poniedziałek, 1 czerwca 2015

Koniec rozdziału 11 i początek rozdziału 12

Nie zasługiwaliśmy na dalsze życie i jakiekolwiek szczęście. Bóg pewnie ma zapisany nasz los i wkrótce się nas pozbędzie.
Siedziałem na dywanie trzymając się uporczywie za kolana i bujałem. Patrzyłem w jeden punkt, słyszałem odgłosy padającego deszczu, nuciłem pod nosem jedyną znaną mi melodię, którą nuciła mi matka przed snem jeszcze pięć lat temu. Myślałem, że wydarzenia ostatnich dni wynikają jedynie z zemsty ducha mojej babki. Ale to nie była prawda. Człowiekiem rządzi przeznaczenie. Siła wyższa, Bóg, Fortuna, Los, różnie nazywany, będący mocą samą w sobie, bytem wszystkowiedzącym, znającym zakończenie i początek. Niesie konsekwencje i przyczyny lecz samo jej nie posiada.
Z transu wybudziły mnie kroki lecz gdy odwróciłem głowę aby zobaczyć kto podążał w naszą stronę zobaczyłem istotę o sinych, posiniaczonych stopach. Stopach opuchniętych, z żółtymi, długimi i nieco zagiętymi paznokciami. Istotę o szerokich, żylastych łydkach, ubraną w czarną sukienkę przypominającą sukienkę dobrej gospodyni. Kobietę o tępym spojrzeniu, pozbawionym jakiegokolwiek pierwiastka życia. Ujrzałem jej puste oczodoły, jej sine, zaciśnięte usta i opadnięte policzki. Miała siwe, proste, długie włosy. Nie znałem jej imienia ale doskonale wiedziałem kim jest. Stanęła na środku salonu, obróciła się bardzo powoli i spojrzała wprost na mnie. Zadrżałem. Wyglądała upiornie. Podniosła swoją rękę na wysokość twarzy i zaczęła pocierać ją paznokciami. Coraz gwałtowniej i szybciej ukazując ślady. Rozdrapywała czoło, policzki do krwi. Była tylko zjawą, gdyż duchy nie mają krwi. Ich organizm nie funkcjonuje a więc nie ma przepływu czerwonej substancji. Chciała mnie tylko nastraszyć. Pokazać, że pamięta o mnie i wkrótce obejmie cały ten dom. Zmusi nas do oddania jej siebie, swoich dusz, które przecież były jedyną wartą rzeczą w bycie człowieka.
Kiedy zauważyła, że nie reaguję już na cieknącą krew otworzyła buzię a z jej gardła zaczęły wydawać się skrzeki. Ten dźwięk był potworny, przypominał głośne, śmiałe mruczenie.
                       - Przestań! – wrzasnąłem.
Jej usta poruszyły się i wygięły w kształt chytrego uśmiechu. Osiągnęła to co chciała uzyskać. Strach, przerażenie, otworzyła dantejskie wrota piekieł.
                      - Nigdy. Nigdy nie przestanę. – odrzekła lekko i rzuciła się na mnie z ogromnym wrzaskiem. Zamknąłem oczy będąc zdziwionym, że ojciec nie próbował mnie ochronić. Może sądził, że na to zasłużyłem? Owoc kazirodczego związku był zgniły i trzeba było się go jak najszybciej pozbyć. A może po prostu jej nie widział? Może ukazała siebie tylko dla mnie?
Nie poczułem absolutnie żadnego bólu. Otworzywszy oczy znajdowałem się ciągle w salonie, siedząc na dywanie u boku mego ojca. Deszcz nadal padał a życie toczyło się dalej.
Przeznaczenie było zniecierpliwione zakończeniem.
Choć dobrze wiedziało jakie ono będzie, cieszyło się z niego tak jak pisarz z końca swojej upiornej powieści.





                                                                   Pamiętnik


              Nie musiałem być Jacobem Scheppelinem aby wiedzieć jak się wtedy czuł.  Świadomość, że jest się dzieckiem matki i jej syna była okrutna i brudna lecz gorsza była wiedza, iż trzeba robić wszystko aby umrzeć. Nikt nie chce śmierci. Absolutnie nikt. Ludzie, którzy popełniają samobójstwa też jej nie chcą. Dlaczego? Bo śmierć nie istnieje. To czym ją nazywamy nie jest niczym innym jak po prostu sposobem na życie w innym wymiarze. Tam gdzie nie ma już ciała, fałszu, rzeczy materialnych, praw fizyki i innych stworzeń. Są tam tylko dusze, które opuściły piekło. Tak. Prawdziwe piekło jest tutaj. Jacob nie przeżył jeszcze osiemnastu lat lecz wiedział, że życie to istna męczarnia, na której musiał cierpieć katusze. Jego przeznaczeniem było umrzeć  u boku swojej matki i ojca. To nie najlepszy sposób na podróż do drugiego świata. Nie chciał jeszcze wyjeżdżać.
               Ja byłem inny. Miałem na karku pięćdziesiąt dwa lata i chciałem czegoś nowego. Właśnie w takim celu przyjechałem tutaj.
Nie oznaczało to tego, że chciałem umrzeć. Oczywiście, że nie.  Może i to był odpowiedni moment – straciłem rodzinę, na niczym mi już nie zależało, w Londynie nikt na mnie nie czekał. Czy spotkanie ze żniwiarzem właśnie teraz nie wydaje się kuszące?
Przeanalizowałem ostatni rozdział książki Jacoba i stwierdziłem, że aby zrozumieć historię w całości muszę odnaleźć pamiętnik Anny i go przeczytać. Dopiero wtedy będę mógł odczytać zakończenie tej opowieści i umrzeć wraz z nią.
Zabawne z jaką to łatwością o tym myślałem.

Rzecz jasna nie widziało mi się szukanie pamiętnika w tych ciemnościach (niestety zapas lamp naftowych powoli się wykańczał i musiałem je oszczędzać do czytania). Wiedziałem, że dowiem się o jego położeniu poprzez słowa syna Anny. Dlatego też zacząłem czytać dalej. Niemal po trzech zdaniach dowiedziałem się o jej miejscu pobytu.

                                      ***


               Nie widziałem się z matką już tydzień. Na ten czas przerwałem pisać swoją historię. Wolałem poznać całą przeszłość mojego ojca i Anny. Dostałem pamiętnik. Teraz leży u mnie na biurku, pochłonięty w całości i niemal ziejący potępieniem. Opisywał kazirodczy grzech, dalszy los Adama i Ewy, szatańska wersja Biblii.

Chwyciłem lampę i szybkim krokiem ruszyłem w kierunku dziury w ścianie. Przedostałem się do zapomnianej części domu. Było potwornie ciemno, można by rzec – egipskie ciemności. Zaświeciłem na schody i powoli zacząłem po nich wchodzić. Skrzypiały upiorniej niż poprzednim razem a każdy mój krok był słyszalny o 100 metrów dalej. Przy piątym schodku potknąłem się i omal nie upuściłem lampy. Stanąłem w  miejscu by uspokoić oddech. Zaraz natychmiast go wstrzymałem. Charakterystyczne skrzypnięcie schodów. Tak jakby ktoś wchodził po schodach. Ruszyłem do przodu. To coś również przyspieszyło. Czułem, że nie jestem sam. Zebrałem się na odwagę i najszybciej jak mogłem odwróciłem się z lampą i poświeciłem przed siebie. Nie ujrzałem absolutnie nic. Pustka. Czarna przestrzeń.  To pewnie moje wyobrażenia. Może to ja przez przypadek postawiłem nogę we wrażliwe miejsce i stąd cały trzask.
Zwróciłem się z powrotem w kierunku drogi na górę i ujrzałem przeraźliwie białą twarz z wytrzeszczonym uśmiechem. Kobieta. Starsza kobieta – matka Anny. Moje serce zabiło jeszcze mocniej gdy zacząłem tracić grunt pod nogami i powoli spadać w dół..
W dół…
W dół…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz