poniedziałek, 30 lipca 2012

II Rozdział


- Hej. – powiedział do mnie z uśmiechem. Nie dało się jednak rozpoznać czy był to przyjacielski czy raczej fałszywy uśmiech.
                       - Cześć. – ledwo wyjąkałam to jedno słowo a on dalej zaczął mówić.
                       - Wstań, wiesz ta nerwuska zaraz wybuchnie. Jak będziesz gotowa do mrugnij a wtedy uruchomię czas. – musnął mój policzek opuszkami palców i odszedł na miejsce z którego do mnie przyszedł.
                   Chwila, uruchomić czas? Rozejrzałam się dookoła i zauważyłam, że wszyscy są w tej samej pozycji co poprzednim razem. Jak on to zrobił? Czy to możliwe, że ten chłopak ze wspomnień, był nadzwyczajny, miał jakąś moc, czy dar?
                    Wróciłam do teraźniejszości i mrugnęłam, tak jak zalecił, a wszystko powróciło do zwyczajności.
                     Wstałam z ławki i zaczęłam mówić:
                     - Pani Profesor bardzo przepraszam, że panią uraziłam.
                     - Możesz usiąść. Wracajmy do kontynuacji naszej uroczystości.
A dalej potoczyło się wszystko samoistnie.

                                                 ***
                                   
Nagle spadałam, płonęłam i drżałam. Te trzy czynności następowały równocześnie. Obok mnie spadał chłopak, płonął, drżał. Trzymał mnie za rękę i krzyczał:
                     - Nie puszczę cię!
                     - A ja ciebie! Kocham cię Loren, słyszysz?
Ale on nie odpowiedział, spłonął i przestał drżeć.



                  Obudziłam się z bolącą głową. Cała byłam odrętwiała a na dłoni miałam ślad po paznokciach, tak jakby ktoś mi je wbijał. Czyżby koszmar był jawą? Ale nie mogłam dłużej o tym myśleć… Zbiegłam do kuchni i wtuliłam się w ramiona naszej gosposi. Betty go  odwzajemniła.
                      - Co się stało? – wydusiłam z siebie.
                      - Przywiozła cię karetka, z powodu duszności na sali zemdlałaś i zaczęłaś cała drżeć. Pani Stewart bardzo zaniepokojona zadzwoniła na domowy i wezwała pogotowie. Lekarze powiedzieli, że powinnaś się porządnie wyspać i zawieźli cię tutaj.
Dopiero teraz przypomniał mi się Dev i nasze wieczorne spotkanie.
                        - O nie! – wykrzyknęłam na głos. – Zupełnie zapomniałam.
                        - Co się stało Lav? – spytała Betty.
                        - Dziś wieczorem idę do Davida pouczyć się chemii… - wyjąkałam ze zdenerwowaniem.
                        - To lepiej już się szykuj, za pół godziny przychodzi Gave i twoja matka… Kazała mi wyjść z domu, już nie wiem co dzieje się z tą kobietą… - powiedziała gosposia.
                        - Tak, ja też nie. – jeszcze raz ją uścisnęłam i pobiegłam do swojego pokoju.
                Co mam włożyć? Zapytałam samą siebie wyrzucając wszystko z szafy. Nie ubierałam się w sukienki ani spódnice, moją znaczną część garderoby przeważały czarne lub dżinsowe rurki i ciemne podkoszulki bez nadruku… BYŁAM PO PROSTU INNA! Lecz każdy ( Maggie ) widząc mnie w tak beznadziejnych ciuchach mówili ( Maggie ), że jestem chłopczycą. I co to kogo obchodzi jak się ubieram. Bez przesady, nigdy nie będę taka jak chłopak ale nie zamierzam stroić się przed lustrem i szafą tak jak prawie każda dziewczyna ( Maggie ).
               Po paru minutach zastanowienia wybrałam swoje ulubione ciemno niebieskie rurki i bordową podkoszulkę. Uczesałam się w luźnego kucyka. Do plecaka spakowałam książkę od chemii i zeszyt, komórkę, latarkę, nożyczki, nóż. Tak nóż, zawsze go noszę na wypadek gdyby ktoś mnie zaczepił lub zaatakował.
               Usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi i głos Gava. Mówił coś do mojej matki, lub byłej matki, bo teraz nie czułam, żeby nią była. Otworzyłam lekko drzwi i sprawdziłam czy Betty jest jeszcze w domu. Niestety w odróżnieniu od Reachel nie było jej słychać. Westchnęłam z dezaprobatą i zbiegłam niezauważalnie z drugiego piętra. Skręciłam do drzwi wejściowych i ostrożnie je uchyliłam. Szybko wyszłam na powietrze i stanęłam jak wryta.
               Na mojej werandzie stał chłopak, on… ze wspomnień.
               - Chyba nie cieszysz się, że mnie widzisz, co? – zastosował swój niegrzeczny uśmieszek.
                - Nie skąd, ja po prostu… Co tu robisz? – zapytałam z kluchą w gardle.
                - Chciałem ci tylko powiedzieć, że zabieram cię w piątek wieczór do Arg Mentor. – puścił oko. – Potrzebujesz trochę odpoczynku.
                 - Nie. Dopiero skończyły się wakacje.
                 - Mimo to nalegam. – powiedział swym uwodzicielskim tonem.
Po chwili namysłu pomyślałam, że przecież nic nie zaszkodzi wybrać się z kolegą do … właśnie do czego?
                  - A co to jest? – zapytałam.
                  - Arg Mentor?
                  - Tak.
                  - Klub. – zaśmiał się w widoku mojej przerażonej twarzy. – Wyluzuj, to zwyczajny, bezpieczny klub.
                  - Od kiedy to kluby są bezpieczne? – spytałam ostrożnie, tak żeby dobrze dobierać słowa.
                  - Od wtedy kiedy ja tam jestem. Mi możesz zaufać.
                  - No nie wiem, nawet cię nie znam. – skłamałam. Znałam go, ze wspomnień ale nic nie mogłam więcej o nim powiedzieć. Tak jakby ktoś wymazał mi wspomnienia, pamięć o nim. – Czy my się znamy?
                  - Tak, ze szkoły.
                  - Ale czy wcześniej gdzieś się spotkaliśmy?
Zmieszał się bardzo wyraźnie. Coś ukrywał.
                  - Nie mam pojęcia, chyba nie.
                  - Mimo to ja cię pamiętam.
Zniknął. Nie wiem jak, ani gdzie ale słyszałam tylko głos w mojej głowie, i to znowu ten sam.
Piątek wieczór w Arg Mentor. Przyjadę po ciebie. Do zobaczenia Lav.
                  Miałam wyraźnie przestraszoną twarz. Jak on to zrobił? To już druga sytuacja, która potwierdzała, że jest jakiś inny i nie powinnam się z nim spotykać. Lecz jego oczy, mówiły, że jestem bezpieczna i tak się czułam.
                 Z uśmiechem na twarzy zapukałam do drzwi Davida. Po sekundzie otworzył z równie promiennym wyrazem twarzy.
                            - Witaj piękna. – przywitał mnie buziakiem w policzek. Co się z nim dzieje?
                            - Siema. – odparłam bezinteresownie.
                            - Wejdź. Masz książki? – spytał biorąc ode mnie plecak przerzucony na ramię.
                            - Tak mam. – rozglądając się w jego domu z zakłopotaniem zauważyłam, że nikogo oprócz nas nie ma. Niestety…
                            - Jesteśmy sami. – zamknął za mną drzwi. Na dźwięk wymawianego słowa ,, sami” przeszedł mnie dreszcz.
                            - Tak widzę… - odparłam idąc ku kanapie. – Weź zeszyt i coś do pisania. Poczekam tutaj.
                            - W porządku. – mruknął niezrozumiale. Odwrócił się plecami i pobiegł na drugie piętro, tam był jego pokój.
Nie zamierzałam siedzieć tu długo a zwłaszcza dlatego, że byliśmy całkiem sami a David stał się naprawdę dziwny i inny niż był kiedyś.
         Przyszedł po paru minutach. Usiadł obok mnie za bardzo blisko, odsunęłam się udając, że szukam podręcznika od chemii w plecaku. Dev patrzył na mnie z ukosa i bacznie próbował złapać mnie za dłoń. Zaczęłam się bać.
                          - Więc czego dokładnie nie rozumiesz? – spytałam przerywając tą kłopotliwą ciszę.
                          - Lav nie chciałem żebyś mnie uczyła chemii tylko…
Tylko co? – pomyślałam. Chyba powinnam wracać… Rany! Zupełnie zapomniałam, miałam spotkać się z Argie. Kurcze muszę się jakoś wywinąć…
                         - Słuchaj Dev, spiesz się bo ja muszę niedługo lecieć.
                         - Dobra, prawda jest taka, że… ja… no…
O nie! No wyduś to z siebie… O rany nie tylko nie to…
                         - Jestem … dobra no zakochałem się.
Taaak, i co teraz?
                           
                         - O rany to genialnie! – wykrzyknęłam ze zdenerwowaniem. Jestem przekonana, że dało się usłyszeć fałszywy ton w moim głosie. – Kim ona jest?
                         - No właśnie tu pojawia się problem.
Boże nie wytrzymam. Oby żeby nie była to ja. Błagam…
                         - Dobra jest nim Mark O’ Connel. – powiedział ze wstydliwym tonem.
Nim? Że jak?! To znaczy, że jest … Nie, nie powiem tego słowa. Ale to czemu tak bardzo starał się mnie poderwać, i ta scena w samochodzie? Tu coś nie gra…
                         - Yyy, ale czemu zapytałeś się mnie o szansę w samochodzie?
                         - Bo myślałem, że mnie znienawidzisz…
No tak, to było logiczne. NIE, chwila? To znaczy, że nie ma do mnie zaufania jako do przyjaciela. Chociaż ja też bałabym się co o mnie pomyślą.
                          - Drogi Davidzie, będę ci wierna jako przyjaciółka do końca życia! I nic nie może tego zepsuć! Pamiętaj. – uśmiechnęłam się i lekko przytuliłam przyjaciela.
            No ładnie, jeśli podobał mu się Mark O’ Connel, największe ciacho szkolne, nie licząc tajemniczego chłopaka ze wspomnień to Ann może pożegnać się z typem chłopaka dla siebie.
                          - Dev on też jest, no wiesz?
                          - Jasne. – odparł naturalnie. – Aha jeszcze jedno. Nie mów nikomu, że jestem gejem, ok.?
                          - Pewnie, możesz na mnie liczyć. Ja już idę, nie obraź się ale dzisiaj nocuję u Argie więc wolałabym już się naszykować.
                           - Nie ma sprawy, leć. Dzięki za wszystko. – powiedział a ja wyszłam z jego domu.
                        Z zagmatwanym kłębkiem myśli starałam sobie przypomnieć wspomnienia. 










2 komentarze:

  1. Świetny rozdział. :) W życiu bym nie pomyślała że David okaże się być gejem. :)
    Po za tym! Boski gif! <3
    Mam nadzieję, że trzeci rozdział będzie niedługo. :) Pozdrawiam.

    Sherry.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki :) Jutro 3 rozdział ... ; ) A tak przy okazji... Twój blog jest naprawdę dobry! Wchodziłam wczoraj i czytałam... Boskie!!!! I czy mogłabyś rozsyłać mojego bloga tak by ktoś jeszcze mógłby tu wejść? Z góry ci dziękuję! Za wszystko !! :)

    OdpowiedzUsuń