To dziwne. Od czasu obudzenia
się z przerażającego snu, ani razu nie próbowałam go sobie przypomnieć.
Zupełnie jakbym nie chciała go sobie w ogóle wspominać.
Pamiętam tylko, że działo się ze mną i z
Lorenem coś naprawdę złego. Chwila… Kto to Loren? Chyba mówiłam do niego, że go
kocham ale skąd u licha ja go znam? Gdybym nie miała z nim nigdy styczności mój
mózg nie myślał by o nim, a jednak to, wiedziałam w głębi duszy, że jest dla
mnie kimś ważnym.
Co ja robiłam w tym śnie… Odczuwałam w
nim straszne dreszcze, falę oblewającego mnie gorąca, płomienie… Płonęłam!
Drżałam!
Tylko co jeszcze? Pamiętam, że to nie
wszystko. Na pewno nie. To coś sprawiało, że czułam się taka bezsilna,
taka niepewna. Ja po prostu spadałam.
Spadałam! Tak, to o tym był ten sen. Loren i ja spadaliśmy, płonęliśmy i
drżeliśmy! Teraz było to jasne. Ale on
tego nie przetrwał. Spadł. Mówiłam do niego, że go kocham, a on do mnie, że
mnie nie puści a jednak to ja puściłam jego. Później pamiętam, że patrzę się na
niego jak leży bezwładnie na ziemi i pali się, ogień zalewa jego całe ciało aż
w końcu zostaje po nim tylko popiół…
Popiół?
Ogień?
Spadanie z niewiadomo skąd?
Loren?
Co to wszystko znaczy?
Mogłabym przywołać do siebie obraz przeszłości, bo jestem jasnowidzem ale czy
ja tego chciałam? Czy pragnęłam dowiedzieć się czegoś co zmieniło by mi własne
życie? A po za tym kim był Loren? I on, i chłopak ze wspomnień najwyraźniej są
mi bliscy. Chyba, że Loren jest Nim. To byłoby prawdopodobne.
Idę ciemną już ulicą i nadal
zastanawiam się co to wszystko może znaczyć. Idę dopóki nie odwiedza mnie
wizja… Czuję, że oczy zaczynają mnie piec, a ciało bezwładnie upada na ulicę.
Ulicę! Mogę umrzeć! Ale już nie zdołam krzyczeć ani błagać o pomoc, nie mam
siły, zabrała mi ją wizja. Śmiertelnie poważna wizja. Dotycząca życia i
śmierci, ale nie mojej, tylko Argie, Vee, Davida i Maggie. Czuję, że zatapiam
się w niej, pogrążam coraz to bardziej aż w końcu nie widzę nic, jedynie ciała
moich przyjaciół i Maggie. Wszyscy są zakrwawieni, smutni, płaczą, błagają o pomoc,
widać, że ktoś ich maltretuje. I to jest osoba, którą nigdy bym nie
podejrzewała, osoba, która jest mi tak bliska, a właściwie jest mną. Tak, ja
ich zabijam. Teraz widzę to wyraźnie. Mam czarne włosy, czarne paznokcie,
czarne oczy, czarną szatę. Cała na czarno, co to może oznaczać? Coś piekielnie
złego – myślę. Nie pozwalam odchodzić od wyrazistości. Patrzę na to wszystko i
zastanawiam się co u licha ja im robię? Czemu miałabym zabijać własnych
przyjaciół? I jak skoro nie miałam broni? Teraz już widzę. Swoimi dłońmi
podnoszę w powietrze każdego z nich, zatapiam swoje magnetyczne oczy w ich
oczach i szepczę: Giń potworze, a następnie drapię swymi długimi paznokciami
ich ciało. To straszne, to przerażające, to piękne – myślę widząc zupełnie inny
obraz. Na moim miejscu jest Maggie. Ta złośnica. Próbuje mnie uderzyć własnym
skrzydłem. SKRZYDŁEM? I w dodatku czarnym. Jak okrutny jest ten widok. Rozrywa
moją prawą część ciała a następnie próbuje dorwać Lorena. Ja mam jeszcze lewą
rękę- myślę ze wściekłością. Rzucam się pomiędzy ich ale nagle Loren zupełnie
bezinteresownie przyciąga mnie do siebie i razem skaczemy do wody. Wody? To
wodospad. Piękny, wielki, niebezpieczny. Razem giniemy, razem spadamy, razem
drżymy aż w końcu płoniemy ale nie robimy tego dlatego, że ktoś rzucił nas w
ogień, przecież jesteśmy w wodzie, ale dlatego, że zmieniliśmy się, nie
jesteśmy już Lavende i Loren teraz staczamy się w zło, piekło, prawdziwą czarną
noc.
Wizja kończy się wraz z
przepaścią. Na ulicy na szczęście nie jechały żadne samochody, więc jeszcze
żyję. Nie ma też ludzi, którzy mogli by mi pomóc. Mimo to ja staram się wstać
na równe nogi i niedbale podchodzę do najbliższej ławeczki. Siadam na niej,
wyjmuję chusteczki z kieszeni spodni i wycieram oczy. Nadal puchną, płaczą i
szczypią. Bolą tak potwornie, że na razie nie mogę patrzeć. A szczególnie na
niego, Lorena.
- Stało się coś? – biegnie już
w moim kierunku. W jego głosie słychać było szczerość i troskę. To on był nim.
Jestem pewna. Ten sam głos, wygląd, wszystko się zgadza. Zgadza się też, że coś
do niego czuję bo kiedy głaszcze mnie po policzku czuję przyspieszony puls
serca.
- Nie, po prostu…- staram się
wymyślić jakąś sensowną wymówkę ale nic nie przychodzi mi do i tak już bolącej
głowy.
- Po prostu masz spuchnięte
oczy, boli cię głowa, płaczesz, trzęsiesz się i co jeszcze? Nie mów mi, że się
źle czujesz bo i tak nie uwierzę. Mów prawdę. Zaopiekuje się tobą. – robi swój
zawadiacki uśmiech.
- Dobrze więc, jestem inna. Nawet coś więcej
niż tylko inna ale i dziwna. Ja jestem… Nie, nie, nie tak ma być. Ja muszę już
iść.- wstaję z ławki i z trudem przeciągam nogi. Na chodniku jest kamień, głupi
mały kamień ale jak wielki spowodował by wypadek gdyby nie on. W ostatnim
momencie złapał mnie za przedramiona, tak jak robi to się w teście zaufania.
- Zgadzam się. Musisz iść, ale
do mnie. – przyciąga mnie do siebie i bierze na ramiona.
Wtulona w jego pierś czuję się
dobrze, nawet bardzo dobrze. Jest mi piekielnie ciepło a oczy mogą już widzieć.
Ale nie na długo, zaraz zasypiam. I wiem, że muszę zaprotestować bo w końcu
miałam iść do Argie ale nie chcę tego robić. Chcę być z nim, zawsze.
Nie! – krzyczy mój umysł. –
Właśnie miałaś wizję o śmierci swoich przyjaciół! Powinnaś powiedzieć o tym
Argie i Davidowi! No i Vee, Maggie nie musisz. – tu się śmieje. – Ale widziałam
też jak ja umieram i on. – odkrzyknęłam w umyśle.
- Śpisz? – spytał.
Dziwne, że tak duży dom jak
jego może okazać się tak niezwykle przyjemny i ciepły. Niemalże czuję się jak
we własnym domu. Teraz leżę w jego łóżku a on nalewa mi wody w szklankę i
przygotowuje mi okład na oczy z rumianku. Wkrótce przychodzi do pokoju, podaje
mi szklankę.
- Dziękuję. – wyjąkałam
powoli. Mimo, że ból trochę minął i tak nie miałam siły na rozmowy.
- Nie ma za co. Pij. –
rozkazał wskazując palcem na wodę.
Zrobiłam jak mi kazał.
Rozkoszowałam się słodkim smakiem pomarańczy, truskawki, gruszki i malin.
Pyszne – myślę.
- Co to jest? – pytam z rozkoszą.
- Mix. – śmieje się z mojego
tonu głosu.
- Z czego? – odpowiadam mu
uśmiechem.
- Woda truskawkowa,
pomarańczowa, malinowa i gruszkowa. Proste. Razem dają przepyszny smak. Prawda?
– zapytał bez oczekiwania na odpowiedź. Dobrze wiedział, że odpowiem, tak.
- Loren, słuchaj…
Wybucha śmiechem. Czym go tak
rozbawiłam?
- Skąd ci przyszło, że mam na
imię Loren? – pyta nadal z szerokim uśmiechem.
- No bo… Bo… - jęczę. Co mam
mu powiedzieć u licha? Słuchaj mam wizję, ty w niej byłeś, powiedziałam, że cię
kocham i teraz chyba niestety czuję to samo. NIE! Boże, daj mi mądry język…
- Ok., nie chcesz, nie mów.
Masz pewnie chłopaka, co?
- Nie.- odpowiadam z
sarkastycznym uśmiechem. Co go obchodzi czy mam chłopaka czy nie. – A ty masz
dziewczynę? – spytałam zaraz.
- Hej, nie bądź złośliwa! –
powiedział nadal z rozbawieniem.
- Więc, słuchaj no, muszę
już iść. Umówiłam się z Argie, że pójdę do niej nocować więc w ogóle nie wiem
czemu ci się tłumaczę – zaczęłam wygadywać bzdury. Mówię wszystko co mi
przyjdzie na język. – bo nie powinnam ci się tłumaczyć skoro nawet nie wiem jak
masz na imię, a ty moje znasz chociaż nawet nie wiem skąd bo nie przedstawiłam
się tobie…
- Ok., rozumiem musisz
iść. Ale nie pójdziesz póki nie nałożysz sobie okładu na oczy, ok.? Nadal są trochę spuchnięte.
- Dobra. – przegryzłam
wargę.
Po pół godziny wyszłam od
chłopaka ze wspomnień. Która jest właściwie godzina? Pewnie późna, na ulicach nie
ma już żadnych ludzi. Było zupełnie ciemno. To dobrze, że Argie mieszka blisko
jego ulicy. Bałabym się teraz jechać do domu taki kawał.
Przez parę minut maszerowałam
ulicą aż w końcu zobaczyłam domek przyjaciółki. Nie był tak wielki jak Davida i
Jego ale coś w tym stylu jak mój. Podchodzę do drzwi i pukam w czerwone drewno.
Po sekundzie Argie stoi w pidżamie, ze wściekłą miną. Ups.
- Wytłumaczę ci. – wyjaśniam
bez powitania.
- Nie masz wyboru, moi rodzice
już śpią. Powiedzieli, że mam zakaz ci otwierać drzwi o tej porze. A jednak,
jak się obudzą to będziemy mieć obie szlaban. I to na widywanie! Więc albo się
pośpieszysz i wyjdziesz z tych głupich drzwi i pójdziesz na górę albo ja kopnę
cię w cztery litery i zamknę ci drzwi przed nosem. Co wybierasz? – pyta z
sarkazmem. Kiedy się wścieknie potrafi być mega denerwująca.
Wchodzę do środka i szybko
biegnę na górę.
- Tylko bądź cicho! –
szepcze głośno.
Nie odpowiadam tylko biegnę
przed siebie. Otwieram drzwi do jej pokoju i siadam na łóżku, zdejmuję buty i
głośno ziewam.
Słyszę odgłos skrzypnięcia i
zaraz obok mnie siada Argie.
- No to opowiadaj.
- Zacznijmy od tego, że
miałam wizję.
- No nie gadaj! Czego dotyczyła?
- Śmierci. Waszej śmierci,
Argie… - wybuchnęłam szlochem.
Uwaga! Konkurs na najfajniejszego dotychczas bohatera mojej książki!!! Pisać kogo lubicie najbardziej: Lavende, Argie, David, Heath ?? Jestem ciekawa : )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz