wtorek, 31 lipca 2012

III Rozdział.


To dziwne. Od czasu obudzenia się z przerażającego snu, ani razu nie próbowałam go sobie przypomnieć. Zupełnie jakbym nie chciała go sobie w ogóle wspominać.
       Pamiętam tylko, że działo się ze mną i z Lorenem coś naprawdę złego. Chwila… Kto to Loren? Chyba mówiłam do niego, że go kocham ale skąd u licha ja go znam? Gdybym nie miała z nim nigdy styczności mój mózg nie myślał by o nim, a jednak to, wiedziałam w głębi duszy, że jest dla mnie kimś ważnym.
       Co ja robiłam w tym śnie… Odczuwałam w nim straszne dreszcze, falę oblewającego mnie gorąca, płomienie… Płonęłam! Drżałam!
       Tylko co jeszcze? Pamiętam, że to nie wszystko. Na pewno nie. To coś sprawiało, że czułam się taka bezsilna, taka  niepewna. Ja po prostu spadałam. Spadałam! Tak, to o tym był ten sen. Loren i ja spadaliśmy, płonęliśmy i drżeliśmy!  Teraz było to jasne. Ale on tego nie przetrwał. Spadł. Mówiłam do niego, że go kocham, a on do mnie, że mnie nie puści a jednak to ja puściłam jego. Później pamiętam, że patrzę się na niego jak leży bezwładnie na ziemi i pali się, ogień zalewa jego całe ciało aż w końcu zostaje po nim tylko popiół…
       Popiół?
       Ogień?
       Spadanie z niewiadomo skąd?
       Loren?
Co to wszystko znaczy? Mogłabym przywołać do siebie obraz przeszłości, bo jestem jasnowidzem ale czy ja tego chciałam? Czy pragnęłam dowiedzieć się czegoś co zmieniło by mi własne życie? A po za tym kim był Loren? I on, i chłopak ze wspomnień najwyraźniej są mi bliscy. Chyba, że Loren jest Nim. To byłoby prawdopodobne.
          Idę ciemną już ulicą i nadal zastanawiam się co to wszystko może znaczyć. Idę dopóki nie odwiedza mnie wizja… Czuję, że oczy zaczynają mnie piec, a ciało bezwładnie upada na ulicę. Ulicę! Mogę umrzeć! Ale już nie zdołam krzyczeć ani błagać o pomoc, nie mam siły, zabrała mi ją wizja. Śmiertelnie poważna wizja. Dotycząca życia i śmierci, ale nie mojej, tylko Argie, Vee, Davida i Maggie. Czuję, że zatapiam się w niej, pogrążam coraz to bardziej aż w końcu nie widzę nic, jedynie ciała moich przyjaciół i Maggie. Wszyscy są zakrwawieni, smutni, płaczą, błagają o pomoc, widać, że ktoś ich maltretuje. I to jest osoba, którą nigdy bym nie podejrzewała, osoba, która jest mi tak bliska, a właściwie jest mną. Tak, ja ich zabijam. Teraz widzę to wyraźnie. Mam czarne włosy, czarne paznokcie, czarne oczy, czarną szatę. Cała na czarno, co to może oznaczać? Coś piekielnie złego – myślę. Nie pozwalam odchodzić od wyrazistości. Patrzę na to wszystko i zastanawiam się co u licha ja im robię? Czemu miałabym zabijać własnych przyjaciół? I jak skoro nie miałam broni? Teraz już widzę. Swoimi dłońmi podnoszę w powietrze każdego z nich, zatapiam swoje magnetyczne oczy w ich oczach i szepczę: Giń potworze, a następnie drapię swymi długimi paznokciami ich ciało. To straszne, to przerażające, to piękne – myślę widząc zupełnie inny obraz. Na moim miejscu jest Maggie. Ta złośnica. Próbuje mnie uderzyć własnym skrzydłem. SKRZYDŁEM? I w dodatku czarnym. Jak okrutny jest ten widok. Rozrywa moją prawą część ciała a następnie próbuje dorwać Lorena. Ja mam jeszcze lewą rękę- myślę ze wściekłością. Rzucam się pomiędzy ich ale nagle Loren zupełnie bezinteresownie przyciąga mnie do siebie i razem skaczemy do wody. Wody? To wodospad. Piękny, wielki, niebezpieczny. Razem giniemy, razem spadamy, razem drżymy aż w końcu płoniemy ale nie robimy tego dlatego, że ktoś rzucił nas w ogień, przecież jesteśmy w wodzie, ale dlatego, że zmieniliśmy się, nie jesteśmy już Lavende i Loren teraz staczamy się w zło, piekło, prawdziwą czarną noc.
             Wizja kończy się wraz z przepaścią. Na ulicy na szczęście nie jechały żadne samochody, więc jeszcze żyję. Nie ma też ludzi, którzy mogli by mi pomóc. Mimo to ja staram się wstać na równe nogi i niedbale podchodzę do najbliższej ławeczki. Siadam na niej, wyjmuję chusteczki z kieszeni spodni i wycieram oczy. Nadal puchną, płaczą i szczypią. Bolą tak potwornie, że na razie nie mogę patrzeć. A szczególnie na niego, Lorena.
                 - Stało się coś? – biegnie już w moim kierunku. W jego głosie słychać było szczerość i troskę. To on był nim. Jestem pewna. Ten sam głos, wygląd, wszystko się zgadza. Zgadza się też, że coś do niego czuję bo kiedy głaszcze mnie po policzku czuję przyspieszony puls serca.
                 - Nie, po prostu…- staram się wymyślić jakąś sensowną wymówkę ale nic nie przychodzi mi do i tak już bolącej głowy. 
                 - Po prostu masz spuchnięte oczy, boli cię głowa, płaczesz, trzęsiesz się i co jeszcze? Nie mów mi, że się źle czujesz bo i tak nie uwierzę. Mów prawdę. Zaopiekuje się tobą. – robi swój zawadiacki uśmiech.
                 - Dobrze więc, jestem inna. Nawet coś więcej niż tylko inna ale i dziwna. Ja jestem… Nie, nie, nie tak ma być. Ja muszę już iść.- wstaję z ławki i z trudem przeciągam nogi. Na chodniku jest kamień, głupi mały kamień ale jak wielki spowodował by wypadek gdyby nie on. W ostatnim momencie złapał mnie za przedramiona, tak jak robi to się w teście zaufania.
                 - Zgadzam się. Musisz iść, ale do mnie. – przyciąga mnie do siebie i bierze na ramiona.
                 Wtulona w jego pierś czuję się dobrze, nawet bardzo dobrze. Jest mi piekielnie ciepło a oczy mogą już widzieć. Ale nie na długo, zaraz zasypiam. I wiem, że muszę zaprotestować bo w końcu miałam iść do Argie ale nie chcę tego robić. Chcę być z nim, zawsze.
                 Nie! – krzyczy mój umysł. – Właśnie miałaś wizję o śmierci swoich przyjaciół! Powinnaś powiedzieć o tym Argie i Davidowi! No i Vee, Maggie nie musisz. – tu się śmieje. – Ale widziałam też jak ja umieram i on. – odkrzyknęłam w umyśle.
                 - Śpisz? – spytał.
Dziwne, że tak duży dom jak jego może okazać się tak niezwykle przyjemny i ciepły. Niemalże czuję się jak we własnym domu. Teraz leżę w jego łóżku a on nalewa mi wody w szklankę i przygotowuje mi okład na oczy z rumianku. Wkrótce przychodzi do pokoju, podaje mi szklankę.
                  - Dziękuję. – wyjąkałam powoli. Mimo, że ból trochę minął i tak nie miałam siły na rozmowy.
                  - Nie ma za co. Pij. – rozkazał wskazując palcem na wodę.
Zrobiłam jak mi kazał. Rozkoszowałam się słodkim smakiem pomarańczy, truskawki, gruszki i malin. Pyszne – myślę.
                  - Co to jest? – pytam z rozkoszą.
                  - Mix. – śmieje się z mojego tonu głosu.
                  - Z czego? – odpowiadam mu uśmiechem.
                  - Woda truskawkowa, pomarańczowa, malinowa i gruszkowa. Proste. Razem dają przepyszny smak. Prawda? – zapytał bez oczekiwania na odpowiedź. Dobrze wiedział, że odpowiem, tak.
                   - Loren, słuchaj…
Wybucha śmiechem. Czym go tak rozbawiłam?
                   - Skąd ci przyszło, że mam na imię Loren? – pyta nadal z szerokim uśmiechem.
                   - No bo… Bo… - jęczę. Co mam mu powiedzieć u licha? Słuchaj mam wizję, ty w niej byłeś, powiedziałam, że cię kocham i teraz chyba niestety czuję to samo. NIE! Boże, daj mi mądry język…
                   - Ok., nie chcesz, nie mów. Masz pewnie chłopaka, co?
                   - Nie.- odpowiadam z sarkastycznym uśmiechem. Co go obchodzi czy mam chłopaka czy nie. – A ty masz dziewczynę? – spytałam zaraz.
                    - Hej, nie bądź złośliwa! – powiedział nadal z rozbawieniem.
                     - Więc, słuchaj no, muszę już iść. Umówiłam się z Argie, że pójdę do niej nocować więc w ogóle nie wiem czemu ci się tłumaczę – zaczęłam wygadywać bzdury. Mówię wszystko co mi przyjdzie na język. – bo nie powinnam ci się tłumaczyć skoro nawet nie wiem jak masz na imię, a ty moje znasz chociaż nawet nie wiem skąd bo nie przedstawiłam się tobie…
                      - Ok., rozumiem musisz iść. Ale nie pójdziesz póki nie nałożysz sobie okładu na oczy, ok.?  Nadal są trochę spuchnięte.
                      - Dobra. – przegryzłam wargę.
              Po pół godziny wyszłam od chłopaka ze wspomnień. Która jest właściwie godzina? Pewnie późna, na ulicach nie ma już żadnych ludzi. Było zupełnie ciemno. To dobrze, że Argie mieszka blisko jego ulicy. Bałabym się teraz jechać do domu taki kawał.
               Przez parę minut maszerowałam ulicą aż w końcu zobaczyłam domek przyjaciółki. Nie był tak wielki jak Davida i Jego ale coś w tym stylu jak mój. Podchodzę do drzwi i pukam w czerwone drewno. Po sekundzie Argie stoi w pidżamie, ze wściekłą miną. Ups.
                 - Wytłumaczę ci. – wyjaśniam bez powitania.
                 - Nie masz wyboru, moi rodzice już śpią. Powiedzieli, że mam zakaz ci otwierać drzwi o tej porze. A jednak, jak się obudzą to będziemy mieć obie szlaban. I to na widywanie! Więc albo się pośpieszysz i wyjdziesz z tych głupich drzwi i pójdziesz na górę albo ja kopnę cię w cztery litery i zamknę ci drzwi przed nosem. Co wybierasz? – pyta z sarkazmem. Kiedy się wścieknie potrafi być mega denerwująca.
Wchodzę do środka i szybko biegnę na górę.
                    - Tylko bądź cicho! – szepcze głośno.
Nie odpowiadam tylko biegnę przed siebie. Otwieram drzwi do jej pokoju i siadam na łóżku, zdejmuję buty i głośno ziewam.
Słyszę odgłos skrzypnięcia i zaraz obok mnie siada Argie.
                    - No to opowiadaj.
                    - Zacznijmy od tego, że miałam wizję.
                    - No nie gadaj! Czego dotyczyła?
                    - Śmierci. Waszej śmierci, Argie… - wybuchnęłam szlochem.




Uwaga! Konkurs na najfajniejszego dotychczas bohatera mojej książki!!! Pisać kogo lubicie najbardziej: Lavende, Argie, David, Heath ?? Jestem ciekawa : ) 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz