? - próbowałam ukryć strach. Wszystko już się wyjaśniło.
- Już nie istnieje. Została zniszczona przez Andrewa Billsa.
- Kiedy?
- W 1990 roku.